JAROSZ HIERONIM DERDOWSCZI
JASIEK Z KNIEJI
Sporo kupa łgarstw kaszëbsczëch
Zebranô i powiązanô
od Hieronima Derdowsczégo
a naprôwda
Jarosza Dyrda
Urëchtowôł i posłowié napisôł
Stanisław Janke
Wydawca: Oficyna Czec, Gdańsk
Spis treści
JASIEK Z KNIEJI
Skąd i jak sã łgôrzowi zôs figle we łbie lãgną,
co òn mô do Jaśka z Knieji
Gdze leżi Kniejô, jak w ni Jasiek strzélô zajczi
i jak jemù dzysô sã pòwòdzy
Smierc Jaśkòwégò òjca i jakò òn zaczął sã
òbłóczëc z pańska i pòkòchôł pannã Klarã
Jakò panna Klara miała Jaśkòwi miec zadané
i jak gò nanka z tegò kùruje
Biéda zaczinô sã tłuc kòle Knieji,
Jasiek chce przed nią ùcec do Americzi,
a nanka mù to perswaduje z głowë
Jasiek jedze z Zôbrodzczim z Przitarni
pò mëdło do Gduńska
Co Jasiek widzôł i dokazywôł we Gduńskù,
jak sã zarwalë ze Zôbrodzczim na Wdzydzczim
Jezorze i co sã na òstatkù z mëdłã stało
Jak mądrze pòradzëł Jaśkòwi nance wielewsczi
probòszcz i jakò Jasiek sã pòjednôł z Panem Bòdżiem
Przychylne przyjęcie, jakiego doznawały w szerszych kołach publiczności polskiej dotychczasowe dwa moje większe utwory literackie w narzeczu kaszubskim, zachęciło mnie do dalszej pracy na surowej niwie piśmiennictwa kaszubskiego, leżącego po śmierci śp. dr. [Floriana] Ceynowy prawie zupełnie odłogiem; długo jednakże nie mogłem znaleźć tematu nadającego się do obrazów humorystycznych, jakie mnie najwięcej do pisania pobudzają. Wreszcie przed dwoma miesiącami, powróciwszy z krótkiej podróży do mojej wsi rodzinnej Wiela, na Kaszubach południowych, gdzie odświeżyło mi się w pamięci wiele błogich wspomnień z lat młodzieńczych, postanowiłem przystąpić do pisania niniejszego dziełka z jędrnym narzeczu, jakiego nauczyła mnie moja Najdroższa Matka.
Przeniosłem się nad góry chełmickie, przytarską Knieję i Jezioro Wdzydzkie, przedzierzgnąłem się na powrót w wiejskiego prostaczka, gwarzyłem z druhami po naszemu, z uwagą słuchałem ich baśni i różnych anegdotek o Jaśku z Kniei, postaci bardzo popularnej w parafiach wielewskiej, bruskiej i lipuskiej, wspólnie z nimi pracowałem, jeździłem na ich wózkach, z nimi razem się smuciłem, cieszyłem i dziwiłem, a potem wrażenia doznane z tego imaginacyjnego pożycia pomiędzy bliższymi ziomkami moimi wylewałem na papier i z rozmaitych scen sielankowych, to zdjętych z natury, to wytworzonych w fantazji, zestawiłem obraz, mający być odzwierciedleniem duszy ludu kaszubskiego, a przede wszystkim prostoduszności i naiwności tych poczciwych dzieci natury, nie zarażonych dotąd tak zwaną cywilizacją.
Nie tak łatwo pisać narzeczem, jak może niejeden myśli. Kaszubi zwłaszcza rozporządzają niewielkim zasobem wyrazów. Co by w polskim języku książkowym wyrazić można w kilku słowach, na to trzeba czasem w narzeczu kaszubskim zdań kilku. Salonowego sposobu wyrażania się i w ogóle wyrazów takich, których nie używają wieśniacy, trzeba unikać zupełnie, a nadto autor piszący językiem gminnym ustawicznie musi mieć się na baczności, by nie popaść w trywialność. Sprawia także piszącemu w narzeczu kaszubskim wiele trudności ortografia; nie podobna prawie pozostać sobie zupełnie konsekwentnym. I śp. dr Ceynowa do samej śmierci błąkał się w ortografii podobnie, jak pisarze polscy z XVI stulecia, walczyli z nią także i zmieniali raz po raz systemy autorzy niemieccy piszący w narzeczu plattdeutsch, jak np. sławny pisarz meklemburski Fritz Reuter. Nie będzie inaczej, dopóki gramatyka narzecza nie będzie wykładana w szkołach elementarnych, a do tego pewnie nigdy nie przyjdzie ani na Kaszubach, ani w Meklemburgu.
W okolicach, gdzie lud mówi narzeczem, co parę mil zmienia się gwara, trudno więc pisarzowi kaszubskiemu dogodzić wszystkim ziomkom. Musi raz dobierać form i wyrazów z jednej, raz z drugiej okolicy, a jeżeli pisze wiersze, wolno mu zapewne dla rymu na końcu drugiego wiersza dobrać wyrazu lub formy używanej w innej okolicy, aniżeli pochodziło zakończenie pierwszego wiersza należącego do pary: wolno w narzeczu Kaszub południowych dobierać na rym do jedze – ledze (ludzie) do cecho (cicho) – lecho (licho), choć ledze i leche mówią tylko na Kaszubach północnych.
I ja, pisząc po kaszubsku, uwzględniam wszystkie parafiańszczyzny i powiatowszczyzny, starając się być zrozumiały dla wszystkich Kaszubów, ponieważ chodzi mi o to, by dziełka moje przystępne były także dla rodaków znad Warty, Wisły, Sanu i Niemna, piszę głównie narzeczem południowokaszubskim, najwięcej zbliżonym do książkowego języka polskiego, dobieram wszakże wiele z gwar północnych, które także wszystkie mi są znane; zmierzam bowiem do połączenia wszystkich parafiańszczyzn w pewną jednolitą całość organiczną.
W ten sposób pojął mnie też pan Leon Biskupski, bardzo zdolny filolog i lingwista, który w swej rozprawie doktorskiej pod tytułem „Beiträge zur slavischen Dialektologie. [I.] Die Sprache der Brodnitzer Kaschuben im Kreise Karthaus [West-Preussen, H. 1: Die Lautlehre. Abteilung]” (odbitej w Lipsku w drukarni Breitkopfa i Härtla) pisze pomiędzy innymi co następuje:
„O Kaszubach można by mówić: Quot villae, tot linquae; każda okolica ma swój dialekt miejscowy. Najgłówniejszymi podrzeczami są: północne i południowe. A. Północne rozpada się na a) pomerańskie i b) mowę powiatu wejherowskiego oraz północnej części powiatu kartuskiego. B. Południowe rozpada się na a) mowę pomiędzy Kartuzami i Kościerzyną i b) mowę pomiędzy Kościerzyną a najskrajniejszą granicą Kaszub, Męcikałem. Miejscowość ta leży około 14 kilometrów na północ Chojnic! W narzeczu kaszubskim pisali [Aleksander] Hilferding, dr Ceynowa i Derdowski. Ostatni ułożył swą komiczną epopeję »O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł« w narzeczu południowym. Chce on nam przedstawić zwyczaje i obyczaje Kaszubów, przy tym być zrozumiałym dla każdego Kaszuby, dlatego często używa wyrazów i zwrotów zachodzących tylko w północnych częściach Kaszub”.
Powyższy wstęp, dosłownie przetłumaczony z niemieckiego oryginału, może uspokoi filologów krakowskich, którzy nie dowierzali, by język, jakim ja piszę, był czysto kaszubski, ponieważ czasem znacznie się różni od narzecza powiatu wejherowskiego, jakim pisał dr Ceynowa.
Pan dr Biskupski, rozbierając krytycznie w swej rozprawie doktorskiej co ja napisałem po kaszubsku, nie wytknął mi żadnego błędu, natomiast zarzuca mi rozmaite niedokładności, lubo po części niesłusznie. Zaznacza, że niepoprawnie piszę: wszęde, ręka, prędko, zam[iast] wszande, prandko, ranka. Przyznaję, że czysto polskie ę brzmi trochę inaczej, aniżeli moje ę kaszubskie, przyznaję i to, że znak podany przez p. Biskupskiego na ę (a z haczykiem na dole) byłby stosowniejszy niż odpowiednia głoska z alfabetu polskiego, zarówno jak o z haczykiem w dole lepiej by oznaczało brzmienie mojego ą, lecz nie chce porzucić alfabetu polskiego, do którego jedynie lud kaszubski jest przyzwyczajonym. Gdybym pisał alfabetem wymyślonym przez p. dr. Biskupskiego, lud prosty wcale by moich dziełek nie czytał, a nawet oko człowieka wykształconego znużyłoby się zbyt długim spoglądaniem na litery, do których nie przywykło od młodu. Sam nie zdołałbym gładko czytać dłuższego ustępu pisanego grafiką p. dr. Biskupskiego.
Z tego samego powodu nie kreskowałem nigdy e; brzmienie e przedstawia się w narzeczu kaszubskim w czterech różnych odcieniach, a w alfabecie polskim mamy tylko e bez kreski i e kreskowane, gdybym więc, używając alfabetu polskiego, był nad jednym gatunkiem e kładł kreskę, musiałbym także osobno znaczyć dwa inne gatunki tej głoski, użyć więc odrębnego alfabetu.
Dwóch innych systematycznie w „Panu Czorlińscim” przeprowadzonych odrębności ortograficznych, jakie mi p. dr Biskupski i inni poczytali za wadę, w niniejszym dziełku czytelnik już nie spotka. W „Czorlińscim” nie kreskowałem nigdy głosek o, lecz już w „Kaszubach pod Widnem”, napisanych jeszcze przed wydaniem rozprawy doktorskiej p. Biskupskiego, zacząłem kreskować o wszędzie tam, gdzie zwykle stoi na nim kreska w polskim języku książkowym. W „Czorlińscim” i „Kaszubach pod Widnem” pisałem jeszcze: mniasto, mniedza, mniech, smnierc (jak mówią Kaszubi w powiatach chojnickim i kościerskim), tutaj w „Jaśku z Knieji” piszę: miasto, wiedza, miech, smierc; musiałem bowiem przyznać słuszność panu dr. Biskupskiemu, że wsuwanie n pomiędzy m a samogłoskę i nie jest w używaniu po całych Kaszubach. Osobiście przekonałem się w okolicy wsi Połczyna pod Puckiem, że tam mówią: pudę „do miasta”, a nie „do mniasta”.
Jeżeli znowu kiedyś napiszę co po kaszubsku, zmienię dotychczasową ortografię moją jeszcze pod innym względem. Ponieważ w alfabecie polskim nie ma znaku ani na a pochylone, ani na e wymienione z y, przeto często zachodziłyby w pracach moich dwuznaczności takie jak na lodze, przeboczec, porę. (Pierwsze może znaczyć na lodzie i na ladzie, drugie przebaczyć komu i przybaczyć, przypomnieć sobie, trzecie porę {accus. od pora i parę}.) W niniejszym dziełku podałem wszędzie, gdzieby w tej mierze mogła zachodzić dwuznaczość, odnośne objaśnienia pod tekstem, lecz zawsze byłoby lepiej, gdyby na pochylone a, które w narzeczu kaszubskim jest modulacją brzmienia o, tudzież na e wymienione z y, były osobne znaki, np. o z pałążkiem u góry i e również z pałążkiem, tak iżby te nieznaczne odrębności alfabetyczne nie raziły oka przyzwyczajonego do alfabetu polskiego. Tymczasem nie posiadam funduszów na sprowadzenie czcionków dla rzeczonych dwóch liter, lecz mam nadzieję, że i te wkrótce się znajdą, a wtedy już i ortografia moja stanie wreszcie na pewnych trwałych podstawach, i czytelnik nie będzie się potrzebował domyślać tak często, jak może obecnie.
Podobnie jak pan dr Biskupski wytknął mnie kilka niedokładności ortograficznych i gramatycznych, tak i ja jemu pozwolę sobie zwrócić uwagę na niektóre niedostatki, jakie spostrzegłem w jego rozprawie doktorskiej: Kaszubi nie mówią alej! (przynieś), lecz halej! Pojęcie łgarz u Kaszubów nie jest identyczne z niemieckim der Lügner; trzeba było tłumaczyć der Aufschneider. Mest, z niem. meist, nie znaczy w narzeczu kaszubskim zawsze, wjedno, lecz zwykle, może, a często wsuwane bywa w zdanie tylko jako wyraz nałogowy, mniej więcej, jak w książkowym języku polskim sobie. Kaszubski szczep Beloków pod Puckiem, najczęściej używający słówka mest, mówi: On mest pudze do Pucka (On może pójdzie do Pucka). Pan dr Biskupski myli się, pisząc, iż w dialekcie południowokaszubskim mówi się szczeka zamiast szczuka; przeciwnie: w północnych Kaszubach mówią szczeka, a dopiero w najskrajniejszych parafiach południowych, lipuskiej, borzyszkowskiej, bruskiej itd. szczuka. Żaden Kaszuba nie mówi petac sę, tylko pytać się, a jeżeli mi który powie pożeczec lub np. żeje, to ja mu oświadczę w oczy, że źle mówi po kaszubsku, jak tylu i tylu innych Polaków poza Kaszubami mieszkających niepoprawnie wyraża się w swoim języku. Nawet Kaszuba spod Wejherowa i Słupska powinien mówić: pytac sę, pożyczec, żyje (y zamiast e). Kaszuba spod samego Pucka powie: on pytol sę za drogą do Darżlewia (pytał się o drogę do Darżlubia). Lud polski ani na Kaszubach, ani w żadnej innej okolicy nie powie: panne nasze poszłe za mąż (Conf. Biskupski, Beiträge z sl. Dial. str. 36), lecz panny nasze się ożeniły; Kaszuba powiedziałby: panne nasze sę ożeniłe. W ogóle prosty Kaszuba nigdy nie używa wyrazu mąż, tylko chłop (pod Puckiem chlop). Mężatka z północnych stron powiatu wejherowskiego powie, wskazując na męża: to muj (mój) chlop, a mąż nazywa żonę swoją białką.
Mam nadzieję, że pan dr Biskupski powyższych uwag nie weźmie mi za złe, może nawet raczy skorzystać z jakiej wskazówki przy dalszych swych monografiach o poszczególnych gwarach narzecza kaszubskiego, jakich w swej dysertacji doktorskiej zapowiedział dłuższy szereg. Serdecznie go witam w szczupłym gronie przodowników przy pielęgnowaniu narzecza kaszubskiego i czołem uderzę przed jego talentem jako filologa, jeżeli równie zręcznie, gładko i dokładnie rozwiąże resztę splotów w węźle gordyjskim, powikłanej gmatwaninie mnogich gwar kaszubskich, jak mu się to trafnie powiodło z gwarą Kaszubów brodnickich.
Jeżeli tak znakomity filolog będzie torował drogę kaszubskim pisarzom, to literatura kaszubska wnet z powijaków wyrośnie. Poważną pewnie nigdy się nie stanie, ale właśnie z powodu swej żywotności i naiwnej prostoty mogłaby się z czasem przydać do powiększenia humorystycznego działu powagą przeważnie tchnącej literatury polskiej.
Hieronim Derdowski
Toruń, w dniu 17 grudnia 1884 r.
Skąd i jak sã łgôrzowi zôs figle we łbie lãgną,
co òn mô do Jaśka z Knieji
Wëbôczta, proszã, panowie Kaszëbi,
Szlachta i chłopi, Fejny jak i Grëbi,
Że mimò waju głosnégò szemraniô
Znôwù sã bierzã do grzésznégò łganiô,
Widzyta, biéda mòcno mnie dokùczô,
W żołądkù żabë niecerpliwie mruczą
A czej timczasã ni ma na to léków,
Trzeba sã chwitac starëch łgôrsczëch nëków
I zmëszlac różné figle jak i żartë:
Tej ne gadzëné ùcechną ùmartë.
I ùwôżają ùtrôpieńcë żabë,
Jakò przãdącé przë kòminkù babë –
Jedna co pamiãc nôlepszą mô w grónie
Bôjczi pòwiôdô: Ò stari jãdzónie,
Co do kôrmika zamikała dzecë,
Ò wieszczim, chtóren i na tamtim swiece
Miru nie nalôzł, wrócëł w swòje stronë
Wlôzł do kòscoła, wszësczé wzruszëł zwònë.
A jak dalece głos jich doszedł z wieżi,
Wszãdë smiertelnô zaraza sã szerzi;
Ò rozbójnikù Remiónie, co noże
I òstré gòzdze w piekle miôł za łoże;
Tej ò stolemie, co łbem sygôł w chmùrë
I z nadmòrsczégò piôskù sëpôł górë.
Różné jesz krôsniąt òpòwiôdô sztuczczi,
Na ùmôrtwienié le stwòrzonëch ludzczi;
Abò ò Markù, co sã tłukł pò piekle
Jaż gò nareszce Niemcë stąd wëwleklë,
I bë pò żebrach dżôd nie łazëł z wòrkã,
Kùpilë jemù gruńta pòd Lãbòrkã.
A na pamiątkã, jak to w piekle biésë
Marka mãczëłë, zarô przë zôpisë
Na wieczné czasë darząc gò fòlwarkã
Ònã pòsadłosc przezwalë Bismarkã.
Tak òpòwiôdô mądrô prządka wkòło,
I wszësczim jidze robòta wesoło;
Póczi le piãknëch bôjków białkóm starczi,
Czas niknie, chiże kółkò głosno warczi.
Doch zamanówszi jaczi młodi kmòszce
Zdaje sã bôjka zmëszloną pò troszce,
Wiãc òny mądri trzë razë sã kôże
Ùderzëc w piersë, jak nômòcni mòże,
I „sprawiedliwie”! rzec za każdą razą
Co jednak nie je dlô tamti òbrazą;
Bije sã w piersë ze schiloną głową,
Że sprawiedliwie prôwdą kôżdé słowò,
A mëst łże jednak, że sã włosë jeżą.
Doch pò zaklãcu kmòszczi ju ji wierzą
Ale jak jô wóm, mòji bracô mili,
Wësnujã ze łba pòwiôstkã w ti chwili,
To jednak wiarë mnie nie dalibësta,
Chòc bem sã pòlnął w piersë razy trzësta!
Jô gwësno na wôs gòrzëł sã nie bãdã,
Z prôwdë i żartów wątek so ùprzãdã:
Ò Jaśkù z Knieji, co w kaszëbsczim kraju
Pòd wsą Przitarnią mieszkô czejbë w raju.
Nie chcã wëstawiac gò na pòsmiewiskò,
Chòc dosc wëraznie pòdajã przezwiskò.
Wiém téż, że Jasiek wëbôczi mnie wszëtkò.
Bò miec górz w sercu, to mëst kąseczk brzëdkò.
Ma sã rodzëła w jedny parafiji,
I blisczi krewny jesma z familiji.
Wiãc chòc mój jãzëk përzinkã pòbłądzy,
Nicht ò złé mëslë łgôrza nie pòsądzy,
Le gò z ùwôgą do kùńca wësłuchô,
Chòcbë pòwiôstka bëła i kąsk suchô.
Gdze leżi Kniejô, jak w ni Jasiek strzélô zajczi
i jak jemù dzysô sã pòwòdzy
Gdze z gór chełmicczëch zëmné wiatrë wieją
I z widmów piôsek miãdzë chójczi seją,
Kãnë sã dalek cygną bòrë głuchë,
Gdze w noc pieczelné straszą ludzy duchë,
I błãdnym swiatłã człeka biésë manią,
Leżi Przitarniô, a cwierc mili za nią,
Bliskò jezora samòtné pùstkòwié,
Chtórné sã Knieją w òkòlicë zowié:
Chëcza, tej szopa i małô stodoła.
Bagna, jałówce i chójczi dokòła.
Samë sã pasą, w nich òwce i wieprze,
Lecz przë stodole ju są gruńta lepszé,
Jeno że pòstãp kaszubsczi kùlturë
Psują tu gapë i złosnice kùrë;
Wszãdë téż widac straszëdła i wiechë
Co gwësno robi wrażenié kąsk lëché.
Wiele kapùstë rosnie kòle płotów,
Bò to fejn jôdło je dlô lesnëch kòtów!
W zëmie lãkliwé kãsë niebòroczi
Zwiedzą nocą òne kapùsniôczi.
Ale czej zajek na żér sã zakradnie
Nierôz zza płota strzôł do niegò padnie…
Zableczi, skòknie nieszczësliwé zwierzã
I przë òstatny ùmiérô wieczerzë.
A strzelec wesół rãce so zacérô,
Zajka do miasta na przedaż zabiérô,
Bò nié dlô niegò pieczeń je zajãczô,
Póczi wësoczi pòdatczi gò drãczą.
Nen, co smiertelné zajkóm strachë sprôwiô,
To Jasiek z Knieji, sóm dzedzyc pùstkòwiô;
Człek z dobrim sercã, prosté dzeckò lasów,
Jak bëlë naszi za nëch starëch czasów,
Czej to gromada pòbòżnégò Mszczuga
Żëła dlô Bòga, òjczëznë i pługa.
Żëwi sã Jasiek téż z secë i jachtë,
Z niczim nie wchòdzy w sądowé kùńszachtë,
Zawdë nômilszô jemù prostô droga,
I tak spòkòjnie chwôli Pana Bòga.
Pòsôdô, prôwdã, jeno włóczkã roli,
Doch òd kłopòtu głowa gò nie bòli
Jeże sã ùdô bùkwita i jôrka,
To i piniãdzy fùl płinie do wòrka
I przedeżniwkù ni mô Jasiek z Knieji,
Wiedno so żëje w nôlepszi nôdzeji.
Pierwi i jegò ju miała w pazurach
Biéda, co chòdzy pò panach i gbùrach,
Doch sobie radã dôł z nią Bògù dzãka,
Nim mù jesz żonã wëpatrzëła nënka.
I dzys gò znają w daleczim òkrągù,
Jak ò tim mòwa bãdze w dalszim cągù.
Smierc Jaśkòwégò òjca i jakò òn zaczął sã
òbłóczëc z pańska i pòkòchôł pannã Klarã
Òjc Jaśka – niech mù wiecznô swiatłosc swiecy –
Króm niegò wiãcy nie wëchòwôł dzecy;
Wiãc jak sã mòcno zestarzôł nareszce,
Jedënôkòwi mùszôł zlecëc miesce,
Co prôwdã z gãbë za nim richt szlachòwôł,
Ale chòc òjc gò w karnoscë wëchòwôł,
Béł kąsk nôparti béniel ju òd dzecka
I mało czedë wëlôzł ze zôpiécka;
Miôł słabą głowã, robic sã nie chcało.
A i do karczmë chłopiã zaglądało!
Òjcec pòùczôł, ùpòminôł sëna,
A jak ju przëszła smiercë mù gòdzëna,
Zawòłôł żonã i dôł ji zlecenié,
Bë wiedno miała na Jaśka bôczenié
I kôżdi chwilë, w pòlu i òbòrze,
Doglądiwała, jak nôlepi mòże,
Bë mù nie dała do rąk ani grosza,
Bò bë wnet miesce pòszło do Judôsza,
A jak przepadnie na nich wielgô nãdza,
Niech sã pòradzy wielewsczégò ksãdza.
Tej òjc jesz rôzyk głowã ùniósł w górã
I tej do Jaśka słów przemówił pôrã:
Prosëł gò, abë zawdë żëł przikładnie,
Dobrze sã rządzëł, nanczi słuchôł ładnie,
Wstôwôł ò swice, pamiãtôł ò Bògù,
A pijacczégò zaniechôł nôłogù:
Nance nie skąpił òpieczi w sëwieznie
I wiérnym sługą béł pòlsczi òjczëznie –
To rzekłszi òjc łzawë zamkł pòwieczi
I zasnął w Bògù staruszek na wieczi.
Pò smiercë òjca Jasiek òbjął miesce.
I w pierszim lece służëło mù szczesce,
A w gòspòdarstwie wszëtkò szło òd rãczi;
Pilnie wëpełniôł mądrë radë nanczi,
Òmijôł karczmã, a kôżdi niedzelë
Kòrnie sã mòdlëł w wielewsczim kòscele,
Wszãdze téż, w chëczë jakò i òbòrze,
Błogòsławieństwò widac bëło Bòżé.
Ale tej zaszła jakôs nôgłô zmiana:
Jasiek kąsk zaczął chòrowac na pana!
Warpòwé łachë bëłë mù za liché,
Wiãc sã ùbiérôł w cejchë i drëlichë.
A tej gò jaczés namówiłë pannë,
Abë sã strojeł le w łachë suczianné!
To òn rôd słuchôł, le piniãdzy brakło!
Ale druch jegò miôł sukniã wëblakłą
Z żôłtégò teflu i ti mù pòżiczëł,
Bë sã w ni Jasiek na panka wëcwiczëł.
Różné téż Jasiek zwiedzôł w ni òdpùstë
I rôz tańcowôł w Brusach na zôpùstë.
Pòznôł tam córkã grôfa ze Zduniewic
Chtórnô nôlepi tańcowała z dzewic.
Bëło ji Klara, piãkné miała lice
I jesz piãkniészé żôłté zaùsznice!
A òczi ù ni jakno na òbrazu,
Co w wszësczé stronë spòzérô òd razu.
Brała gò do ni szwernuckô òchòta,
Doch nie tak letkò z grôfiónką robòta!
Òna gwës mëslów jegò nie òdgadła,
Bò ani rôzyk przë nim nie ùsadła,
A jak ji nalôc dôł piwa słodczégò,
To duże òczë zrobieła na niegò,
Razu do gãbë nie przëtknãła szklónczi,
Le zarô zemkła do jinszi przëdónczi,
Z drudżim piãc razy w tuniec sã pòwlekła,
Ale òd Jaśka to zawdë ùcekła!
Ba, ale tamten béł pan przë zégarkù,
Kawał szpektora z blisczégò fòlwarkù
Nie béł wiãc Jasiek równy ti òsobie!…
Czuł z tegò wieldżi smùtek i zgrëzotã
I ni mógł zgarac na négò niecnotã,
Co w tuńcu Klarze cos do ùcha gruchôł,
Bò ju gò taczé òpãtałë czarë,
Że wszãdë szukôł jeno pannë Klarë
Òna to wreszce téż pòmiarkòwała,
Ale sã z niegò le pò kątach smiała,
A jak pò tuńcach òdjéżdżała dodóm,
Rzekła: – Taczémù jô rãczi nie pòdóm.
Jasiek czuł dobrze te słowa pògardë,
I chòc zazwëczôj miôł sómienié twardé,
Srodze sã zmôrtwieł za nôpartosc jeji,
Ze łzami w òczach pòwrócëł do Knieji.
Jakò panna Klara miała Jaśkòwi miec zadané
i jak gò nanka z tegò kùruje
Jaśkòwa nanka, co ji Jagna jimiã,
Gòtując frisztek krztusëła sã w dimie,
Co gò z kòmina gnôł do jizbë wiater,
Wiãc niecerpliwô bëła starô mater,
I narzekaniô ju nie bëło kùńca,
Czej Jasiek dodóm przëszedł na wschód słuńca.
– Tobie le brutczi we łbie sedzą terô,
Mówi – a biéda w òkna nóm zazérô!
Ju ją widzałam dzys w nocë w ògrodze!
Jeno tak dali stąpôj na ti drodze,
A nié ògóniôj sã ti straszny jãdzë,
To z naszi prôcë, nigdë nic nie bãdze! –
Jasiek łzë scérô ze zaspanëch òczi,
Rzecze: – Niech nanka jesz rôz mnie przebôczi.
Ale chcąc nie chcąc, dzys sã przëznac mùszã
Że jednã brutkã kòchóm z całi duszë,
A to je córka grôfa ze Zduniewic,
Co mnie sã zdaje nôfejniészô z dzewic.
Jeno że òna dlô mnie nieżëczliwô,
Wiãc bez to miłosc mòja nieszczesliwô!
Jak duch mnie wiedno stoji przed òczima,
Ale nôdzeji dlô mnie żôdny ni ma!
Jo, òna w sercu mô grôfòwską pëchã,
I gwës pòd naszą nie weszłabë strzechã.
A bez ni przikrzëc bãdze mnie sã żëcé,
Złotô nanëczkò, co na to pòwiéce? –
Jaśkòwa matka westchnãła głãbòkò,
Rãce nad głową złożëła wësokò,
Tej je spùscëła na piersë i rzekła:
– A niech ją szwernut! – Zôs wej sprôwka piekła.
To widzysz, synkù, òna cy zadała,
Bò jô òd dôwna òkò na cã miała.
Ale ti nie chcã za sënową! Wara!
Nie bãdze twòją zdunowieckô Klara!
Ta płótna robic ani prząsc ni mòże,
Òd taczi żonë ùchòwôj cã Bòże!
Panią bë chcała bëc w chëczë, nic wiãcy,
I cebie za nos wòdzëc, łbie celãcy!
Tobie kòbiétë trzeba do robòtë,
Klara bë wkrótce pasła z tobą kòtë!
Jô tobie żonã wnet wëszukóm sama,
Kąsk jinszą, jak na zdunowieckô dama.
I jesz z pòsadżiem, bò tamta nic ni mô.
A òjc ji, co sã tak srodze nadimô,
Nie je rôz taczim, jak të włócznym gbùrã,
Le wiedno bùlwë jôdają ze żurã.
Jô nie pòzwòlã, póczi we mnie żëcé,
Bë w naszą krewnosc wlazłë cy szlachcëce! –
Jasiek sã tegò nie spòdzewôł skùtkù,
Wiãc głowã zwiesëł z miłosnégò smùtkù
I rzekł do nanczi cëchò i niesmiało:
– Jô nie wiém, co sã ze mną biédnym stało!
Lecz pannã Klarã kòchôł bãdã wiecznie,
Chòc sã òbeszła ze mną kąsk niegrzecznie.
Póczi w ti piersë sómienie nie pãknie,
Żôdny przeszkòdë Jasiek sã nie zlãknie! –
Srogô gò za to spòtkała nôgana:
– Ales të, Jaśkù, głupi jak pãk sana! –
Nie wiész co bredzysz, smãtek gôdô bez cã,
Jô cã tu zarô z miłoscë òczescã!
Klara tam doma warzi na cã zelé,
Co ù ni bez noc leżało w pòscelë,
I to cã do ni z całi mòce cygnie,
Ale swòjégò célu nie òsygnie!
Òdrzekła matka i zarô paproce
Szukała, żãti w swiãtojańsczi nocë,
Dobëła z piécka mòcnégò dribinka,
Wãgli pòd niegò włożëła z kòminka.
A póczi wãgle jesz bëłë ògnisté,
Rzucała na wiéchrz òd ùrokù listë.
Jak ju sã dimieł swiãtojańsczi kòpiec
Mùszôł nań ùsesc ùroczony chłopiec,
I miôł sztël sedzec, póczi nie dopiecze,
Tej złé na zawdë òd niegò ùcecze!
Sedzôł wiãc Jasiek jak na jajach kùra,
Póczi gò swãdzëc nie zaczãła skóra,
Kadzëł sã bòdôj całé trzë kwadransë,
Wiãc mù pòwinnë ze łba wińc romansë!
Ale mùszała to bëc lichô paproc,
Trzeba przënômni kadzëc bëło dwakroc,
Bò jak sã pò tim pòwalëł na łóżkò,
Znôwù do Klarë biło mù serduszkò.
Czas wszëtkò zmieniô na tim łez padole,
Szczescé pòjéżdżô na zdradliwim kòle
I nierôz w błoto zjéżdżô ze szasëji
Co sã sprawdzëło i na Jaśkù z Knieji.
Lepszim niż paproc na miłosc lekarstwã
Stôł sã dlô niegò kłopot z gòspòdarstwã
Zrazu nie wierził swi nance niebòdze,
Jakô ju biéda widzała w ògrodze,
Ale wnet różné wskôzywałë znaczi,
Że gwësno bliskò je stwòrzenié taczé!
I pòwiôdalë w òkòlice ludze,
Jedny, że w Knieji nocuje w psy bùdze,
Drudżi, że w piecu sedzy za stodołą,
To znôwù jinszi, że jã czësto gòłą
Widzelë, jak sã wiskała na miedzë,
A tej w jerczany ùkrëła sã sztëdze.
Jasiek rozgłosëł, czejbë chto ją chwacëł,
To bë mù wielgą nôgrodã zapłacëł.
Sóm czilka nocy czajeł sã na jãdzã,
Pò kãpach, pò chòjnach, jałówcach i wszãdze.
Chòdzëł jak grzésznô dusza pò pòkùce,
Jaż mù rôz biéda z głowë zdarła mùce.
Czej sã òbezdrzôł – ò biédze ni dudu!
Dali wiãc sobie ju nie robił trudu,
Na łeb czôpczëskò doma wsadzëł staré
I òdtąd wiãcy nie gònił ny marë.
Òna timczasã skùbała gò chiże,
Różné na niegò walëłë sã krziże:
To mù na chërã wëzdëchłé swynie,
Wół złómôł nogã w nieszczesny gòdzynie,
Wiãcorczi z błota ùkradlë złodzeje,
A co w pòzymkù zòrze, zaseje,
To w lece słuńce wëpôli, grôd stłucze
Lub w same żniwa pluzgawica spłucze!
A chòc nôreni wstaje ze skòwrónkã,
Biéda pò plecach chlastô gò pòstrónkã.
Mòcno zadłużëł sã Jasiek niebòrôk,
Rzadkò w czeszéni gòscëł mù półtorôk.
W jediné szkapskò staré, chùderlawé
Jezdzëł do Chònic dlô żëdowsczi sprawë!
Za dwie złotówczi nabrôł Żëdów fórã
I nierôz cygnąc sóm mùszôł pòd górã.
Czãsto téż miewôł w chëczë dzekùcyje,
Kãsé brodôcze bralë mù, bestije,
Co le nalazłë, pòscél jak i sprzãtë,
Nawet òbrazë zabiérałë swiãté!
Prôwda, rôz Jasiek pòkôzôł swą sztukã,
Dzekùtnikòwi czijã dôł nôùkã,
Niemc òdtąd Knieją mijôł ò dwie mile,
I Jasiek spòkój miôł abë ò tile.
Jednak z kłopotu dëcht w głowã zachòdzy,
A tu wcąż nanka lamãńta zawòdzy,
Wiedno na sëna do ludzy sã skarżi,
Wërzucô jemù, że zle gòspòdarzi.
Na pamiãc òjca, leżącégò w grobie,
Błagô, bë lepi pòstatkòwôł sobie!
I tak mù głowã suszi starô matka,
Że sóm cerpliwòsc tracy do òstatka,
I tak ji pòwié, płaczczi mając w òkù:
– Czujece, nankò! Dôjceż mnie rôz pòkù!
Czë nie widzyce, jak sã mãczã, krącã!
Jak chwacã biédã, to ji łeb ùtrącã!
Ale sobaka za chùtkò ùcékô,
Nicht ji tu wiãcy z Knieji nie wënëkô.
Trzeba so szukac szczescô w Americe.
Jedzece ze mną? Co na to mówice?
Nanka słuchała w milczeniu głãbòcziem,
Tej òsłupiałim spòzdrzała nań òcziem,
Rzekła: – Òj, Jaśkù, môsz të rozum letczi!
Wierã cy we łbie braknie piąti bietczi!
Żãdzeje cy sã rejza na òkrãce!
Tu cebie mòje piastowałë rãce,
Tu kląkłes ze mną przë pierszim pôcerzu,
W tim tu òjc z tobą pieszczëł sã alczerzu,
Tu żesta òbaj razã szëła sécë
Tu w naju òczach òn zakùńczëł żëcé,
Tu i ma dwòje legniéma na desce,
Jaczé le bãdze służëc nama szczescé!
Do Americzi jadą le próżniôczi,
I të bës wnet tam pòszedł na żebrôczi,
Abò bë cebie zjedlë dzëczé ludze!
Chto mądri, dzysô za wòdã nie pùdze!
Taczé roztropné pòwiedzała słowa,
Przemądrô pani rodzyca Jaśkòwa.
I tej do kùchni pòszła maklac kùrë,
A Jasiek pòszedł nakłasc gnoju fórã,
Seczczi dlô bëdła narznął sóm na lodze,
I znowù w Knieji wszëtkò bëło w zgòdze.
Jasiek jedze z Zôbrodzczim z Przitarni
pò mëdło do Gduńska
Tej dnia jednégò wiéta, co sã dzeje,
Gòsc niespòdzany przëbiwô do Knieje!
Jasiek richt skòpë wgóniôł do òwczarni,
Czej gò nawiedzëł Zôbrodzczi z Przitarni,
Znany szôtornik w całi òkòlicë,
Co dwigôł w miechù dwa pùłczi kònnicë
I za szôtorë przedôwôł żôłmierzi.
Niech mnie, chto nie chce, i tegò nie wierzi,
Ale to prôwda, że zwiedzëł pùstkòwié,
Zapitôł Jaśka, jak mù służi zdrowié,
Jak w gòspòdarstwie druchòwi sã wiedze,
Pòradzëł, jak sã ògóniac mô biedze,
A czej gò Jasiek wprowadzëł do chëczë,
Taczé mù wôżné òpòwiôdô rzecze:
– Wielgô nastanie, bratu, w swiece zmiana!
Jô w tamten tidzéń w Gduńskù ù Leszmana
Widzôłem w beczkach zelonawi kléjster,
Co gò andżelsczi fabrikùje méjster!
To pò naszémù nazëwô sã mëdło,
A mnie z pòczątkù përzinkã sã zbrzëdło;
Nie chcôłbëm tegò jãzëkã pòsliniec
Bò to wëglądô, jak swiéżi krowiniec….!
W gãbã téż tegò wierã nicht nie bierze,
Ale jak fejn sã z taczim kléjstrã pierze!
Leszman pòwiôdô, że miôł rôz Mùrzina,
Czësto czôrnégò jak sadze z kòmina:
Bierze wiãc mëdła, trze gò nim i czëscy,
I wnet béł mòrus biôłi, jak më wszëscy!
Jô sóm gò widzôł na dużim pòrtrece,
Jak czësto czôrny lôł łojowé swiece,
A czejm żëwégò òbôczëł w szënkòwni,
To òbaj z gãbi bëlësma so równi!
Tak to wej mëdło wszëtkò czôrné bieli,
A mësmë ò nim dotąd nie wiedzeli!
Òj, bëłbë dobri na tim zôrobeczek!
Trza kùpic w Gduńskù mëdła czilka beczek
I pò Kaszëbach rozwòzëc je wszãdze,
A dobri òdbët gwësno miało bãdze!
Bò jak wësoczé weszłë w módã bëfczi,
Wcôle jich wëprac nie pòtrafią dzéwczi,
I kòłnierziczi w ługu jim żôłknieją.
A bez to jeno Niemcë z nôs sã smieją!
Ju w Gduńsku mëdła duże są fabriczi,
Stąd je pò kréjsu rozwòżą czipniczi,
I zarôbiają na tim mòc piniãdzy,
A tu człek marnie całi rok przepãdzy,
I piechti depce pò kaszëbsczëch smiecach,
Ni sądka mëdła nie dwignie na plecach!
Bez to wiãc chòdzã jakbë w mankòliji…
Wiész co? Hãńdlujma razã w kómpaniji,
A miec bãdzema żëcé bardzo lëtczé!
Jô dóm na mëdło wszësczé swòje dëtczi.
I jesz zbòrgùje kąsk mnie kùpiec gdańsczi,
A te le kònia dôsz i wóz fùrmańsczi,
I dali w rejzã pò Kaszubach z mëdłem!
W taczi to sprawie do cebie przëszedłem.
Jasiek tej òdrzekł: – Jôc cebie pòwiezã,
Wiém, że i tak sã z biédë nie wëgrëzã,
Doch zyskù mòja mùszi bëc pòłowa!
Zôbrodzczi klnie sã, że dotrzimô słowa.
Tej na ùgòdã napilë sã wódczi
I tak interes gładczi béł i krótczi.
Jaż tu zaczinô nanka Jaśka ganic,
Że chce sã z mëdłã włóczëc i fùrmanic!
Wreszce matróna ò sãdzëwi głowie,
Pòwiôdô głosno prôwdã, co sã zowie:
– Jaczi wa òbaj jesta głupie bëdło!
Chto na Kaszëbach bãdze kùpôł mëdło?
A czë to ni ma tu jezór, czijónczi?
Synkù, të na sã nie wezniesz fùrmónczi!
Jasiek sã zachwiôł, ale tegò razu
Jednak staruszczi nie słuchôł rozkazu,
Bò mù Zôbrodzczi decht òmëdlëł duszã:
Wiedno mù szepce ò zôrobkù w ùszë
I pòkrijomù pòd żebro gò szturô.
Wiãc biédnô nanka dzysô nic nie skùrô.
Jasiek rôd, że sã w swiat wënëkô z chëczë,
I chòc na chwilkã przed biédą ùcecze,
Pòszedł do stani, pòfùtrowôł gniadą
I wnet do Gduńska ze Zôbrodzczim jadą.
Z Knieji do Gduńska dzesãc mil sã liczi.
A za Przëwidzã je jesz bór dzewiczi
Wstrzimùją kòła kòrzenie i pniôczi
Pò dwùch noclegach wreszce z rennym brzaskã
Stanął pòd Gduńskã pón Zôbrodzczi z Jaśkã.
Czej przëjechali przed wësoką brómã,
Pitô sã Jasiek: Kãnë tu wjéżdżóma?
Nie są to abë dwiérze do kòscoła?
Trzeba nóm gwësno òbjechac dokòła,
Bò wej ù górë swiãté są figùrë,
A nigdze jinszi nie widzã tu durë!
Zôbrodzczi mówi: – Le nie stój na mòsce,
Bò bë cã bùfcë zbielë bez litoscë,
Ju òbzérają cebie jak rôroga!
Jasiek wiãc dali jedze w jimiã Bòga,
Ale lãkliwie trzimô sã za drôbkã,
I nie chcąc zgrzeszëc, w rãce trzimô czôpkã.
Stanãlë w Gduńsku na wãdżelnym rinkù
I zarô pòszlë do Leszmana szinkù.
Tam wiele bëło czipników ze Żułów,
Co nakùpalë pełné wòzë gùłów.
Cy Zôbrodzczémù pòwiedzelë skrëce,
Że także z mëdłã jezdzëlë pò swiece,
Lecz wnet wszësczémù mùszelë dac pòkù,
Bò na pół bankrut bëlë w jednym rokù.
Ale Zôbrodzczi nie słuchôł jech radã,
Mëslôł, że jemù wëchòdzą na zdradã!
Wiedno mù we łbie sedzy mëdło szaré,
W czeszéni bòdą gò twardé talarë,
I wnet béł hãńdel zrobiony ze Żëdem,
Pò piãc talarów kùpieł beczków sédem.
Jasiek timczasã do dwòrca Artusa,
Szedł Krësztofòwi dac czesc i całusa,
Jak kôżdi, co chce pòkazac sã z pańska,
Czëni za pierszim òdwiedzenim Gdańska.
Krësztof miôł gãbã zwróconą do pieca,
Letkò so wôżëł kaszubsczégò kmieca,
Lecz mimo tegò pësznégò wëkrãtu
Jasiek sã schilô kù niemù bez wstrãtu,
Kùszô Krësztofa kąseczek niżi plecy,
Òcérô gãbã i do wòza lecy.
Jak òdjéżdżalë z mëdłã w stronë nasze,
Zadrwieł z nich żôłmierz, stojący na wasze,
Jakbë na òwce wòłôł: – Baśka, Baśka!
I w brómie gãbã wëkrzëwił na Jaśka.
Ten sã nie zdobëł na òdpòwiédz z prãdka,
Le groznie mruknął: – Zjôdłes, juchò, smãtka!
Lecz jak wjechalë ju w kaszubsczé bòrë,
Za miastã Gduńskã tak milë półtoré,
Nawrócëł Jasiek, kònióm pùscëł wòdze
I gnôł do Gduńska na ti sami drodze.
Ùzdrzôł jesz w brómie wòjôka na wasze,
Stanął i wòłô: – Nie dóm pluc so w kaszã!
Chto ze mnie szidzy, wet za wet òdbierze!
Tej szerok mùniã òtwòrzëł jak dzwierze.
I ba! ba! – głosno na żôłmierza krzikô,
A tej czimprãdzy znôwù z miasta zmikô!
Pò cãżczi drodze drudżégò wieczora,
Stanął ju kòle Wdzydzczégò Jezora,
Co wówczas bëło zamarzniãté całé.
Chòc ju òd deszczów lodë kąsk stajałë.
Bë so òszczãdzëc pół milë na drodze,
Pùscëł sã Jasiek z Zôbrodzczim pò lodze.
Ale złi kùniec béł rejzë mëdlarsczi,
Bò czej przed nimi béł ju brzég przitarsczi,
Nôgle pòd wòzã òtwiérô sã dura,
I na gruńt jidze kóń i cãżkô fóra,
Szczescém w tim miescu bëło ju dosc miałkò,
Stąd sã wiãc brika nie zmôczała całkò,
Wòda le sygła do pòłowë kłonic,
Wiãc żëcé mòglë ludzëska òchronic,
Lecz biédnô gniadô, ùmãczonô srodze,
Ùpôdô na bòk i dżinie we wòdze!
Jasiek z Zôbrodzczim skòczeli pò falë,
I szkapskò z wòdë pòdniesc próbòwalë,
Lecz wszëtka jejich prôca nadaremnô,
Wòda w ti pòrze srodze bëła zëmnô,
Mùszelë wëlézc, ùtonãło szkapskò!…
A Jasiek gòrzczé łzë wëléwô knapskò,
Kòle gò w serce żôlu òstré szëdło,
Że ze Zôbrodzczim pòjachôł pò mëdło,
Z czegò mô terô taczi wieldżi skweres,
Przeklinô całi mëdlarsczi interes!
Chcôł w pierszim gòrzu Zôbrodzczégò òbic,
Lecz ten ju pòszedł pòmòc przëspòsobic:
Z Przitarni pôrã przëprowadzô kòni,
Z chtórimi wreszce wóz wëcygô z toni,
I żôden terô przë tim kóń nie dżinie,
Bò szkapska cygłë wóz na dłudżi linie.
Beczczi na fórze jeszcze bëłë wszëtczé,
Lecz terô srodze zdôwałë sã letczé!
Kònie w noc cemną przë swietle latarni
Przëwleklë fórã z mëdłã do Przitarni;
Biôławô piana scékała bez bietczi,
Zôbrodzczi jãczi: – Szkòda za më dëtczi!
A jak tej w jizbie pòzdijmòwôł wieka,
Jesz wiele wiãkszi zawód spòtkôł człeka.
W beczkach ju bëłë le rzôdczé mëdlinë,
Tak brzëdczé, jak czej nôplugawszé slinë!
A mëst ta dzywnô zmiana zaszła bez to,
Że mëdło w wòdze stopieło sã czësto.
Zôbrodzczi srodze zmôrtwieł sã z ti stratë,
A tu jesz jinszi kłopòt wlôzł do chatë!
Miôł gòspòdinią szpekùlãńt Zôbrodzczi,
Co ze staroscy ju wid miała krótczi.
Ta, czej szôtornik pòwrócëł z wëprawë,
Chcała mù pòdac nôsmaczniészi strawë:
Bùlew w sledzowi gòtowanëch zupie
Wiãc òny zupë szukô pò chałupie.
Sygô do beczczi pò słoną pòléwkã
I pełną mëdlin nabiérô kónéwkã.
To chlusnie w grôpã gòspòdini żëwò,
I tej wieczerzã na miskã wëléwô.
Zaprôszô Jaśka, bë ùsôdł do stołu.
I z misczi wszësczi jedzą do pòspòłu.
Mùszało to bëc jadło kąsk niesmaczné,
Bò wszëscy minë strojelë dzywaczné,
Mdłą sã wëdaje pòléwka ze sledzy,
Kôżdi przë misce niespòkòjnie sedzy.
Zôbrodzczi pieprzu, Jasiek żądô soli,
Jaż narôz wszësczëch mòcno brzuch zabòli!
Jasiek nôkrócy przë stole sã pòcëł,
Jak wëszedł na wies, tak wiãcy nie wrócëł.
Wstôł i Zôbrodzczi i w wieldżim frasónkù,
Zażądôł prãdkò lekarstwa z rómiónkù.
I gòspòdini dlô sebie gò szukô,
A pón Zôbrodzczi głosno na nią fùkô:
– A żebës, babò, do kata przepadła!
Tec të trucëznã dałas nóm do jadła!
Tej gòspòdini mù òdpòwiedzała:
Jakò kónewką sledzówczi nabrała
Z ny nowi beczczi, co z ni zdjãlë wiekò;
Sama mô rzniączkã i mòcno narzekô.
W ten spòsób doszedł nieszczescô przëczinã,
Wiedzôł Zôbrodzczi, że łëkôł mëdlinë!
I bë ju wiãcy nie jesc ti sledzówczi,
Dôł z beczków resztã wëlôc do gnojówczi,
Babã natëchmiast wëgnôł z chëczë fòra
I so do Czerska pòsłôł pò doktora;
Ten mù wëleczëł słabosc na żôłądkù
I tej Zôbrodzczi przeszedł do rozsądkù;
Pòznôł, że mëdło na diôbła sã przëdô!
Wiãcy téż na nie piniãdzy nie wëdô.
Drudżi Kaszëbi téż nié taczi głupi,
Żôden ju òdtąd mëdła so nie kùpi.
Jak mądrze pòradzëł Jaśkòwi nance wielewsczi
probòszcz i jakò Jasiek sã pòjednôł z Panem Bòdżiem
Òkropny wicher szalôł òny nocë,
Czej Jasiek dodóm pòwrôcôł w kłopòce;
Sowë pò chòjnach przerazliwie wrzeszczą,
Szumią wierzchòłczi i gałãzë trzeszczą!
Stanąwszi w Knieji ò ti pózny dobie,
Pùkniãcym w òkno daje znac ò sobie.
Nanka tej prãdkò wëskòczëła z łóżka
I dóm mù pòszła òtwòrzëc staruszka.
Że zdrów pòwrócëł, matula sã ceszi.
I zarô przegrzôc wieczerzą mù spieszi.
Ale òn dzywnie jakòs dzys jôdł mało,
Wiãc matka pitô, co to mù sã stało?
Jasiek zapłakôł i nance pòwòli
Pòwiôdô, skąd gò brzuch i głowa bòli,
Jak biédné szkapskò przëszło mù do szkòdë,
Jak ledwie brikã wëdostalë z wòdë,
Jak zarobilë z Zôbrodzczim na mëdle,
I co w Przitarni na wieczerzã jedlë.
To sã lituje matka, to zôs gòrzi,
Czej syn pòwiôdô ò swòji pòdróżi,
A wreszce taczé pôlnie mù kôzanié:
– Òbôczisz, Jaśkù, co sã z nami stanie –
Jak plusk nieszczecé wiedno na nôs padô:
Bez twòje głupstwò ùtonãła gniadô,
Biéda dzéń za dniã wiãcy nóm doskwiérô,
Ùwôż so, głąbie kapùscany, terô,
W co bãdzesz òrôł? Chëba w chùdé kòzë!
W co torfù z bagna przewiezesz na mrozë?
Piechti wãdrowôł bãdzesz do kòscoła!
Tobie nié w głowie cepë, ni stodoła!
Chcôłes z Zôbrodzczim wiesc żëcé tułaczé,
A dzys òn z tobą swòji stratë płacze!
Òbë cy rozum lepszi dôł Bóg z nieba,
Jinaczi wkrótce zabraknie nóm chleba!
Tak wërzékała głosno matka starô,
Jaż ju gòdzëna zawitała szarô.
Wcôle ti nocë spac sã nie ùkładła,
Razu frisztekù z kłopòtu nie jadła,
Lecz zarô reno do Wiela ò pòsce
Szła sã pòradzëc ksãdza jegòmòscë.
Bò przëbôczëła sobie przë pôcerzu,
Co rzekł niebòszczik na smiertelnym leżu,
Że jak przepadnie na nich wielgô nãdza,
Niech sã pòradzy wielewsczégò ksãdza.
Ksądz probòszcz, kapłan wielce swiątobliwi,
Béł dlô kôżdégò nadzwëczôj żëczliwi,
Wiãc i staruszkã przëjął bardzo mile,
Bez kòmplimãńtów ze sobą mówilë.
Co le na sercu mô Jaśkowa matka,
Wszëtkò pòwiôdô ksãdzu do òstatka:
Jak to jim dobrze szło pò chłopa zgònie,
I jakò Jasiek terô w długach tonie,
Jakò w tetlową sukniã sã òbłóczi,
Jak ju sã biéda kòle Knieji włóczi,
Jak sã jim nigdë nie chce szczescëc z bëdłã,
I wreszce kùńczi historijã z mëdłã.
Spòkòjnie słuchôł ksądz litanii całi,
Bò mëst na wszëtkò béł wërozumiałi,
Pòcziwôł głową i rzekł do babùsi:
Pojmuję, że wam dobrze iść musi.
I stąd u Jaśka żywa bieda siedzi:
On już dwa lata nie był u spowiedzi!
Nie możesz, matko, z syna mieć pociechy,
Dopóki stare ciążą na nim grzechy:
Nie kupił kartki na Wielkanoc łoni,
I stąd go bieda z woli boskiej goni!
Trzeba z grzesznego wydobyć go kału.
I przyprowadzić do konfesjonału,
Niech się przed księdzem szczerze wyspowiada,
To i na biedę wnet się znajdzie rada –
Tak perswadowôł gòdny ksądz kòbiéce,
Tej starka na to: – Jak to? Bòdôjże cã!
Wiãc to mój Jasiek taczim je grzesznikã!
Ludze gò dôwno zwalë pòwroznikã.
Lecz jô mëslałam, że to jeno z psotë!
Tile mëst doma miałam z nim robòtë,
Bë przëspòsobic biśka do spòwiedzë,
A òn wej żëje jak bezbòżny żëdzë!
Czekôj, wisuse! Jô cy kùrtkã sprawiã!
Jutro, jegòmosc, Jaśka tu przestawiã.
Kùpiã mù kartkã i zgniłégò wòła,
Grubim pòstronkã wpãdzã do kòscoła,
Chòcbë ùpôdôł pòd grzéchòwim miechã!
Tak rzekła starka, a kapłan z ùsmiechã,
Jesz ją ùpòmni, bë z synã wërodnym
Pòstãpòwała spòsobã łagòdnym,
Pòdôł ji rãkã do pòcałowaniô
I szedł na swiãto ùczëc sã kôzaniô.
Staruszka dodóm wrócywszi w milczeniu,
Rzecze do Jaśka przë pierszim widzeniu:
– Òj, trzeba na cã, bezbòżnikù, bata!
Të ù spòwiedzë nie béł ju dwa lata!
Ni mògã nigdë z cebie miec pòcéchë,
Dopóczi staré w miechù dzwigôsz grzéchë!
Trzeba z grzésznégò wëdobëc cã kału
I zaprowadzëc do kònfesjonału!
Tak mnie pòwiedzôł ksądz proboszcz dzys reno,
Ale, négùse, pòwiédz matce jeno,
Czemù të kartczi nie wëkùpił łoni,
Chòc jô piniãdze wetkłam cy do dłoni?
Dlôczegò żes to w wielkanocnym czasë,
Nie spòwiôdôł sã, të zgniłi dżibasë?
Jasiek ze strachù za zôpiécek léze
I chòc tam łuczek w òczë gò grëze,
Beczi i wiedno trze so rãką slépie,
Jaż tak sómienié przed nanką wësëpie:
– Prôwdã, nanëczkò, co wë żesce rzeklë,
Mnie cãżczé grzéchë dokùczają wsceklë,
Jô ju czas dłudżi nie béł ù spòwiedzë!
Bò rôz żem ùrznął bez nanczëny wiedzë,
Z kòmina kawał wãdzony czełbasë,
I jesz do tegò w wielkòpòstnym czasë,
Jak krëczë gnôłem na tôrg do Lëpùsza!
I òdtąd miru ni mô mòja dusza,
Czart szepce w ùchò: Do spòwiedzë nie chòdz!
Ònãc czełbasã, niedalekò Psiéchóc,
Z tëlny czeszéni mnie wëkradła suka.
A jednak dzys jesz czujã szept kaduka.
Czasã i czôrną pòstac jegò widzã,
A do spòwiedzë zawdë jisc sã wstidzã! –
Pò taczi skruszë w jednym òkamgnieniu,
Lżi sã zrobiło chłopcu na sómieniu,
A nanka czekô niecerpliwie jutra,
Bë katolëka nazôd zrobic z lutra.
A ledwie kùrë zwiastowałë dzonek,
Wstaje i Jaśka chce wząc na pòstronek,
Bë gò pònëkac do spòwiedzë chùtkò,
Lecz Jasiek prosy bardzo pòkòrniutkò,
Abë schòwała òn pòwróz na swinie,
Òn i tak z chãcą pùdze do swiątinie!
Tej sã kòbiéce rozczulëło serce
I nie pãdzëła sëna w pòniewiérce,
Ale fest Jaśka trzimała za rãkã,
Jaż przed wielewską przëszlë Bòżą mãkã,
I przed kòscołã mù smakã niemiecką
Do resztë grubą wënëkała lécką.
Na kartkã niosła panu òrganisce
Jôj całą kòpã i fùńt masła w misce,
Bë Panu Bògù bëło na òfiarã,
I nieba z Knieji òdwrócëłë karã.
Przede mszą Jasiek ze żôlã i skruchą,
Pòwiedzôł ksãdzu grzéchë swé na ùchò,
Pò tim sã krziżã w kòscele pòłożi,
A czej ju zwònią na Baranek Bòżi,
Wstaje i z Bòdżiem pòłączëc sã spieszi,
A matka za nim klãczącô sã ceszi,
Pewnie sã ceszëł i òjc Jaśka w niebie,
Że cãżczé grzéchë zdrzucëł syn ze sebie.
Doma, czej jedlë pòstné strawë suté,
Pitô sã nanka Jaśka ò pòkùtã,
Jaką spòwiednik wëznaczëc mù rôczëł,
Abë – bróń Bòże – czegò nie zabôczëł.
Tej Jasiek nance przëznaje sã szczerze,
Jaczé mô dłudżé òdmôwiac pôcerze,
Jakò òprócz tegò bez szterë niedzele,
W piątczi na òbiôd ni mô jadac wiele
I jak pò swiãtach nômniészégò kãsa
Bez dwa miesące ni mô łëknąc miãsa.
Nance pòkùta zdała sã za letką:
Taczi pòst bëłbë wcôle bez pòżëtkù,
Bò w Knieji rzôdkò miãsné są przësmaczi,
Jôdają tłusto ledwie w swiãto jaczé,
Abò czej w chëczë stari druch zagòscy,
Chto nie je z mlékã, taczi w Knieji pòscy.
Mùszôł wiãc Jasiek za òną czełbasã
Jałowé wrëczi dłudżi jadac czasë,
Lecz przë tim zawdë zdrów béł i chłop dzarsczi,
Że mù zazdroscëł kôżdi gbùr przitarsczi.
Jak mù ju trochã przejadłë sã wrëczi,
Zaczãli chòdzëc z Zôbrodzczim na reczi,
I wëszli na tim lepi jak na mëdle,
Mielë piniãdze a smacznie so zjedlë!
I ju zaczãli prorokòwac ludze,
Że znôwù w górã wnet Jaśkòwi pùdze.
Hieronim Derdowski (1852-1902) był autorem trzech humorystycznych poematów kaszubskich. Największy rozgłos zdobyła jego pierwsza epopeja „O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł” (1880). Z entuzjazmem przyjęta przez środowiska akademickie i literackie, otworzyła drogę kaszubszczyźnie do kultury polskiej. Napisany z okazji dwuchsetnej rocznicy odsieczy wiedeńskiej epos „Kaszuba pod Widnem” (1883) zyskał podobną popularność jak „Czorlińsci”. Miał dotychczas jedenaście wydań i został przełożony na język angielski. Ogłoszony na początku 1885 roku, tuż przed wyjazdem poety do Stanów Zjednoczonych, poemat „Jasiek z Knieji” należy niezasłużenie do najmniej znanych utworów Derdowskiego. Epopeja ta została wznowiona przez Aleksandra Majkowskiego w piśmie „Drużba” w 1905 roku i przez ks. Józefa Wryczę w 1935 roku.
W 1911 roku, w przedmowie do drugiego wydania „Czorlińskiego”, Aleksander Majkowski polemizując z krytycznymi uwagami wobec twórczości pierwszego poety kaszubskiego pisał z pasją: „Odmawianie kaszubskości utworom Derdowskiego muszę nazwać wprost niebywałym. Nigdy po nim bowiem nie pisano rzeczy tak wybitnie kaszubskich, jak »Czorlińsci« i »Jasiek z Knieji«. Szczególnie ten ostatni może znawcę ducha ludu kaszubskiego bogactwem zwrotów rdzennie kaszubskich i treścią odzwierciedlającą ducha ludu wprost w zachwyt wprowadzić”.
W ocenie Majkowskiego nie ma przesady. Kaszubskość „Jaśka z Knieji” wypływa zarówno z języka, jak i z realiów geograficznych i obyczajowych akcji poematu. Rzecz dzieje się bowiem w przysiółku położonym niedaleko Wiela na Zaborach, w okolicach rodzinnych stron autora. Prototypem bohatera poematu był Jan Pestka, krewniak poety, który w tym samym czasie co autor „Czorlińsciego” wyemigrował z powodu wielkiego kryzysu ekonomicznego w ówczesnych Prusach Zachodnich do Stanów Zjednoczonych.
Napisany jedenastozgłoskowcem „Jasiek z Knieji” składa się z ośmiu części. Autor w pierwszej części wyjawił motywy powstania utworu i nakreślił obyczajowe tło poematu. Wyznał, że mimo niezadowolenia rodaków z jego kaszubskich „łgarstw”, ponownie zabiera się do pisania, które być może pozwoli mu wyjść z dokuczliwej biedy. Wyjawił też, że tworząc powiastkę o Jaśku z Kniei wysnuł jej główne wątki zarówno z prawdy, jak i żartów. Słowem, prawdziwe losy prostego chłopaka wiejskiego przeplótł humorystyczną fikcją literacką, czyli ulubionym przez Kaszubów bajaniem.
Znany z zamiłowania do podróży i wędrówek Hieronim Derdowski, bohaterów wszystkich swoich poematów skazywał na włóczęgę, konstruował fabułę z przygodami przeżywanymi podczas pokonywania drogi. Jasiek z Kniei za namową handlarza Zobrodzciego z sąsiedniej Przytarni wybrał się po mydło do Gdańska. Wyprawa skończyła się niepowodzeniem. Jasiek i Zobrodzci na interesie, który miał im przynieść duże korzyści, wyszli jak przysłowiowy „Zabłocki na mydle”. Poprzez pełną niespodzianek i osobliwych zdarzeń podróż poeta nakreślił koloryt poszczególnych miejscowości, po mistrzowsku opisał komiczne sceny i zabawne perypetie kaszubskich wędrowców.
Ostatni poemat Derdowskiego jest pochwałą swojskości i apoteozą życia wiejskiego. Poeta pisząc o przygodach ziomka z rodzinnych stron, przedstawiając idylliczno-satyryczny obraz rodzimego zakątka ziemi najbliższej, intuicyjnie żegna się się z Kaszubami. Daje wyraźnie do zrozumienia, że przyczyną wkradającej się do wiejskich zagród biedy jest nie tylko sytuacja gospodarcza państwa. Można jej zaznać oddając się, tak jak główny bohater poematu, lenistwu i pijaństwu, ulegając modom i złudzeniom, stawiając na ryzyko i spekulację. Autor w żartobliwą gawędę o Jaśku wplótł poważne przesłanie o zbawiennym dla Kaszubów przywiązaniu do ojcowizny, katolicyzmu i tradycyjnych zasad moralnych.
Z zapowiedzi ogłoszonych na łamach „Gazety Toruńskiej” wynika, że książeczka „Jasiek z Knieji” jest pierwszym zeszytem większej całości. Poeta miał zamiar wydać jeszcze dwa kolejne zeszyty. Obiecał, że jeżeli znajdzie się 300 prenumeratorów na zapowiedziane publikacje, wkrótce wyda cały poemat. Nie wiadomo dlaczego Derdowskiemu nie udało się zrealizować twórczych planów. Być może stało się tak z powodu nikłego zainteresowania czytelników, jak i zabiegów związanych z przygotowaniami do podróży za ocean.
Dalszy ciąg losów bohatera poematu ukazał się już w Stanach Zjednoczonych, na łamach redagowanego i wydawanego przez Derdowskiego „Wiarusa” (nr 14 i 16 z 1889 r.) w prozatorskiej humoresce „Jasiek z Kniei i Szymek z Wiela w podróży do Ameryki”. W tekście tym, z narracją po polsku i dialogami po kaszubsku, autor zamieścił literacką realcję z podróży Jaśka na kontynent amerykański. Towarzyszący Jaśkowi i jego rodzinie Szymek z Wiela, to w rzeczywistości sam poeta, który w rozmowach bohaterów występuje także pod własnym, kaszubskim nazwiskiem jako Heruś Derdoc.
Główny bohater humoreski w dalszym ciągu jest oryginałem, tym razem narzekającym na trudy podróży do Ameryki i skarżącym się, że Derdowski ośmieszył go w „Jaśku z Knieji”. Również i w opowiadaniu brak jest zakończenia. Autor jedynie zamieścił dopisek, w którym wyjaśnił, że Jasiek po przybyciu do Ameryki udał się do krewnych w Polonii w stanie Wiscontin, gdzie za pruskie marki kupił farmę. Z biegiem czasu polubił nowy kraj, tylko uskarżał się, że nigdzie na stacjach kolejowych, tak jak na Kaszubach, nie można kupić marynowanych śledzi.
Egzemplarze oryginalnego wydania „Jaśka z Knieji” z 1885 roku znajdują się w zbiorach Biblioteki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i Biblioteki Narodowej w Warszawie. Hieronim Derdowski, podobnie jak w „Czorlińscim” i „Kaszubie pod Widnem”, w zapisie „Jaśka” nie używał specyficznych dla kaszubszczyzny znaków diakrytycznych. O powodach rezygnacji z oznaczania niektórch głosek odrębnymi znakami graficznymi autor bardzo sugestywnie pisze w słowie wstępnym do niniejszego poematu. Poeta miał jednak świadomość, że dla uwidocznienia fonetycznych właściwości niektórych liter, takie znaki powinny być obecne w piśmiennictwie kaszubskim.
Niniejsze, czwarte wydanie poematu zostało opublikowane na podstawie pierwodruku w obowiązującej obecnie pisowni kaszubskiej. W wydaniu tym zachowano pomijane w poprzednich wznowieniach „Wstępne słowo autora”. Chociaż tekst ten z dzisiejszego punktu widzenia zawiera wiele oczywistości, to pomaga zrozumieć motywacje i wybory twórcze Derdowskiego; nade wszystko jednak ukazuje znakomitą jak na ówczesne czasy orientację poety w sprawach kaszubskich.
Zrezygnowano z przypisów, którymi zostało opatrzone przez autora pierwotne wydanie poematu. Słowa, które wówczas poeta uznał jako trudne do zrozumienia lub wymagające komentarza, są współczesnemu kaszubskiemu czytelnikowi dobrze znane. By edycja ta była zgodna z zalecaną standaryzacją, zmianie uległy niektóre charakterystyczne dla zaborskiej odmiany kaszubszczyzny formy fleksyjne typu „ludzcie”, „worciem”, „zacząn” na „ludzczé”, „workã”, „zaczął”.
Dziękuję prof. Jerzemu Trederowi za cenne rady i uwagi przekazane podczas przygotowania tego tekstu do druku.
Stanisław Janke