H. Derdowski: O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł (przedmowa J. Sampa) [cdn]

O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł

zełgoł dlo swojech druchów kaszubściech

Jarosz Derdowski

Na podstawie wydania
Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego
Gdańsk, 1989
ISBN 83-85011-34-X

Jerzy Samp

PRZEDMOWA

I. Przed przebudzeniem

Do połowy wieku XIX lud kaszubski nie posiadał niekogo, kto potrafiłby spełnić rolę przywódcy-budziciela. Rząd pruski kategorycznie przeciwstawiał się wszelkim próbom działalności kulturalnej i pracy oświatowej w duchu polskim. Zresztą rodzime środowisko inteligenckie, wówczas jeszcze nieliczne, było niejednolite a przy tym rozproszone po miastach i miasteczkach. Już w pierwszej połowie minionego stulecia praktycznie przestała istnieć dla sprawy polskiej na Pomorzu znaczna część zgermanizowanej warstwy szlachecko-ziemiańskiej, wraz z którą zanikły jej stare, polskie tradycje.

Wielokrotnie wskazywano już na wynaradawiającą funkcję pruskiej służby wojskowej, ówczesnego szkolnictwa, niektórych klasztorów żeńskich i na takąż rolę niemieckiego duchowieństwa. Dodajmy jeszcze kwestię tzw. „dobrowolnej germanizacji” (np. w środowisku kupieckim) i „pozornego Niemca” (rzemieślnicy, służba domowa, małżeństwa mieszane). Nie wolno wreszcie też zapomnieć o zwyczajnym snobiźmie i jego negatywnych skutkach.

Na temat tamtej rzeczywistości zasłużona na polu badań ludoznawczych Bożena Stelmachowska wyraziła pogląd, iż około połowy XIX wieku zaginęła wszelka tradycja przeszłości. Dzieje książąt pomorskich zasunęła w cień smutna rzeczywistość. W pamięci ludu żyły tylko echa rzezi kaszubów gdańskich z roku 1308. Świadomości narodowej lud kaszubski nie posiadał a „polski” znaczyło u niego „katolicki”1. Oczywyście w twierdzeniach tych wiele jest uogólnień. Gdyby bowiem istotnie lud kaszubski był wówczas jedynie ową bierną, spolegliwą, nieśmiałą i zahukaną masą etnograficzną, nigdy prawdopodobnie nie zaistaniałaby tzw. kwestia kaszubska. Nie byłoby też udziału Kaszubów w Powstaniu Styczniowym oraz zabrakłoby tych, co ustrzegli Polski morskich granic, by ów skarb drogocenny ofiarować potem odrodzonej, wielkiej ojczyźnie.

Inna rzecz, że ta polska substancja przetrwała tu w dużej mierze właśnie za sprawą religii rzymsko-katolickiej, do której lud był tak bardzo przywiązany. Przez dziesiątki lat jedynymi książkami polskimi były na Kaszubach kancjonały, modlitewniki i żywoty świętych. Dopiero pod koniec XIX wieku dojdzie twórczość naszych romantyków, którą fascynowała się pomorska młodzież gimnazjalna skupiona wokół tajnych organizacji filomackich i filareckich, poczytne dzieła Kraszewskiego i Sienkiewicza, pojawi się też popularna prasa polska: „Gazeta Gdańska”, „Pielgrzym”, „Gazeta Grudziądzka”.

Urzędnik pruski, którego zachwyciło piękno pejzażu kaszubskiego – Karl Pernin miał świadomość, że Kaszuby są jakby Kopciuszkiem pośród innych prowincji Niemiec. Dostrzegł jednak kolosalną różnicę między ludem kaszubskim a Niemcami, tak w znaczeniu językowym i religijnym, jak i kulturalnym. Niemiec – pisał z rozbrajającą szczerością – choć najbiedniejszy patrzy zawsze z pewnym politowaniem na Kaszubę, uważając go za coś niższego od siebie. – Zaraz jednak dodaje – Polacy zaś patrzą na Kaszubę jeszcze z większym lekceważeniem aniżeli Niemcy.2

W tym ostatnim twierdzeniu jest niestety wiele gorzkiej prawdy. Jeden z pierwszych badaczy kaszubszczyzny, wybitny ludoznawca rosyjski Aleksander Hilferding, który zwiedzał ten region w roku 1856, zawarł w swej monografii o resztkach Słowian na południowym brzegu Morza Bałtyckiego znamienny pogląd na tę kwestię. Pisze tam mianowicie: Polska, panując przez wiele wieków nad Pomorzem Kaszubskim, mogła z łatwością kraj ten do zupełnej z sobą przyprowadzić jedności. Nie uczyniła tego wskutek powszechnie u niej zakorzenionego wstrętu do ludu prostego. Kaszuby to proste chłopy, chamy; mowa kaszubska jest to gwara prowincjonalna roboczego tłumu (czerni): czyż podobna wielmożnym panom zajmować się tak niskiego stanu ludźmi i ich grubą gwarą? Tak samo sądzi do tej pory wielu ze szlachty, której część zachowała swe majątki w ziemi kaszubskiej. W rozmowie ze mną wyrażali oni także na wpół z uśmiechem zdziwienie swe, że ja uważałem Kaszubów i ich mowe za przedmiot zasługujący na bliższe badanie. Lubo całe swe życie spędzili wśród Kaszubów, jednakże dopytać się u nich było trudno o ludu tego obyczaje, o jego zwyczaje, byt powszedni, język.3

Z całą ostrością przeciwko reprezentującym tak karykaturalną postawę „wielmożnym panom” występował syn kaszubskiego chłopa spod Pucka Florian Ceynowa (1817-1881), który swą działalnością otwiera zupełnie nową epokę w dziejach ruchu regionalnego na Kaszubach. Wszechstronnie wykształcony, zafascynowany treścią romantycznych haseł, ideą poszukiwania pierwiastków rodzimości w ludowych źródłach tradycji narodowej, doszukiwaniem się etnogenezy Słowian w ich gminnych pieśniach, obrzędowości wiejskiej i folklorze, zaczął utrwalać drukiem to, czym nikt tutaj dotąd zbytnio się nie interesował.

Na tym Ceynowa jednak nie poprzestał. Pragnął idąc za wzorem swych serbo-łużyckich przyjaciół, doprowadzić do odrodzenia kulturowego całej kaszubszczyzny. Usiłował dotrzeć do ludu zwracając się doń w jego własnym, poniewieranym dotąd i często wzgardzonym języku. Bezlitośnie przeto karcił tych, którzy wstydzili się mowy ojców, ujawniał nieznane fakty historyczne, przybliżał najchlubniejsze karty z dziejów Księstwa Pomorskiego za wszelką cenę pragnął swym krajanom wpajać dumę szczepową.

Wytyczony cel osiągnął. Jego idea pomorska przetrwała próbę czasu, choć „wielmożni” i „wielebni” przeciwnicy, którym nie szczędził słów krytyki, okrzyczeli go mianem panslawisty, zarzucając niesłusznie agitację na rzecz Rosji, ateizm i niemoralny tryb życia. Ceynowa jednak przerósł swoich współczesnych. Był faktycznym budzicielem ludu kaszubskiego, mimo iż od jego śmierci minąć musiało jeszcze wiele dziesięcioleci nim właściwie zaczęto rozumieć cel, do którego zamierzał nie bacząc na piętrzące się przed nim trudności i przeszkody.

Ledwie wyszło drukiem jego Kile słov wó Kaszubach e jich zemi a już recenzent „Biblioteki Warszawaskiej” (1850, t. IV) nazwał Wojkasena niedouczonym wieśniakiem, który w ogóle nie znając pismiennego języka polskiego waży się sugerować, jakoby narzecze kaszubskie, które jest niczym więcej ponad prowincjonalizm, mogło uchodzić za język jaki osobny, po czym ostro przestrzega przed wszelkimi próbami tworzenia na bazie kaszubszczyzny odrębnej literatury.

Podobny ton, wynikający zapewne także z chorobliwej obawy przed rojeniami separatystycznymi Kaszubów, odnaleźć można w większości wypowiedzi prasowych, jakie z różną częstotliwością pojawiać się będą odtąd aż do końca XIX wieku. Ich autorzy powiadają wprost, że mowa kaszubska to „powiatowszczyzna”, której brak ogłady, że jest to jedynie zepsuta zwrotami i wyrazami niemieckimi polszczyzna.

Powiatowszczyznę tę jako odrębne narzecze pielęgnować i rozwijać jest rzeczą niestosowną. A to dlatego, iż nie jest nawet narzeczem, i że nie ma podstawy, na którejby samodzielnie stać mogła, wskutek czego bez punktu oparcia jakim jest dla niej mowa czysto polska i jej literatury musiałoby dziczeć i ostatecznie pod bokiem tłoczącego germanizmu zmarnieć.4

Niewiele z goszczących około połowy ubiegłego stulecia w portowym Gdańsku, czy też w modnym coraz bardziej kurorcie Sopot, osobistości polskich w ogóle raczyło zauważyć obecność na tej ziemi jej pierwotnych gospodarzy – Kaszubów. Dla jednych (jak np. T. Krępowicki) Kaszubi to egzotyczni rybacy z Helu, opowiadający banialuki o tutejszych owcach czwororożnych (!?). Innych razi, iż goście polscy zamiast zwracać się do Kaszubów po polsku manifestują swą wyższość mówiąc do nich łamaną niemczyzną. Jeszcze inni (R. Zmorski) traktują ich jako plemię zasługujące na współczucie. Deotymę zaś, jaklo jedną z pierwszych, zachwycił folklor muzyczny, przeto notując słowa kaszubskiej piosenki żałuje, że nie było tam naszego szanownego Kolberga.5

Większość jednak przybyszy z głębi kraju nie kryje, że mowa Kaszubów, choć jest jakąś odmianą polszczyzny, brzmi grubo i niezwykle zagmatwano. Sam Józef Ignacy Kraszewski, który gościł w Gdańsku w roku 1867, pisał w drukowanych na łamach „Kłosów” listach, że gdy trafiło mu się w Oliwie spotkać starą Kaszubkę nie omieszkał skorzystać z okazji, by posłuchać języka wychowańców p. Ceynowy. Z kolei Jan Papłoński imputował owym „wychowańcom”, że oni sami nigdy inaczej swej mowy nie nazywają jak polską zepsutą. W Listach z zagranicy wyraził pogląd, iż śmieszną byłoby rzeczą żeby ktoś myślał stwarzać literaturę kaszubską i wymyślał dla nich nowe abecadło, lub różną od polskiej pisownię (…) Można pisać – donosił czytelnikom „Gazety Warszawskiej” w roku 1856 – o ich gramatyce, podaniach w które są tak ubodzy (podkr. J. S.), o przysłowiach; ale mową kaszubską - znaczy mącić ludziom głowy (podkr. J. S.). Każdy prawdzywy Kaszuba nie tylko po polsku rozumie ale nawet w tym tylko języku Pismo Święte czyta bez tłumacza. Po cóż więc stwarzać to, co ani dla twórców, ani dla klientów potrzebą nie jest. Obecnie cała literatura kaszubska mieści się w doktorze Ceynowa.6

O ile więc Niemcy, ot choćby wspominany wcześniej K. Pernin, twierdzili, że Kaszuby nie znają innej poezji jak religijna, a brak własnej literatury to wpływ ich ociężałości duchowej, o tyle sami Polacy z głębi kraju zdawali się czynić od początku wszystko, by nie dopuścić nawet myśli o możliwości powstania oryginalnej literatury kaszubskiej, i to nawet wówczas, gdy jej istnienie było już faktem. A wszystko to w imię swoiście pojętego patryiotyzmu, z obawy przed oderwaniem Kaszub od macierza. Dziś brzmi to może paradoksalnie, wówczas jednak ewentualność taką brano pod uwagę zupełnie poważnie. A że cel uświęca środki przeto i metody poskramiania „podejrzanej” w swych intencjach idei Ceynowy i jego nielicznych zrazu zwolenników niekoniecznie musiały być moralnie czyste i etyczne.

II. Pierwszy poeta kaszubski

Do przedstawicieli młodego pokolenia Kaszubów, któremu nie mogły być obojętne drukowane po kaszubsku książeczki Ceynowy należał Hieronim Derdowski. W odróżnieniu od autora pierwszej gramatyki kaszubskiej pochodził on z południowej części regionu. Derdowski (1852-1902) – syn sołtysa z Wiela, niespokojny wagabunda nie potrafiący dłużej zagrzać miejsca, w czasach szkolnych bywał wydalany lub też dobrowolnie przenosił się z jednego gimnazjum do drugiego. Kilkakrotnie, wciąż ze skutkime negatywnym, szukał też szczęścia za granicą. Z całą pewnością był artystą obdarzonym sporym talentem literackim, talentem, którego brakowało Ceynowie. Ale fatalna sytuacja materialna, swoisty temperament tego człowieka i okoliczności w jakich przyszło mu tworzyć i wieść żywot „chudego literata” – nie pozwoliły mu w pełni ów talent wykorzystać i zademonstrować.

Pamięć swojego wielkiego poprzednika uczcił drukowanym na łamach „Warty”, tuż po pogrzebie Ceynowy, wierszem, w którym czytamy:

I do dusze sę odezwie brzęk harfe eolsci:
Nie ma Kaszub bez Polonii a bez Kaszub Polsci!

W tej ostatniej sekwencji, (odtąd będzie ona towarzyszyć niemal wszystkim rozważaniom o kaszubszczyźnie) zawarł autor właściwie cały swój program ideowy. Poglądów głoszonych przez budziciela ludu kaszubskiego nigdy bowiem do końca oficjalnie nie zaakceptował. Nie był również słowianofilem. Wyraźnie odżegnywał się od rzekomych narodowych aspiracji Ceynowy. Odrzucił wreszcie udziwnioną rozmaitymi znakami diakrytycznymi pisownie kaszubską tamtego, stosując wyłącznie grafię polską, a na temat roli i sensu istnienia litaratury kaszubskiej miał zupełnie inny pogląd.

Trzeba jednak wciąż na nowo zadawać sobie pytanie – na ile był Derdowski oryginalny i samodzielny w swoich sądach, a na ile zostały mu one zasugerowane, by nie rzec narzucone, przez jego chlebodawców i środowisko, w którym się obracał. Pamiętajmy, iż autor dojrzewał w atmosferze bezpardonowej walki krajowych publicystów oraz części obrażonego ziemiaństwa i kleru pomorskiego, zarówno z poglądami, charakterem i treścią dzieł Ceynowy, jak i z jego prywatną osobą. Stanąć wówczas po stronie atakowanego – na to mógł sobie pozwolić może ktoś całkowicie materialnie niezależny lub też wielka indywiduwalność do końca pewna swych racji. Derdowski nie był ani jednym ani drugim.

Jego toruńskim pracodawcą był przy tym „trybun ludowy” – Ignacy Danielewski, autor słynnej, ułożonej podczas odbywania kary w twierdzy Wosłoujście, pieśni rozpoczynającej się od słów Wisło moja, Wisło stara… To przecież on, uznawany za autorytet w sprawach pomorskich i wzór patrioty, najzacieklej chyba ganił na łamach swej gazety „Przyjaciel Ludu” Floriana Ceynowę za jego udział w sławetnym zjeździe słowianofilskim w Moskwie, wyzywając od renegatów i zdrajców sprawy kaszubskiej.

Znając stosunek „światłych” publicystów polskich do piśmiennictwa kaszubskiego Derdowski przezornie, choć trudno powiedzieć czy szczerze, pisał u progu swej kariery literackiej.

Do tego pewnie nigdy nie przyjdzie, aby Kaszubi mieli czytać wyłącznie książki kaszubskie, czytają oni gazety polskie, modlą się i śpiewają z polskich książek w kościele i dobrze wszystko rozumieją, więc nie potrzeba im książek kaszubskich.7 Trudno powstrzymać się od refleksji, że zdanie to jest jakby echem przytoczonych tu wcześniej słów Jana Papłońskiego.

Ale Derdowski – literat sam pisał niemal wyłącznie utwory kaszubskie, czerpiąc tyleż inspiracji z twórczości Mickiewicza (przede wszystkim z Pana Tadeusza), co z humoresek dolnoniemieckich Fritza Reutera. Nie obce mu też były materiały zebrane przez Ceynowę, który przecież sam wręczył mu swoje książeczki podczas spotkania do jakiego między nimi doszło w Toruniu. Miał więc nasz poeta rodem z Wiela niejako dwa oblicza. Z jednej strony uważał, że kaszubszczyzna ma prawo do własnej literatury wyłącznie w postaci utworów sowizdzralskich, o silnym zabarwieniu humorystycznym, z drugiej zaś sam pisał tak, by nie tylko prowokować czytelników do śmiechu, lecz wyciskać im z oczu łzy wzruszenia. Twierdził, że lud wiejski czytając teksty polskie, słuchając polskich kazań nauczy się wkrótce mówić językiem ojczystym nie gorzej niż robią to w Warszawie, jednak w refrenie marsza kaszubskiego każe śpiewać Nigdy do zguby nie przyjdą Kaszuby.

Jeśli już mamy mówić o jakimś programie ideowym, który pisarz zawarł w swoich utworach i wypowiedziach pozalitarackich, to sprowadza się on do dwóch maksym. Pierwsza z nich zakłada, iż wszystko co kaszubskie należy do żywiołu polskiego, druga jednak dobitnie akcentuje, że bez Kaszub nie ma Polski.

Nie bez powodu określił go Julian Krzyżanowski mianem najbarwniejszej postaci wśród polskich pisarzy ludowych8. W biografii autora Kaszubów pod Widnem nie brak bowiem epizodów niezwykłych i awanturniczych. Niektóre z nich, jak choćby owa sfingowana eskapada kilkunastoletniego Hierusa do Rzymu, gdzie pragnął bronić papieża przed Garibaldim, przez lata całe ubarwiały zarówno legendę pisarza, jak i jego oficjalne życiorysy. Niemały był w tym zresztą udział samego poety.

W jego naturze było coś, co pchało go wciąż do nowych przygód i kazało wanożyć po świecie. Stąd najlepszy utwór jaki sworzył zaledwie w dwudziestym siódmym roku życia – poemat episki O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł nosi tak silne piętno osobowości autora. Poza tym znać w nim piętno Tilla Eulenspiegla (uosobnienia ludowej mądrości i dowcipu) i koneksje z bohaterami utworów Marka Twaina. Szczególny jednak zdaje się wpływ prozy Fritza Reutera.

Pisana w narzeczu dolnoniemieckim twórczość tego autora była mu poniekąd wzorem. Skoro – argumentował sobie Derdowski – mowa kaszubska jest tym samym w stosunku do polszczyzny czym dla Niemców Plattdeutsch, dlaczegoż by nie miał pójść w ślady Reutera, który swymi książkami zrobił oszałamiającą wprost karierę. Ten precedens miał też niejako sankcjonować egzystencję literatury kaszubskiej dla ludu. Chciał z całego serca aby pisarstwo tego, który mógłby umarłego pobudzić do śmiechu – odegrało na Kaszubach podbną rolę, co na gruncie niemieckojęzycznym nowele i opowiadania autora Ut mine stromtid. Stąd też w obydwu odnaleść można podobne akcenty satyryczne, przy czym niekiedy jest to satyra dość kąśliwa i zaczepna. Nie da się też ukryć, że Derdowski gorąco pragnął sławy, poczytności i oczywyście pieniędzy, które dzięki swej twórczości zyskał Reuter.

Z pewnością w grę wchodziła swoista wspólnota duchowa wyrastająca z podziwu dla Reutera-człowieka. Derdowski wiedział doskonale, jak bardzo pisarstwo jego starszego kolegi miało charakter autobiograficzny (sceny z życia młodego Fritza, jego perypetie polityczne, zasądzenie na śmierć przez sąd pruski, czas spędzony w więzieniu itd.) i choć nowele Reutera były lustrem krzywym i odbijały obraz zdeformowany, współcześni kojarzyli losy ich głównego bohatera niemal wyłącznie z autorem tych zabawnych opowiastek.

Derdowski poznał podczas nauki gimnazjalnej klasyczną literaturę grecką i rzymską, znał też twórczość naszych romantyków. Przystępując do pracy nad pierwszą epopeją kaszubską nie omieszkał więc sięgnąć tak do Homera, jak i Mickiewicza. Nie bez racji nazwie go Stefan Ramułt długo wyczekiwanym kaszubskim Homerem.

Tworząc podwaliny pod kaszubską literaturę piękną, ktorej dotąd na dobrą sprawę nie było, liczył nasz poeta na ekceptację i aprobatę ludu kaszubskiego, ale zabiegał też o mecenasa dla swej twórczości. W środowisku toruńskim mógł liczyć jedynie, i to w stopniu dość ograniczonym, na Ignacego Danielewskiego. Ten, należy sądzić, poznał się szybko na talencie literackim początkującego w jego redakcji dziennikarza. Jako pracodawca w sposób istotny wpłynął na ukształtowanie poglądów Derdowskiego tyczących kwestii kaszubskiej.

Danielewski był nie tylko wymagający i apodyktyczny, lecz, jak wyjawił to syn Ignacego – Cyryl – zachęcał poetę do pracy nad Czorlińscim, by potem gładzić niektóre wiersze9. Zdaniem Jana Karnowskiego to, iż poemat o szlachcicu-rybaku zdradza w swojej warstwie językowej ową cudzą polaszącą rękę przypisać należy właśnie redaktorowi i wydawcy toruńskiego „Przyjaciela”, na którego łamach, poczynając od roku 1870, Derdowski rozpoczął drukować swoje dzieło.

Kto wie czy pierwszy poeta kaszubski nie marzył o mecenacie ze strony Józefa Ignacego Kraszewskiego, a przynajmniej o jego pośrednictwie w ułatwieniu mu tego, co dziś rozumiemy pod pojęciem promocji artystycznej. Wszak korzystał już kiedyś z jego pomocy. Wracając do kraju po półtorarocznym pobycie w Paryżu (dokąd udał się by słuchać wykładów Chodźki o literaturze polskiej w Collége de France), wysłał list do Kraszewskiego. Prosił w nim pisarza o zapomogę, która umożliwiłaby mu wydostanie się ze szpitala w Budziszynie i dotarcie do Poznania.W swoim liście wyraźnie zaznacza, że jest rodowitym Kaszubą, który poznał prawie całą twórczość Kraszewskiego, a jako były księgarz przyczynił się nawet do rozpowszechnienia jego książki. Podupadłem chwilowo cokolwiek lecz (…) nie straciłem jeszcze ducha, co się zresztą u Pomorzan bardzo rzadko zdarza10 – pisał w zakończeniu zachowanego do dziś listu z dnia 18 listopada 1878 roku.

Kilka miesięcy później rozpoczęły się w Polsce obchody 50-lecia pracy literackiej Kraszewskiego. W uroczystościach uczestniczył m. in. Ignacy Danielewski. Może to on podsunął Derdowskiemu pomysł zadedykowania jubilatowi powstającego właśnie poematu. A może był to rodzaj spłaty długu wdzięczności w stosunku do człowieka, który pomógł mu w biedzie. Tak czy inaczej zwrócił się w tej sprawie wprost do Kraszewskiego w liście z 15 września 1880 roku. Czytamy w nim m. in.: Czego wykończyć nie zdołałem w roku zeszłym aby tem w dzień jubileuszu Pańskiego przypominać Szanownemu Panu i wszystkim ziemiom polskim braterskie Kaszuby, to teraz wreszcie spod prasy wychodzi. Napisałem w narzeczu kaszubskim powieść wierszowaną „O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł”. Pracę tę, jak przy jej rozpoczęciu zaraz sobie przedsięwziąłem, pragnę przypisać Szanownemu Panu i proszę pozwolić na to.

Załącznikiem do tego listu były pierwsze wydrukowane arkusze poematu. Odbitkę drugiej połowy tekstu, wraz z kolejnym listem, wysłał już w następnym tygodniu. Po raz drugi prosi uniżenie o odpowiedź przyzwalającą mu na zadedykowanie dzieła osobie pisarza. Niestety Kraszewski nie odpowiedział na żaden z tych listów. Na początku więc października 1880 roku wysłał mu Derdowski gotowy już egzemplarz swojej książki. W dołączonym liście złożył pisarzowi hołd, oraz zapewnił, że młode pokolenie Kaszubów z miłością tuli się do macierzy Polski. Szanowny Panie Dobrodzieju!, pisał, Milczenie Jego na mój drugi list wziąłem za przyzwolenie na wyrażoną w nim prośbę i stosownie do tego położyłem Imię Jego na czele mojego „łgarstwa”, co proszę mi łaskawie wybaczyć, gdyż uczyniłem to tylko dla wyrażenia głębokiego szacunku, jaki chowam w sercu dla Twego Imienia.

Prawdopodobnie Kraszewski nie odezwał się i tym razem, co wydaje się dziwne, zważywszy, że poza F. T. Rakowiczem, głównym jego informatorem o sprawach kaszubsko-pomorskich był Ignacy Danielewski. Może leciwy pisarz, jak na ironię, uznał Derdowskiego, który jaki pierwszy po Ceynowie ośmielił się wydać kaszubskojęzyczną książkę, także owym wychowańcem pana Ceynowy – jak niegdyś pisał o starej Kaszubce z oliwskiego targowiska…

Tak czy inaczej raził go język tego utworu, dedykację zupełnie zbagatelizował a pierwszemu poecie kaszubskiemu poradził w „Tygodniku Ilustrowanym”, by lepiej pisał poprawną polszczyzną. Zdaniem Józefa Łęgowskiego był to najbardziej przykry zawód jaki w ogóle spotkał naszego autora poza granicami Prus Zachodnich11. Tym niemniej epopeja Derdowskiego pozostaje pierwszym w literaturze polskiej utworem w całości napisanym w mowie ludu. Dzieła Tajmara, Orkana czy Dygasińskiego pojawiły się później.

W poemacie znalazły się nieliczne fragmenty pisane po polsku, jednak poprzedzająca tekst, sześciozwrotkowa dedykacja jest kaszubska. O tyle to znamienne, że przecież poemat dedykowany był wielkemu Polakowi, którego poeta porównywał do słońca, co zajaśniało wśród nocy na ziemie kaszubskiej. Jednak już tu, w uroczystej inwokacji nie kryje autor poczucia krzywdy doznanej przez Kaszubów od tych, którzy nas obmawiają, że slepo sę rodzyme. Owo gorzkie poczucie krzywdy znajdzie jednak najpełniejszy wyraz dopiero w księdze III, gdy tytułowy bohater uskarża się na kupców polskich za to, że nie chcieli mu nawet podać bratniej dłoni. Me Kaszube, jesz strzeżeme Polsci morscich granic, A w Warszawie naszy braco mają naju za nic.

W gruncie rzeczy więc Derdowski świadomie czy też nieświadomie podąża w swym krytycyźmie za głosem Ceynowy. Czyni to również wówczas, gdy mitologizuje kaszubskie dzieje i pradzieje (niekoniecznie w groteskowej konwencji). Dał Kaszubom pieśń ułożoną na nutę Mazurka Dąbrowskiego, która miała stać się wkrótce ich hymnem i takim pozostaje do dnia dzisiejszego. Tym marszem, w którym Niemiec, a więc i Krzyżak, i zaborca pruski jawi się jako odwieczny i najzagorzałszy wróg Kaszubów, oni zaś, zawsze trzymający z Bogiem, gotowi są wciąż do walki o swoją i Polski niepodległość i nigde do zgube nie przyńdą, otóż marszem tym nie tylko wskrzeszał ale i podsycał dumę szczepową swoich braci.

Zanim na zawsze opuścił ziemię rodzinną emigrując w roku 1885 za ocean, zdążył jeszcze napisać i wydać kilka książeczek: Walek na jarmarku, Jasiek z Kniei, Kaszube pod Widnem. W Ameryce drukował, z myślą o tamtejszych Kaszubach, m. in. czasopismo „Wiarus”. Tam również, czerpiąc z dorobku Floriana Ceynowy, ogłosił zbiór przysłów kaszubskich Nórcyk kaszubsci abo koruszk i jedno maca jędrnyj prowde, zaś kontynuacją przygód Jaśka jest utwór Jasiek z Kniei i Szymek z Wiela w podróży do Ameryki.

Schorowany zmarł przedwcześnie w roku 1902, licząc niespełna 51 lat. Aleksander Majkowski napisze o nim: Nie był nasz poeta orłem porywającym za sobą i unoszącym się potężnymi szkrzydły ku wyżynom. Szare filisterskie ptactwo nie raz nań sarkało, kiedy zbyt jaskrawo z nich sobie zadrwił12.

W dziejach literatury kaszubskiej odegrał jednak Hieronim Derdowski rolę pionierską. I choć za życia nie doczekał sławy, ani nawet zbyt wielkiego uznania ze strony tych, którym dedykował swoje utwory, dziś uważany jest powszechnie za klasyka literatury dla ludu w jej najszlachetniejszej odmianie.

III. Poemat o szlachcicu-rybaku

Derdowskiego irytowało żenująco nikłe zainteresowanie kaszubszczyzną ze strony ludzi pióra i nie mniej boleśnie odczuwał zupełną niewiedze na ten temat społeczeństwa polskiego. Za mało, za mało dotąd zajmowano się Kaszubami w literaturze polskiej. Wincenty Pol w „Pieśni o ziemie naszej” ani słowa nie raczył o nich wspomnieć13 – pisał w „Przeglądzie Polskim”. Zapragnął więc sam, choćby w części wypełnić tę lukę, zarówno jako literat jak i publicysta. W tym celu poznał dobrze dzieje ojczyste i przebiegł ten swój kraik ojczysty po kilka razy wzdłuż i wszerz – po to, by dokładnie obejrzeć wszystkie jego zakątki.

Jego poemat O panu Czrolińscim co do Pucka po sece jachoł można więc traktować jako literacki efekt licznych peregrynacji autora. Przez wiele lat tekst ten był najosobliwszym źródłem wiedzy o Kaszubach dla przybywających nad morze literatów, dziennikarzy i artystów z głębi kraju. Z tych kilkudziesięciu stronic o wiele lepiej poznajemy Kaszubów, niż z całych folialów rękoma etnografów skreślonych – napisze o jego dziele Stefan Ramułt14 – przyszły autor Słownika języka pomorskiego czyli kaszubskiego.

Tytułowy bohater poematu jest przedstawicielem zubożałej szlachty kaszubskiej, tzw. „zagrodowej” lub „drążkowej”, która, poza warstwą gburską, przechowała stosunkowo wiele elementów tradycyjnej kultury duchowej tego regionu. Pan Jan Czorlińsci – właściwie już schłopiały rybak, ma jeszcze w sobie sporo dumy szlacheckiej, przede wszystkim jednak świadom jest swej przynależności etnicznej i narodowej. Jest w pełnym tego słowa znaczeniu Kaszubą, który czuje się zarazem Polakiem: A jo duszą i ze sercem Polok jem, jak oni.

Autor wyposażył go niemal we wszystkie cechy postaci typowej dla stereotypu „szlachcica akuratnego”, i nieco tych, które w ciągu stuleci kojarzono z pojęciem „gruby Kaszuba”. Odział więc swego bohatera w długi płaszcz, baranią kapucę, ciepłe rękawice, wełniane skarpety i długie skorznie (buty) – jako że wszystkie jego przygody związane są z porą zimową. Czorlińsci to starzejący się, choć jeszcze pełen wigoru, rosły jak stolem mężczyzna o jasnych oczach, żółtej czuprynie, okrągłej, nalanej twarzy, z wiecznie utabaczonym na czarno orlim nosem.

Jest pobożny a zarazem bardzo przesadny, czuły i rubaszny, przebiegły i skąpy, bystry; choć niezbyt wykształcony (liczy na palcach). Gdy staje na polskiej ziemi, klęka starym zwyczajem i ze czcią ją całuje. Znakomicie tańczy mazura i szoca i potrafi być zawadiacko szarmancki, choć zawsze wierny swej małżonce. Jest wzorem ojca maleńkiej Mareszki i nieco starszego Janka, który chodzi już do szkoły.

Czorlińsci pochodzi z Chmielna i stąd właśnie wyrusza saniami do dalekiego Pucka po to, by przywieźć stamtąd dobre sieci rybackie. Jego peregrynacja, za sprawą żydowskich czarów karczmarza Szmula, trwa od adwentu aż do mięsopustu. Magiczny pretekst pozwala autorowi ukazać niemal całą ziemię kaszubską, bowiem tytułowy bohater niczym Odys lub Żyd Wieczny Tułacz, na skutek rzuconego uroku, skazany zostaje na wędrówkę pełną niespodziewanych wydarzeń, od jednej miejscowości do drugiej. Jego trasa wiedzie z Chmielna przez Kartuzy, Przodkowo, Kobysewo, Rozłazino, Lębork aż na ziemię Słowińców, do Słupska, Sławna, Dąbrowy, Główczyc, skąd przez Charbrowo, Osiek, Wierzchucino, Żarnowiec, Krokowę, Starzyno i Połczyno dociera wreszcie pan Czorlińsci do Pucka. Następnie dziwnym zrządzeniem losu płynie łodzią rybacką wzdłuż Półwyspu Helskiego ku Jastarni. Zamiast tam, dociera jednak w przeciwną zgoła stronę – do Gdańska, ściślej zaś do Jelitkowa, skąd przez Oliwę, Sopot, Gdynie, Pierwoszyno, Mosty, Osołnino i Rzucewo ponownie dostaje się do Pucka, gdzie nabywa wreszcie upragnione sieci i wraca z nimi przez Kartuzy do rodzinnego Chmielna.

Poemat ten jest więc po trosze rodzajem itinerariusza, poetyckiego przewodnika, opisem podróży opartym na wzorcach klasycznych. W liczne realia wplata przy tym autor trześci fantastyczne, stare podania, opisy obrzędów i zwyczaje środowiskowe, mitologię i demonologię ludową, dawne kaszubskie tradycje, pieśni itp. Nie pozwala zapomnieć czytelnikowi, że rzecz cała dzieje się w drugiej połowie wieku XIX. Świadczy o tym sporo aluzji w tekście, m. in. epizod z koniem kawaleryjskim, któremu na skórze wypalono polską pieczęć z orłem, berłem i koroną. Patriotyczne ustawiony bohater nabywa od Żyda to dlatego, że w roku 1848 naczelny wódz Mierosławski dosiadał go podczas Powstania Wielkopolskiego, a ślepy już koń, mimo lat które minęły, na dźwięk Mazurka Dąbrowskiego wciąż jescze przebiera nogami do taktu.

Utwór Derdowskiego ma ogromną wartość jako literacki zapis treści folklorystycznych. Wiele z nich już w chwili powstawania dzieła miało charakter archaiczny, a przecież autor sięgał także do archetypów dawnych wierzeń sugerując niekiedy ich przedchrześcijański rodowód. Znalazły tu odbicie m. in. tzw. „godzinki szlacheckie” – rozpoczynające się od słów Módlma sę za pana Czorlińsciego, które rzekomo podsunęły poecie pomysł całego dzieła, jak i kaszubska kołysanka Ziuziu, ziuziu, corulenko…, nawiązująca swą treścią do rzezi Gdańska dokonanej przez Krzyżaków w roku 1308. Mamy tam motyw „dzwonu śmierci” połączony z poetyckim zapisem mowy dzwonów, sceny z wesela kaszubskiego w Wierzchucinie i frontówkę o Kraku i Wandzie co Niemca nie chciała.

Nawiązaniem do autentycznych, nie tak odległych w czasie wydarzeń jest opowieść o pławieniu czarownic w Chałupach (rok 1836). Są tam motywy tak charakterystyczne, jak pucki węgorz na łańcuchu i próbowanie mocy piwa, które pucczanie nawarzyli. Sporo jest w tekście podań lokalnych, m. in. o stolemowych głazach pod Gdynią i jest też próbka folkloru miejskiego (bówcy gdański i Krzesztof). Derdowski też z werwą i humorem zapoznaje czytelnika z tajnikami katechizmu ludowego, którego treść dowodzić ma, że Kaszuby to Ziemia Święta, a to wszystko, o czym mówi Biblia wydarzyło się na Kaszubach. Wykreował wreszcie Hieronim Derdowski jakże nośną w swej warstwie symbolicznej i sugestywną postać Smętka, który zadomowił się, głównie za sprawą Stefana Żeromskiego i jego „Wiatru od morza”, na dobre zarówno w literaturze narodowej, jak i religijnej.

Zastanawiając się nad warstwą metaforyczną tułaczki pana Czorlińsciego dojdziemy do wniosku, że właściwie była to nie tyle wyprawa po sieci, ile poetycka podróż do źródeł kultury regionalnej ludu kaszubskiego. A więc wędrówka w przeszłość, tę bardziej i tę mniej odległą. Przy czym krotochwilno-sowizdrzalska konwencja utworu wcale nie powoduje tu spłycenia idei dzieła, które mimo wszystko przybliża czytelnikowi spoza obszaru Kaszub istotę mitu pomorskiego, Kaszubom zaś ukazuje źródło ich tożsamości etnicznej i uczy godności.

Derdowski wydał Czorlińsciego własnym sumptem, spodziewając się zysku ze sprzedaży książeczki. Heruś chcołbe kąsk za swoje łamanie głowe zarobic, bo on biedak le z tego łgorstwa żyje – pisał na łamach toruńskiego „Przyjaciela” (1880, nr 17), zachęcając czytelników do kupna tej kaszubskiej epopei. Z pewnością liczył na jej życzliwe przyjęcie ze strony „druchów kaszubścich” – dla których przecież „zełgał” ten utwór. Tu jednak spotkał go kolejny zawód. Mieszkając już w Ameryce żalił się Józefowi Watrze-Przewłockiemu: Na Kaszubach nikt mnie nie rozumiał. Poezje moje brano za drwiny z gwary kaszubskiej, właśnie na Kaszubach, a ja chciałem czuć przy sobie rozradowane serca Kaszubów…15.

Poniekąd podzielił więc poeta los Ceynowy, bowiem książeczki kaszubskie tak jednego, jak i drugiego autora nie znalazły zrazu zrozumienia i nie szybko dane im było trafić pod strzechy. Jedynym dla Derdowskiego pocieszeniem było to, że poemat O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł zainteresował niektóre kręgi świata akademickiego i jak sam pisał wykształceńsze sfery w całej Polsce – przynosząc kilka bardzo pozytywnych recenzji w prasie.

IV. Slawa, która przyszła za późno

Nie wszyscy potrafili zrozumieć duszę artysty i niepokojną naturę Derdowskiego tak dobrze, jak Adolf Nowaczyński. Dał temu wyraz w zbiorze szkiców zatytułowanym Góry z piasku. Jako kolega po piórze mógł pojąć temperament naszego twórcy, który dusił się w ciasnych opłotkach swej węższej ojczyzny i zrywał wciąż na nowo do lotu, by ostatecznie pozostać za oceanem.

Wielu autorów miało mu to za złe. Życzliwie oceniający kaszubskie utwory Derdowskiego publicysta i podróżnik Grzegorz Smólski ostro krytykował go z tego powodu. Twórca ruchu młodokaszubskiego Aleksander Majkowski ubolewał zaś nad tym, że zbyt wcześnie twarde losy złamały poetycką lurnię Derdowskiego, która za oceanem utraciła swoją moc. Jak olbrzym Anteusz, kiedy stracił styczność z ziemią matką, postradał swe siły, tak on, wyrwany z ojczystej gleby już nigdy nie uniósł się w sfery poezji16.

Poeta odszedł nie podejrzewając nawet, iż jego kaszubskojęzyczna twórczość stanie się w przyszłości zaczynem kaszubszczyzny literackiej. Że w ślad za nim pójdą całe pokolenia poetów, dramatopisarzy i prozaików, że zaistnieje potrzeba stworzenia kaszubskiej literatury dla dzieci i wreszcie, że tych kilka dzieł, jakie zdołał napisać, inspirować będzie bardzo wybitnych twórców literatury narodowej i regionalnej.

Jeśli prawdą jest, że kultura regionalna to system znaków tożsamości, to Derdowskiego uznać musimy za twórcę, który owe znaki w sposób niezwykle prosty, przystępny i sugestywny potrafił eksponować. W końcu lud kaszubski wyzbył się nieufności wobec tworzonej z myślą o nim literatury, a teksty pisane w jego własnej mowie przestał uważać za obraźliwe. Jakże się mylił Derdowski twierdząc, że „kaszebizna” zupełnie nie nadaje się na materiał słowny do tekstów modlitewnych, bowiem jej użytkownicy byliby raczej skłonni do śmiechu niż do nabożeństwa. Ale język kaszubski w liturgii, ambitna poezja religijna i biblia w przekładzie kaszubskim to przecież w końcu osiągnięcie naszych czasów.

I oto im bardziej kaszubszczyzna literacka nabierała cech literatury intelektualnej, im bardziej wzrastał stopień jej skomplikowania i trudności, tym chętniej lud wiejski sięgał po poemat Hieronima Derdowskiego.

W pierwszych dziesięcioleciach naszego wieku regionalizm kaszubski jest już zjawiskiem powszechnie dostrzeganym. Niezależnie od samych Kaszubów znaczenie twórczości poety z Wiela i sławę tego pisarza gruntują w swoich publikacjach ludzie tak zasłużeni dla regionu, jak: Bernard Chrzanowski, Władysław Pniewski, Kamil Kantak. Słowa: Nie ma Kaszub bez Polonii… urastają teraz do rangi aforyzmu narodowego i cytowane są bez końca zarówno z mównic rządowych, jak i z ambon. Z chwilą „wybuchu” niepodległości postać poety z Wiela funkcjonuje już jako symbol odwiecznego braterstwa Kaszubów i Polaków. Wyrażona w poemacie ideę łączności z Macierzą stawia się za wzór wszystkim Pomorzanom.

Z inicjatywy ks. Józefa Wryczy, proboszcza rodzinnej parafii, powstaje we Wielu pomnik. Odsłonięto go w dziesiątą rocznicę wyzwolenia Pomorza – 16 lutego 1930 r. Poza ks. Wryczą przemawiał wówczas także Franciszek Sądzicki. Odśpiewano też uroczyście hymn Tam gdzie Wisła od Krakowa.

Niebawem imieniem Derdowskiego nazwano powstający między Cetniewem a Hallerowem nadmorski park rekreacyjny. Ówczesny wicestarosta morski – Teodor Bolduan pragnął aby ponad tarasami, niepodal głównej bramy wiodącej do parku, stanął wykuty w kamieniu pomnik poety.Nad ziemią praojców jego, jak hejnał rycerskiego zawołania polskiego ludu z cokołu wzniesionego pomnika dźwięczeć będzie mocno i uroczyście twarde jego zawołanie:

Nie ma Kaszub bez Polonii
A bez Kaszub Polsci
17

– donosił w roku 1934 czytelnikom „Gryfa” Alfred Świerkosz.

Pomysł nie został zrealizowany, podobnie jak nie udało się sprowadzić do kraju ciała Derdowskiego. Tym razem była to inicjatywa znanego dziennikarza i działacza polonijnego w Wolnym Mieście Gdańsku, później w Gdyni redaktora „Latarni Morskiej”, Kazimierza Purwina. Zwłoki twórcy poematu o przygodach pana Czorlińsciego postanowiono sprowadzić do Gdyni i uroczyście tam pochować. Chciano, by dzień ich sprowadzenia był nie tylko świętem propagandy morza i Pomorza, ale i dniem popularyzacji utworów tego piewcy kaszubszczyzny. Bowiem kto krzewi dzieła Derdowskiego – popularyzuje tym samym idee polskiego morza18. Zapowiedziano więc oficjalnie, prócz wielkiej manifestacji narodowej również edycję tekstów tego pisarza. Niestety i tym razem skończyło się na dobrych chęciach. Zabrakło energii i jak to u nas bywa – rzecz cała rozbiła się o biurokrację.

Ten najmilszy sercu poeta kaszubski – jak go nazwał zaprzyjaźniony z nim Góral, Józef Watra Przewłocki, powrócił jednak w chwale do Gdyni. Nie w postaci prochów doczesnych, które pozostają nadal w Ameryce, lecz na ustach pielgrzymującego do swej ojczyzny biskupa Rzymu, polskiego papieża, który 11 czerwca 1987 roku wypowiedział z wzniesionego ołtarza słynny czterowiersz Derdowskiego. Jan Paweł II cytował go po kaszubsku.

V. Z panem Czorlińscim po raz szósty

Kiedy pod koniec roku 1879 toruński „Przyjaciel” (nr 51) rozpoczynał drukować poemat Derdowskiego, nazwisko jego autora znane było jedynie nielicznym miłośnikom talentu naszego „łgarza”. Kolejne fragmenty jego dzieła ukazywały się na łamach tej gazety już w roku 1880 (nr-y 1-3, 5-6, 8, 10 i 13), wzbudzając zrozumiała konsternację. Czytelnicy obeznani z literaturą narodową mieli świadomość, iż oto Derdowski odważył się, jako pierwszy w Polsce, uczynić z dialektu (wówczas mówiono – narzecza) główny środek wypowiedzi artystycznej.

Tym, którzy mieli pojęcie o slinym zróżnicowaniu wewnętrznym kaszubszczyzny („polaszącej” na południu regionu i archaicznej na północy), eksperyment Derdowskiego wydawał się wręcz nierealny. Wciąż jeszcze pokutowało bowiem przekonanie, że na Kaszubach mówią w każdej parafii inaczej, a zatem niemożliwe jest pogodzenie wszystkich tych odmian lokalnych języka kaszubskiego. Szukając jakiegoś rozwiązania kompromisowego młody Derdowski zdecydował się wprowadzić do swego utworu mowę, którą posługują się mieszkańcy okolic Chmielna, a więc tej miescowości, z której pochodził jego pan Czorlińsci. W przekonaniu autora stanowiła ona jakiś wariant pośredni między północną i południową odmianą kaszubszczyzny.

Tuż przed ukazaniem się książkowej edycji poematu, anonsując ją serdecznie ewentualnym jej nabywcom, tłumaczył poeta, że chmielniczana uzna za swojego ziomka tak dobrze Kaszuba spod Wiela, Borzyszków i Komarzyn, jak Kaszuba spod Żarnowca, Swarzewa i Pucka. (…) Chciał snadź – powiada dalej – w ten sposób stworzyć jedność w narzeczu kaszubskim, nadać mu taką formę aby każdy Kaszuba uznał to za swoją mowę i zrozumiał książkę tak napisaną19 (podkr. J. S.).

Po latach wybitni dialektolodzy polscy wykaża, że optymizm poety był zbyt pochopny, a jego starania nie w pełni jednak udane. Dowiodła tego Hanna Popowska w pracy „O panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł” jako próba stworzenia kaszubskiego języka literackiego20. Zresztą już w roku 1911 Aleksander Majkowski zauważył, że język utworów Derdowskiego to narzecze zaborskie, jaki mówi lud m. in. we Wielu – rodzinnej wiosce poety. A więc kaszybszczyzna południowa, znacznie bliższa polszczyźnie literackiej niż jej północna odmiana. Ważne jednak, że autor dostrzegał już wówczas potrzebne ujednolicenia mowy szczepowej Kaszubów tak, by jako środek wypowiedzi artystycznej mogła zostać zaakceptowana przez wszystkich.

Z tych samych powodów świadomie odrzucił udziwioną pisownie Floriana Ceynowy. U Derdowskiego jest ona fonetyczna, dźwiękowa, pozbawiona niezrozumiałych dla laika znaków diakrytycznych. Autor stara się we wszystkich swych tekstach kaszubskich pisać każde słowo tak, jak się je wymawia, przy czym odwołuje się do liter z alfabetu polskiego. Mają wprawdzie niektóre głoski np. „a”, „e”, „o” po kilka odrębnych brzmień w narzeczu kaszubskim, które zwykle pisarze kaszubscy odrębnymi akcentami nazywają, ale taka pisownia odstrasza lud od czytania, więc woleliśmy się chwycić prostszego sposobu. Wszakże i Anglicy dają sobie radę bez akcentów na literach, choć u nich głoska „e” ma brzmień aż 5, „a” zaś brzmień 821.

Pierwsze wydanie książkowe przygód pana Czorlińsciego ukazało się jesienią 1880 roku. Zapowiadana przez autora cała greba ksążka okazała się niewielką książeczką (140 str., 16°), w której prócz składającego się z trzech ksiąg tekstu zamieścił autor także słowniczek prowincjonalizmów kaszubskich, komentarz Niektóre właściwości narzecza kaszubskiego i Szkic geograficzny Kaszub. Oczywyście tekst podstawowy poprzedza dedykacja Józwowi Ignacemu Kraszewskiemu (6 strof). Na okładce zaś znajdujemy informację: Smara Józwa Buszczyńskiego, drukorza w Toruniu.

Ta sama oficyna toruńska, kierowana w roku 1911 przez Seweryna Buszczyńskiego (syna Józefa), wydrukowała poemat po raz drugi trzydzieści jeden lat później. Książkę wydała redakcja „Gryfa”. Tekst, zgodny z pierwszym wydaniem, przygotował do druku Franciszek Sędzicki. Zamieszczono tam zdjęcie Derdowskiego oraz szkic krytyczno-literacki Aleksandra Majkowskiego.

Reedycja miała zapoczątkować serię Pisma Jarosza Derdowskiego i pomyślana została jako jej pierwszy tom. Poza niewielkimi poprawkami (wyraźnie zaznaczono je w tekście) dotyczącymi kilkunastu błędów drukarskich pierwodruku, tekst dzieła powtarzano bez zmian. Mimo iż redakcja „Gryfa” dokonała w tym czasie reformy pisowni kaszubskiej (pracę tę powierzono Friedrichowi Lorentzowi), Młodokaszubi uszanowali tekst oryginału.

Tak uczyniono też w roku 1934, gdy poemat ukazał się po raz trzeci. Tekst został wówczas wydany przez ks. Józefa Wryczę, nakładem księgarni w Pelplinie i wydrukowany w drukarni tczewskiej22. Z nieznanych nam bliżej powodów pominięto tam poprzedzającą poemat „inwokacje” skierowaną przez autora do Józefa Ignacego Kraszewskiego, uwzględniono zaś wszystkie poprawki naniesione przez Franciszka Sędzickiego już w II wydaniu.

Nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, iż wznowienie eposu Derdowskiego wówczas, gdy tyle mówiło się w Polsce o potrzebie popularyzacji spuścizny literackiej naszego pisarza, było niejako drugim pomnikiem wystawionym poecie z Wiela przez ks. Wryczę. Okazał się on nawet trwalszy od tego, który mieszkańcy jego rodzinnej wioski, na czele ze swym proboszczem wystawili mu w roku 1930. Ten pierwszy już na początku II wojny światowej częściowo został zburzony, w części zaś ukryty przed okupantem. Trzeba było czekać aż do 1957 roku, by odbudowany, został on na nowo odsłonięty. Ów pamiętny dzień 18 sierpnia był jedną z największych manifestacji kaszubskich, jakie kiedykolwiek miały miejsce na Pomorzu. Skromna zaś książka przetrwała czasy klęski, upokorzenia i pogardy, dodając wciąż otuchy i wiary w nadejście lepszej rzeczywistości tak dla małej, jak i wielkiej ojczyzny jej czytelników.

Niewiele wiemy wciąż o wysokości nakładów trzech kolejnych wydań poematu o przygodach pana Czorlińsciego. Trudno też, z perspektywy minionych lat, oszacować, jakie było zapotrzebowanie czytelnicze na tę pozycję. Wiadomo np., że jeszcze na początku lat dwudziestych redakcja „Gryfa” rozesłała egzemplarze II wydania (1911) swym prenumeratorom, jako rodzaj ekwiwalentu za niewydrukowane numery czasopisma.

Minęło aż dwadzieścia lat między edycją ks. Wryczy a pierwszym powojennym wznowieniem poematu. Ukazało się ono, nakładem Wydawnictwa Morskiego w Gdyni, dopiero w roku 1960. To czwarte wydanie opracował Leon Roppel, który jest też autorem obszernego Słowa wstępnego. Edytor zaryzykował wprowadzenie nowej, całkowicie obcej intencjom Derdowskiego pisowni kaszubskiej, stosując m. in. znaki takie, jak: „ô”, „ë”, „é”. Zastąpił cząsteczkę „ki” poprzez „ci”, głoskę „ł” gdzieniegdzie belockim „l”, niekiedy zaś zamiast „e” użył „y” lub też „i” (w zależności od kontekstu), bądź pozostał przy spotykanym w oryginale „ie” itd. Oto dla przykładu w tekście pierwotnym pisze Derdowski: Dzeko swenia i przejozd do kaszubsci stolice, natomiast w wersji Leona Roppla brzmi to: Dzëkô swinia i przëjôzd do kaszubsciej stolicë.

Taka metoda zastosowana w odniesieniu do dzieła, które dziś zaliczamy do klasyki literatury kaszubskiej, wydaje się dyskusyjna, jej rezultat zaś z uwagi na to, że wprowadzone przez edytora innowacje i tak już nie odpowiadają obowiązującym obecnie zasadom pisowni kaszubskiej – wątpliwy. To pierwsze powojenne wydanie książki O panu Czorlinscim co do Pucka po sece jachoł drukowano w niewielkim, bo liczącym zaledwie nieco ponad 1200 egzemplarzy nakładzie.

W roku 1976, wykorzystując tamtą edycję, książkę wznowiła oficyna Oddziału Gdańskiego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w sporym, bo aż czterotysięcznym nakładzie, który rozszedł się nadspodziewanie szybko. W owym piątym już wydaniu poematu pominięto Słowo wstępne L. Roppla oraz tekst sześciozwrotkowej dedykacji.

Wydając obecnie opowieść O panu Czorlińscim… po raz szósty chcieliśmy uniknąć nieporozumień, przeto sięgamy znów do pierwszej pisowni Hieronima Derdowskiego, przytaczmy też w całości poprzedzającą trzy Księgi dedykację [w wydaniu które posiadamy tej dedykacji nie ma. – Redakcja Biblioteki Rastko-Kaszuby]. Mamy nadzieje, iż obecny nakład, z pewnością najwyższy z dotychczasowych, sprawi, że pan Czorlińsci znany będzie jeszcze lepiej niż dotąd, a jego barwne przygody bawić będą nie tylko kolejną generację czytelników z Kaszub, ale i innych regionów naszego kraju.


1B. Stelmachowska, Stosunek Kaszub do Polski, Toruń 1932, s. 8.
2K. Pernin, Wanderungen durch die sogenannte Kaszubei und die Tuchler Heide, Gdańsk 1886, s. 208.
3Podaje za: O. Kolberg, Dzieła wszystkie, t. 39, Pomorze, Wrocław 1965, s. 322-323.
4(b.a.), Kaszuby, “Dziennik Poznański” 1860, nr 44-46.
5Oskar Kolberg przybył na Kaszuby w roku 1875.
6J. Papłoński, Listy z zagranicy, „Gazeta Warszawska”, 1856, nr 204.
7H. Derdowski, Pisma prozą, opr. A. Bukowski, Kartuzy 1939, s. 41.
8Zob. Słownik folkloru polskiego, pod red. J. Krzyżanowskiego, Warszawa 1965, s. 78.
9J. Karnowski, Geneza Pana Czorlińsciego, Mestwin 1928, nr 2.
10Oryginały cytowanych listów znajdują się w Bibliotece Jagiellońskiej, zob. Korespondencja J. I. Kraszewskiego, t. 35.
11J. Łęgowski, Wspomnienie o Derdowskim, „Mestwin” 1926, nr 10.
12H. Derdowski, O pani Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł, Kościerzyna 1911, zob. Szkic literacki A. Majkowskiego, s. XV.
13H. Derdowski, O Kaszubach, „Przegląd Polski” 1883, t. 1, s. 360.
14Zob. „Gwiazda. Kalendarz Peterburski”, R. 1882.
15J. W. P., Wspomnienie o Hieronimie Derdowskim, „Latarnia Morska”, 1934, nr 1, s. 7.
16H. Derdowski, O panu Czorlinscim co do Pucka po sece jachoł, Kościerzyna 1911, s. XIII.
17Zob. „Gryf” 1934, R. IX, nr 3, s. 39-40.
18S. Zetowski, Czy utwory Derdowskiego cieszą się poczytnością?, „Latarnia Morska” 1935, nr 1.
19H. Derdowski, O panu Czorlinscim co do Pucka po sece jachoł, „Przyjaciel” 1880, nr 45-46.
20Zob. „Język Polski”, 1958, nr 1-2, s. 21-27.
21J. Derdowski, Nórcyk laszubści…, Winona 1897, s. 27.
22Według K. Ostrowskiego autorem Wstępu do wydania III jest Józef Watra-Przewłocki, zob. K. Ostrowski, W stulecie epopei Derdowskiego, „Pomerania” 1980, nr 7, s. 4.

Овај унос је објављен под Уметност / Sztuka / Kùńszt / Kunst / Art. Забележите сталну везу.