Bajki kaszubskie [z Gryfa]

Z niepisanej literatury kaszubskiej
Bajki kaszubskie

Na podstawie czasopisma Gryf. Pismo dla spraw kaszubskich, zeszyt I, rok I, listopad 1908, s. 6-16.

Spis treści: 1. Wilk i jego podfrysztek, 2. O żołmnierzu i żedze, [3.]Czymu zajk nie żre mięsa

1. Wilk i jego podfrysztek1

Tam dalek w Rusach, gdze swięty Mikołaj je patronem wilków, smnieło se wilkowi, że zjod dobry podfrysztek. Jak on se zbudzeł, tej on rzek do sebie:

„To beł piękny sen, ale jesz lepszy będze ten podfrysztek, co mnie se wesmnieł! Pudę, a on mie gwesno som w pesk wlecy!” – Bo wilk je bardzo głupy.

Tak on szed. Niedaleko zaszed, tak trafił na kozę z dwuma kozlętami. Widząc, pomeszloł sobie:

„Aha, to będze muj podfrysztek!” Jak on przeszed do nyj koze, on rzek: „Tero wom nic nie pomoże. Jo waju zjem. Naprod te twoje kozlątka, a potym cebie, staro. Bo mom głod, jaż flaci mruczą!”

A ta koza odrzekła:

„Tec możesz naju zjesc, ciej ju jinaczyj nie jidze. Ale rownak nam pozwolisz, że so przed smiercą pocerz zmowiema.”

„Ale jo!” odrzek wilk. „Zmowta pocerz, a potym jo waju zjem!”

Koza podeszła do Bożymęci i jęła bleczec, a kozlątka za nią bleczałe jesz głosnij. A wilk niedługo wetrzymoł i jął wec.

Niedaleko za górą pas owczorz trzodę. Ten, czując blek i wecy wilka, posłoł swygo psa. Pies nadbieg, weszamotoł i pokaleczeł wilka tak, że on muszoł drawo ucekac. Mało go nie zażar.

A koza z kozlątkami ucekła.

Jak go pies więcyj nie gonieł, wilk stanął i so pomeszloł: „To beł srodzi podfrysztek, nima co mowic! Jaci jo beł głupy!” –

Szed dalyj. Tak za chwilkę on trafiel na swynię z sedem prosątkami.

„To będze dobry podfrysztek!” – pomeszloł on sobie. A do swyni on rzek:

„Tero jo zjem waju wszescich, bo mom głod, jaż strach. Noprzod twoje prosątka, a tej cebie”.

A swynia odrzekła:

„Możesz naju zjesc! Czymu nie? Tec ludze na to naju chowią, żebesma beła zjadły. Ale przed smiercą nom rownak jednę prosbę użeczysz?”

„Ciej le nie chceta mie ucec, to czymu nie?” odrzek wilk.

„Ma naprzod odmowiema rożańc, tej naju możesz zjesc!”

No dobrze! Wilk se zgodzeł. A swynia razem z prosątkami jeli kwiczec, a i wilk za chwilkę jął wec, le se tak rozlegało.

Uczuł to owczarsci pies, przelecoł, weszarpoł i pokaleczeł wilka, a swynia z prosątkami ucekła do dom.

A wilk se srodze zafrasowoł.

„To mie je podfrysztek! Ale zdrowo mie, czymu jo beł tyle głupy!”

I szed dalij. Tak natrafieł kurona. 2 „Aha!” rzek do sę, „to będze muj podfrysztek. Choc koza abo swynia bełe lepszy, ale lepszy co niże nick!”, więc rzek do kurona:

„Cebie jo tu zaru zjem. Bom niejod dzyso jesz nick, a głod mie morzy, jaż strach.” Kuron też sę chcoł ofiarowac na podfrysztek, ale proseł wilka, żebe mu pozwoleł jesz roz przed smiercą sobie zaspiewac.

„To nimoże bec!” odrzek wilk. „Bo bes mie ucek!”

„Ciej te sę boisz, żebem ce nieucek”, rzek kuron, „to trzymej mie za ogon, a jo so zaspiewom!”

Ciej tak, to wilk sę zgodzeł i chwecoł pesciem kurona za ogon, a nen zaczął skrzydłami trzepac i pioc. W tym ale wilka zaswędzeło jedno pióro w ogonie kuronowym w nos, a on muszoł cichnąc i popuscec ogon. Ledwo uczuł to kuron, tak podlecoł na drzewo i z wilka se wesmioł.

Tero wilk se srodze zasmuseł.

„Jaci jo rownok jem głupy! Wszetko mie oszuko. Jo wiero ju dzys nie doczekom sę żodnygo podfryszteku!” W tacich meslach szed on dalij i natrafieł gęs. Zaro mu sę serce rozweseleło, i wpod na nę gęs.

„Te gąsko mie nie uńdzesz. Jo cę tu zaru zjem, jak te stoisz. Nareszce jem sę doczekoł podfryszteku!”

Ale gęs rzekła:

„Możesz mie zjesc, wilku, jo ce tego nie bronię i niebedę sę na to skarżec. Jo jem ju staro i joj niesc nimogę, a roz muszę umrzec gęsą smiercą. Ale wejle, jo od szesc niedzel sę niemeła, bom od tego czasu po roz pierwszy weszła z chlewa. Pozwół mie sę omec w jezorze, tej będę tobie też lepij smakowała!”

„Nie, na to jo niepozwolę!” odrzek wilk, „bo bes te mie ucekła!”

„Możesz mie trzymac za ogon, pokąd jo sę będę meła”, proseła gęs, „tej jo tobie ucec nie będę mogła!”

Wilk widząc, że gęs poprowdze niebeła meto od szesc niedzel, zgodzeł sę i szed za gęsą do jezora. Tam on sod na brzegu i trzymoł ję za ogon, a ona prała skrzydłami i lała karciem wodę na sę. Jak ona sę ju do połowę omeła, tej ona rzekła:

„Popusc że mie kąsk, 3 cobem sę mogła głębij zanurzec.”

Wilk popusceł. W tym gęs sę zanurzeła tak głębok, że jaż w połowie jezora wepłynęłą.

A wilk na brzegu lamańtowoł:

„Znowu mie uszed podfrysztek. Ach, jaci jo jem głupy. Nolepij be sę beło powiesec, bo jesz z głodu zdechnę!”

Tak on szed w smutku i mankolii dalij, jaż przeszed na jednę łąkę, gdze sę pasła kobeła ze zgrzebięcem.

„To będze muj podfrysztek”, rzek on sobie i polecoł do nyj kobełe.

„Cały reno ja biegom za podfryszteciem!” rzek on, „a nimogę nic zdobec. Tero jo waju pożrę, cebie i twoje zgrzebiątko.”

„Tak to nie jidze!” odrzekła kobeła, „bo jo mom taci list prze sobie, że te mie pożrec nimożesz!”

„Na taci list jo be beł cekawy” odrzek wilk. „Bo chtuż mie może zakazac cebie zjesc. Nie chcesz te mnie tego listu pokozac?”

„Tu on je” rzekła kobeła i podniosła przedną nogę. „Zazdrzyj le pod kopeto!”

Kobeła ale beła ostro kuto. Jak wilk tede postawieł sę i zazdrzoł pod kopeto, tak kobeła go buch! w łeb, tak, że go na miejscu ogłuszeła. Nim on przeszed do sebie, to kobeła ze zgrzebięcem ucekłe za dzesątą gorę.

„A to beł mie dobry podfrysztek”, stękoł wilk, a głowa go srodze bolała. „Jaci ja beł głupy, po tyle doswiadczeniach kobele pod kopeto zaglądac. To ale mie je nick a zdrowo!”

Tak wilk szed dalij i ju zwątpieł o podfryszteku, jaż on trafieł na polu starygo barana.

„Cebie jo tero zjem ze skorą i rogami”, rzek on do niego. „Bo od samygo rena ubiegom sę za podfryszteciem i jem taci głodny, żebem kaminie mog grezc!”

„Zjedz mie!” rzecze baran, „bo mie sę ju przykrzy dłużyj żec. Jo jem stary, prze karnie ju nie chodzę, i nic po mie nie je na tym swiece. Jo cy nolepij som w gardło wlezę!”

To se wilkowi srodze widzało. A beło tam jezoro, o kawałuszk od brzegu beła góra. Tak baran rzek do wilka:

„Ustaw sę kole jezora, a jo wlezę na tę gorę i sę zapuszczę, be tym lżyj w twoje gardło wlecec. Ale otworz szerok jak możesz twuj pesk!”

Tak wilk stanął kole jezora i otworzeł szczęci, a baran wloz na gorę i sa zapusceł z całyj moce. A lecąc z gorę, z taką sełą rogami we wilka buchnął, że ten wlecoł jaż w jezoro. Ledwo tam nie utonął.

Nim ale sę wedobeł na brzeg, ju baran beł precz.

„To mie poczestowoł podfryszteciem!” lamańtował wilk. „Głupszygo wiera zwierzęca nima na swiece, niże jo. Ale zdrowo mie, zdrowo!”

I z ciężcim sercem szed wilk do lasa, bo go tak poczęstowele, że ju se jimu odechało podfryszteku.

„A, to mnie dele! zamiast podfryszteku pobile mie, i bełbem bezmała w jezorze utonął. Ale to wszetko przez moje głupstwo. Som niemeszlołem żem je tyle głupy! Niechże mie chto też zaru ogon za to utnie, bom na to sobie zasłużeł!”

Za tym pniem ale, na chternym wilk sedzoł, stojoł wypróchniały dąb. A w nim stojoł chłop z toporciem, co sę tam skreł. Ten czuł tę mowę wilka i jego życzeni: Niech mie tu chto zaru ogon utnie, bom na to zasłużeł!

„To te możesz mieć wilku!” rzek on do sebie napluł w gorsc i ucął wilkowi ogon samygo chrzebta. Wilk ale chyże podskoczeł i ucekoł:

„Tero jo dostoł, co jo chcoł! Tero jo mom nolepszy podfrysztek!”

Tak to szło wilkowi, chternym się smnjeło o dobrym podfryszteku. Niech nicht nie wierzy w to, co mu sę smnije.


1 śniadanie.
2 koguta.
3 trochę.

2. O żołmnierzu i żedze

Bel to jeden żołmnierz polsci, co w polscim wojsku służeł sztere lata. A jak on wesłużeł, tej go puscyle i dele mu za te sztere lata służbe trze szostoci. Tak on poszed w swiat. Ale jego odzeż beła obdzarto, i bote sę rozłazele, a czopka na głowie wezdrzała tak, jakbe ptoche niebiesci mieli w nij gniozdo zrobiony. Na drodze on spotkoł jednygo żeda, chteren mioł trzos pieniędzy przewieszony. Tak on se zatrzymoł i rzek do nygo żeda:

– Wej le żedze, jak jo jem obdzarty. A jo jem rownak polsci żołmnierz, im sztere lata służeł ojczeznie. Dej mie trochę detków, cobem so sprawieł węmps i cały bote! –

Ale żyd zacząn lamentować:

– Aj waj! Jo jem jesz biedniejszy, niż te. Jo nimom złomanygo szeląga pod duszą! –

Żołmnierz dobrze widzoł, że żyd mnioł trzos piniędzami nabity, ale robieł jakbe nigde nick, i rzek do żeda:

– Ciej te nick nimosz, tej ma są równy biedoci oboje. Poj tam pod Bożąmękę, będzema se modleła, żebe Pon Jezus se zmiełowoł i nom z biede wepomog. A może trzos pieniędzy weprosema! –

Żyd niechcoł jic pod Bożąmękę pocerz mowic, ale ciej żołmnierz zacząn sę gorzec, tejn szed i klęk. A żołmnierz kląk za nim.

Żołmnierz se przeżegnął, a żyd wejąn swoje sznurci, obwiązoł je na ręce; tej przewiązał so taci guż na łesenę1 i jął sę ciwac i na swuj sposób modlec. Tymczasem żołmnierz podnios mały kamiszk i cesnął nim w drzewo Bożymęci, i se żeda spytoł:

– Czuł te co?

– Nie, jo nick nie czuł! – odrzek żyd.

Ale żołmnierz podnios drudzi roz kamiszk i cesnął w Bożą mękę i se spytó żeda:

– Czuł te co? –

– Nie jo nick nie czuł! – odrzek żyd.

Tak oni sę jesz chwilę modlile. Tej żołmnierz po roz trzecy wzął i cesnął kamiszciem w drzewo Bożymęci. A tej pytoł sę żeda:

– Czuł te co, żedze? –

Ale żyd i ten roz nic nieczuł. Tak żołmnierz ale wstoł i rzek:

– Ale jo czuł dobrze, jak to nom znak dało. Wstań, bo Panbog cę wesłuchoł i doł ce cały trzos piniędzy. Tero poj, ma se na kaminiu podzelema.

Żyd se srodze przeląk, ale nimog sę dłużyj zapierac, bo żołmnierz widzoł, że on mioł trzos pełen piniędzy, choc przedtym nick nimioł. Więc rod nierod wesepoł trzos na kamiń na jednę kupę i se dzelyle.

Ale żol mu rownak beło połowe swoich pieniądzy, i rozmyszloł le nad tym, jakbe je dostac nazod. Więc, jak oni se podzelyle, i zabierele sę kożdy w swoję drogę, pytoł sę żyd żołmnierza bardzo słodko:

– A chdze te sę tero udosz, żołmnierzu? –

– Jo pudę w swiat! – odrzek żołmnierz. – Bo nimom żodnygo doma. Ani ojca, ani matci, ani białci, ani dzecy, ani brata, ani sostre, ani roli, ani chudobe. Pudę szczescu szukac! –

– To poj ze mną! – proseł żyd. – Jo ce dom jesc i pic i w posceli sę wespisz. A jak so odpoczyniesz, możesz jic dalij! –

Na to sę żołmnierz rod zgodzeł i szed z żedem do jego domu. Tam żyd zawołoł swoję białkę, Jidkę, i kozoł jij piec i gotowac co najlypszygo. A ciej Jidka stoł dobrze zastawieła, i żołmnierz se zabroł do jedzeniu, żyd powiedzoł, że mo sprawunci na miesce i szed precz. A żołmnierz jod i pieł, bo beł bardzo głodny.

Żyd ale mu wechodzeł na zdradę. On nie szed na miasto po sprawunci, ale prosto do zomku, chdze mieszkoł starosta. Tam on se doł zaprowadzec do pana staroste i sę uskarżeł na nego żołmnierza:

– Wielmożny panie starosto! Aj waj, co mnie się stało! Szedłem so z hańdlem drogą, a wpod na mie taci polsci żołmnierz i zabroł mie całą połowę moich piniędzy! –

– A jakżeż on wezdrzoł? – spytoł pon starosta.

– Taci obdzarty jaż strach! – odrzek żyd. – Odzeż dzurawo, bote sę rozłażą, a czapka na głowie wezdrzy tak, jakbe w nij ptoche niebiesci miele gniozda zrobiony. Nick na nim nie je cały, oprocz tyj skore, co ję ze sobą no swiat przenios! –

– Ciej te go tak dobrze opisoł, to ma go ju weszukoma. A wiesz te też, gdze on z tymi pieniędzami ucek? –

– On je u mnie doma! – odrzek żyd. – I je i pije. –

– Ciej tak, to le go przeprowadz. Ju szubinica na niego czeko! –

Żyd pięknie podzękował panu starosce i szed do dom, żebe żołmnierza przeprowadzec. Ten prawie so gębę obceroł, bo mu dobrze smakowało. A żyd do niego rzek bardzo mile:

– Nasz pon starosta czuł, że tu je polsci żołmnierz w miesce. On be cę rod widzoł i z tobą pogodoł o twoich wojnach. On prosy, żebes do niego przeszed! –

– Jo rod pudę! – odrzek żołmnierz. – Ale jakże mnie tam jic do tacigo wieldzigo pana, ciej jo jem tak bardzo obdzarty! –

– O to sę le nie kłopoc! – odrzek żyd. – Jo ce dom nowy węmps! –

– A kamizelkę też? –

– Też. –

– A czopkę nową też? –

– I czopkę jo ce dom, – rzek żyd i przenios ze szafe decht nowy węmps, i kamizelę i czopkę.

A jak są żołmnierz w te rzecze ubroł, to weglądoł jak istamantny graf. Ale tej jesz żeda zażądoł nowych botów.

– I bote jo ce dom! – rzek żyd. I weszukoł decht nowy, i je pięknie wewiksowoł. A żołmnierz je obuł i rzek:

– Tero jo bem mog jic do pana staroste. Ale na dworze je czap2. Jo sobem te swiecący bote decht poczapoł. Jo koniecznie muszę mieć konia! –

A żyd weprowadzeł ze stani nolepszygo konia, weszczoł go grzebłem i szczotką i osodloł go dlo żołmnierza. A ten sod i rzek:

– Tero jo mogę stawic sę przed panem starostą! –

I jachoł, jak wieldzi pon do zomku, a żyd szed piechty za nim.

Pon starosta prawie stojoł przed swoim zomciem, a żołmnierz pokłonieł mu sę bardzo pięknie, a pon starosta mu podzękowoł. A żyd wskazując palcem na żołmnierza rzek:

– To on je! –

– Te wiera ogłupieł żedze? – odrzek starosta. – Ten pon be cy mioł pieniędze wząc? Tec te mowieł, że to beł jacis obdzarty węder! –

– Ten żyd mo rozum pomieszany! – rzek tero i żołmnierz. – On gotów rzec, że ten węmps i czapkę i bote, co jo na sobie mom, są jego! –

– Jak Bog na niebie! – krzyczoł żyd, – że to je wszetko moje! –

– On nawetk powie, panie starosto, że ten koń, na chternym jo jadę, je jego włosnoscą! –

– Jo przesygom! – krzyczoł żyd, – że i ten koń je muj! –

– To je znak, że te jes, żedze, niespełna rozumu! – rzek kureszce starosta. – Noprzod te mowisz, że jacis obdartus cę obrabował, a tero te winujesz tego pana. Niech pon jadze z Bodziem! – rzek tej do żołmnierza, wszed w swuj zomk, i zamknął dwierze za sobą. Żyd lamańtowoł w niebogłose. Ale żołmnierz pojachoł w swiat i dobrze mu se powodzeło, bo beł szekowny i mioł konia i wiele piniędzy.


1 czoło.
2 brud.

[3.]Czymu zajk nie żre mięsa

Downij nie tyle zajk1 ale i les 2 nie żar żodnygo mięsa. Tak jednygo dnia les pączci z krzoka obieroł i przeszed do niego wilk. Ten do niego rzek:

– Jaci te nędzny wiedzesz żywot! Wiecznie pączci obgrezac! Poj ze mną, jo ce weucze za rzeznika, co będzesz mog pieczynie jadac. –

Na to les se rod zgodzeł, i szli. Tak oni przeszli na jednę łąkę, a na nij pas koń! Les i wilk wlezle w cierz i sę schowele, be sę naradzec. A wilk rzek za chwilę do lesa:

– Zeńdz le mie z przodku i obocz, cze mie sę slepie polą?

Les zaszed z przodku i wezdrzoł na wilkowe slepie, a te se polełe, jak węgle.

Tak wilk sę dalij pytoł:

– A obocz le, cze mnie skora burczy! –

– Burczy jaż strach! – odrzek les,

A wilk rzek po trzecy roz:

– A obocz le, cze mie sę ogon rucho! –

Les oboczeł i rzek:

– Rucho sę, jaż wiater jidze! –

– No tede jo jem gotowy! – rzek wilk i wepod z krza, rzuceł sę na konia i rozerwoł mu brzuch. Potym oni w dwojkę konia poszlachtowele. Tak les stoł sę rzezniciem.

Nauczywsze sę tak tanym kosztem rzeznictwa, les szed dalij. Tak on natrafiel w polu zajka, co też liste i pączci zjodoł:

– Jaci to jes głupy zajku! – rzek on do niego, – że te sę jarmużem żewisz. Mięso wiele lepij smakuje i do więcyj moce. Żebes te mięso jodoł, to bes te wnetk uros i beł mocniejszy, niż kożdy pies! – Poj zemną, jo cę wyucza za rzeznika! –

To se srodze widzało zajkowi i szed z nim. Tak oni znowu przeszle na jednę łąkę, gdze pas koń. A les wszed w cierz i rzek do zajka:

– Zdrzyj le, cze mie sę ocze polą! –

– Polą sę, jak zarzewi! – odrzek zajk.

– A zdzryj le, cze mie skora burczy! –

– Burczy jak bęben! – odrzek zajk, – i je decht szado! –

– A obocz le, cze są muj ogon rucho! –

– O, rucho sę, rucho! – rzek zajk, – jak szady cierz, ciej wiater nim szamoce! –

– To tede je czas! – krzyknął les i rzuceł sę k’koniu.

Ale koń go prędzej uzdrzoł, nim on do niego dobieg. Jak wzął, tak wemierzeł mu kopetem w łeb, że od razu lesa zabieł.

Zajk to widząc, bardzo se zląk i rzek do sebie:

– To je rownak srodze niebezpieczny rzemiosło, to rzeznictwo. Wolę jesc pączci, leste i trowę, niż dostac kopetem w łeb! –

I od tego czasu mięsa zajk żodną miarą be nieruszeł.


1 zając.
2 lis.

Овај унос је објављен под Народ / Lud / Nôród / Volk / People. Забележите сталну везу.