S. Janke: Poezja kaszubska. Inspiracje i motywy (fragmenty)

Stanisław Janke

Poezja kaszubska

INSPIRACJE I MOTYWY

Spis treści:
Śmierć ojca (Hieronim Derdowski: Wòjkasyn ze Słôwòszëna. Dr Florian Ceynowa), Monachijski ślad Remusa (Aleksander Majkowski: W Mnichòwie. Wëjimk), Poeta na wojnie (Jan Karnowski: Krwawi wión), Gawęda pierwoszyńska (Józef Klebba: Jak w Pierwòszënie kòscół bùdowelë. Wëjimk), Pieśń krzyżowa (Alojzy Budzisz: Ballada. Mòdlëtë mòc), Marsz młodych Kaszubów (Jan Trepczyk: Marsz Naszińców), Święta mowa przodków (Alojzy Nagel: Nie zabôczta), Chluba i chwała (Franciszek Sędzicki: Kaszuba wiérny), Chłop jak mur (Aleksander Majkowski: Spiéwa gbùra), Było jak w domu (Henryk Hewelt: Wdôr ò chëczë), Na każdym kroku (Jan Trepczyk: Òb drogã), Pusta noc (Jan Karnowski: Pùstô noc), Zapomniane groby (Jan Karnowski: Mòdżiłka), Zamkowiszcze (Leon Heyke: Zómk zapadłi), Drobny duch domowy (Jan Rompski: Môłé krôsniã), Morzyce, radunice, wiły (Leon Heyke: Wiłë), Sianowska Panienka (Franciszek Grucza: Swiónowskô Panienka), Opiekunka rybaków i żeglarzy (Józef Ceynowa: Swôrzewskô legenda), Jastrë (Jan Trepczyk: Na Jastrë), Kiedy zwierzęta mówią (Jan Karnowski: Kòle Gód. Wëjimk), Kolęda Kaszubów (Bernard Sychta: Kòlãda), Złoty pot morskiego bożka (Antoni Pieper: Jak pòwstôl bùrszin), W morskim krajobrazie (Marian Selin: Môli bôcëk), Tajemnicza pora (Jan Drzeżdżon: Wieczórk), Od olśnienia i do nostalgii (Jan Trepczyk: Teskniączka)

LITERATURA

Śmierć ojca

Wiersz Hieronima Derdowskiego „Wòjkasyn ze Słôwòszëna” został opublikowany w 1881 w „Gazecie Toruńskiej” (nr 72), wkrótce po śmierci Floriana Ceynowy. Miał rację młodokaszuba Bolesław Piechowski, pisząc na łamach „Gryfa”, że zarówno Ceynowa, jak i Derdowski, parafrazując słowa króla Ludwika XIV („Państwo to ja”), mogliby, każdy z osobna powiedzieć „Literatura kaszubska to ja”. Obaj byli pierwszymi twórcami i jedynymi w swoim czasie reprezentantami literatury kaszubskiej.

Ceynowa poznał osobiście Derdowskiego u schyłku życia, krótko korespondowali ze sobą. Wòjkasyn, ojciec odrodzenia kaszubskiego, namawiał pierwszego poetkę kaszubskiego, by wydał swój debiutancki poemat „Ò Panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sece jachôł w jego autorskiej ortografii. Derdowski jednak nie przyjął tej propozycji i do końca życia konsekwentnie stosował własną pisownię – bez znaków diakrytycznych nad charakterystycznymi dla kaszubszczyzny głoskami i dwugłoskami. W liście do językoznawcy Stefana Ramułta z 2 listopada 1880 roku Ceynowa pisał: Jarosz Derdowski sã ze mną zaprzëjaznił, òdebrôł òd mie w pòdarënkù mòje dzełka, a tej ùdôł sã do przecywnégò òbòzë pana [Ignacego] Danielewskiego ë wëdôł pò swòjémù pana Czôrlińsczégò”.

W kolejnym liście do Ramułta (29 XI 1980) Ceynowa donosił, że w drodze do Warszawy zatrzymał się w Toruniu i spotkał się z Derdowskim. Była to ich pierwsza i ostatnia rozmowa. Poeta w pracy „O Kaszubach”, opublikowanej na łamach „Przeglądu Polskiego”, tak oto scharakteryzował Ceynowę: „Z długą siwą brodą, z włosami spadającymi bezładnie w kędziorach na plecy, wyglądał jak jaki kapłan kaszubskiej Dziedziellii. Lud szanował go więcej jako znakomitego lekarza, aniżeli jako pisarza, i dla poważnej jego postawy zwał go żartobliwie »królem kaszubskim«”.

W wierszu „Wòjkasyn ze Słôwëszëna Derdowski trafnie oddał klimat postrzegania idei i działalności literackiej Ceynowy przez mieszkańców ówczesnych Prus Zachodnich – obojętność, a także drwiny z autora, jako dziwaka i oryginała, i to nie tylko z powodu wyglądu zewnętrznego. Nie zabrakło także osób, głównie z kręgu działaczy niepodległościowych, które wytoczyły przeciw niemu ciężkie armaty podejrzeń o zdradę sprawy polskiej. W czasie wielkiego ścierania się polszczyzny z niemczyzną, kaszubskość istotnie mogła być postrzegana jako zawada na drodze do odzyskania niezawisłości państwowej.

Młodokaszubi, którzy podjęli działalność twórczą i ideową kilka lat po śmierci Derdowskiego, na początku obecnego stulecia, w pierwszym okresie nieco z dystansem traktowali kaszubski radykalizm Ceynowy i zrażali się „estetyczną stroną” komizmu poematu „Ò Panu Czôrlińsczim…” Derdowskiego. Później docenili nie tylko pionierską pracę i tytaniczny wysiłek twórcy odrodzenia kaszubskiego, ale i literackie zdolności pierwszego rodzimego poety. „Dla Derdowskiego dopiero później, w wieku dojrzałym nabrałem zrozumienia” – wyznał młodokaszuba Jan Karnowski w „Mojej drodze kaszubskiej”.

„Był następcą Ceynowy – pisał o Derdowskim B. Piechowski – lecz nie szedł w jego ślady. Podczas gdy Ceynowa przez swoje prace wbijał klin między Polaków a Kaszubów, przedstawiając język kaszubski jako odrębną mowę, stał Derdowski zupełnie na gruncie polskim i uważał Kaszubów za prawdziwych Polaków, chociaż nieposiadających tego poziomu kultury polskiej jak ich sąsiedni bracia”. Dziś wiemy, że zarówno kaszubocentryzm Ceynowy, jak i polonofilski pogląd na kaszubszczyznę Derdowskiego, nie tylko były żywo obecne w dziejach tego ruchu etniczno-kulturowego, ale także wzajemnie się uzupełniały i wzbogacały. Co więcej, tendencje te przetrwały do czasów nam współczesnych i są nieodłącznymi pierwiastkami aktualnego oblicza ruchu kaszubskiego.

Trudno sobie nawet dziś wyobrazić, by któregoś z tych nurtów mogło zabraknąć.

Hieronim Derdowski

Wòjkasyn ze Słôwòszëna
Dr Florian Ceynowa

Czej ù naju na Kaszubach dzeckò zaniemòże,
Jidze matka do kòscoła przed òblicze Bòże,
Jidze dali miedzë ludzy òd chëczë do chëczë,
Wszãdze, płacząc, radë szukô, czej ból serce piecze.

Tobie nôród nasz kaszubsczi, że żes béł doktori,
Taczi biédny béł, żôrotny, òd wëszczerek chòri,
Żes pò swiece jemù chòdzył òd chëczë do chëczë
I jak dziôd nen swiat przedeptôł, co sã z czijem wlecze.

Ludze, jak zazwëczôj ludze, kąsk krącë łbami,
A të chòdzył, serca szukôł, miedzë Słowianami.
Jeden wzdrygôł remionami, drużi łajôł: nara!
Trzecy grëpkã wąchôł zdradë: Cebie niesła wiara.

Czej syn Sławë na twim grobie klãknie, łzë wëleje,
Twòja wiara i nadzeja w sercu mù zacnieje,
I do duszë sã òdezwie brzãk harfë eolsczi:
Nima Kaszub bez Pòlonii, a bez Kaszub Pòlsczi.

Monachijski ślad Remusa

Przywódca młodokaszubów Aleksander Majkowski, jako student medycyny na uniwersytecie w Berlinie zadebiutował humorystyczną epopeją „Jak w Kòscérzenie kòscelnégò òbrelë abò Piãc kawalerów a jedna jedinô brutka” (1899). Czytając ten poemat nie można mieć wątpliwości, że Majkowski, zarówno od strony językowej, jak i twórczej został zainspirowany przez głośną wówczas nie tylko na Kaszubach, humorystyczną epopeję Hieronima Derdowskiego „Ò Panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò secë jachôł” (1880). Pomiędzy poematem „Jak w Kòscérznie…”, a późniejszym arcydziełem Majkowskiego – powieścią „Żëcé i przigòdë Remùsa” (1939) nawet po pobieżnej lekturze można dostrzec przepaść artystyczną i intelektualną.

Poemat naszpikowany jest ciężkim humorem zaściankowym, karykaturalnymi opisami kaszubskich typów oraz natarczywym moralizatorstwem. W „Remusie” natomiast, chociaż też przecież osadzonym w realiach małej kaszubskiej ojczyzny autora, czuć rozległą przestrzeń kultury śródziemnomorskiej, ducha europejskiego symbolizmu zafascynowanego bogactwem ludowych mitów i proponującego „wyrażanie tego, co niewyrażalne”. Co sprawiło, że Majkowski wyrwał się z dusznego partykularyzmu i poszedł w stronę ożywczego modernizmu? Wątki biografii autora, jego rękopisy przechowywane w Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie, utwierdziły mnie w przekonaniu, że punktem przełomowym był pobyt przyszłego twórcy „Remusa” w latach 1001-1903 w Monachium.

Do stolicy Bawarii przyjechał po relegowaniu z uniwersytetu w Gryfii. Głównym powodem wydalenia Majkowskiego z gryfijskiej uczelni była jego inspiratorska i organizatorska rola przy zakładaniu akademickiego koła polskiego „Adelphia”, związku robotniczego o „agitatorsko-polskim charakterze”. Szansą na ukończenie studiów był właśnie wyjazd do apolitycznego Monachium, ówczesnego centrum europejskiej kultury i sztuki, literatury i nauki. Ale i tam dały znać o sobie przywódcze skłonności dwudziestoparoletniego studenta, który w rok po przyjeździe do miasta założył koło studentów polskich „Vistula”, zalążek późniejszego Towarzystwa Młodokaszubów.

Ostatecznie jednak Majkowski nie oparł się artystycznej i filozoficznej atmosferze ówczesnego Monachium. W swoich wspomnieniach o tym okresie życia napisał: „Nie tylko bowiem pogłębiłem studia fachowe, ale wszedłem w ściślejsze stosunki ze światem artystycznym (malarzy, muzyków). Poznałem Wierusza Kowalskiego, nie licząc niemieckich malarzy nowej szkoły oraz głębiej poznałem sztukę w zbiorowiskach światowej sławy (Starą i Nową Pinakotekę, galerię Schaka)”.

Kościerski Kaszuba nie tylko odwiedzał galerie, słuchał oper monachijczyka Richarda Wagnera, ale także zaczytywał się w modnych w owym czasie książkach awangardowych myślicieli. W jego niemieckojęzycznym księgozbiorze z tamtego okresu są takie rarytasy, jak „Ewolucja twórcza” francuskiego przeciwnika poznania rozumowego Henriego Bergsona”, „Krytyka czystego rozumu” Immanuela Kanta, „O wolności ludzkiej woli” twórcy ahistoryzmu i idealizmu obiektywnego Artura Schopenhauera, „Psychologia uczuć” Francuza Theodule A. Ribota, zajmującego się psychopatologią pamięci, woli i osobowości. Są także książki młodopolskich autorów: Stanisława Brzozowskiego, Wincentego Lutosławskiego, Stanisława Wyspiańskiego.

Można sobie wyobrazić, że ciekawy życia student bywał w tłumie spacerowiczów w okolicach posągu, wyobrażającego mityczną dziewicę Bawarię (Bawarijô). Cieszył się smakiem bawarskiego piwa i palił monachijskie cygara w tłocznych, zadymionych kafejkach, piwiarniach pełnych artystów i literatów. Oglądał się za pięknymi dziewczętami, kochał w nieznanej bliżej Beatrycze. Jednak liczne doznania estetyczne, poczucie nieskrępowanej wolności, przyjemności płynące ze spotkań z tamtejszą cyganerią nie zgasiły trwałego uczucia nostalgii za ukochanymi Kaszubami. Któregoś wieczoru, może jeszcze podchmielony bawarskim piwem, otworzył zeszyt i zapisał tytuł przyszłej pracy literackiej: „Smãtk. Jak Smãtk pò swiece wãdrowôł. Pòwiôstka”. Pod tytułem dopisał ołówkiem dedykację „Do Beatrycze”, a poniżej miejsce i czas rozpoczęcia przygody: „Mnichòwò w Bawarii 2.8.03 roku ò pół dzesąti wieczór.

Na prozę o Smãtkù starczyło pomysłu zaledwie na siedem stron. Tamten Smãtk był jednocześnie wcieleniem diabła i anioła. Został powołany do życia, by wybawić Kaszubów z wiekowej niewoli, ale gdy zjawia się na ich ziemi, brakuje mu mocy, by wypełnić misję. Tę moc może mu dać stara zapomniana harfa, podeptana przez swoich i obcych. Z pomocą przychodzi mu autor-narrator, który odnajduje ją nad grobem kaszubskiego bohatera. W Remusie”, którego pierwszą redakcję Majkowski ukończył prawie ćwierć wieku później, misję wybawienia Kaszub powierzył prostemu, jąkającemu się pastuszkowi. W powieści Smãtk (Czernik), odbicie czarnego ducha Arymana, występuje już tylko jako podstępny, przebiegły demon działający na szkodę i zgubę Kaszubów.

W tamtym zeszycie, prócz niedokończonej powiastki z 1903 roku, znajdujemy notatki i wiersze, a wśród nich poemat „Pòwrót na Pòmòrze”, który w numerze 8 „Gryfa” z 1912 roku wydrukował pod tytułem „W Mnichòwie”. Język tego wiersza nosi jeszcze ślady wpływów Derdowskiego, ale wymowa wykracza już poza kaszubskie opłotki. W „W Mnichòwie” demonstracyjnie odrzucił trzeźwy realizm i z impetem ruszył w stronę neoromantycznego szaleństwa, przepastnej metafizyki. Po napisaniu tych strof, można powiedzieć, stał się twórcą w pełni tego słowa znaczeniu.

Aleksander Majkowski

W Mnichòwie
(wëjimk)

W lôt młodëch towarzësze
Na niemniecczi wieldżi szkòle,
Rozsëpany dzys pò swiece,
Dôwni w jednym miłim kòle!

Wiele wòdë ùpłinãło
Òd nëch lôt, jak żesma snulã
Wiéldżé mëslë, i tam w cuzy
Kùzni naju miecze kùlë.

Jednëch spôlił w pòzymk żëcô
Smiercë grom, a drudżich nãdza,
Jinszi gniją gdzes w ùkrëcu,
Tak wôs wiedze mëslë przãdza…

Ale drudzë dopłinãlë
Do òjcowëch progów w kraju
I wëroslë taczim żniwem
Jaczi òbiecelë w maju.

W lôt młodëch, towarzëszë,
Wama òne spiewczi w darze,
Taczim sercem niesã terô
Jak òn òndżi przë bawarze.

Jakò òndżi przë bawarze,
Czej ma wiéldżi mëslë snulë
I z zãbami scësniãtimi
W cuzy kùzni mieczë kùlë.

Bawarijô, wiélgô panno,
Co wësokò nad Mnichòwem
Włôdzã trzimôsz i królujesz,
Dzãkùjã cë mniłim słowem.

Pëszno stojisz na marmùrze,
Wiernégò lwa kòle bòkù,
I nad miastem winc pòdnoszôsz
Z sprawiedlëwą pëchą w òkù.

Miecz twój kriją lëstë sławë,
Sama w płôszczù gãstim włosów
Zdrzisz na górë stolemòwi
I na pòla pełné kłosów.

Nierôz jô cã nawiédzôłem
Tu pòd słunkem twégò nieba,
Czej teschniączka za òjczëzną
Solëła mój kawałk chleba.

Nierôz jô tu dôł bôczenié
Przë wësoczim twim pòdnożu
Na sznur dzëczich gąsk, co jadą
Z daleczich gniôzd na Pòmòrzu.

Bóg ce zapłac, żes sztudańta
Skrëła berłem twòji mòce,
Czej mnie ze szkół wënëkelë
Nôserdeczniészi Prusôcë.

Tu na sënë biédny Pòlsczi
Leglë na dobri wiarë,
Że, wéj, naju nie òbùdzą
Pòlicëstë i sznadarë.

Pòd twòjim, panno, berłem
Swiãti lud i domów strzegą,
Pòlicëstë le za psami
I za złodzejami biegną.

A w Mnichòwie, twòjim miesce
Żije człowiek nibë w raju,
W zbiorowiszczu tim kùńsztarzi,
Jak niżódnô w Miemców kraju.

Ale chòc ù cebie dobrze,
I bògatë twòje darë,
Dusza cygnie na Kaszubë
Ju bez radë i bez miarë.

Tam niżódnëch nóm òbrazów
Nie wëstwôrzô méstrów rãka,
Tam stôrégò zetną dãba
I stôwiają Bòżą mãkã.

Tak serdecznie, jak ù naju
Twòje zwònë téż nie grają,
Bò tam zwònią nad lud dobri,
Na chtórégò smierc ju żdają.

Bò ne zwònë òjce naszé
Pòwieselë bliżi niebù,
Bë nóm grałë do wesela,
Bë płakalë do pògrzebù,

Bë chmùr czãżczich rwałë stodżi,
Bë płoszëlë chmùrë z gradem,
Bë łómałë grzmòtu strzałë,
Bë tãpiłë żmije z jadem,

Żëbë òdżin ani wòjna
Ògnisk nóm nie rozbijałë,
Bë òd zarazlëwi smiercë
Nóm gromadë nie padałë.

Poeta na wojnie

Młodokaszubski poeta Jan Karnowski, po prawie czteroletnich studiach teologicznych w Pelplinie i Fryburgu, w 1911 roku zapisał się na wydział prawa uniwersytetu we Wrocławiu. W drugiej połowie 1913 roku, po zdaniu egzaminu referendariuszowskiego, rozpoczął roczną obowiązkową służbę wojskową w armii pruskiej (pułk piechoty) w Toruniu. W 25-osobowym batalionie był najstarszym i jedynym Polakiem. Jak napisał w „Mojej drodze kaszubskiej”, służba wojskowa była dla niego „męczarnią, istną niewolą duchową”. Udręki 27-letniego poety spotęgowane zostały nieszczęśliwą miłością do dziewczyny, o której jedynie wiadomo, że nie była Polką; jak sam wyznał, miłości tej „różnice narodowe stały na przeszkodzie”.

Autor „Nowotnëch spiéwów” (Poznań, 1910), uciekając od cierpień i bólu spowodowanych służbą wojskową i niespełnioną miłością z pasją zaczął studiować prace filozofa Rudolfa Lotzego, który występował przeciw mechanistycznemu, zewnętrznemu postrzeganiu natury, widząc w niej materię całkowicie podporządkowaną substancji duchowej. Zaczytywał się także w tłumaczonych na niemiecki dziełach Dantego. Gdy podczas I wojny światowej znalazł się na froncie wschodnim, miał zawsze pod ręką „Piekło” Dantego, czytał je niemal na każdym postoju, a także podczas bitwy pod Baranowiczami (maj 1916), gdzie został ciężko ranny. Tam „Piekło” z mundurem pozostało na placu opatrunkowym.

W czasie jednorocznej służby i w pierwszym okresie wojny Jan Karnowski w ogóle nie zajmował się literaturą kaszubską. Okrucieństwo wojny zabiło w nim poetycką wyobraźnię. Dopiero w szpitalu w Baranowiczach, gdy przez otwarte okno zaczęło wdzierać się wiosenne powietrze, a pobliska cerkiew tonęła w blasku słońca, Karnowski zaczął pisać po niemiecku eseje – szkice w duchu ekspresjonistycznym, ale z odniesieniami do ziemi rodzinnej, Brus i okolic. Później w szpitalach w Modlinie i w Poznaniu napisał około dwunastu wierszy kaszubskich, z których większość wypływa z osobistych przeżyć wojennych, oraz epos „Trzë próbë ò Juaszã”. Zbiór ten przekazał przyjacielowi, młodokaszubie ks. Kamilowi Kantakowi, który w tym czasie był dyrektorem archiwum archidiecezjalnego w Poznaniu.

Okres wielkopolski (1917-1920) okazał się dla Karnowskiego doniosły zarówno w twórczości, jak i na gruncie osobistych doświadczeń. W Poznaniu odświeżył znajomość ze wspomnianym już ks. Kamilem Kantakiem, a także innym młodokaszubą, doktorem ekonomii i działaczem spółdzielczości Pawłem Spandowskim i jego żoną Dagną (córką Ferdynanda Bieszka) Korzystając z przepustek z lazaretu, często przesiadywał w poznańskiej Bibliotece Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gdzie zaczął zbierać materiały do znakomitego studium „Dr Florian Ceynowa”; to właśnie tam, za okładką jednej z książek ze zbioru ks. Franciszka K. Kalinowskiego, znalazł kilka oryginalnych rękopisów Ceynowy.

Po opuszczeniu w 1918 roku szpitala, został przydzielony do garnizonowego oddziału samochodowego, a następnie brał udział w powstaniu wielkopolskim jako audytor (sędzia wojskowy) w Wągrowcu i Gnieźnie. Pod koniec stycznia następnego roku złożył w Poznaniu egzamin asesorski, co później pozwoliło mu rozpocząć karierę w sądownictwie cywilnym.

Zbiór wierszy wojennych, które Karnowski przekazał Kantakowi, zaginął. Z zachowanych notatek poeta po wojnie odtworzył tylko część utworów, w tym „Krwawi wión”, opublikowany w „Gryfie” (nr 4, 1932-34) z dopiskiem redakcji: Jest to jedyny, jak dotąd, oddźwięk krwawej wojny światowej w duszy kaszubskiej, pochodzący z r. 1917”.

Wiersz-minipoemat jest literackim odzwierciedleniem pacyfistycznych poglądów autora, zrodzonych z doświadczenia „wprost nieludzkiego i ohydnego” oblicza wojny. Swoisty szkic do poetyckiego obrazu w „Krwawim wiónie” poeta nakreślił już prawie dwa lata wcześniej – 22 maja 1915 roku w pisanym po łacinie pamiętniku wojennym: „Wojna oczy mi otworzyła! Wojna bluźni miłości chrześcijańskiej, rozdziera to, co Bóg złączyć pragnął. Wojna jest kamieniem obrazy w Królestwie Bożym. Przeklęta wojna, i po trzykroć przeklęta służba jej. Przysięgam, że Królestwo Boże może zapanować na tym świecie i możliwości wojny muszą być na przyszłość usunięte, duch miłości musi zapanować nie tylko w życiu prywatnym, ale także w życiu narodów. Bogowie tej ziemi, bogowie narodów i kulty nacjonalizmu winny być strącone z tronu. Dobra jest miłość do własnego narodu, ale większa i lepsza jest miłość do ludzkości. Kult narodowy stał się dziś bezprawiem, skoro nie wahał się zapalić pochodni takiej wojny. Pierwszy jest człowiek, a potem dopiero narodowość”.

Nie minęło wiele lat, kiedy bóg wojny na powrót zawładnął światem. Jan Karnowski już nie doświadczył okrucieństw II wojny światowej – zmarł w szpitalu w Wyrzysku miesiąc i jeden dzień po jej wybuchu.

Jan Karnowski

Krwawi wión

1.
Òstawiłem slôdë
dimiącą tã górã
we wërzasłë slepia
nie priskô mie skrami
żôdżew z piekła wzãtô.
Djadë dëch sã nie weseli,
bò wstec niemir cëskô Smãtk za mną,
Mòrë czôłgają sã przëczajoné
mòrzëc zamëszlają.
Prawie że sã rozwidniło,
znowù nadszedł zmrok
i zmrëczało –
jak na wëblakłé płótna
padła céniô czôrnô –
wiater nimi szajstô,
jak czej szôtorami na òstrówkù.

2.
Chòcy wiernym płudżem zwrôcôsz sczibë
pòtem żegnôsz kòżdą cerniã,
nie ùceszą òka szladżi zybiącé,
ani pełnô zôpôl
żniwem pònapchanô,
bò ten Smòk to zeżre,
nim të rãką sygniesz pò te kłosë.

3.
Jak czej przegrzecha i pòsmiewiskò Bòżé,
leżi òn tam westrzód drodżi;
òde wschòdu do zôchòdu
zeparł kałdun na sto stronach
i sto lëdóm nalôł bark
i zemstã w skamieniałé serca.
Krew òn pije wòjowników
i łzë białków liże jak czej rosã.
Żniwa żôlem zażegnané
zeżre jak czej òdżin na Sodomie.
Przeklãtô je niewòlnica zemia,
czedë Smòkù żniwa rodzy
i zlégł białczi òsądzony,
czedë „kałdunowi” na òfiarã płodzy.

4.
Gdze òn je ten swiãti Michôł,
co rôz Lucëpera na dół strącył?
a òn nie spôdł do pieczelny brómë,
leno zemia szczapił pazurami.
Gdze òn je ten swiãti Jerzi,
Co wej Smòkù jucha pùscył?
a Smòk nie zdechł,
leno zgrużdżił sã w swim gòrzu
jaż sã grzebiéń zaczerwienił.

5.
Zjachôj jesz rôz na białasym kòniu
jak to gôdka i téż òbjawienié niese,
zjachôj do nôs, niech sã łisnie
miecz twój swiãti!
Òdkrij twôrz, niech zadrżi swiat
przed parminiami.
Òd te widu spadnie òmônienié
jak czej płachta lëdzom z òczu.
Zuchternosc i zemsta pùdą w kąt
jak czej żmije ùdeptané,
i sã zazybòcą tronã
ze krwi bùdowané,
i sã zamkną mërmë zwòdzëjôszów –
i Smòk padnie na grunt piekła,
jak czej òszalałi wilk,
do studni wrzucony.
Trzasnie stalanné to jerzmò,
kùté w stolimòwi kùzni.

6.
Sprôwco, czemù wzywôsz Bòga,
narôz pòznanégò?
i chcesz nadżąc jegò rządë
zawiesëc mù płôszcz swój
splugawiony –
jak czej katu na remienia –
żebë drogã proscył twòjim bóżóm,
pòswiãcył jesz na wôłtôrzu
czzprną krew
i czzprniészé jesz łzë?

7.
Pieczelnicë!
Prowôdnicë pióra
zaprzedany zemi –
w szatańsczi òchëbie!
Wa są sprôwcë tegò mòru,
tegò mòrza krwi
i zôlewë ti łzawi.
Wa ju dôwno jacz czej łopión
wësusalë lëdzom krew
i mëslë dobré,
naùczëlë òmônieniô
i ti wiarë przewrócony
w prawa mòc i òszukaństwò:
„Żebë Nôród Bòdżem béł
na tim swiece pòtãpionym,
wa mù ksãdzem bëlë
i gò wiecznie w gôrzce mielë
pãkôle wa nienażarti”.

8.
Lec do naju
ze zaklãti wispë,
ptôchù dôwno zabôczony!
Krew i serca weź tich nôòstatnich,
co jesz dëszą na pùstkòwiach,
żebë w dłudżim loce
skrzidła nie ùstałë.
A jak brzedżi mòdré
niżi sebie ùzdrzisz
wëżi jezorów i bòrów,
nad zwònicą
dżibczé pióra ùnies!
Przed tim szumem
ptactwò pòwërzasłé
jak czej przed ùkôzką
w nórt sã schòwie.
Przed tich skrzidłów
òbłôwą w szérz ropòstartą
zacemni sã słuńce
za biôłégò dnia.
Pò tim szumie, pò ti céni
pòznô cebie bidlôrz
kòle strzodë na pôsnikù,
pòznają ce dzôtczi
do gromôdczi przëczupniãté,
pòznô cebie kòżdé serce,
chòcã òkò nigdë nie ùzdrzało.

9.
Òdnowią sã gòdła twòje
na brómach ju zardzewiałé
i mdze tak, jak w bôjce
ò pòwroce Grifa pòwiôdają:
Wińdą na wierzch zwònë swiãté
zazwònią na przëwitanié,
na swòrzińsczich górach wòjska
wstaną òbùdzoné.

Gawęda pierwoszyńska

Gdy młodokaszuba ks. Leon Heyke zaczął publikować w 1923 roku na łamach „Pomorza”, dodatku literackiego „Kuriera Gdańskiego”, pierwsze fragmenty epopei romantycznej „Dobrogòst i Miłosława”, jego przyjaciel Jan Karnowski w szkicu „Muza kaszubska powojenna” („Mestwin” 1925, nr 1-2) uznał ją za mniej wartą od „gawędy pierwoszyńskiej”. Później radykalnie zmienił zdanie i podkreślił, że epopeja Heykego, zakreślona „na wielką, monumentalną skalę”, kojarzy mu się z sagami skandynawskimi, ale określenie „gawęda pierwoszyńska” weszło do rodzimej krytyki jako synonim mniej wartościowego utworu literackiego. Słowem: gorsza odmiana liryki sytuacyjnej, w której występują sceny fabularne, wywołana za pomocą prostych środków narracyjno-dramatycznych.

Termin „gawęda pierwoszyńska” to aluzja do twórczości Józefa Klebby (1860-1931), kowala z Kosakowa, który również w „Pomorzu”, w 1923 roku, ogłosił poemat epicki „Jak w Pierwòszënie kòscół bùdowelë”, a rok później w wejherowskiej „Rodzinie Kaszubskiej” ballady „Dwa Òrłë” i „Tonący òkrãt”. Poemat i ballady Klebby, publikowane w pisowni fonetycznej, były w rzeczywistości wierszowanymi gawędami o nieskomplikowanej fabule, ale napisane jędrną, świeżą kaszubszczyzną.

W poemacie „Jak w Pierwòszënie…” autor opisał karykaturalnie i przewrotnie mieszkańców Pierwoszyna, którzy chcieli zbudować w swojej miejscowości świątynię katolicką, lecz zawistni i nieżyczliwi chłopi nie dopuszczali, by inicjatywę tę podjął poczciwy sąsiad Józef. Tymczasem gospodarze z pobliskiego Kosakowa okazali się lepsi i szybsi, solidarnie zabierając się za budowę własnego kościoła i urządzanie cmentarza. Wbrew fikcyjnej, literackiej wizji autora, w rzeczywistości świątynia katolicka powstała najpierw w Pierwoszynie (1916). Urządzono ją w budynku, który – dla zmylenia władz pruskich – służył początkowo jako siedziba Domu Ludowego; sprytnej zamiany dokonała grupa mieszkańców pierwoszyńskich, właśnie z kosakowskim kowalem na czele.

W gawędzie „Dwa Òrłë” twórca przedstawił przygody szlachcica kaszubskiego, który zapragnął mieć w swoim dworze białego orła, podobnego do tego, który wisiał na ścianie u polskiego wójta. Ponieważ w Polsce takiego nie znalazł, pojechał do Westfalii, gdzie udało mu się kupić żywego ptaka. Po powrocie stwierdził, że został przez Szwabów oszukany, bo orzeł nie był biały, tylko czarny. Nie udało się go wybielić, ani zagłodzić i trzeba było spalić dwór, a wraz z nim wstrętne ptaszysko. Dopiero w taki sposób zniszczono symbol odwiecznie wrogich Niemców.

„Tonący òkrãt” jest legendą z zaskakującą puentą, opowiadającą o heroicznej postawie kaszubskiego rybaka Jana, niebojącego się ani śmierci, ani morskiego żywiołu. Podobne mity często pojawiały się w literaturze polskiej na początku lat 20., gdy społeczeństwo przeżywało euforię z odzyskania dostępu do Bałtyku i odkrywało uroki nadmorskiej krainy oraz surowe życie Kaszubów z rybackich miejscowości.

Kowal Józef Klebba również należał do bohaterów kaszubskiego trwania nad Bałtykiem. W okresie zaboru pruskiego brał udział w strajku szkolnym, założył Polski Związek Śpiewaczy i Związek Ludowy, pomagał Aleksandrowi Majkowskiemu w zakładaniu (1913) Muzeum Kaszubsko-Pomorskiego w Sopocie. Za propolską działalność społeczną był szykanowany przez władze pruskie, np. niemieckim chłopom zakazywano korzystania z jego usług kowalskich, obciążono go nadmiernymi podatkami. Trudności finansowe udało mu się pokonać dzięki pomocy Banku Kaszubskiego w Wejherowie. Po odzyskaniu przez Pomorze niepodległości gen. Józef Haller odznaczył kowala Złotym Krzyżem Zasługi i nazwał nauczycielem ludu kaszubskiego.

Józef Klebba

Jak w Pierwòszënie kòscół bùdowelë
(wëjimk)

Ni ma na całim swiece tak nieszczeslëwëch lëdzy
Jak jô biédny niebòrôk, co sã wszëtczich wstëdzy.
Jô ùrodzony żebrôk, co chòdzã pò tułaczce
I żëwiã sã ë przëòdzëwóm w ti biédny żebraczce.
Chòdzã ju dôwno pò swiece jak pò swòji zemi,
Chòc widzã ë czëjã, zdaje mie sã żem niemy,
Słëch mie prôwdaż òpùszczô, ale ju tak słëchóm wiele,
Jãzëk sã ju zbrëkòwôł, a jesz gôdôm dosc smiele.
Noszã mój całi fòlwark w torbie na mëch plecach,
Nôwicy móm ùcechë przë tëch miłëch dzecach,
Bò jô jem mùzykańtã, a grajã na skrzëpkach
Żałosnie ë ùcesznie, móm wszëtczé nótë w szczëpkach.
Jak babë sã szkalëją abò za łbë wleką,
Jô grajã tak żałosnie, jaż òne ùceką.
Czej chłopi w karczmie sedzą a są nawalony,
Jô grajã tak wiesoło a wnet są wëtrzezwiony.
Tej òni na żokach w kòło mie tańcëją
A przë tim tak wëkrzikùją, jaż wszëtczé białczi czëją
A wnet biegają do karczmë patrzec na te cuda
I tak pò pôrã czeliszkach nastãpùje zgòda.
Dzece mie w żôdny wiosce téż nie òpùszczają
A czãsto jaż do drëdżi wsë òdprowadzają.
Proszą żebëm jim zagrôł jesz rôz ò bùloszkù,
Chtërën sã chcôł żenic ë mił wińc na roszkù.
Lubią mie wszëtcë lëdze, biédny ë bògati,
Jidã wiãc sobie smiało òd chatë do chatë,
A czej pò żniwach w dwòrach òżniwinë sprôwiają,
To mie pòkòlejno z mùzyką zaprôszają.
A jô biegóm téż chãtnie z jednégò mòla w drëdżi.
I ù lëdzy na mie czekô w szpichrzù pò same brzedżi,
Skrzënia ju je gòtowô, na ni stółk wstôwiają
A tej czim rëchli mie wlezc do górë pòmôgają.
Przënoszą nôprzód sznapsë na pierwszé pòsélenié
Żebë jem skrësził serce do tuńca zacznienié.
Jô nôprzód grajã drobnégò, co ù nas pòlką zowią,
A dzëwczi ë parobcë w pòrã sã spòsobią.
Jidze to wszëtkò dobrze do sami północy,
Ale ju kòle pòrenkù, jaż sã w głowach krący.
Młodi téż ùstãpùją w ti skòczny robòce,
Tej pò nôwikszi czãscë purtka sã zakrący.
Zacznã sã wnet pòpëchac ë pò nogach deptac
A pòtemù piscamë za żebramë szëkac.
Ale wnet téż zaczinô sã hałas w szeregù,
Bò tobaczé rodżi są w nôlepszim biegù.
Jeden smùcze drëdżégò, jaż krew wëpriskùje,
Jiny ju sã ze swim rogã do bicô gòtuje.
Dzéwczi pò wikszi czãscë tańcarzom pòmògają,
Bronią swëch kawalérów, jinëch pòpëchają.
Skrzënia pòde mną skôcze, a jô rżnã òd ùcha
A dodawóm òdwôdżi do robrégò ducha,
Co bë téż wnet ti bitwë zaprzestalë
A lepi sobie jak dotąd skùtecznie tuńcowalë.
Niedługò téż ta gòrącô krew jich òmijô
A jak pò ùlewie nôlepszô pògòda sprzijô,
Dzurë w głowie, na twarzë, papiorã zalepiają,
Jakbë nic nie zaszło, tańcowac zaczinają.
Ale ju słuńce wschòdzy, zakùńczëc trzeba
A za te dobrodzejstwa dzãkòwac stwórcë Nieba.
Wnet téż mòje skrzëpczi żałosnie spiewają
I stwórcã Nôwëższégò piãknie wëchwôlają.
Bierzã talara w czeszeń, jak tu ù nas w mòdze,
I zmikóm czim rëchli, żebëm nie béł w drodze,
A móm pieniãdze w tasz, wstąpiã jak tu w mòdze
Do karczmë pierwòszińsczi co stoji przë drodze.
Ale jaczé tu bëło mòje zadzëwienié,
Że tak renym czasë tu taczé zgromadzenié.
Jedny sedzą przë stole, drëdzi òbòk stoją,
A jedny jak drëdżi sã ùwôżnie narôdzają.
Nie chcôł jem jim przeszkadzac, wcësnã sã do kąta,
A w tim ùderzëła na zérgrze dzewiąta.
Słëchôł jem na nich dobrze, nie gôdôm ani słowa,
Bò béł jem czekawi ò czim tu takô mòwa.
Nôpierwszi béł gòspòdôrz, Grëbim Janã zwóny,
Ten dobrze rëszôł piórã, béł téż sznowóny,
Béł Albert z czôrną brodą troszeczkã kùlawi,
Béł téż stôri Zibzig skòri do ti sprawë.
Czëjã, że na narada ò kòscół bùdowanié
A na ten zacny cel ò kòlektowanié.
Ażebë takô robòta jim sã ùdôwała,
Ògłôszała, żebë ludnosc czãsto przebëwała.
Do nich na naradã, w karczmie na zebranié
A do ti fuńdacëji do dëtków skłôdanié.
Ale ju òd dôwna pierwòszanóm nie dowierzalë,
Bò ju niejednégò człowieka cãżkò òszukalë.
Przëszło jim téż na mësl, że ti ksãżi rolë
Przë kòscele w Òksëwiu bëło jaż do wòlë,
Łatwò sprawa za tim sã jima przedstôwiô,
Bò ten ksądz w Òksëwiu mòc zbòżô òdstôwiô.
A ksądz mô familijã môłą a wzątkù do wòlë
Òn téż sã z pòłową rolë zadowòlë.
Pierwòszanie pòłowã gruńtów chcą rozparcelowac
A za to sobie nowi kòscół pòbùdowac.
Nie pòtrzeba rëchùnków ani żzpdny skłôdczi,
Bò pieniãdzy starczi na wszëtczé przëpôdczi,
Kòscół stanie wspaniałi we wsë Pierwòszënie
A jich za to zasłużonô pòchwała nie minie.

Pieśń krzyżowa

Alojzego Budzisza (1874-1934) zalicza się do najbardziej utalentowanych prozaików kaszubskich pierwszej połowy XX wieku. Pochodził z rodziny nauczycielskiej ze Świecina w Puckiem. Po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Grudziądzu pracował w szkołach w Donimierzu, Szemudzie, Wiczlinie i Mrzezinie. W 1912 roku, z powodu choroby, przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Przez kilka lat mieszkał w Karlikowie, gdzie od zakończenia I wojny światowej piastował urząd sołtysa. Od 1923 roku aż do śmierci mieszkał w klasztorze elżbietanek w Pucku.

Zaczął pisać w 1912 roku. Jednak dopiero na przełomie lat 20. i 30. jego publikacje pojawiły się na łamach czasopism. Odkrywcą talentu literackiego Alojzego Budzisza był etnograf i językoznawca Friedrich Lorentz. To za jego sprawą opowiastki i humoreski kaszubskiego pisarza ukazywały się na łamach „Przyjaciela Ludu Kaszubskiego”, „Bënë ë Bùten”, „Wiernégò Naszińca”. Autor za życia nie wydał żadnej książki. Dopiero w 1982 roku jego krótkie utwory prozatorskie, w wyborze i układzie Jana Drzeżdżona, wydało Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie w książce „Zemja kaszëbskô”. Dwa lata wcześniej J. Drzeżdżon opublikował, staraniem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, polskie tłumaczenie opowiadań Alojzego Budzisza „Modra kraina”.

W bogatym dorobku Budzisza znajdują się tylko dwa teksty poetyckie: „Kaszëbskô piesniô gòdowô” i „Ballada (Mòdlëtwë mòc)”. Pierwszy z nich (ogłoszony drukiem w 1930 r. na łamach „Wiérnégò Naszińca”) opiera na motywach starej kaszubskiej kolędy, która głosi, jak to byłoby wspaniale, gdyby Pan Jezus urodził się na Kaszubach. Z podobnych motywów czerpał niemiecki poeta Werner Bergengruen, który w 1927 roku napisał wiersz „Kaschubisches Weihnachtslied” (Kaszubska kolęda). „Ballada” Alojzego Budzisza, opublikowana w 1932 roku w nr 3 „Gryfa”, jest poetycką wizją polsko-krzyżackiej bitwy, która rozegrała się 17 września 1462 roku pod Świecinem (jak dokładnie lokalizuje autor: na bagnach Witolëszcze, w okolicach kamienia Bòżô Stopka, ugorów zwanych dziś po kaszubsku Rogaczewò).

W wierszu autor wymienia jedynie nazwisko krzyżackiego wodza Rauënëcka (Fritz von Raveneck). W krótkim postscriptum „Wprowôdzka dzejowô” wspomina także jego towarzysza Kaspra von Notica oraz polskich dowódców: Jana Szulskiego i Piotra Dunina. W bitwie świecińskiej walczyli po krzyżackiej stronie kaszubscy szlachcice i gburzy przeciw gdańskim i tczewskim ziomkom z polskiego wojska. Notic i Raveneck polegli razem z setkami swoich żołnierzy; Raveneck spoczywa w podziemiach kościoła klasztornego w Żarnowcu. Cysterki, których był obrońcą i przyjacielem, ufundowały mu pięknie zdobioną płytę nagrobną.

W społecznej świadomości bitwa pod Świecinem utrwaliła się jako wielka klęska Krzyżaków i triumf polskiego wojska. Alojzy Budzisz widział w niej przede wszystkim bratobójczą walkę, której zło może odkupić jedynie krzyż – znak miłości, zapowiedź zbawienia i zmartwychwstania. Mroczna, utrzymana w konwencji opowieści niesamowitej pieśń autora rodem ze Świecina, zasługuje na przypomnienie jako jeden z najbardziej dojrzałych artystycznie wierszy twórców literatury kaszubskiej okresu międzywojnia.

Alojzy Budzisz

Ballada
(Mòdlëtë mòc)

Słuńce rozstôwô sã z kùsã przemiłim
Z Witolëszczã, brunym błotã swiecëńsczim;
ksãżëc prowadzy w przecëchim paseniu
jagniątka niebios na wòdã niebiańską.

W smùgù sapistim
z żabégò chrochtu

wiérzgô, ùnôszô sã w glãcu migającym

płowi jirlichcyk.

Chójczi pòsãpnie trzimają òdwachã
w żôłobie swiãti, ùroczi i niemi;
doch czë ta córka zawrzeszczi: të pòj mët,
drżôl mãtny wirnie przez czëbë szpëcasté.

Z krzikã wieczornym
las przedërchnącym

zwiorną a ùńdą do nocnégò spikù

ptôchi i zwiérze.

Dzewczątkò ò blôskù ksãżëcym nadeńdze,
żëłë płënącé fùl krwi gòrączkòwi –
szpritnô, czerwònô, niewinnô prawiczka –
Cemnô, pònërô jã noc tu zaskòkła.

W chòjnie błocësti
w dół Bòżi Stpczi

scygô ta strzpdnô w môlu, przeãkłim

krwią biôtkòwników.

Skądże przez błota tak tãpi zwãk swiérżô
w dłudżich, mistëcznëch, rozwiónëch akordach?
Wiater nie swisnie, hòlëje tak hòl! Co
znaczi to pùsté chrzãszczącé szëmienié?

W północë trãbôcz
mdłowi zatrąbił!

W zydorzu lepłim rozsëną sã grobë,

grądë sã zybią.

Sapë roztrëszczą, dëchów gromada
le czuje jak lësti na dãbù wëskòkô.
Nôgle skłôdają sã cała gnôtowé,
czaszka a żebra a członczi spłëwają.

Trupë spróchniałé
z wrzosu wëchlastną

z wiecznzrgzi spikù zakrëté w zarostu

nawzôj zabitëch.

Z bronią brząknącą to wòjskò sã zbliżô
w płôszczach wiejącëch, w òpaszim zgùrbionëch,
garnie sã, lózë sã, gòni sã, skôkô,
Chùtczé jak ùmëslë zawãdrowanié.

Szpritnô! – redosnie
òkò je widzy

Krziż, na czim pòniósł wszechmiłi Syn Bòżi

winë człowieczé.

Chùtino spieszi pòd znômiã zbawieniô,
czrch wieczné miłoscë Bòsczi niezmiernie.
Drżączp zibjimô tã sztamã krziżową.
W tim hùkù Rauënëck smigzp przez pzila.

W mańtil zawiti
Gnôptostrëp szari

dzëwò na kòniu dôłczëstim szturmirô

z mgłów Rogòczewë.

Heltka òn mijô, Łużk szëlpą jegò witô.
Broń òn ùklãniô a jãczi: – Zmiłuj sã,
Barankù Bòżi, do drzewa przëbiti!

Wzdłuż tej a w szész fùl
gardła lãcknechcë:

Bòże, zmiłuj sã – a Bòże zmiłuj sã!

– wërwas jarchòli.

Dzéwczã niewinné to jistné ùprôszô,
w Bòską wszechmiłosc niezłomną wierzącë:
– Wieczną szczestlëwòsc daj wòjôrzóm wszëtczim,
padłim w mòrdersczi tu biôtce bratimsczi –

Pòlôchóm, Niemcóm,
Z Dërszëwa, z Pùcka!

Razã pôcórk pòswiãcëła rzãsësti

sercã wskrëszonym.

Gwizpzdë płowieją przed dnia òdecknienim,
cenie mgłë fródną przed słuńca blôsknienim!
Nigdë wãdrownëch tëch dëchów nie pòzdrzi,
chtërny zdzinãlë tã w biôtce gromisti.

Rauënëck grãdzy
susnął do grobù

w Żarnowcu. – W krziżu ratënk nasz, przez krziż

a w krziżu zbawienié.

Marsz młodych Kaszubów

W latach dwudziestych XX stulecia w sztafecie pokoleń rodzimych pisarzy młodokaszubi przekazywali zrzeszińcom pałeczkę idei kaszubskiej. Jan Trepczyk wspominał ten moment niczym olśnienie i zapamiętał dość dokładny czas wydarzenia: lato 1928 roku. Właśnie wtedy, jako dwudzietoletni nauczyciel, wraz ze starszym o pięć lat szkólnym Aleksandrem Labudą, przyjacielem z tej samej mirachowskiej parafii, po raz pierwszy zapukał do drzwi przywódcy młodokaszubów Aleksandra Majkowskiego w Kartuzach.

W tym roku mijały trzy lata od wydania ostatniego numeru drugiej serii „Gryfa”, którego Majkowski był założycielem i redaktorem. Młodokaszuba, znany wcześniej z dużej aktywności z dużej aktywności społecznej i politycznej, już od paru lat poświęcał się głównie praktyce lekarskiej i twórczości literackiej – kończył pierwszą redakcję powieści „Żëcé i przigòdë Remùsa”. Z jego korespondencji do przyjaciół i znajomych wynika, że czuł się twórczo niespełniony, z trudem znosił „zatrutą atmosferę” czasów sanacji. Bardzo się więc ucieszył, gdy na progu jego domu stanęli dwaj młodzi ludzie zafascynowani macierzystą mową, poszukujący rodzimych autorytetów.

„Odwiedziny u Majkowskiego spowodował ostatni egzemplarz »Gryfa«, który przypadkowo dostał się do naszych rąk – wspominał Trepczyk prawie czterdzieści lat później. – Pamiętam, iż na studiowaniu treści i zawartych w nim zagadnień zeszedł nam cały wieczór. Można powiedzieć, że »Òrmùzdowô skra« padła na podatną glebę (…). »Jedyna pociecha w młodzieży« – pisał Majkowski do Karnowskiego. Witał więc nas serdecznie i cieszył się bardzo z naszych odwiedzin. Pierwsza wizyta trwała dość długo. Treści rozmowy nie pamiętam dokładnie. Dowiedzieliśmy się w ogólnym zarysie o naszych dziejach kaszubsko-pomorskich, o stanie piśmiennictwa kaszubskiego – Ceynowie, Derdowskim”.

Pisarz mówił także młodym o własnej pracy twórczej i naukowej. Wiadomo, że już wtedy zbierał materiały do „Historii Kaszubów” (1938), którą prof. Gerard Labuda ocenił jako „słowianofilską, literacką wizję ich dziejów”. Majkowski za dziejopisarzem Tomaszem Kantzowem wywodził Kaszubów z pogardzanych plemion „Wenedów czyli Słowian”, pisał o czarnym Gryfie na złotym polu jako wspólnym godle wszystkich ziem kaszubskich.

Legendarna wizja dziejów kaszubskich Majkowskiego, przedstawiona także w „Żëcym i przigòdach Remùsa” zadecydowała o twórczych poszukiwaniach zarówno Jana Trepczyka, jak i Aleksandra Labudy. Mimo iż później zrzeszińcy, wybierając bunt i radykalizm, dość daleko odeszli od wyważonych poglądów na ideę kaszubską mistrza „Majkówca” – Trepczyk stał się pieśniarzem, a Labuda satyrycznym felietonistą – wszyscy niczym poczet sztandarowy wiernie trwali przy „stanicë z czôrnym Grifem”.

Opublikowana w nr 9. „Zrzeszë Kaszëbsczi” w 1934 roku pieść „Marsz Naszińców”, trzy lata po debiutanckiej „Piesni Sławë”, była kolejnym świadectwem zapowiadającym Jana Trepczyka jako utalentowanego autora tego właśnie gatunku poezji lirycznej. W jego twórczości właśnie pieśń – wywodząca się z tradycji antycznych obrzędów – najdobitniej oddawała nastroje wśród zrzeszińców: bojowość, pragnienie walki o przetrwanie kaszubszczyzny, głoszenie wszem i wobec jak chwalebny był świt dziejów i kultury szczepu kaszubskiego.

Pieśń podtrzymuje marszowy krok, towarzyszy sztandarom, a jako hymn może być znakomitym wyrazem poczucia jedności i odrębności narodowej. Jak pisał w pierwszym wieku przed naszą erą rzymski historyk Tytus Liwiusz „Dzięki pieśni męstwo żyje długo i jest dalekie od grobu, cieszy się sławą u wielu pokoleń”. Méster Jan z całą pewnością doskonale o tym wiedział.

Jan Trepczyk

Marsz Naszińców

Héj ma młodi – z Wendów rodu,
Chtërny móma dzérzczi chwat:
Ducha zreszmë! A w se dëszma
Wszãdną łeż, co dôł nóm brat!

Leno jurno, wespół wiérno
Stójma kòle stanicë
Czôrno-żôłti, Wendów sztôłtu,
Co sã mionem Grifa zwie!

Héj ma młodi – jakbë z lodu
Spik dzejowi na naj lãgł!
W òjców starë, tatków wdarë,
Z nich le jeden òstôł zbiég.

Leno jurno, wespół wiérno
Stójma kòle stanicë
Czôrno-żôłti, Wendów sztôłtu,
Co sã mionem Grifa zwie!

Héj ma młodi – wesma miodu
Z tegò grónka, co naj żdże!
Stańma w biôtczi, dze nóm swiôdczi
Wialdżi mòment òtmianë!

Leno jurno, wespół wiérno
Stójma kòle stanicë
Czôrno-żôłti, Wendów sztôłtu,
Co sã mionem Grifa zwie!

A stalatny zwón ùlany
Pòcznie bic ë dô nóm głos.
Tej znad Bôłtu semiã gwôłtu
Pùdze tu z naju ùszôs.

Leno jurno, wespół wiérno
Stójma kòle stanicë
Czôrno-żôłti, Wendów sztôłtu,
Co sã mionem Grifa zwie!

Tam w Òléwie – naju zéwie –
Ksążëców zabëtyi grób:
Zaszëmòtôj, zagrzëmòtôj,
A w naj zbùdzë swiãti rób!

Leno jurno, wespół wiérno
Stójma kòle stanicë
Czôrno-żôłti, Wendów sztôłtu,
Co sã mionem Grifa zwie!

A spòd blónów bicé zwónów
Wiédza dôwô nama Bóg,
Że dnie cëskù, cëzëch zwëskù
Legną tu ù naju nóg.

Leno jurno, wespół wiérno
Stójma kòle stanicë
Czôrno-żôłti, Wendów sztôłtu,
Co sã mionem Grifa zwie!

Święta mowa przodków

Florian Ceynowa już w 1866 roku w szkicu „Zwëczaje ë òbëczaje kaszëbskò-słowińsczégò narodë” pisał wprost: „Przeklãtim béł, je ë bądze na wieczné czasë kòżdi, co nie tczi swòjëch starszëch, jejich mòwë; a trzë razë przeklãtim, chto sã wstëdzy swòji mòwë macerzińsczi”.

Siedemnaście lat później, już po śmierci Ceynowy Hieronim Derdowski w eseju „O Kaszubach” uznał, że jego poprzednik zajmując się „narzeczem kaszubskim” wcale się Kaszubom nie przysłużył a wręcz zaszkodził. Miał przede wszystkim żal do pisarza, ze przedstawiał pobratymców jako odrębny naród, że stworzył wzorowaną na łużyckim i czeskim dziwaczną ortografię, zapoczątkował proces zmierzający do powstania własnego piśmiennictwa. „Kaszubom – twierdził – których narzecze jest tylko słabym odcieniem gwary mazowieckiej (sic!), właściwie osobnej literatury nie trzeba”, bo czytają jedynie polskie książki do nabożeństwa i powieści. W innym miejscu proponuje: „Ale można by jednak, choćby tylko po dyletancku, jak to czynią Niemcy w plattdeutsch, podejmować dalej rozpoczętą pracę nad pielęgnowaniem tego jędrnego narzecza, w którym wyrazy prawie same z siebie układają się w obrazy idylliczno-naiwne, w jakich się przedstawia lud kaszubski we wszystkich stosunkach życia”. Sam tworzył zgodnie tą ideą, a w „poemacie „Ò Panu Czôrlińsczim”, gorąco przekonywał braci Kaszubów: „ma le mòwã naszą serdecznie kòchôjma/ I pò pòlsku corôz lepi gôdac sã starôjma”.

W kręgu młodokaszubów kult mowy macierzystej najbardziej obecny był w twórczości Jana Karnowskiego. Do najczęściej przywoływanych strof należy jego poetycka prośba: „Jô bëm leno chcôł,/ Żebë twòji mòwë,/ Co jã Pón Bóg dôł,/ Nie przëkrëłë grobë” („Jô bëm leno chcôł”). Karnowski podobnie jak Ceynowa dramatyzował, że Kaszubi wstydzą się swojej mowy, że zamykają ją w klatkach swoich chat. Chciałby, aby ten wielki skarb języka macierzystego pozostawiony przez przodków, następne pokolenia nie tylko czciły i szanowały, ale i obroniły przed zagładą, pomnożyły niczym zasiew zboża owocujący obfitym plonem. W wierszu „Naszô mòwa”, napisanym z dala od rodzinnej ziemi, kaszubszczyznę widzi młodą i hożą, piękną jak modrak w złocistym zbożu, śmiejącą się głosem skowronka, płaczącą wiatrem wiejącym od boru, nieustannie pobudzającą twórczą wenę.

Poeci, którzy debiutowali w okresie międzywojnia, zarówno zrzeszińcy jak i klëkowcy, początkowo o mowie pisali głównie w tekstach publicystycznych i naukowych. Hymny na cześć kaszubszczyzny stworzyli już jako dojrzali twórcy, wiele lat po wojnie. Zrzeszińc Jan Trepczyk w wierszu „Kaszëbskô mòwa”(1960) przedstawia ją jako doskonałą piękność, szlachetną kobietę, noszącą w sobie ducha dramatyzmu dziejowego Kaszubów, narażoną na niszczycielskie siły obcych. Mimo to Méster Jan przepowiada jej wspaniałą przyszłość za sprawą samych Kaszubów: „Le më cë dómë w pałac przińc/ I w pieszé sadnąc rédżi”. Klëkowiec Józef Ceynowa złożył jej miłosne wyznanie w wierszu „Czëjã ce, mòja rodnô mòwò”: „Czëjã ce, bò jem twój a të jes mòjô,/ naszi stronë cëdnym pòdarënkã;/ òd dzecka jem karszniony dobrã twòjim,/ nim dali mie służisz, bez ùstankù”.

Postulatywny charakter, z apelami o trwanie przy mowie ojców, poezja kaszubska zaczęła tracić w latach siedemdziesiątych. Jeden z ostatnich takich wierszy napisał Alojzy Nagel, adresując słowa swojej prośby do dzieci, bo właśnie w nich zobaczył ostatnich strażników skarbu przodków. Jego liryczny apel jest swoistą syntezą troski rodzimych poetów o wartość, bez której istnienie świata Kaszubów byłoby niemożliwe.

Alojzy Nagel

Nie zabôczta

Proszã waji, miłé dzôtczi,
Pò kaszëbsku nie zabôczta!
Pò kaszëbskù gôdôł stark,
Pò kaszëbskù rozmiôł tatk,
A co z wama, dzecë, je?
mùszã rzec, że baro zle.
Czë to dzéwczã, czë knôpiczk
Nie rozmieją prawie nick
Pò kaszëbskù bëlno kôrbiac.
Ni ma co sã, dzôtczi, sromic,
Chòc z kòpicą cëzëch lëdzy,
Mòwë starków sã nie wstëdzë.
Naja mòwa – wialdżi skôrb,
Drogszô niżle jinszëch sto.

Chluba i chwała

Mit o szczególnych cechach i wielkich cnotach Kaszubów snuje się od zarania naszego rodzimego piśmiennictwa. Florian Ceynowa w „Zwëczajach ë òbëczajach kaszëbskò-słowińsczégò narodë” pisząc o pobratymcach z czasów pogańskich przypisywał im „gòscynnosc, wiesołosc, òtwartosc, miłosc do wspólny wòlnoscë, do macerzińsczi mòwë ë dżadów, pradżadów wiarë”. W innym miejscu nie ograniczył się tylko do przymiotów charakteru, ale nakreślił wręcz wyróżniające cechy rasowe, twierdząc, że lud kaszubski w tamtych czasach miał „mòcné gnôtë ë żëłë, béł wësoczégò, prostégò wzrostë; kaléków sã nie znało. Włosë mielë Kaszëbi jasné; ale jich twarze nie bëłë barzo biôłé, a w òczach leżało nieco dzéwégò ë przestraszającégò. W ògóle bëlë to lëdze zdrowi, mòcny, òdwôżny, cepło ë zëmno, głód ë pragniączkã letkò znoszący, przë dobrëch strawach wnet tëjący”.

Sławne zawołanie: „Nigdë do zgùbë/ Nie przińdą Kaszubë” z marsza kaszubskiego „Czôlińsczégò” Hieronima Derdowskiego odbija się w powiedzeniu: „Nas Kaszëbów nicht nie wëgùbi”. Potoczne opinie o skromności i powściągliwości Kaszubów w wyrażaniu własnej dumy i niepoślednich zalet, burzą też inne rodzime przysłowia: „Kaszëba cwiardi jak dąb”, „Kaszëbi pòbilë Krzëżôka, a jesz na bòskôka”, „Kaszëba setmë dni nie widzy pò ùrodzenim, ale jak òn téż przezdrzi, to òn przez dãbòwi dél widzy”.

Legenda o przymiotach i sile trwania Kaszubów budziła się w rodzimej poezji w przełomowych momentach historycznych – po odzyskaniu przez Pomorze niepodległości i po II wojnie światowej. Często dziś recytowane wiersze „Kaszuba wiérny” Franciszka Sędzickiego i „Kaszëba béł mój tatk” (z dramatu „Bùdzta spiącëch”) ks. Bernarda Sychty świadczą o potrzebie wyrażania przez współczesnych Kaszubów poczucia jedności i etnicznej, regionalnej odrębności. Zarówno sztandary z symbolami haftowanymi złotą nicią, jak i wyszywane słowami wyobrażeń i zaklęć znakomicie się do tego nadają.

Franciszek Sędzicki

Kaszuba wiérny

Kaszuba, to mô cwardi łeb,
nic nie dô wmówic sobie,
ò swòją mòwă dbô i chléb,
nie dufô nowi próbie.

Nie lecy na nowòscë znak,
wprzód wôrtosc znac chce trwałą,
co je zaletą, co je brak,
co chlubą i co chwałą.

Le czedë sò przekònôł już,
Trzimô sã całą mòcą,
nie złómie gò niżôdnô z bùrz,
ni sziczi, co sã psocą.

I dzysô w Pòlsce widząc téż
Tëch nowëch prądów starë,
czej pòznô, że w nich nie je łeż,
nabierze do nich wiarë.

Czej pòznô, że gò cenią, òt,
jak rodaka, jak brata,
bãdze stôł wiérnie chòcbë w grzmòt
i chòc w trzãsenié swiata.

Chłop jak mur

Słowo „gbur” na styku polsko-kaszubskim niemal zawsze jest przedmiotem poważnych nieporozumień. Dzieje się tak za sprawą zasadniczej różnicy znaczeń tego słowa. W polszczyźnie bowiem oznacza ono człowieka nieokrzesanego, prostaka, chama, w kaszubszczyźnie natomiast chłopa posiadającego własną zagrodę i ziemię, gospodarza, rolnika. Co więcej, w kulturze kaszubskiej gbura kojarzy się z osobą mającą wysokie poczucie własnej godności, wierną ojcowiźnie i wartościom, broniącą naszej mowy i ziemi. O niezłomności, sile i uporze chłopa kaszubskiego mówi do dziś żywe przysłowie: „Gbùr to mùr, dzys mù gapa òczë wëdzobie, a witro òn dalé zdrzi”.

Świadomość, że gbur jest nie tylko ostoją dziedzictwa materialnego, ale i duchowego Kaszub mieli prekursorzy ruchu kaszubskiego. Już Florian Ceynowa w „Rozmòwie Kaszëbë z Pòlôchã” (1868) dowodził: „Rozsądny chłop je fùndamentã kòżdégò państwa. A fùndament je wiedno fùndament. Bez niegò chòc nôwikszi, nôwspanialszi gmach z pëszną, wësoką wieżą (król, cesôrz), ze swiécącymi wieżiczkami ë bliszczącym dakã (ministrowie, ùrzãdnicë ë wòjsko), z wëgładzonymi scanami (kùpcë, rzemiãslnicë) mùszi z czasã runąc ë w gruzë sã òbrócëc. Gbùr to mùr. Dlôtegò kòchójmë sã jak bracô, bez różnicë stanów”.

Hieronim Derdowski widział w gburach obrońców polskości, nosicieli kultury i oświaty narodowej w okresie pruskiego zniewolenia. W krakowskim „Przeglądzie Polskim” (1883) pisał: „Najsilniej stoi narodowość polska właśnie w kaszubskich wsiach gospodarskich, z których niejedne, jak Borzyszkowy, Wiele, Karsin liczą do 2000 ludności. We wsi gospodarskiej, najbiedniejszy wyrobnik czyta sobie jakie pismo ludowe, toruńskiego »Przyjaciela«, poznańskiego »Przyjaciela« lub pelplińskiego »Pielgrzyma«”.

Poglądy Ceynowy i Derdowskiego podzielali młodokaszubi, uznając, że gburzy w przeciwieństwie do wynaradawiającej się zamożnej szlachty zawsze będą wiernie trwać przy rodzimej mowie i obyczajowości. Przywódca młodokaszubów Aleksander Majkowski pisał o tym zarówno w publicystyce jak i poezji. Chłopa kaszubskiego postrzegał niczym mitycznego olbrzyma Antajosa, który siłę do walki z wrogiem czerpał dotykajac matki Ziemi. Zadziwiające, że kaszubskiej niezłomności i siły gburów nie dostrzegli ideowi poeci z kręgu zrzeszińców. Być może dlatego, że tworzyli w niepodległej Polsce, w której chłopa widziano już nie jako obrońcę, lecz przede wszystkim żywiciela. Właśnie takiego gospodarza kaszubskiego zachował w swoim wierszu „Gbùr” zrzeszińc Jan Trepczyk.

Aleksander Majkowski

Spiéwa gbùra

Jô z twardi zemi, kãdë wrzos
I kamiéń łómią płudżi,
Kãdë pszénicë złoti kłos
Nié wszãdze w schibie dłudżi.

Jô z zemi, kãdë chòjnë piéń
Żëwicã w słuńcu warzi,
A żniw za pełen prôcë dzéń
Nié wiedno Pón Bóg darzi.

Jô z zemi, kãdë wòjska spią
Jaż klątwë wiek nie minie
I jezora kù niebù zdrzą
Za zgôdką w mòdrim klinie.

Jô z chatë, w chtërny mòcny srąb
Bił miecz i płóm, i zdradë,
A òna trzimô nibë dąb
I nicht ji nie dô radë.

Kaszëbsczi jã òbroni gbùr,
Jak wój w żelôznym szłómie,
A gbùr to mùr, a gbùr to mùr,
Chtëż gbùra, gbùra złómie.

Było jak w domu

Trudno dziś spotkać w krajobrazie prawdziwą chëcz szachulcową czy zrębową, z drewna sosnowego, o dwuspadowym dachu krytym słomą lub trzciną. Jeśli jeszcze gdzieś zachowały się poza skansenami to prawdopodobnie dlatego, że ich właścicieli nie stać na budowę nowego domu albo znalazły się pod pieczą ludzi snobujących się (w dobrym tego słowa znaczeniu) kaszubskim budownictwem ludowym. Nie można nie zgodzić się ze słowami Róży Ostrowskiej i Izabelli Trojanowskiej, autorkami „Bedekera kaszubskiego”: „Mimo swej funkcjonalności, przestronności i urody chëcze kaszubskie wkrótce staną się reliktami przeszłości”.

Chëcz, chëcza lub chëcze to dla Kaszubów nie tylko dom, mieszkanie, wnętrze domu, ale także siedlisko trwania rodzimej mowy, kultury i tradycji. Świadczy o tym chociażby archaiczny czasownik odrzeczownikowy „wëchëczowac sã”, oznaczający zapomnienie o domu rodzinnym, wynarodowienie się. „Wiele Kaszëbów wëchëczowało sã za grańcą” – zanotował ks. Bernard Sychta w swoim „Słowniku gwar kaszubskich”.

Młodokaszuba Jan Karnowski pragnął, by kaszubszczyzna wreszcie wyrwała się z chëczy-klatki i cieszyła się zasłużoną wolnością. Dziś możemy powiedzieć, że jego życzenie spełniło się z nawiązką. Kaszubski wyszedł nie tylko z domu, poza opłotki, ale wręcz jest obecny w szerokim świecie.

Z biegiem lat jednak, nie tylko na Kaszubach, pierwotne znaczenie straciły wartości kojarzone z domem. Gościnność, swojskość, wierność rodzinna to dla wielu słowa równie osobliwe jak ogień palący się pod żelaznym blatem kuchennego pieca czy zapach właśnie co wyszorowanej drewnianej podłogi.

O pełnej ciepła, gwaru i otwartej chacie kaszubskiej pisze w wierszu „Chëcz” Jan Rompski. W wierszu Henryka Hewelta jest ona już tylko malowniczą ruiną.

Henryk Hewelt

Wdôr ò chëczë

Mechã zarosła scana
i dak stôri chëczë,
òna na schiłkù dzys stanã,
kùńczi służebné żëcé.

Pòdwòrzé jak òtłóg gòłé
bëlëcą, òstã zarôstô.
Cëszô – nicht nie zawòłô,
le pòmión wieków tu òstôł.

Jesz stôrô biéda tu klepie,
pò scanach sënie ji céń,
zazérają jesz w òkna slepié:
dłudżi zymk, szari dzéń.

Tich lat ju minãło wiele,
chëcz stôrô niejedno widza,
niejedno tu bëło wieselé,
niejedna trzaskawica szła.

Pajk mô sã dobrze w ny chëczë,
nicht mù dzys jadrów nie zriwô,
a wòda le dzurama cecze,
kroplama czas òdmierziwô.

Na każdym kroku

Kaszubskie słowo wanoga oznacza zarówno wędrowca, turystę, pielgrzyma, tułacza, jak i wędrowanie czy wędrówkę. Jeszcze do niedawna wędrowanie, uprawianie turystyki, w potocznej świadomości Kaszubów miało znaczenie pejoratywne. Wartością było zadomowienie, ceniono życie między opłotkami, brak skłonności do podróżowania i zwiedzania świata. Nie bez przyczyny nasi przodkowie ukuli przysłowie: „Nôlepszô fróma, co sedzy dóma”. Kaszubski wãdrowczik wcale nie oznacza wędrowca tylko żebraka, a turyści częściej nazywani byli złośliwie stónką niż letnikama.

Kultura jednak nie znosi bezruchu i stagnacji. Stosunek do wędrowania uległ na Kaszubach radykalnej zmianie. Niemała w tym zasługa rodzimej literatury. Pierwszy poeta kaszubski Hieronim Derdowski korzystając z własnych doświadczeń podróżniczych bohaterom swoich poematów epickich kazał wędrować nie tylko po Kaszubach, ale i po świecie. Zarówno Derdowskiego „Ò Panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sece jachôł”, jak i „Kaszuba pòd Widnem” i „Jasiek z Knieji” to wierszowane powieści drogi.

Dla twórców z kręgu młodokaszubów wyprawy na wieś, obcowanie z naturą, zgodnie z modernistycznymi tendencjami, stanowiły odskocznię od degradującej się kultury mieszczańskiej, możliwość powrotu do źródeł prawdziwej duchowości. Ponadto wędrowiec poszukujacy, artysta-cygan, był przez nich przeciwstawiany mentalności filisterskiej, małostkowej, bez aspiracji, obojętnej na dobro ogółu.

Szczególnie ulubionym miejscem wędrówek młodokaszubów, Aleksandra Majkowskiego i Jana Karnowskiego, były okolice jeziora Wdzydze i skansen kaszubski Teodory i Izydora Gulgowskich. Główny bohater powieści Aleksandra Majkowskiego „Żëcé i przigòdë Remùsa” czerpie wewnętrzną siłę z wędrowania po ziemi kaszubskiej, poznawania historii i kultury swoich pobratymców.

Mobilni byli także, chociaż niekiedy wbrew własnej woli, poeci i pisarze zrzeszińcy. Jako nauczyciele szykanowani przez sanację często musieli zmieniać miejsca pracy, ale i też idąc śladami młodokaszubów niejednokrotnie wędrowali po Kaszubach nie tylko by poznać uroki przyrody, a przede wszystkim ludzi i specyfikę kaszubszczyzny w poszczególnych miejscach. W poszukiwaniu słów niezmordowanie wędrował po całych Kaszubach ks. Bernard Sychta, autor siedmiotomowego „Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej”.

Poeta Jan Trepczyk niejednokrotnie bywał na „Wanogach”, wycieczkach organizowanych od połowy lat sześciesiątych przez Klub Studentów „Pomorania”. Relacjonował je w swoim „Domôcym nórcëkù” na łamach „Pomeranii”. Wiele interesujących obserwacji z wędrówek po tatczëznie zanotowali kaszubscy felietoniści Macej Wanoga (Jan Piepka) i Krëban z Milachowa (Stanisław Pestka). Bez wędrowania trudno o ciekawe przeżycia, przygody i zdarzenia, którymi karmi się literatura. Nie ulega wątpliwości, że również kaszubska.

Jan Trepczyk

Òb drogã

Wez mie prowadzë
Mòja stedżinkò,
Dalek, daleczkò,
Przez rzmë, przez dołë!
Wkół jô ùzdrzã jiné kraje,
Chëcze, jezora ë gaje.
Wkół mie przëwitô
Ceszba wcyg nowô.

Do mie, òb dargã,
Gdze le przezdrzã sã,
Smiôc sã bądze swiat,
Kòżdi smùżk ë kwiat.
Cwierzkac ptôchë wkół mie bãdą
I mie ceszëc spiéwą rãdą.
Òb drogã żdac mie
Mdą dołożnoscë.

Pusta noc

Niegdyś na Kaszubach czuwanie przy zwłokach odbywało się dwie lub trzy noce z rzędu. Obecnie przeważnie odbywa się ostatnią noc przed pogrzebem. Zwyczaj ten, wypełniany modlitwami, śpiewaniem pieśni religijnych, a nawet wspólnym posiłkiem, jest głęboko wpisany w tradycję kaszubską. Bliski kontakt ze zmarłym, pozostawanie w nim we wspólnocie, duchowa łączność z człowiekiem, który jeszcze nie tak dawno był jednym z nas każą postrzegać ten żałobny zwyczaj jako niezmiernie ludzki. To „weselé ùmarłégò”, jak się o nim gdzieniegdzie mówi, jest także niewątpliwie jakimś osobliwym świętem ludzkiej godności. Przymiotnik „pùsti”, oznaczający w kaszubszczyźnie zarówno „niczym nienapełniony”, jak i „bezludny” oraz „jałowy”, w wyrażeniu „pùstô noc” jest czasem żałoby, ale paradoksalnie wypełnionym wieloma bardzo ludzkimi uczuciami.

Dla poetów kaszubskich jednak nie to humanitarne oblicze zwyczaju stało się ważne. Sama metaforyczna nazwa tego przedpogrzebowego spotkania stała się po prostu trafnym określeniem sytuacji kaszubszczyzny, przeważnie rozpaczliwej i tragicznej. Jan Karnowski za śmierć rodzimej mowy i kultury wini swoich pobratymców, których Bóg za to zaniedbanie ukarał jałową, nieurodzajną ziemią. Pół wieku później Alojzy Nagel niczym nieugięty rycerz wciąż jeszcze broni piękna starej mowy słowiańskiej, która bynajmniej jeszcze nie umarła i co więcej, na pewno doczeka się lepszych dni; daje wyraźnie do zrozumienia, że stanie się to nie za sprawą samych Kaszubów, ale władz centralnych w Warszawie, które jakoby miałyby się o nią troszczyć. Każdego z poetów po trochu zawiodła intuicja. Kaszubszczyzna nie jest okazem zdrowia, ale przecież jeszcze nie umarła. Żyje, bo przyszli jej z pomocą sami Kaszubi, a nie jacyś anonimowi politycy czy urzędnicy ze stolicy.

Jan Karnowski

Pùstô noc

Smùtno jak czej na smãtôrzu,
Tam gdze pierwi bëło gwësnie –
Dôwno òni pòchòwali
Naszé spiéwë, naszé piesnie!

Miesąc w czôrnëch brodzy chmùrach,
Nocë płaczą gòrzczé rosë,
Leno jałówc szumi w bòrze,
Leno kwitną szaré wrzosë.

Skòwrónk skrzidła swòje wtulëł,
Bòcón wcôle nie klekòce,
Lëdzóm płaczczé w òczach stoją
Dëcht, jak czedë w „pùsti nocë!”

Za to żesta pòchòwali
Naszé piesnie, naszé spiéwë,
Za to kwitną wama wrzosë,
Za to wiãdną wama séwë!
Za to Pón Bóg waju kôrze
Wszãdze: w pòlu, łące, bòrze!
[1910]

Zapomniane groby

Kaszubskie mòdziłë, mòdżiłczi mają znacznie więcej znaczeń niż polskie mogiły i mogiłki. Słowo mòdżiła oznacza nie tylko mogiłę, nasyp ziemi nad grobem. Jeśli mówi się o mòdżile, to raczej nie o tej na cmentarzu, lecz stojącej gdzieś samotnie, przeważnie w lesie. Mòdżiłą nazywa się także gromadę, stos kamieni leżących przy drodze. Być może nazwa ta wypływa z niegdysiejszych wierzeń na Kaszubach, że bardzo dawno temu grzebano samobójców na rozstajach dróg, a ich groby zasypywano kamieniami, żeby nie wstali i nie uciekli. Można także przypuszczać, że pierwotnie owe stosy kamieni to pozostałość po kurhanach czy grobach skrzynkowych.

Jeszcze za czasów poety Jana Karnowskiego modżiłkami nazywano wzniesienia, pod którymi, jak wierzono kryją się groby sprzed stuleci. Po wojnie jednak ks. Bernard Sychta w „Słowniku gwar kaszubskich na tle kultury ludowej” pod hasłem „mòdżiłka” zanotował, że to po prostu gaj lub mały las na otwartym polu. Do dziś słowo to zachowało się w nazwach terenowych określających wzniesienia na polach, m.in. w okolicach Jeziora Żarnowieckiego, Łyśniewa, pod Węsiorami. I pewnie już dziś te nazwy nie kojarzą się z dawnymi cmentarzyskami, sięgającym okresu neolitu kultem zmarłych.

Autor „Mòdżiłczi” stworzył sugestywny klimat tego miejsca: tajemnicze jęki, nocna mgła, dziwnie kołyszący się żółty ognik. Może to tylko blask swiãtégò widu, ognia rozpalanego w wigilię św. Jana, albo jednak owa niesamowita jasność, jaką ponoć rozpala dusza, która kończy pokutę na ziemi.

Jan Karnowski

Mòdżiłka

Wiérny stróżu zabôczonëch wieków
Na ritinkach twòje pilowanié –
Na ùbiedzach, z dôla òd Leleków,
Tam gdze grobów ùsëpanié.

Jeszcze cebie nie ùzdrzało òkò,
Ale zdrżi serce strachòwité,
Czedë òd wądołu, gdzes głãbòkò
Żôle jidą jakbë mgłą òwité.

Nierôz ò północë mignie w dôli
Żôłti wid, co dzywnie sã zybòce –
Mòdżiłka tu na òfiarã pôli
Łzë i popiół w swiãtojańsczi nocë.

Ò, Të czuwôsz, twòja stróżô długô,
Jak tëch mòdżił ùsëpané kòpë…
Bòdôj Twòje òkò łzami mrugô,
Czedë ùrnë òrzą na skòrupë.

Zamkowiszcze

Zaklãti, zapadłi zómk, zamkòwiszcze to jeden z najbardziej charakterystycznych motywów ustnej i pisanej literatury kaszubskiej. Według wierzeń ludowych zamki zapadają się najczęściej na skutek rzuconego przekleństwa i odtąd, podobnie jak zakopane skarby, znajdują się pod strażą diabła. Zapadłego zamku, częstokroć strzeżonego przez piękną królewiankę, nie udało się jeszcze nikomu wybawić. Jak dowodził Florian Ceynowa, wierzenia ludowe i związane z nią powiastki, także „ò zaklãtëch zómkach, pałacach, kòscołach” to echa słowiańskiej wiary naszych przodków, intuicyjnie uznających Boga jako istotę najwyższą, ale przekonanych, że pomiędzy Nim a człowiekiem istnieje świat osobliwych form i cudownych postaci-patronów. Ludowe legendy o zamkowiskach zanotowało wielu etnografów i językoznawców, m.in. Friedrich Lorentz, Władysław Łęga, Stefan Ramułt, Bernard Sychta.

Motyw zapadłego zamku i królewianki, jako uosobienie ginącej kaszubszczyzny, po mistrzowsku przedstawił Aleksander Majkowski w arcypowieści „Żëcé i przigòdë Remùsa”. Szeroko o tym motywie pisze Tadeusz Linkner w książce „Heroiczna biografia Remusa. W zwierciadle mitu i kaszubskich wierzeń” (Gdańsk 1996). W poezji motyw zamkowiska utrwalili młodokaszuba ks. Leon Heyke i Jan Drzeżdżon. Heyke, jako świadek powrotu Pomorza do Polski i odrodzenia kaszubskiego w początkach lat 20., pisał o długo oczekiwanym odwróceniu się smutnego losu Kaszubów; unosi się zapadły zamek, rycerz kaszubski ze śpiącego wojska ocknął się i kroczy ku nam w lśniącej zbroi, a poeta opiewa tę wspaniałą nowinę grą na zaczarowanych skrzypcach. W poezji Drzeżdżona zapadły zamek jest wpisany w tajemnicę ludzkiego życia, z ulotnym pięknem, niepowtarzalną chwilą i nieuchronnym jak wieczór przemijaniem.

Leon Heyke

Zómk zapadłi

Pòdë mie gùslã, jô chcã zaspiewac,
Skrzący wëdobëc, wòjarsczi głos;
Jedną le nótã niezdarnô rãka
Chwôtô na strënach, to smùtny los.

Cysza je wielgô i co sã stało?
Jãdrzny gùsla wëdôwô tón,
Zómkù zapadłégò czas sã dwigô,
Nowégò żëcô wëbijô zwón.

Òkò să szérzi i rosce serce,
Bór i zemia zastãkô wkół,
Wój kaszëbsczi w sklëniący zbroji
Prosto bieżi do nas tu w dół.

Lud ùklëkô i rãce skłôdô,
Rzewną mòdłã do Bòga sle,
Że rôz na zemi ò naszi chwale
Takô zachwôtnô gôdka je.

Drobny duch domowy

Według kaszubskich wierzeń ludowych krôsniãta to drobne duchy domowe, odpowiedniki polskich krasnali. Kaszubskie skrzaty przeważnie mieszkają pod pniami drzew, w mysich dziurach, pod podłogą, a niekiedy w domu za piecem lub głęboko w ziemi. Najczęściej jednak można je spotkać w oborach i stajniach, gdzie opiekują się bydłem i końmi. Wierzono, że krôsniãta wchodzą na konia wspinając się po jego ogonie, że wyplatają z włosów na końskich grzywach małe warkocze.

Swojskie gnomy nie tylko opiekują się końmi, doglądają i doją krowy, ale także obierają ziemniaki, wygniatają ciasto na chleb, zamiatają i sprzątają izby. Służą ludziom pomocą i przynoszą im szczęście. Ci zaś w pobliżu ich siedzib sypią sól i mąkę, stawiają garnuszek z mlekiem, koszyk z ziemniakami. Wdzięczne za gościnność karły niekiedy płacą złotymi monetami albo zamieniającą się po paru godzinach w złoto końską mierzwą.

Krôsniãta są przyjazne ludziom, ale bywają także niebezpieczne, nieobliczalne i złośliwe. Leniwym, nieostrożnym lub skąpym kobietom przewracają naczynia, gaszą ogień w piecu. Dopuszczają się nawet porywania dzieci, by podrzucić niemowlęta z własnego zwyrodniałego rodu. Podrzucone dzieci krôsniãt trudno rozpoznać, zazwyczaj nie mówią, słabo rosną, niektóre mają na twarzy oznaki starości. Niekiedy dokuczają im silne duszności, często płaczą i ślinią się. By rozpoznać czy dziecko jest podrzuconym karłem należy powiedzieć lub uczynić coś osobliwego lub niedorzecznego, by wzbudzić w nim zdziwienie. Pewna kobieta podejrzewając, że zamiast własnego dziecka ma w kołysce podrzucone krôsniã zaczęła gotować piwo w skorupce od gęsiego jaja. Wtedy dziecko uniosło głowę, roześmiało się i powiedziało: „Jem ju sto lat stôri, ale jô jesz nie widzôł, żebë chto w jaju piwò warził”.

By odzyskać porwane własne dziecko należy być bardzo okrutnym wobec małego krôsniãca, czyli mocno je zbić, wynieść na dwór, posadzić na śmieciach i zamknąć za sobą drzwi. Karły słysząc krzyk swojego dziecka, szybko zabierają je ze śmieci i zwracają ludziom wykradzione dziecko, jeszcze bardziej zbite niż własne.

Obyczaje i zachowania krôsniãt należą do częstych motywów bajek kaszubskich. Te pierwotne, z przekazów ustnych, zawierają wiele wątków naturalistycznych, jaskrawie uwydatniających czynności fizjologiczne ludzi i zwierząt. Jedna z tych bajek głosi, że gospodarzowi mieszkającemu na Krôsniãcy Górze pod Sulęczynem co roku zdychał koń. Okazało się, że przyczyną tych nieszczęść był koński mocz, który zalewał podziemne mieszkanie krasnali. Gdy gospodarz na prośbę karłów przeniósł stajnię w inne miejsce konie przestały zdychać, a chłop za padłe zwierzęta otrzymał sporo złota.

Jan Rompski, który jako jeden z nielicznych przywołał postać krôsniãca w poezji, metaforycznie ukazuje je jako uosobienie zmanieryzowanej, pełną pychy i wybujałego indywidualizmu inteligencji, która podrzuca ludowi wyszukane słowa i puste frazesy, zamiast czerpać mądrość z jego czystych intencji, prostoty i skromności.

Jan Rompski

Môłé krôsniã

Wlazło krôsniã na pòdwòrzé,
Sadło midzë cëchi lud.
Tak ùdôwô, że sã gòrzi,
Zdrzącë so na wiôldżich trud.

„Mierzy mie jich gôdka, brace –
Tëc to czësto psota je!
Kò sã wzãlë wespół, w chwace,
Dzejac prawie procëm mie…”

Szarpie zwisłi wąs pòd nosem
Grzmòtnął nogą bëlny kam,
Szątoli sã, dzérsczim głosem
Wrzeszczi jak wëpadłi z ram…

Cëż tak, krôsniã, brzëdkò wrzeszczisz?
Że le jes kaszëbsczi zwón…
Rzeczã, prosto a ni hëszczisz –
Jô so radã wiedno dóm!

Òstawie swój patos szkłowi
I twój całi pseudokróm…
Niech ce szmakô chléb prostowi –
Przińdze czas, że zgùbisz szłom…

Morzyce, radunice, wiły

W mitologii kaszubskiej wśród wielu osobliwych stworzeń znalazły się nimfy leśne i wodne, żeńskie demony jeziorne.

Kaszubi na północy znają mòrzëcë, mòrsczé pannë – mające od pasa w górę postać pięknej kobiety, a od pasa w dół rybią płetwę. Ta nimfa morska, z wieńcem kwiatów na głowie i sznurem korali bursztynowych na szyi, wabi czarującym śpiewem młodych rybaków i żeglarzy w wodne otchłanie. Jedna z powiastek głosi, że kiedy rybak schwycił mòrzëcã i na jej prośbę zwrócił jej wolność, został obdarzony w zamian niezwykłym głosem. Kaszubi wierzą, że mòrsczé pannë to dziewczęta rozweselające biblijne wojska faraona i razem z nimi zatopione w morskich głębinach.

W jeziorach żyją jezórnice, złośliwe duchy utopionych dziewczyn, które wciągają kąpiacych się i rybaków do wody, przewracają łodzie. Jezórnice z jezior chmieleńskich i potęgowskich, każdego roku musiały mieć chociażby jedną ofiarę. Śpiewająca rzewne i w niezrozumiałym języku pieśni nimfa z jeziora Kamieńczno to nieposłuszna dziewczyna zamieniona w demona przez przekleństwo matki.

Legendarny książe Sorka z wyspy o tej samej nazwie na jeziorze Wdzydze nieszczęśliwie zakochał się we wdzydzanie. Poddani księcia szukając nimfy tak gruntownie przekopali brzegi jeziora, że zmieniło kształt i przybrało postać krzyża. Jednak panny wodnej nie znaleźli. Książe zmarł w samotności na wyspie, a wdzydzana od tego czasu pojawia się raz na sto lat.

W głębiach wód Jezior Raduńskich żyją redunice. Bywało, że pojawiały się na zabawach tanecznych w pobliskich wsiach, zalecając się do kaszubskich chłopców. Niektóre porzucały zimne wody jezior i wychodziły za mąż za młodych Kaszubów. Warunkiem związania się z istotą ludzką, był zakaz podglądania ich przez dziurkę od klucza. Mąż bowiem nie mógł zobaczyć płetw u bioder i błon między palcami nóg. Pewien młody rybak, który poślubił piękną nimfą wyłowioną z jeziora, wnet ją utracił z powodu nadmiernej ciekawości. Młode redunice po powrocie do jeziora szybko jednak umierały z tęsknoty za ziemskimi mężami, a matki nie mogąc przeboleć straty córek zamieniały się w łabędzie i odlatywały za morze.

W lasach kaszubskich żyją lesynczi. Pojawiają się na leśnych drogach między zachodem a wschodem słońca w powiewnych szatach z pajęczyny i z wieńcami na głowach. Zazwyczaj tańczą i śpiewają, a gdy nadchodzi człowiek, znikają. Wtedy słychać tylko ich śpiew, który ludziom wydaje się świergotem ptaków albo szumem drzew. Poeta ks. Leon Heyke nimfy leśne i wodne nazwał wiłami. Wiłë pojawiają się w jego szôłôbùłce, sztuce scenicznej „Agùst Szlôga”, a także w wierszu zamieszczonym w tomie „Kaszëbsczé spiewë”.

Leon Heyke

Wiłë

Letny wieczór, noc zapôdô,
Tonia wieldżi cyszë;
Szepcą głosë, czół chtos gôdô,
Plazgô chtos i diszë

Wòdné wiłë są na łące,
Kąpią sã i smieją;
Czej të blëżi nich doprzińdzesz,
W dôce sã rozwieją.

Sianowska Panienka

Kult Matki Boskiej Sianowskiej, Królowej Kaszub, ma długą tradycję, jednak w pełni zaaprobowany przez Kościół został dopiero latach sześćdziesiątych XX stulecia. Tę drewnianą sianowską figurę znaleziono około 1450 roku w niewyjaśnionych okolicznościach pod krzewem paproci. Po przeniesieniu rzeźby Matki Boskiej do miejscowego kościoła, Kaszubi otoczyli ją szczególną czcią, a z roku na rok coraz więcej wiernych świadczyło o Jej łaskach. Podczas pożaru drewnianego kościoła w 1480 roku ocalała jedynie ta właśnie niewielka figura głęboko zamyślonej Madonny z Dzieciątkiem. Jeszcze w tym samym roku biskup włocławski Jakub wydał specjalny dokument, w którym udzielił szczególnego odpustu wszystkim wiernym przychodzącym w pielgrzymce do „Łaskawej Figury” w Sianowie. Sianowska Pani ocalała także po pożarze w 1811 roku kolejnej sianowskiej świątyni. W 1816 roku wzniesiono do dziś istniejący kościół o konstrukcji szkieletowej z drewnianą krytą gontem wieżą. Cudowna figura znajduje się tam w głównym ołtarzu w pancernym sejfie. Otwiera się go jedynie z okazji uroczystych nabożeństw. Wierni witają i żegnają Ją klęcząc i śpiewając pieśni.

W 1965 roku Sanktuarium Sianowskie zostało wpisane na listę miejsc słynących łaskami, a rok później Sianowska Pani została uroczyście ukoronowana i ogłoszona Królową Kaszub. Twórca z kręgu zrzeszińców ks. Franciszek Grucza, jeden z inicjatorów koronacji, napisał słowa pieśni „Swiónowskô Panienka”. Jego hymn maryjny, z wyraźnymi akcentami idei kaszubskiej, znany jest głównie koneserom rodzimej literatury. Najbardziej powszechną na Kaszubach do dziś jest pieśń „Kaszëbskô Królewô” ze słowami i muzyką innego zrzeszińca Jana Trepczyka. Ten prosty, a jednocześnie pełen zgrabnych metafor wiersz, niesiony dynamiczną i podniosłą melodią, rozbrzmiewa nie tylko podczas uroczystości religijnych.

Do grona autorów pieśni i wierszy ku czci Sianowskiej Pani dołączyli także inni poeci kaszubscy: Henryk Hewelt, ks. Rajmund Marszałkowski, Eugeniusz Pryczkowski. Wszyscy są głęboko przekonani o silnych więzach łączących Matkę Boską Sianowską z Kaszubami i kaszubszczyzną.

Franciszek Grucza

Swiónowskô Panienka

Swiónowskô Panienkò cëdnô
Matinką jes nama wiedno.
Cã kaszëbską naj Królewą
Czestnimë rodną naj mòwą.
Marija.

W Swiónowie, w naj swiãtim môlu,
Wszëtcë Kaszëbi cã chwôlą.
Dôj nóm znądka niesc do chëczi,
Czësté serca, swiãté zwëczi.
Marija.

Jak sã w jezorach ù nas tu,
Niebò przezérô mòdrasté,
Tak w naj sercach Twòje òkò,
Niech ùzdrzi niebiesci pòkój.
Marija.

Matkò nasza, prosymë Cã,
Błogòsławi lud i mòwã.
Bë rodnô naj mòwa kwitła,
Starków wiara nie zanikwia.
Marija.

Jak ters w Swiónowie, tak w niebie,
Chcemë Bòga rôz i Cebie,
Chwalëc z aniółma na wieczi,
Dlô te trzeba Twi òpieczi.
Marija.

Opiekunka rybaków i żeglarzy

Pozłacana XV-wieczna gotycka figurka Matki Boskiej Swarzewskiej jest nie tylko przedmiotem głębokiego kultu, ale także licznych legend i podań. Według niezbyt miarodajnych źródeł historycznych i ludowych podań rzeźba Madonny znajdowała się na pokładzie holenderskiego korabia, zagrożonego zatonięciem podczas sztormowej nocy w okolicach Rozewia. Żeglarze modląc się o ocalenie oddali się w opiekę Matce Boskiej, której rzeźba towarzyszyła im podczas podróży. Gdy nad ranem morze uspokoiło się, Holendrzy w podziękowaniu za ocalenie złożyli figurkę przy studni w Swarzewie. Znalezioną rzeźbę swarzewianie przewieźli uroczyście łodziami do najbliższego kościoła w Helu. Kiedy jednak około 1580 roku helanie przeszli na luteranizm, figurkę wraz z innymi przedmiotami kultu wrzucili do morza.

Lipowa rzeźba z wizerunkiem Madonny, o dziwnym spojrzeniu, z nieco asymetrycznym ułożeniem oczu, dopłynęła na „niecce” (skrzyni na rybackie haczyki) do Swarzewa, gdzie już zbudowano kościół. Legendy mówią, że statuetkę Matki Boskiej znalazła miejscowa kobieta, która zawinęła ją w fartuch i schowała w domu w drewnianej skrzyni. Kiedy nazajutrz swarzewianka przyszła nad morze, ponownie ujrzała płynącą figurkę. Zobaczywszy rzeźbę po raz trzeci poszła do księdza, który uroczyście w procesji zaniósł ją do kościoła.

Inne podanie głosi, że figurka trzykrotnie uciekała z kościoła. W istocie trzy razy rzeźbie groziło poważne niebezpieczeństwo: podczas najazdów szwedzkich w 1626 i 1657 roku oraz w latach 1939-1942. Za każdym razem, by uchronić figurkę, zakopywano ją w ziemi. Przed wojną, w styczniową noc 1936 roku, złodzieje rozbili tabernakulum swarzewskiego kościoła, zrabowali prawie wszystkie wota i odarli statuetkę Madonny z korony, berła i promieni, a samą figurkę porzucili na cmentarzu. Jeszcze tego samego roku, we wrześniu, odbyła się koronacja Matki Boskiej Swarzewskiej, którą ogłoszono Królową Polskiego Morza. Jednym z orędowników koronacji i kultu Opiekunki Rybaków i Żeglarzy był ówczesny sufragan diecezji chełmińskiej bp Konstantyn Domninik rodem z pobliskiego Gnieżdżewa.

Każdego roku w pierwszą niedzielę po 16 lipca ( święto Matki Boskiej Szklaplerznej) w Swarzewie odbywa się mały odpust zwany „rëbôcczim”, „wãgòrzowim” lub jagòdowim” ku czci Matczi Bòsczi Rëbôcczi. Duży odpust przypada 8 września, w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, na której święto do Swarzewa przychodzą nawet pielgrzymi z Gdyni. Figurka tylko raz odbyła dłuższą podróż, właśnie do Gdyni, gdzie zaniesli ją pątnicy w 1987 roku na spotkanie Jana Pawła II z ludźmi morza i Kaszubami.

Pochodzący z Gnieżdżewa Klemens Derc w „Kòlãdze swôrzewsczi” napisał, że przed tą „Matką cëdów dzało sã wiele”. W kołysance ks. Bernarda Sychty Nënka śpiewa Dzecątkù: „Pùdã do Swôrzewa na òdpust z Tobą/ Gdze mie nazéwają Mòrza Królową”. Józef Ceynowa, w czasie pobytu w niemieckim oflagu, ułożył wiersz w całości poświęcony mitycznej historii swarzewskiej Gwiazdy Morza.

Józef Ceynowa

Swôrzewskô legenda

Hél stôri pògardzył swëch òjców wiarą,
pòniżôł plestamë Niebieską Matkã,
bez miarë pic zaczął z rozkòszów czarë
i przëjął w kòscele lëterską gôdkã.

Marija tim wszëtczim smùconô srodze
wëbieżała w niecce na mòrsczé dale,
Ji gwiôzdë swiécëłë w daleczi drodze,
a w ùkłonach do nas niosłë Jã wałë.

W naszim Swôrzewie lud prosti, lud swiãti

czcył wiedno Ji Miono w pòlu i w bôce,
w Ni widzôł tarczã na Smãtkù zawzătim,
z Ni mòc czerpôł w swòji cãżczi robòce.

Wic Marija zëmné òpùszczëła mòrze
i przeszła do stëdni wiesczi, do dzecy,
cëdnie zaswiécëła złocëstą zorzą
a wkòło ji môlu zakwitło kwiece.

Hélanie jã bralë nazôd, do sebie,
le milszô Ji bëła stëdnia swôrzewskô,
do ni wrôcała, tã bëła jak w niebie,
tã cëda czëniła mòcą niebieską.

Lud wzniósł Ji w pòdzăce kòscół strzelësti,
w piesniach Jã sławił pò zemi i mòrzu,
a wiedno Ji skłôdôł żëcé swé czësté,
bò wiedzôł, że Smãtka zmóc mù pòmòże.

Oflag 2C, w styczniu 1940 r.

Jastrë

Na północnych Kaszubach święta Wiôldżi Nocë, Zmartwëchwstaniô noszą nazwę Jastrë albo Jastra. Nazwa ta niewątpliwie pochodzi od niemieckiego Ostern (Wielkanoc). Pod chrześcijańską wymową święta zwycięstwa zmartwychwstałego Chrystusa, przypadającego akurat na czas budzenia się sił przyrody z zimowej martwoty, w dawnej kaszubszczyźnie kryło się wiele pierwiastków pogańskiego kultu ożywczej i życiodajnej wody. Dr Nadmorski (Józef Łęgowski) w pracy „Kaszuby i Kociewie” (Poznań 1892) zanotował: „Woda zaczerpnięta przed wschodem słońca w ten dzień daję piękną cerę twarzy, lecz kto ją niesie, nie powinien do nikogo słowa przemówić, zwyczaj ten mają i Niemcy mieszkający wśród Kaszubów i wodę taką Osterwasser nazywają”. Jednak zanikające dziś dëgùsë, na Kaszubach nie polegały na laniu wody, lecz chłostaniu w wielkanocny poniedziałek dziewcząt i młodych mężatek rózgami jałowca lub brzeziny.

W literaturze kaszubskiej Jastrë zawsze stanowiły pretekst do połączenia radości Zmatwychwstania Pańskiego z zapowiedzią zmartwychwstania umierającej kaszëbiznë. W wierszu Jana Trepczyka „Na Jastrë”, Wielkanoc to nie tylko czas kaszubskiej wiosny, zachęta do kulturalnego odrodzenia. Poeta wykorzystując biblijne zdarzenie wręcz potrząsa pobratymców rewolucyjną myślą: zwycięstwo przyjdzie na pewno, jeśli tak jak Chrystus oddamy życie za sprawę. Na szczęście odrodzenie kaszubszczyzny nastąpiło bez daniny krwi i wielkich tragedii. Tym bardziej chwalmy Pana, Alleluja!

Jan Trepczyk

Na Jastrë

I
Jastrë, Jastrë, Dëgùsë!
Zymk kaszëbsczi bùdzy ce.
Wszëtkò nócy spiéwă żëcô.
Ze wsządka czëc: zdar, dobëcé!

II
Alleluja! Jastrë są!
Zwónë redotą brzëmią.
Christus dobëł złoscë mòc
I tak prażi do ce rzec:
Brace, dobądzesz ë të,
Żle gón wòlë twòji skrë
Òbjimie wszëtkò, co môsz
I za sprawã żëcé dôsz!

III
Zymkù ceszba, zymkù mòc
Alleluja chce cë rzec.
Niech Kaszëbskô rzeszi rãce,
Na nowi gón dodô chãcë,
Żebë Jastrów dejô szła
Przez rodny naj òkòla.

IV
Wstôwającë Christus ze zbòżny,
Ze stanicą dobëcô w rãkù,
Wòłô ce, gdze prôwda je – sklëni
Kaszëbiznë pòkrzésnosc zwãkù.
Pòj tej pòczestnosc mù dac!
Są Jastrë, zymk, je żëcé…
Z nim chce wespół pòchadac
W nowé, kaszëbsczé bëcé!

V
Jastrów zwón!
Je czëc nasz gón.
Nasza dwiga
W òcmani…
Wmet rozgòrni
Pòjuga!

VI
Le dzërżkò w przódk naszińce
Kò ju brënie naj słuńce
Co dami bënë nas…
Le bùdzta gò, je czas!
Dobëti czas òmón,
Naj dejë czëc pòmión.
Kò zymk sã ju sklëni,
W nien wierzë, òbstoji!
Ju alleluja zwón
Je czëc ze wszednëch strón…

Kiedy zwierzęta mówią

Ewangeliczne obrazy, z przychodzącym na świat Chrystusem w stajence betlejemskiej, wśród zwierząt, odcisnęły się silnym piętnem na ludowej wyobraźni. Także w wierzeniach kaszubskich wigilijny wieczór to czas, kiedy w zwierzętach widzi się stworzenia rozumne, obdarzone osobliwą mocą, którym należy się taki sam szacunek jak ludziom. Dawniej wierni wybierając się na pasterkę budzili bydło słowami: „Hej wstajita, bò më terô jidzemë do kòscoła”.

Wierzono też, że o północy w gwiazdkową noc koniom i krowom spadają łańcuchy z karków i że zwierzęta zaczynają mówić. Podsłuchiwanie gadających zwierząt grozi jednak śmiercią. Mówi o tym zanotowana przez ks. Bernarda Sychtę powiastka: „Szedł rôz jeden gbùr we gwiôzdkã na szopã słëchac, co jegò chòwa mdze gôdała. Tej ten jeden wół rzekł: »Nasz pón je czekawi, co ma bądzema dzys gôda. Jédz, kwiatochù, za trzë dni ma gò pòwiezema na smãtôrz«. Nen gbùr sã tak tim ùrzasł, że òn z drągów spôdł i sã na môlu zabił, le sã zakùrzëło”.

Niezwykłą rolę zwierząt w bożonarodzeniowej obrzędowości odzwierciedlają gwiôzdczi, gwiżdże, panëszczi, zespół gwiazdorów i maszkar odwiedzających domy pod koniec adwentu lub w samo Boże Narodzenie. Wśród gwiazdkowych postaci spotkać można: Bòcóna, Kònia, Kòzã, Miedwiédza.

Motyw pełnej cudownych możliwości nocy wigilijnej po raz pierwszy w literaturze kaszubskiej przedstawił Jan Karnowski w poemacie „Kòle Gód”, który opublikował w 1912 roku na łamach „Gryfa”.

Jan Karnowski

Kòle Gód
(wëjimk)

Z lëdzami sã ceszi dobëtk, strzodë,
Jak to dôwni w Betlejemsczé Gòdë,
Bò jim nôlepszégò dadzą z szopë,
Ówsa kòniom, bëdłu sana kòpã…
I téż cuda w nocë dzac sã mają:
Wòłë w ludzczi mòwie rozmôwiają…
Jeden pón rôz przëczajił sã kòle progù,
Żebë wiedzëc, czë téż gadac mògą –
Ò dwanôsti mówią tak ze sobą:
„Wstańma, zawiez pana dzys do grobù!”
A tej pón nen taczi strach tam dostôł,
Że mù serca pãkło, trupem òstôł…
I téż w samé wino zmieniają sã bòdôj
Ò północë wszëtczé w beczkach wòdë…
Z cekawòscë, jak jesz bëłem knôpczem,
Próbòwôłem nabrac pełnym szkòpczem,
I tej chcëwie zamòczëłem brodã –
A to bëła leno czëstô wòda!

Kolęda Kaszubów

Franciszkanin, o. Gaudenty Kustusz, odkrył owiany legendą tekst anonimowej „Kolędy Kaszubów” w wydanym w 1866 roku w Krakowie zbiorze „Pieśni na Boże Narodzenie z dodatkiem pieśni nowych i Nowenny do tegoż Bożego Narodzenia”. Pierwszy ślad kolędy pojawił się jednak ponoć kilkanaście lat wcześniej w starych kantyczkach kościelnych. Treść tej pieśni opiera się na kilku watkach: Kaszubi przybywają do szopki betlejemskiej, oddają pokłon Nowonarodzonemu i ubolewają, że Jezus urodził się w nędznej stajni, że złożony został w żłóbeczku na sianie; gdyby urodził się na Kaszubach, przekonują Króla Świata, leżałby w wygodnym łóżeczku pełnym puszystych poduszek, miałby na sobie ciepłe kaszubskie ubranko i jadłby nasze rodzime przysmaki, wśród których nie zabrakłoby bułeczek z masłem, kaszy jęczmiennej, tłustego rosołu, gęsiny, a nawet szklaneczki wódki. Bez wątpienia szczególne wyrazy czci dla Dzieciątka oraz specyfika stroju i kuchni Kaszubów to zasadnicze motywy tej poezji.

Z biegiem czasu kolęda ulegała przeróżnym modyfikacjom, przeróbkom, pastiszowym stylizacjom. Jeszcze w XIX wieku zbyt śmiałą szklaneczkę wódki zastąpiono szklaneczką miodu. W 1926 roku na łamach „Mestwina”, dodatku naukowo-literackiego do „Słowa Pomorskiego”, zręczną parodię pieśni opublikował Jan Karnowski. W wierszu „Hej, kòlãda!” pisze o delegatach z Kaszub, którzy zapewnili Nowonarodzonego, że u nas miałby „co dzéń sledze i klósecczi z brzadem” i podarowali Mu „»Dzénnik« do czëtaniô i pieniążków miarã”. Okazało się jednak, że Jezusk gazety nie czyta, bo być może jest wynalazkiem czarta, a pieniądze w czasach szalejącej inflacji to „czëstô loterijô”. Dziesiątko prosi więc Kaszubów nie o prasę czy pieniądzę, lecz o dar zgody (w domyśle społeczeństwo o sympatiach endeckich po piłsudczykowskim zamachu majowym 1926 roku). „Na to mù kaszëbsczi òdrzeklë mądralë:/ »Jinteres to kiepsczi, zgodë ni ma wcale…/ Òd pòwstaniô Pòlsczi zgòda pòszła w ólsczi…«/ Hej, kòlãda, kòlãda”.

Rok później urodzony w Rydze niemiecki poeta Werner Bergengruen (1892-1964) napisał osławioną „Kaschubisches Weihnachtslied” (Kaszubską kolędę), niemal w całości wzorowaną na oryginalnej pieśni, ale ze złośliwym obrazem naszej obyczajowości: „Stodół już nie byłoby płonących/ łbów pijackich skrwawionych w niedzielę” (tłm. Stanisław J. Lec).

W pastiszu kolędy Alojzego Budzisza „Kaszëbskô piesniô gòdowô” (1930), autor skupił się na opisach szczegółów stroju kaszubskiego („Miôłbës wełniastą hùweczkã fejn z cyplã mòdrastim”) i rodzimych rarytasów („Jagòdë z rizem cëkrzonym pòdtłëkłim kanelã”). „Kolęda Kaszubów” stała się także pierwowzorem wielu ludowych pastorałek z naszego regionu, które ukazały się w zbiorze Władysława Kirsteina „Kaszëbsczi kòlãdë ë gòdowé spiéwë” (1982). Z autorskich pieśni najbardziej oryginalną wersję utworu stworzył ks. Bernard Sychta. Jego „Kòlãda”, napisana do melodii „Lulajże, Jezuniu”, po raz pierwszy zamieszczona w sztuce „Bùdzta spiącëch” (1939), subtelnie nawiązując do literackiego prototypu, odsłania najistotniejsze pierwiastki kultu maryjnego na Kaszubach.

Bernard Sychta

Kòlãda

Biżaha, Jezuskù, mòje dzeculkò,
Mój kòchany ptôszkù, mòja rëbùlkò.

Biża, biżaneczka,
Zamkniczkôj òczka,
Biża, biżahaha,
Zamkni òbadwa!

Jesz të, mój syneczkù, dzys zmarzniesz tu mie
Na lopùszkù sana w tim cwiardim kùmie.

Biża, biżaneczka…

Niech le do Swiónowa wrócã jô dodóm,
Tam tobie w kòrëtkù tak żużkac nie dóm.

Biża, biżaneczka…

Tatink pòbiegnie w lôsk, tam na ną ùrzmã,
I prostą jak swiéca chójeczkã ùrżnie.

Biża, biżaneczka…

A jô ną sodłatą ùkarmiã pilkã,
Wsëpiã òd ni piórka w zôgłówk, pierzinkã.

Biża, biżaneczka…

Zagrzejã ce mléczka òd naji kózczi,
Co ją tam tusk pase kòl szadi brzózczi.

Biża, biżaneczka…

Nie dadzą ce zrobic krziwdë Kaszubi,
Za to jich twa Nënka tak baro lubi.

Biża, Biżaneczka…

Niech le zëma zrobi fiu! fiu! przed zymkã,
Pùdã lôlkù z mòjim malulczim synkã.

Biża, biżaneczka…

Ùczëjesz skòwrónka, jak wczas gòdzynczi
Na chwałã twi Bòsczi spiéwô Matinczi.

Biża, biżaneczka…

Pùdã do Swôrzewa na òdpùst z Tobą,
Gdze mie nazéwają Mòrza Królową.

Biża, biżaneczka…

Dôj Kaszëbë w niebie za to Kaszëbóm,
A na zemi òbdarz chlébkã i rëbą.

Biża, biżaneczka…

Złoty pot morskiego bożka

Bursztyn, zwany na Kaszubach bùrsztinem albo żôłtim kamã, był dawniej zarówno kopaliną przynoszącą znaczne dochody, jak i przedmiotem licznych wierzeń.

Wiele bursztynu znaleziono ponoć niedaleko Przodkowa na polu zwanym Bùrsztiniôk. Jan Karnowski w humorystycznym opowiadaniu „Sowizdrzôł ù Krëbanów” miejscowość rodzinną głównego bohatera osadził w fikcyjnych Szëszkòwach, w kaszubszczyźnie utożsamianych z prześmiewczą nazwą Borów Tucholskich. „Szëszkòwanie – jak opisuje mieszkańców tej wsi – zarôbialë wiele pieniãdzy na kòpaniu bùrsztinu, bò gò dobiwalë ze zemi w bòrze i z nim jezdzëlë jaż do samégò Gduńska. Tam béł nôlepszi pris na bùrsztin. Jak zawiozłes do Gduńska pełną kòbiôłkã bùrsztinu, tak dużégò jak piãsc, tej mogłes letkò dostac tësąc talarów i z biédôka stôłës sã òd razu panem. Temù téż szëszkòwsczi gbùrze mielë pełen skrzos pieniãdzy i nie brukòwelë sã gnarowac w pòlu przë òbróbce”.

Według legendy, gdy tuż po stworzenia świata jeden z aniołów zasmucił się, że Pan Bóg osiedlił Kaszubów w ubogiej krainie, Stwórca dał mu swoją cudowną skrzynię i kazał wysypać z niej na ziemię kaszubską wszystko, co w niej pozostało. Anioł spełniając polecenie Boga wyrzucił ze skrzyni na ziemię okruchy, którymi okazały się żółte kamienie. Dlatego właśnie, jak mówi podanie, na Kaszubach bursztynu jest więcej niż gdzie indziej. Ks. Leon Heyke w „Podaniach kaszubskich” zapisał klechdę o gryfie, który lecąc z północnej strony nad Kaszubami trzymał w szponach bryłę bursztynu gorejącego w promieniach słońca niczym złoto. Gdy znalazł się w okolicach Kartuz wrzucił ją do jednego z okolicznych jezior i od tego czasu „bùrsztin to je skôrb całëch Kaszëb”.

Według ks. Bernarda Sychty, zanotowana na Zaborach geologia ludowa głosi, że „znalezione dziś kawałki bursztynu są resztkami rosnących niegdyś nad morzem drzew bursztynowych, które obaliły się i zatopiły wskutek nieustannych obrotów ziemi”. Inna legenda mówi o pagórku Bursztynica nad Jeziorem Raduńskim, gdzie stał zamek króla kaszubskiego. Za sprawą okrutnej klątwy ciekawscy, którzy chcieli obejrzeć zamek przez bursztynowy mur, zamieniali się w komary i niczym owady przylepiali do twierdzy kaszubskiego władcy.

Mityczny, tajemniczy, a jednocześnie bardzo swojski jantar, jest częstym motywem naszych rodzimych bajek, legend i powiastek. Jastarnicki poeta Antoni Pieper (1917-1985) stworzył mit o bursztynie, który w postaci kropel potu wypływa z czoła Gôska (kaszubskiego odpowiednika Neptuna, rzymskiego boga morza), nieobliczalnego i szalonego władcy Bałtyku. Wiersz o powstaniu bursztynu kończy się nagle, jakby autorowi zabrakło pomysłu na dalszą opowieść. Czytelnicy obdarzeni literacką wyobraźnią mogliby pewnie tę mitologię wzbogacić jeszcze o niejeden wątek.

Antoni Pieper

Jak pòwstôl bùrszin

Czej wiater z nordë òd mòrza zawieje
Ë grozy kùtróm rëbacczim zaglada,
Czej Baltëk wléze w pioszczëstą mierzejã
Ë gòni pò ni, ë widmë ùjôdô,

Tej Gôsk, mòrsczi bòżiszk, z wód wëchòdzy sëny
Ë na nôwikszim krziżu fal ùsôdô,
Trzëzãbem z czel mòrsa wichrząc glãbinë,
Z calą swą sëlą na brzédżi napôdô,

Piana wkól priskô ë rëszô wąsami,
Na brzég zeloné wërzucô czidzynë,
Pòt jemù ze skarni skapùje kroplami,
Co sã na lądze zmieniają w bùrsztinë.

W morskim krajobrazie

Pod koniec lat trzydziestych Andrzej Bukowski przygotowując szkic „Motyw morza w poezji kaszubskiej” zwrócił się do młodokaszuby ks. Leona Heykego o nadesłanie wierszy o tej tematyce do redakcji „Teki Pomorskiej”. Mieszkający w Kościerzynie poeta odpisał, że w najbliższym czasie raczej nie jest w stanie „niczym służyć, bo nie mam tu morza, a jego wspomnienie jest zbyt słabe i niewyraźne. Bezpośredni kontakt jest niezbędny”.

Pierwsze motywy morskie pojawiły się już w poemacie Hieronima Derdowskiego „Ò Panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sece jachôł”. Nie zachowało się żadne świadectwo potwierdzające udział poety rodem z Wiela w jakiejkolwiek wyprawie morskiej, ale opis rejsu Czôrlińsczégò po Zatoce Puckiej i do Gdańska jest zadziwiająco realistyczny. Autor zatroszczył się nawet o stylizację mowy rybaków morskich używając terminów: bôt, jadra zamiast południowokaszubskich: czôłen, sece.

Z twórców młodokaszubskich jedynie Aleksander Majkowski pisał o ludziach morza, kaszubskich rybakach i marynarzach przeżywających romantyczne przygody, ale i ginących w otchłaniach Bałtyku. W wierszu „Jazda helana” z 1905 roku przywołuje płynącą do Helu szkutę, z której widać: „W dole dzëczi wòdë dunë,/ W górze chmùrë i piorunë”. W tym czasie Majkowski pracował w gdańskim szpitalu Najświętszej Maryi Panny i redagował dodatek do „Gazety Gdańskiej” pod nazwą „Drużba. Pismo dlö Polscich Kaszubów”. Prawdopodobnie sam doświadczył podróży na szkucie, drewnianym statku używanym w Zatoce Puckiej głównie do przewozu kamieni i piasku.

W okresie międzywojennym o morzu pisali przede wszystkim twórcy skupieni wokół wejherowskiego pisma „Klëka” – Klemens Derc, Józef Ceynowa, Leon Roppel. Było to zgodne z ich ideami. Zawsze uznawali kaszubskich rybaków, niczym polskich chłopów, za tych, którzy żywią i bronią. Żywią naród owocami morza i bronią polskiego Bałtyku. Do roli hymnu urosła Józefa Ceynowy „Rëbackô piesniô”, ze słowami pierwszego wersu: „Jô jem rëbôk z prapradżada”.

Po wojnie kilka popularnych pieśni rybackich stworzył zrzeszińc Jan Trepczyk. Jego „Hej mòrze, mòrze!” należy do żelaznego repertuaru chórów pomorskich. Z czasem żywioł morski i etos rybaka stały się domeną twórców z nadmorskiej Jastarni: nieżyjącego już Antoniego Piepera oraz Gerarda Konkela i Mariana Selina, który o łodzi rybackiej potrafi pisać jak o najdroższym przyjacielu. Do ich poezji wciąż można odnieść refleksję Andrzeja Bukowskiego zanotowaną w 1949 na łamach „Odry”: „Morze jest tutaj zjawiskiem bliskim i powszednim, pozbawionym więc powabu niezwykłości i egzotyki, odgrywa ono rolę jednego z wielu elementów bieżącego życia”.

Kiedy jednak sprawdzą się złowieszcze przepowiednie o wyginięciu przybrzeżnego rybołówstwa, krajobrazy z rybakiem trzymającym w dłoni wiosło, suszącymi się sieciami i łodzią na brzegu mogą być naprawdę osobliwymi widokami, także w poezji kaszubskiej.

Marian Selin

Môli bôcëk

Chòc môli mój bôcëk ë môli w nim wiosla
Na mòrze wëplënã – nie rzucã rzemiosla,
Na mòrze wëplënã, pòżegnajã krôj,
Bò rëbaczëc mùszã, to je mój rôj.
Dze walë brëzlëją, dze nordë wiéw czëjã,
Tam drëwie mój bôcëk, tam ster mój czerëjã.
Z dënëżką sã zybie malinczi mój bôt,
Ë dze są ribczi, prowadzy mie rôd.
Lat wiele ju kòżdô dënëżka mie znaje,
Wiesolo mie niese, a wiaterk wcyg graje,
Wiesolo mie niese, hen dalekò w swiat,
Ten môli mój bôcëk, jedérny mój brat.

Tajemnicza pora

Motyw wieczoru obecny jest w twórczości niemal wszystkich poetów kaszubskich. Ta pora w naszej rodzimej obyczajowości to nie tylko naturalny czas między zachodem słońca a nocą. Przysłowia mówią, że godziny zmroku, ciemności mogą łączyć się ze zmianą nastroju, smutkiem („Chto sã reno smieje, colemało wieczór płacze”), a nawet obecnością demonów („Chto wieczór gwiżdże, diôbła wòłô”).

Kiedy na Kaszubach ktoś mówi o wieczórnëch latach to ma na myśli podeszły, sędziwy wiek. Takie skojarzenie dosłownie przywołał ks. Leon Heyke w wierszu „Starëszk”, zaczynającym się strofą: „Na niebie swiécy miesąc/ Wieczórny wiéw ju sni/ Jô sobie jidã drogą,/ Pòdpiéróm sã na czij”. U Heykego jest to czas ciszy i ukojenia, zbliżający starca do upragnionej wieczności, wolnej od wszystkich ziemskich trosk i znojów.

Tytułowa metafora „Wieczórny widnik” w książce poetyckiej Jana Zbrzycy (Stanisława Pestki, ur.1929) nie tylko wiąże się z wiekiem autora. Ta książka to zarówno podsumowanie życiowych doświadczeń bohatera lirycznego, jak i synteza kaszubszczyzny – chociaż wielokrotnie skazywanej na zagładę, wciąż odradzającej się i tchnącej świeżością, archaicznej, ale i odzwierciedlającej klimat współczesności.

Poetycką panoramę Zbrzycy można uznać za pogłębione studium wizji przedwojennego pokolenia rodzimych liryków. Jan Rompski „òb wieczórk dzywny” widział z całą jaskrawością Kaszëbstwò jako swoją życiową ideę i trudny do udźwignięcia ciężar. Jan Trepczyk natomiast wieczorną twarz księżyca i rozświetlone okna wiejskich domów utożsamiał z przekonaniem, że „wësok dwignie/ Skarniã naj kaszëbsczi lud”.

Jan Drzeżdżon utrwalił wieczór jako tajemniczą postać – na poły ideę, na poły człowieka z kaszubskiego baśniokręgu, błądzącego wędrowca z białymi ramionami i płomienną twarzą. Jest nierealistyczny niczym zaczarowana mgła i lekki wiatr, wymyślony, ale pojawiający się w świecie prawdziwym jak gliniany, zimny dzban na stole. To odwieczna bajka, która rodzi się w wyobraźni kobiety i mężczyzny, ludzi. Dziś, autor subtelnie skarży się, sekretny wieczór pojawia się coraz rzadziej. Bo przecież teraz żyjemy inaczej niż nasi przodkowie, nie wierzymy w bajki, nie znosimy tajemnic.

Jan Drzeżdżon

Wieczórk

Zablądzony wieczórk
W tim cëchim malinowim lese
Zagrôl na òrganach zlotëch
I smiôl so do swòjëch lëdzy
Rozmiszlô so wieczórk nad wòdą
Razã z dzywëmë gãsamë
I w remionach swòjech gòrącëch
Trzimô malinką zlotą ribkã
Z dôwien dôwna lëdze so rozpòwiadalë
Że wieczórk przeniese jima szczescé
W kòlibkach so dzecë smielë
Te co malo, malo widzelë
Ò pòrénôszk mają ju ò ce zabëté
Wieczórkù z dôką zaklãtą
Twòje biôlé remiona i czerwioné skarnie
Są zabëté dôwno
Jezora so zôs szpiglëją bez ce
Bez twòjégò letëchnégò wiaterkù
Òni ce ju nie brëkùją
Të ju pewno do nich nie przindzesz
Të niós wësok nad jezorã królewnă w rãkach
Òna so tak do ce smia
Jaż ji winc zelony spôd nóm do nóg
A suknia ùmòczëla so w jezorze
Na stole le òstôl dzbón zemny, glëniany
Nënkã z tatkã pilë prawie kawã
Jak të so jachel karétą
Zaprzeglë w rozmajité ptôsze
Më so pòtemù rozpòwiôdalë
Jak të tu bél w nen czas
Nasz zmëszlony wieczórkù

Od olśnienia i do nostalgii

W zwierciadle historii literatury kaszubskiej możemy zobaczyć przede wszystkim losy jej twórców. Zagłębiając się w tę historię, odkrywamy, że myśl kaszubska rodziła się częstokroć daleko poza granicami tatczëznë.

Nasi pierwsi rodzimi poeci i pisarze w dużej mierze uczyli się i studiowali poza Kaszubami. Na przełomie XIX i XX wieku gimnazja były tylko w Chojnicach i Wejherowie, a w ogóle nie było wyższej uczelni. Biedna, pozbawiona ważnych instytucji mała ojczyzna, nie miała także interesujących miejsc pracy dla pionierów literatury kaszubskiej.

Florian Ceynowa, studiując medycynę we Wrocławiu, wówczas ważnym ośrodku słowianofilstwa, dopiero po lekturze poezji słowackiego pisarza Jana Kollára z całą jaskrawością uświadomił sobie, że „Kašubi” są „blizký záhuby”. Jego następca Hieronim Derdowski pierwszy poemat kaszubski „Ò Panu Czôrlińsczim co do Pùcka pò sece jachôł” napisał w Toruniu. Dedykując humorystyczną epopeję Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu, przyrzekł wielkiemu pisarzowi a wraz z nim całej inteligencji polskiej, że my Kaszubi, pomawiani o ślepotę od urodzenia, „Bez trzë côle grubé déle/ Terô ju przezdrzimë”.

Porywające oczarowania kaszubskim blaskiem z dala od rodzinnych stron dotykały również młodokaszubów. Aleksander Majkowski podczas studiów w Berlinie napisał swój pierwszy humorystyczny epos „Jak w Kòscérznie kòscelnégò òbrelë abò Piãc kawalerów a jedna jedinô brutka”. Później w Gryfii, podczas oglądania w uniwersyteckich krużgankach portretów średniowiecznych władców pomorskich i napisów „książe Kaszubów”, jak wyznał, „pierwsza iskra” rozpaliła w nim ogień do pracy na polu politycznym. Jan Karnowski doznał „nagłego objawienia” w pelplińskim Seminarium Duchownym podczas lektury „Słownika języka pomorskiego, czyli kaszubskiego” Stefana Ramułta.

Karnowski już w Pelplinie, przed studiami prawniczymi we Wrocławiu i wojenną tułaczką, przywołując ukochane Kaszuby wyznał: „Nijak cã ni mògã zabôczëc,/ Biédny kraju mój, drodżi!” Twórców z kręgu zrzeszińców blask kaszëbiznë olśniewał w rodzinnych stronach, ale dojrzałymi poetami i pisarzami stawali się na politycznym wygnaniu w głębi Polski. Właśnie nostalgia za tatczëzną obudziła wenę twórczą Jana Trepczyka, którego sanacyjne władze oświatowe zesłały za działalność kaszubską do pracy nauczycielskiej w Rogoźnie w Wielkopolsce. W 1935 roku wydał tam własnym nakładem swój debiutancki „Kaszëbsczi piesniôk”.

Jan Trepczyk

Teskniączka

Pùdzemë dodóm, pùdzemë do se,
Gdze midzë rzmama westrzód drzewiãt
Domôcy dak sklëni sã òd rosë,
Gdze jesmë tëli przeżëlë swiãt.

Pùdzemë dodóm, pùdzemë do se,
Gdze wësok w blónach spiéwô skòwrónk,
A wiater w pòlu ùdżibô kłosë,
Gdze jesmë czëlë kòscółka zwónk.

Pùdzemë dodóm, pùdzemë do se,
Gdze młodô pażãc rosce òb zymk.
Òb lato w bòrach czerwònią wrzosë,
Òb jeséń brzadu je téż kąsynk.

Tam najô chëcz je, òjc, matka nasza,
W kaszëbsczi zemi, westrzód jezór,
Nad krajem Bôłtu, òjczëzna nasza
Za nama teskni. Òj, teskni bór!

LITERATURA

Bączkowski Konstanty, Odszedł w porénk (J. Rompski), „Pomerania 1970, nr 1.
Boduszyńska-Borowikowa Maria, Tryptyk kaszubski. Regionalizm Jana Piepki, „Pomerania” 1978, nr 2.
Bolduan Tadeusz, Nowy bedeker kaszubski, Gdańsk 2002.
Borowik Joanna, Jan Drzeżdżon 1937-1992. Monografia bibliograficzna, Chmielno 1998.
Borzyszkowski Józef, Aleksander Majkowski (1876-1938). Biografia historyczna, Gdańsk-Wejherowo 2002.
Bratkowski Stanisław, Proboszcz z Czarnowa (A.Pepliński), „Myśl Społeczna” 1975, nr 7.
Breza Edward, Kaszubsczyzna wierszy Z. Narskiego, „Pomerania” 1971, nr 6.
Bukowski Andrzej, Motyw morza w poezji kaszubskiej, „Arkona” 1946, nr 6-7.
Bukowski Andrzej, O satyrze i satyrykach kaszubskich, „Rejsy” Ilustrowany Dodatek „Dziennika Bałtyckiego”, 1948 nr 15.
Bukowski Andrzej, Poezja kaszubska, „Arkona” 1947, nr 3-4.
Bukowski Andrzej, Regionalizm kaszubski. Ruch naukowy, literacki i kulturalny. Zarys monografii historycznej, Poznań 1950.
Bukowski Andrzej, Sędzicki jako pisarz i poeta, „Głos Wybrzeża” 1967, nr 95.
Bukowski Andrzej, Szopka i Nowy Rok w poezji kaszubskiej, „Ilustrowany Kurier Polski” 1950, nr 1.
Drzeżdżon Jan, Piętno Smętka. Z problemów kaszubskiej literatury regionalnej z lat 1920-1939, Gdańsk 1973.
Drzeżdżon Jan, Poezja Agnieszki Browarczyk, „Pomerania”, 1979, nr 2.
Drzeżdżon Jan, Stanisław Okoń z Wierzchucina, „Pomerania” 1976, nr 3.
Drzeżdżon Jan, Sylwetka literacka Bernarda Sychty, „Pomerania” 1970, nr 3.
Drzeżdżon Jan, Wędrówki Remusowe po Kaszubach, Gdańsk 1971.
Drzeżdżon Jan, Współczesna literatura kaszubska 1945-1980, Warszawa 1986.
Janke Stanisław, Derdowski, Gdańsk 2002.
Janke Stanisław, Poeta z kaszubskiej nocy. Życie i twórczość ks. dr. Leona Heykego (1885-1939), Wejherowo 1998.
Jankie Wojciech, Wiersze kaszubskie Zygmunta Narskiego w „Poezji”, „Pomerania 1971, nr 3.
Kamieńska Anna, Literatura pragnąca (F. Sędzicki), Warszawa 1964.
Karwacki Ryszard, Staszków Jan czyli Jan Piepka, „Pomerania” 1978, nr 3.
Krausowa Janina, Satyryk kaszubskiej prowincji (A. Majkowski), „Rejsy” 1948, nr 12.
Lipski Tadeusz, Remusowi króm. Wypisy z literatury kaszubskiej dla nauczycieli języka polskiego, Gdańsk 1990.
Neureiter Ferdinand, Historia literatury kaszubskiej. Próba zarysu, tłumaczenie z niemieckiego Maria Boduszyńska Borowikowa, wstęp Tadeusz Bolduan, Gdańsk 1982.
Ostrowska Róża, Izabella Trojanowska, Bedeker kaszubski, Gdańsk 1978.
Ostrowski Kazimierz, Pieśniarz z ziemi jezior (W. Rogala), Gdańsk 1977.
Pestka Stanisław, W krainie liryki (J. Trepczyk), „Kaszëbë” 1959, nr 24.
Pisarek Barbara, Wanogi literackie. Śmierć jest zdumieniem, „Pomerania” 1983, nr 11.
Pniewski Władysław, Przegląd literatury kaszubskiej, „Rocznik Gdański” t. II i III, lata 1928 i 1929.
Prondzynski Obracht Cezary, Jan Karnowski (1886-1939). Pisarz, polityk i kaszubsko-pomorski działacz regionalny, Gdańsk 1999.
Puzdrowski Edmund, „Malinczi swiat” Staszkowego Jana, „Pomerania” 1975, nr 4.
Puzdrowski Edmund, Pobocze (A. Nagel), „Pomerania” 1976, nr 3.
Puzdrowski Edmund, Pomiędzy nadzieją a spełnieniem. O poezji Jana Zbrzycy, „Pomerania” 1975, nr 2.
Puzdrowski Edmund, Pomiędzy zrzeszą a indywidualnością (J. Trepczyk), „Pomerania” 1975, nr 1.
Richter Halina, Stefan Bieszk, „Biuletyn Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego” 1967, nr 5.
Samp Jerzy, Poeta i nauczyciel (J. Ceynowa), „Pomerania” 1980, nr 6.
Samp Jerzy, Poezja rodnej mowy, Gdańsk 1985.
Strumieński Jerzy, Poezja bez dekoracji (L. Roppel), „Rejsy” 1954, nr 19/20.
Wirth Wiesława, Franciszek Sędzicki, „Kalendarz Gdański 1972”.

Овај унос је објављен под Уметност / Sztuka / Kùńszt / Kunst / Art. Забележите сталну везу.