Tragedia o bogaczu i Łazarzu [fragment]

z rękopisu odczytał i do druku przygotował
Jerzy Treder

Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego
Wydawnictwo „Imprimatur”
Gdańsk – Gdynia
1999

Tragedia o bogaczu i Łazarzu

z Piśma Świętego wyjęta
i nowo wierszem opisana polskim
Jaśnie Wielmożnemu Sęnatowi
Gdańskiegu
dedicowana i przypisana
in honorem

roku
1643
miesiąca stycznia
dnia 22

Generosis Prænobilibus Strenuis

Amplissimis, Clarissimis, Prudentissimis viris
Dominis, Dominis Proconsulibus, Consulibus, Questoribus,
Syndicis, Scabinis Inclitæ Regiæ Civitatis Gedanensis

Jllustres Proceres, quos publica cura fatigat,
Qui Solis Cælique vicem, qui summa Tonantis
Munia commissis in Civibus exercetis,
Vos Patriæ Patres, legum tutela, bonisque
Ancora et auxilium, quo non præsentius ullum.
Vos iusti rectique, decens veneratur amussis,
Justitiæ verum quoniam libramen habetis
Atque ita libellam fertis, ne claudicat hilum.
Lazarus hine ad vos recta decurrit et ultro
Sub patrocinii se claudit tegmine vestri.
Expicite, o Proceres, venientem in paupere Christum.
Ulceribus scatet ille quidem, pannosus et idem
Comparet: pietas vestra est audisse petentem,
Et vestra est bonitas non exclusisse petentem.
Huic homini tutore aliquo est opus atque chorago,
Nam cum sir momis et mimis abuius ipsis,
Vester honos fuerit sacro hunc umbone tueri.
Lazarus ad vestrum, Proceres, accurrit asylum.
Hoc modo si pateat: cætera tutus erit.

Najszlachetniejszym, Przesławnym, Gorliwym,

Jaśnie Oświeconym, Najsłynniejszym,
Najroztropniejszym Panom,
Panom Radnym, Burmistrzom, Skarbnikom,
Obrońcom Sądowym, Ławnikom
Przesławnego Królewskiego miasta Gdańska.

O, Wy Dostojni Znakomici,
których zajmuje troska o sprawy publiczne,
Którzy pełnicie rolę słońca i nieba i wykonujecie najwyższe zadania Jowisza
wśród powierzonych sobie obywateli.
Wy, Ojcowie Ojczyzny, strażnicy prawa,
kotwico dla dobrych i pomocy,
od której żadna inna nie jest bardziej skuteczna.
Wy, uczciwi i prawi, odpowiednia
miara cieszy się szacunkiem,
poniważ prawdziwie odważacie sprawiedliwość
i tak wagę jej niesiecie, by się nie chwiała.
Dlatego słusznie do Was przychodzi
Łazarz i z własnej woli kryje się
pod osłonę Waszej opieki.
Przyjmijcie, o Wielcy, przychodzącego do Was w żebraku Chrystusa.
do Waszej pobożności należy wysłuchać proszącego,
a do Waszej dobroci nie oddalać żebrzącego.
Temu człowiekowi potrzeba jakiegoś opiekuna i przewodnika,
albowiem gdy stoi naprzeciw szyderców i błaznów,
Waszym zaszczytem będzie bronić do świętą tarczą.
O Dostojni, Łazarz przybywa pod Wasz schron.
Jeśli tylko jest otwarty pod każdym innym względem, będzie bezpieczny!

Persony

Historia
Candidus (Candyd, Kandyd, Bogacz, Epulo)
Lazarus (Łazarz)
Abraham
Angelus
Liberius (Liberyjusz)
Mundanus (Mundąn, Świat)
Czart
Ciało
Mors (Śmierć)
Cnoty (3 Panny): Czystość, Miłosierdzie, Sprawiedliwość
Kupido
Neptunus
Doctor
Poseł
Ociec
Syn
Jandras
Kaszuba (Sobieraj)
Chłopiec
Kuchmistrz
Myśliwiec
Nierządnica
Chorus
Narrator (Epilogus)

Historia

albo prolog cały Tragedii

Od początku stworzenia nieba wysokiego

I niezmierzonych granic okrągu zięmskiego
Jak morze niezbrodzone stanęło w swym brzegu,
Ja piszę historyę świata tego biegu.

Byłam przy tym, gdy Słońce Bog postawieł wdzięczne,
Niebo gwiazdmi hawtował i koło miesięcznie

Stanęło, gdy rozkazał. I duchy niebieskie,
Słowem jego stworzone wszelkie rzeczy ziemskie.

I natęczasem była, gdy pierwszego człeka
W raju Bóg z gliny lepieł na początku wieka.

I wyjął z boku, gdy spał, towarzysza jemu,
Ktora matką została plęmięniu wszystkięmu.

Pozwoleł im rozkoszy wszystkich, ktore w raju,
Z drzew owocow pożywać wszelkiego rodzaju,

Byle tilko w pojśrodku zachowane było,
Ktore żywot i z siercia pospołu nosiło.

Lecza Ewa, wziąwszy radę od węża chytrego,
Urwała jabłko z drzewa jej zakazanego.

W tym z wyroku Boskiego z raju są wygnani
I na te nędze ziemskie płaczliwe skazani.

Mam w swoi historii Kaina złośnego,
Który niewinnie zabieł Abla, brata swego.

Mam i onych bezecznych brzydkich swowolnikow,
Obrzymow oboi płci, srogich wszetecznikow?

Którzy swoją brzydkością tęn świat zarażali,
Aże już na ostatek i Boga ruszali.

Jako beł zatęm żalęm zjęty, powiadał Noemu,
Iże człowieka stworzeł, lecz słudze swojęmu

Korab budować kazał, by powierzchu wody
Uchronił się i z dziećmi czasu zły pogody.

A swowolniki karał potopęm straszliwym,
Którzy go obrażali grzechęm niewstydliwym.

A Noe z łaski Pański, co beł pozostały,
Zdrowo z korabiu wysiadł, by świat spustoszały.

Znowu, jak przedtym było, zaś ludźmi napełnieł,
Boć mu to Bog obiecał, co też wrychle spełnieł.

Pamiętam Abrahama, narodu ludzkiego
Ojca, i Izaaka, także syna jego,

Nie zapomnię Jakoba, którym Bog obiecał,
Iże z ich pokolęnia Izrael wyniść miał.

A gdy się już narody rozmnażać poczęły,
Rozdzielone na części krole sobie wzięły.

Egyptowi panował, pharao nazwany,
Krol, ktoręmu od braci Jozew zaprzedany.

Tęn beł w więzięnie wtrącon dla paniej wszeteczny,
Lecz go znowu wybawieł tęn, który jest wieczny,

I panęm go uczynił Agyptu wszystkiego.
Tak ci mu Bog nagradzał znacznie cnotę jego.

W my spisani krolowie wszyscy historyi,
Ktorzykolwiek z Abrama idą familii.

Byli dobrzy niektorzy cnotliwi krolowie,
Między ktoręmi także byli niecnotowie,

Których imion nie wspomnię, lecz sługę pańskiego
Nie zapomnię wyrazić, krola cnotliwego

Dawida, z którego też Jezus nasz zbawiciel
Narodzieł się, potomkow świata odkupiciel.

Natenczas był on bogacz, który w drogie szaty
Przybierał się, w bisiory, w koszstowne szarłaty.

Na każdy dzięń w dostatku wszelakim opływał,
Zanurzony w rozkoszach o Boga nic nie dbał.

Lecz i Łazarz ubogi w gnoju położony
Pragnął tego, aby beł z stołu nasycony

Bogacza, odrobinek na każdy dzień żądał,
Lecz nieszczęsny i głupi nigdy mu nie podał.

Miłosierniejsi wtęnczas niż bogacz psi byli,
Ktorzy w paszczękach swoich kości mu nosili

I wrzody z ciała jego leczeli łaskawie,
Czego mu nie uczynieł żadęn z ludzi prawie.

Ale Bog miłosierny wieczne Łazarzowi
Wkrotce niebo darował, azaż bogaczowi

Wszelkie rozkoszy odjął i do piekła posłał,
Gdzie się w nieszczęściu bacząc, na Łazarza wołał,

Ktory na Abramowym odpoczywał łonie:
Łazarzu, spuść kropelkę, gdyż ogniste tonie,

Zimny wody na język, a boć mie te poty
Na minutę ominąm, piekielne kłopoty.

Nie tak, synu, Abraham odpowie nędznemu,
Pomnisz, iżeś nie podał skrawkow bratu twęmu?

Już między nim i tobą daleka różnica,
Jęmu niebo, tobie zaś otchłań jest łożnica.

Pamiętasz, żeś na świecie w dostatkach opływał,
A Łazarz zaś ubogi w gnoju odpoczywał,

Skarbić sobie, nieboże, jak i Łazarz było,
Te by cię wieczne piekło pewnie ominęło.

Którego tu bogacza teraz wystawięmy.
I o nim Tragedyją krotko wyprawiemy.

Ciebie tylko, przezacny słuchaczu, prisiemy
Chcej łaskawe ucho dać, coć tu przełożęmy.

Intermedium

O ojcu i synie [!] szewcu

Hej, miałżęm dziś dobry targ w mieście na me boty!
Jednęm po kopie sprzedał, a drugie za złoty.
Zarwałęm przecię grosza w kaletę świeżego
I jeszczęm ząń nakupieł w dom wiele dobrego.
Jeszcze mi sam została pareczka albo dwie,
Aboć się tu ktory z was po nię z kopą porwie.
Mam jeszcze piękną parkę prawie na pąnięcia
I ta parka nieżadna, choć dla pacholęcia.
Przypatrzcie się jeno im! Albo to złe boty?
Toby jeszcze ta parka niewarta swej kopy?
Na moc ci to robione, podeszwa funtowa,
Cholewa dosyć długa, podcz[!] juchtowa,
K tęmu jeszcze almodskie, stroju francuskiego.
Nie masz ci to przy Gdąńsku almody lepszego,
Tilkoć to mój synaczek wymyśla almody.
Jaki mądrości nabeł, chociaż człowiek młody!?
Coż, rozmicie, gdy stary jaki i ja będzie,
Jakiej to on za czasem godności nabędzie!

Potoczy się.

Jak si mi się mazija we łbie zaroiła,
Ale mi też z kalety grosze wywabiła.
Ba, nu, jęno zrachuje, com dziś utargował.
U diachłać, moje grosze! Tom je przemarnował!
Miąłęm ci targ na boty, alec lepszy miała
Kaczmarka, co maziji mnie dobry dawała.
Toć mi już syn zaśpiewa wesołe leluja,
Otóż tobie, faderku, twoja małmazyja.
Poradźcie mi, jakobym mogł syna oszukać,
Gdy mię będzie za boty o pieniądze pytać.
Zajdę ja nań wnet sztuką: wprzod kijęm uderzę,
Potym się sąm jak zdechły na zięmi położę.
To on będzie rozumiał, że to zbojcy byli,
Ktorzy mię dla pieniędzy i botow rozbili.
A jeżeli obaczę, że się zafrasuje,
Tedy zaś z martwych wstanę i znowu ożyję.
I tak kłopotu ujdę, od syna swojego,
Com się napieł, to w zysku, za pinią jego.

Będzie wołał „rata”, kijem uderzywszy:
Rata, synu, rata!

SYN

O jużci, u diachła, mój najmilszy tata!
I daj ci go wżdy frani, tego tatkę mego!
Kedyż się on nauczeł figlarstwa takiego?
To mi pewnie za boty już piniądze przepieł.
Ale co, a za coż by tak sobie podchmieleł?!
Jąm rozumiał, że z niego kto duszę wystraszeł,
Dlategom na ratunek prędko się pośpieszeł.
Aże i to z nim mazija za pasy chodzieła,
Którego, jak baczycie, ziemię rzucieła.
Już mi nieraz tęn psikus, choć ociec, wyrządzieł
Piniądze mi ukradszy, to je w karczmie przepieł.
A to i teraz leży by miłe prosiątko
I co dzięń się upije jakoby bydlątko.
Ale nic to, faderku, oddąmy to sobie
Abolić to pijaństwo, snać obrzydzę tobie.
Uczynię go umarłym, a ręce mu zwiąże
Nogi mu także mocno do deszczki przywiążę
Przykryję go całunem i świece postawię,
Wnetże was tu z mym fadręm uciechy nabawię.
Jandrasa też zawołam, żeby psałterz śpiewał,
A sąm będę nad ciałem z płaczęm lamęntował.

Wynidzie po klechę.

Mój drogi panie Jandras, uczyńcież tak dobrze,
Zaśpiewajcież mu psałterz, zapłace wąm szczpodrze.

JANDRAS

O toć mniejsza, byleście dobrze zapłacieli,
A piwa do śpiewania dobrego kupieli.
Od czegoż umarł (Ociec)? Zbojci go zabieli.
Jeszcze miłośniczkowi piniądze odjęli.

JANDRAS

Jużże się nie frasujcie, azać to nowina,
Że człek umrze, wszak mori stara to łacina.
Requiescat in pace, już się nie frasujcie,
Ani sobie daręmnie płaczęm głowy psujcie.

SYN

Oto już jest i piwo, tylko wy śpiewajcie,
A za jego duszycę niebiosa błagajcie.

JANDRAS
Psałterz

Titire tu patulae recubans sub tegmine fag
Silistręm tenuis musam meditaris avęna.

SYN
Lamęnt synowski

Częmu żeś mię, mój drogi tatusiu, opuścieł
I takiegoż lamęntu serce me nabawieł.

JANDRAS

O mein liber, komuż relinquisti szwarc bier, o her!

SYN

Bodajżęm się beł przedzy obaczeł w swym grobie,
Aniżeli żęm śmierci doczekał po tobie.

JANDRAS

Już teraz in targum z boty nie pujdziesz,
Nec mazijam więcej pić będziesz.

SYN

Ktoż na targ z boty pujdzie, kiedyś ty już umarł?
Bodajżem ja beł pierwy niż ty oczy zawarł!

JANDRAS

Taedet giełdam przez ciebie,
I dubelt bier desiderat sobie.

SYN

Gdzież się teraz obracasz, moj tatusiu drogi,
Ktoreli twa duszyca nawiedzieła progi?

JANDRAS

Non pudebas największego dzbanka,
Nec te zawstydzieła wągrowia śkląnka.

SYN

Co wiedzieć, czy do nieba drogi nie chybieła,
Boć sobie miłośniczka rzesko podchmieleła.

JANDRAS

Jam, kaczmarki zynt traurychien,
Iże pozbyły zein libchęn.

SYN

Jeżliby się, nieboga, jako pośliznęła,
Pewnie na wieki wiekow w kuflu utonęła.

JANDRAS

Propterea za twoję duszycę
Klingili fatunt w śklęnicę.

SYN

I muszę u kaczmarek w beczkach jej poszukać,
Abo bym ci niebogę jeszcze mogł ratować.

JANDRAS

Jam i kuflos habent fervoręn,
Gdyż ein gut męns ist ferloręn.

SYN

Będąć same kaczmarki za cię kuflow prosić,
Nie trzeba mnie jałmużny ubogim roznosić.

JANDRAS

Ego quoque za twoję duszycę,
Ebibam gut szwarc bier śklęnicę.

OCIEC
Syn mnięmając, że to mara, wybije go kijęm.

Synu, synu mój najmilszy,
Przebog, synu, nie zabijaj, jąm ociec prawdziwy!
Odwiąż mię rychło, proszę, powiem wielkie dziwy.

SYN

A wszak was, panie ojcze, było zatrącono?

OCIEC

(Prawda,) lecz mi się znowu wrocić do ciała kaząno.
Twoje święte modlitwy mnie pomocne były
I z więzięnia ciężkiego duszę wyzwoleły.

SYN

Aboś już, mój tatusiu, cierpiał jakie męki?

OCIEC

Cierpiałęm i cierpiałbym, byś nie podał ręki.
Już mię byli źli czarci w betce utopili
I już mię niecnotowie źle nie zamorzyli,
W ktory siarka i z smołą pospołu gorzała,
A moje stare gnaty ciężko przypalała.
A zaś z osobna w kuflach smołę przynoszono,
I za swe zdrowie duszkięm spełniać mi kaząno.
A jeżelim nie chciał pić, to mi w gębę leli,
Prawie mię niecnotowie na poły zamorzeli.
Wymawiali mi wszystko niezbedne pijaństwo,
Srodze wę mnie karali wszelkie wszeteczęństwo.
Aleć twoja modlitwa wysłuchana beła.
Nieprzyjacioł zgromiwszy, mnie z rąk ich odjęła,
Przeto odwiąż mię rychło, niechaj ślub uczynię,
Że pijaństwem, pokim żyw, więtszy nie przewinię.

SYN

Wszakiem ja zgadł, żeś ty miał w beczkę być włożony
I wedle zasług twoich słusznie osądzony.
Jużęm ci chciał z niewodęm do kaczmarek chodzić,
Abo bym ci twą duszę mogł w betce ułowić,
Bo wiem, że za żywota w nich się zakochała,
Przetom mniemał, że teraz przy kuflu została.
Ale poć teraz, czyń ślub Jowiszowi wiernie:

Odwiąże go.

Piwa nie pić, lecz wodę, i to jeszcze miernie.
Uklękni, a złoż ręce: modlcie się ząń dzieci,
Aboć nąń łaska pańska jako gołąb wleci.

OCIEC
Ślub czyni.

Mości Panie Jowiszu! Do śmiercić ślubuję.
Iże się już, pokim żyw, wiecej nie upiję.
Przez twoje śliczne włosy złotęm przeplatane,
Przez słodkie usta twoje miodęm namazane,
Przez trzewiczki Węnery, łuczek Kupidyna
Przysięgam więcej nie pić piwa ani wina.
Tylko wodką w pragnięniu mąm się contentować,
A za me ciążkie grzechy przy tym pokutować.
Proszę cię przez boginie wszystkie, które w niebie
Brodkę twą rozczesują, siedząc podle ciebie,
Moj mościwy Jowiszu w papuciach złocistych,
Jużże więcej nie przychoć w piorunach ognistych,
Ale mi bądź na potym miłościwym panęm,
A ja też sługą twoim na wiem wiekow, amęn.

SYN

Widzieć, żem go ja to a prędko nawrocieł
I pijaństwo swą sztuką na wieki ukrocieł.

Prologus primi actus

Pierwszy act o bogaczu teraz zaczynamy,
Na ktory, cny słuchaczu, ciebie zapraszamy.
Wystawięmyć w kwitnący bogacza młodości,
Ktory niżli zakusieł świata tego złości.
Nie dba nic o bogactwa, nie myśli o świecie,
Lecz jakby przystojnie żeł w swej młodości kwiecie.
Żałosny po rodzicach, na śmierć utyskuje,
Że go prędko rozwiodła, rzewno lamęntuje.
Ale złe towarzystwo pragnie go zepsować,
Lecz się on na pierwoci jak może opiera,
Tym barzi[!] Liberyusz nąń słowy naciera.
A tak go namawiając łagodnie powoli,
Że też nędznik na głupią radę ich zezwoli.
A w tym Czart, Świat i Ciało nąń się sprzysięgają,
Żeby go dostać mogli, pilnie się starają.
Ciebie tylko, przezacny, o to uprasząmy,
Słuchaczu, byś nie tesknieł, nic nie zabawięmy.

ACTUS PRIMUS

Scena prima

Candidus in inven[tute]

Opuszczony od rodziców, będąc w my młodości,
Których przed czasęm wzięła w swej zapalczywości
Śmierć niepohamowana, a mnie zostawiła,
Miłe rodzice wziąwszy, żalu nabawiła.
Lecz komuż ta przepuści, kogo jadowity
Sroga ominie kosa śmierci nieużyty?
Od tej wdzięczny Absolon, jadu zarażony,
Na swej pieszczony kosie został zawieszony.
Ta Salomona niegdy mądrego zabiła
I mężnego Samsona pod moc swą podbiła.
Jeżliż jej podlegli tak biegli mędrcowie,
Od jej kosy polegli mężni bohatyrowie,
Coż ja jedęn kwiateczek w polu postawiony
Prędko mogę od śmierci sierpa bydź zwątlony.
Na czym by cię kwitnący młodości my kwiecie,
Na czym złoty czas trawić, w moim młodym lecie?
Teraz czas do dobrego, poki człowiek młody,
Niżli jeszcze zakusi nieszczęsny swobody
Świata – ach! – obłudnego. Teraz by czas wierę
Ponieść samego siebie Bogu na ofiarę.
Każdęmu z nas żywiących dwie drodze podąno
Według upodobania obierać kazano,
Z których jedna kieruje do wiecznych radości,
A druga zaś prowadzi w ogniste cięmności.
Lepiej by mnie podowno, lepiej, duszo moja,
Szukać w mym młodym wieku lepszego pokoja!
Pojdę z wielką ufnością do Boga mojego,
Pojdę i upadnę przed magiestat jego.

Klęknie

Boże, Ojcze niebieski, przed ktorego moje
Magiestatęm wylewąm obfite łez zdroje,
Chcej, Ojcze, dobrorzeczyć kwitnący młodości.
Przymi, o dobrotliwy, z swej święty miłości
Mnie w poczet swych wybranych, daj, by serce moje
Na wieki wychwalało święte imię twoje.

Scena secunda

Societas prava.

LIBERIUS

Coż tu za lamęnt słyszeć, czyje pod niebiosy
Wynikają płaczliwe, z narzekanięm głosy?
Czy podowno bogowie pioruny straszliwe
Wypuścili lubo też jadęm zapalczywe
Furyje komu grożą lub niewstrzęmięźliwa
Jeszcze niedojźrały kwiat śmierć kosą okrywa?

MUNDANUS

Czy nię nasz że Candynus rodzicow żałuje,
Bom go już nieraz baczeł, gdy na śmierć styskuje?!

CANDIDUS

Ja, o bracia namilsi, żałością zmorzony
Po swych miłych rodzicach jestęm utrapiony,
Ktorym nieszczęsna goła nie chciała folgować
Ani im dojźrałego wieku poborgować.
A ja, sierotą będąc, prawie w mej młodości
Trzeba mi upatrować wiek przyszły starości.
Jakobym go i na czem przystojnie mogł strawić,
Pomniąc na to, że mi się kiedykolwiek stawić
Przydzie przed sąd straszliwy najsprawiedliwszego
Wtęnczas, gdy przydzie sądzić złego i dobrego.

LIBERIUS

Niepotrzebne skrupuły twą głowę turbują
I daremne, jak baczę, łzy oczy twe psują.
Czyli nie tego pragniesz, by dzień wczorajszy
Wstecz się powrocić mogł, a stał się dziesiejszy?
Lubo więc Echa szukasz po dziki pustyni,
Gdy głos wołającego w mowę sobie mięni?
Trudnoż tego doścignąć, co raz ominęło,
By też dobrze – jak mowią – sto koni gonieło.
Rodzicow zmarłych płaczesz, ktorzy się nie wrocą,
A tobie się – i owszem – z żalu lata krocą.
Aza nie wiesz, że żadęn z Tezeuszowego
Labiryntu nie wyńdzie, ani straszliwego
Wyroku uchroni się, gdyż każdy stworzony
Od kosy jadowity będzie położony?
A co się zaś frasujesz o swe młode lata?
O tym potym, pokiś młod, teraz zażej świata,
Bo natęnczas, gdy głowa śronęm pobieleje
I twarz twoja pospołu z ciałęm popleśnieje,
Coż natęnczas czynić masz? Tylko myślisz o tym,
Coby się z duszą twoją miało dziać na potym.
Teraz masz myślić o tym, żeś jest urodzony
W domu zacnym, a przy tym wdzięczna ozdobiony
Uroda. Chcej jej zażyć w niniejszym swym wieku,
Bo kto świata nie zazna, coż po tym człowieku?
Jednakoż by mu mięszkać między sathyrami,
Albo więc w dzikich puszczach wieść wiek z bestyjami!
Ale tobie nad insze są dane własności:
Sława, dom i uroda, wielkie majętności.
A kto wie, coć na potym fortuna przyniesie
Albo na jaki stołek godności wyniesie.
Zaniechaj, moja rada, zamysłu prożnego,
A z nami w kompanii zażej dnia dobrego.

MUNDANUS

Moje zdanie nie insze, o kwiecie rożany,
Tylko byś świata zażeł, Candyde kochany.
Widząc cię w ślicznym wieku, serce mi się kraje,
Ześ tak prędko porzucieł świeckie obyczaje.
Proszę, nie trać na lada waśniach swej urody,
Raczy rozkoszy zażej z Światęm, pokiś młody.
Na coż twojej rodzici te skarby zbierali,
Na co tak majętności wiele skupowali?
Nie dla kogo inszego gumna zgromadzone
I brogi pełne zboża stoją nałożone.
Dla kogoś te piwnice winmi zastawione,
I szpiżiarnie rozkosznym seręm nawiezione?
Nie dla kogo inszego, tobie jedynęmu
Mili rodzice dali, synowi miłęmu.

CANDIDUS

Dziękuję, bracia mili, że mi rozważacie
I na oczy przodkow mych godność przekładacie.
Prawda, że miła jest rzecz w rozkoszach opływać,
Ale też przyszłe rzeczy mąmy upatrywać
Pewna to jest nowina, jako zasiejęmy,
Tak też czasu słusznego i zbierać będziemy.
Leniwy to gospodarz, ktory lecie leży,
A potym musi łaknąć, gdy zima nadbieży.
Czasu jest jeszcze dosyć rozkoszy zażywać,
A teraz się cnotę w młodości zdobywać,
Bo czym garnyszek nowy za świeża zawarzy,
Jużysz z niego na starość z nie wyparzy.

LIBERIUS

Toć się nazbyt bożkujesz, czyli chcesz bydź świętym,
Czyli do nieba żywo i z nogami wziętym.
Byś lepi sobie głowy daremnie nie psował
I myśli precz odrzucieł, ktoreś to uknował
W swym rozumie. Bo to wiec, jeśliś przeznaczony
Do nieba, to od piekła, będziesz uwolniony.
locus aulicoru[m]
A kto wie, czy piekło jest, tak to ludzie bają,
Pod kądzielą też baby o tym rozmawiają.
A dajmy to – jak mowią – żeby piekło było,
Jużci się też inszęmi ludźmi napełniło.
Nie dopiero Świat stoi, a ludzie jak giną,
Przecieć nie wszyscy w niebo, drudzy w piekło płyną.
Nię myśl ty o tych fraszkach, słuchaj mojej rady,
A dzisiaj z towarzystwęm zażyjęm biesiady.
Każęm zagrać wesoło, bankiet uczynięmy
Aboć tę fantazyją z głowy wybijęmy.
Żebyś wiedział, iże cię uprzejmie miłuję.

Pioro mu da.

Tęn ci upomineczek mały ofiaruję.

MUNDANUS

I moim nie racz gardzić, w ktorym pokazuję
Affect szczery miłości, toć pioro daruję,
A przy tym sąm się daję na usługę tobie.
Tylko rozkaż, Candyde, zawsze służyć sobie.

LIBERIUS

Nie tylko my, słudzy twoi, są i insze zgraje,
Byleś tylko opuścieł żackie obyczaje.
Bo, wierę, nie przystoi takięmu pąnięciu
Obrazkow polizować jakoby żaczęciu.
Lepiej ci się obrazom żywym przypatrować,
Aniżeli kryślane na karcie całować.

MUNDANUS

I lepi, towarzyszu, nie mięszkając wiele,
Uczyńmy Candydowi czym prędzy wesele.
Zaprośmy frącymeru, niech muzyka graje,
Wnetże smutny Candydus zmięni obyczaje.

Wynidą z nim precz.

CHORUS PRIMUS

Jak żmije srogi i węża zjadłego,
Tak się strzesz, młody, towarzystwa złego,
Chceszli nie ulgnąć w grzechu aż po uszy
Na zgubę duszy.

Lepi się łączyć ze lwy okrutnęmi
Albo więc mięszkać z smoki straszliwęmi,
Niż kompanią mieć z tym, co do złego
Wiedzie młodego.

Lepiej by wieść wiek z tygrysy zjadłęmi
Albo się łączyć z niedźwiedźmi dzikięmi,
Niżeli z takim, ktory cię, młodego,
Wiedzie do złego.

Nie tak jaszczurczy zawadzić jad może,
Jak złego rada, kiedy się, niebożę,
W niecnotę wiedzie, rozkoszyć cukruje,
We złe kieruje.

Nie tak trucizna pajęcza zawadzi,
Jak złego mowa, kiedy cię nawodzi
W przeklętą drogę, a czart się raduje,
Piekło gotuje.

Czym się za młodu skorupka nawarzy,
Już z ni na starość tego nie wyparzy.
Także i młody we złe zaprawiony,
Już jest zginiony.

Słodkieć się zdadzą słowa niezbożnego,
Ale za czasem przybolejesz tego,
Kiedy na wieki za krople słodkości
Będziesz w gorzkości.

Jako na ponęt pada ptak zwabiony,
A potym siecią chytrze ogarniony,
Tak czart przez złego w rozkoszy cię wnąca,
Do piekła wtrąca.

Ktory jest człowiek w grzechach zanurzony,
Nie dba nic, chociaż widzi, że zginiony,
Już brnie z grzechu w grzech, ani się obaczy,
Jak w piekło wskoczy.

Z takimi, młody, radzę nie przestawaj,
Ani wezwany w kompaniją stawaj,
Chceszli przed Bogięm mieć czyste sumnienie,
Potym zbawięnie.

I czart przeklęty nie tak ci zawadzi,
Jak zły towarzysz, ktory cię nawodzi
Na złe, jak i sąm wie, iż jest zginiony,
Wiecznie stracony.

Pomni na dusze swy nieprzyjaciele,
Ktorzy iako lwi leżą przy twym ciele:
Czart, Świat i Ciało, cić są przytomnęmi
I zdradliwęmi.

I ty, co cię to słodko namawiaią,
Wiec o tym, iżeć sidła zastawiają
na twoję duszę, a ty, jak usiędziesz,
Wnetże jej zbędziesz.

Pamiętaj, młody, na me napomnienie,
Chceszli pozyskać swej duszy zbawięnie,
Byś się nie łączeł nigdy z niezbożnęmi
I z wszetecznęmi.

Jako najdali mijaj niezbożnego,
Ani naśladuj nigdy ścieżek jego,
Boć one wiodą w piekielne zginienie,
W wieczne stracęnie.

Nie dawaj w marność swej młodości kwiatu,
Ani na pośmiech podawaj jej Światu.
teraz, gdy masz czas, bierz się do dobrego,
A stroń od złego.

[Scena 3.]

KUPIDO

Cantabit.
Z obłoku serca łowić będzie wędą w morzu.

Neptunie, ktoręmu nieprzebrane wody
Morskie są poddane, niezbrodzone brody,
Chcey przyjąć w granice swe Kupidyna,
Węnery syna.

Abym w bystrym morzu połowu szczęsnego
Za twym dozwolęnim zażeł uciesznego.
Pozwol, aby serce mnie pożądne
Było dostane.

Najwyszszy Jowiszu, ktory piorunami
Rządzisz, wysokimi władniesz niebiosami,
Poskrom obłoki, by przeciwne wody,
Jasny pogody

Przeszkadzać nie śmiały, lecz Phæbus ognisty,
Wypuścieł łaskawie swoj promięń złocisty
Na Serca, ktore ja tu łowić będę
Na złotą wędę.

Za twoją przyjaźnią, Æole powolny,
Niechaj mąm spokojny połow od swowolny
Czeladzi twej, aby morskie wały
Nie wylewały.

Szczęśliwa fortuno, chcey swe nakierować
Ku mnie koła złote i dziś to darować,
Bym połow odprawieł mnie polecony
z Węnery strony.

NEPTUNUS

Na Delphinie po morzu wyjedzie.

Zarzucaj śmiele,
A nie myśl wiele,
Kupido pieszczony.

Dla Twoi matki
Węnery gładki,
Łowci pozwolony.

I na co godzisz,
Pewnie ułowisz,
Kupido pieszczony.

Na twoi wędzie
Wnetże usiędzie
Candydus kochany.

KUPIDO

Zarzuca wędę w morze.

Ić[!] teraz z ufnocią w morze, wędo moja,
A szukaj z pilnością w nim żywego zdroja,
W ktorym by pieszczone serca pływały
I połow miały.

Bogowie niebiescy, co szczęścim władniecie,
Na zięmi i w morzu wszędy panujecie,
Wąm wędę polecąm, w morze wrzuconą
I zatopioną.

Sama muzyka repetować będzie.
Ułowi trzy serca.
Z ułowionych serc tryumphuje.

Jo, tryumphe! Jo, tryumphe!
Bo na com godzieł, jużęm ułowieł.

Jo, tryumphe!
Jo, tryumphe!

Candydus młody, do swy urody
Przyjan[!] wiek złoty, przestał prostoty.

Jo, tryumphe!
Jo, tryumphe!

Scena 4.

Świat, Czart i Ciało zmawiają się na Candyda.

ŚWIAT

O lata chwały godne, o czasy szczęśliwe,
Lata Światu służące, Światu i życzliwe,
Ktore do usług dzięń w dzięń więcy przyczyniacie
Drzewek wonnych, ktoręmi sad moj napełniacie.
Kwitną cedrowe drzewa stąnu wysokiego,
Cesarze i krolowie okrągu zięmskiego,
Oświecone książęta, jaśni monarchowie
I stołki sęnatorskie, wielmożni panowie,
purpury i szarłaty, i czapki rogate,
Honory, dignitarstwa i domy bogate –
W mym szczepione labiryncie jak roże kwitnące
I wonny zapach z siebie wielki wydające.
Praw wolności my złoty pilnie przestrzegają,
Mojżeszowych zwietrzałych precz zapominają.
Ktoby je przypominał, nię masz, jużyś ci zginęli,
Ktorzy winnicy moi przeciwnęmi byli.
Już Enoch z Heliaszem do raju zabrani,
Dwanaście uczniow z Mistrzęm dla mych praw skarani.
I inszych prawołomcow potłumiłęm wiele,
Ktorzy w mym labiryncie deptali me ziele.
Anim jednego kąpał w Marsowy kąpieli,
Ktorzy jaki znak w sobie przeciwięństwa mieli.
Nasyconym do woli krwią mych przeciwnikow
Patryjarchow, Prorokow i cnych męczęnnikow,
Już o żadnym nie słychać, a ci co nastają,
Sprzeciwiać się wolnościom mych praw obawiają.
I nie dziw, gdyż im przodkow śmiałość odejmuje
Sroga Śmierć i w mowięniu usta zawięzuje.
Jeżeli chce co komu wyrzucić na oczy,
To kształtną polityką łagodnie otoczy.
Politykać teraz grunt, (cnotą?) chyba malowana,
A z prawdy dno wypadło, miłość nadziewana
Na offertach nie schodzi, jednak wiedzieć komu,
Ktoręmu szczęście płuży i dostatek w domu.
Mąm ci ja swoich dosyć, ktorzy mi hołdują
I złote prawa moje wiernie zachowują.
Tilko mi tęmu dziwno jedno pacholątko
Opiera się jakoby wilkowi koźlątko,
A nie wie o tym chudziak, że jest zawięźniony,
Bo ktory jest w bogactwie, jużyś ułowiony.
Podobni garbatęmu prześć wielibłądowi
Choć przez ucho igielne, niżli bogaczowi
Ciasną fortą wniść w niebo; bogatęmu trudna
Przebijać się przez sidła, prawie niepodobna,
Co tu wnet Candydowi rzetelnie pokażę
I na wiatrze budowne zamysły przekażę.
Choć ci się to Candydus jak kot polizował,
Przecieć dla mnie komorkę w sercu swym zachował.
Nie wszystkoć, co się świeci, złotem nazywamy,
Ale tylko po probie dobroć poznawamy.
Tymczasem strąbić każę swą bracią w poradę,
Wnetże tu na Candyda podniesiemy zdradę.

Zatrąbić każe, gdzie przydą Czart i Ciało.

Zatrąb na bracią.
Witajcie, bracia moi, coście porabiali?

CZART

Kandydaśmy naszego w smutku pocieszali.

ŚWIAT

I mojego wezwania nie insza przyczyna,
Tilko byśmy nawiedlić tak zacnego syna.

CZART

Nie frasuj się, bracie moj, pujdę ja do niego,
Wnetże dyjamęntowe zmiękczę serce jego.
Jezdęm w ty mierze biegły i dobrze ćwiczony,
Czym może bydź, a prędko, młody przywabiony.
Niejednegom ja już zwiodł zgrzybiałego starca,
pustelnika, zakonnika, niejednego mędrca,
Ktorzy już jedną nogą prawie w niebie stali,
Przecię za mym powodęm do nas się dostali.
Cożby ta jedna nądzka miała się obronić
I moich chytrych sideł mogła się uchronić.
Wiele ja tych słojkow mąm, jeżli nie z jednego
Podobać mu się będzie, dąm mu i z drugiego.
Wierzcież mi, iże go ja pręciuchno odmięnię
I tę jego rpostotę swą nąmową zmięnię.

CIAŁO

A ja mu zaś rozkoszy będę smakowało
I w pieszczoty zaprawię Candydowe ciało.
Będę go wprawowało naprzod w lubieżności.
Zezwolić wszystko musi, kiedy od miłości
Zniewolonym zostanie, a tak gdy zakusi,
Rad nie rad obyczaje swoje zmięnić musi.
Będę mu smakowało melodyjne granie,
A przy tym uszom wdzięczne przydąm mu śpiewanie.
I ucieszne rozmowy będę mu cukrować,
A oczom zaś obrazki będę prezęntować.
A potym, co się przyda przy rożny rozmowie,
Polecę to światowy mądry białygłowie.
Jam ci go jest najbliszsze, o tym nie wątpicie,
Cokolwiek tylko chcecie, to przez mię sprawicie.

ŚWIAT

O, słowa chwały godne, porado wesoła,
Ktora sama celujesz wiele innych zgoła.
O, jako nieteskliwe z wami rozmawianie
Miłeć mi posiedzęnie, miłe i słuchanie,
Ale idcie czym prędzy, ną mni[!] nie mięszkajcie,
W nawrocęniu Candyda swych prac przykładajcie;
Byleśmy nąń ogniwo jedno założeli,
Jużyś byśmy Candyda w swą sieć ułowieli.
Jedno drugie pociągnie, aż do ostatniego,
Usłyszym piosnke inszą, wnetże grającego.
Ja mu zaś serce zmiękczę słowy łagodnęmi,
A przy tym z upominki oczom przyjęmnęmi
Zabieżę jęmu drogę, a tak obaczymy,
Że go tęmi fraszkami prędko odmięniemy.
Tymczasem się rozidźmy[!]. Cośmy uradzili,
Żebyśmy to skutecznie wszystko wypełnili.

Intermedium secundum

Kuchmistrz, Kaszuba

KUCHMISTRZ

A bełże targ, czy nie beł, czym poźno przyjachał?
Dosydzięm ci rano wstał i prędkom też jachał.
Oszukałbym się wierę, pąn bankiet sprawuje,
I na nim przyjeciele swe miłe częstuje.
A tu zaś jako będzie? Gołe targowisko!
By wżdy chciał zły duch przynieść z cielęcięm chłopisko,
Zapłaciełbym go dobrze. Biegaj, chłopcze, wyźry,
A boć tu k nąm Kaszuba z jakim zwierzęm tyrzy.
Nać jeszcze i obucha, by kto nie chamował.
Powiesz, że to już moj pąn dawno zatargował.

CHŁOPIEC

Jest tu chłop niedaleko, ma coś na ramięniu.
Chłopiec dwa miechy niesie po prawym strzęmieniu.

KUCHMISTRZ

Toś chłop, jezdem ucieszon z responsu twojego.
Aboć nąm co przyniesie Kaszuba dobrego?
A, nasz ci to Sobieraj! Jakoż się miewacie?

KASZUBA

Dziękuję waszoc, pyszno, lecz kakoż mię znacie?

KUCHMISTRZ

A jużeś mię zapomniał, panie Sobieraju!
Za nie pomnisz, kiedym ci drwa przedawał w gaju?

KASZUBA

Dopierom sobie wzbaleł! Wyżeście to wierę,
Coście mi ono byli przedali drew forę.

KUCHMISTRZ

Jąm ci, moj Sobieraju! A coż masz dobrego?

KASZUBA

Mam dwu zającow w miechu i sarnu tłustego,
Com go dębowym sidłęm niedawno ułowieł,
Jeszczęm go żywo zastał, że się nie udławieł.
Jeżeli waszmość kupisz, mąm też świeże szpaki,
Prawie na pański bankiet zejdą sie te ptaki.
Mąm schaby i kiełbasy od knarza tłustego.
Nabawię was, paniczu, towaru niezłego.

KUCHMISTRZ

A wieleż masz tych szpakow, panie atamanie?

KASZUBA

Mam ich w koszu sześcioro, moj łaskawy Panie!

KUCHMISTRZ

A drogież będą szpaki?

KASZUBA

Dam je wam po kopie.

KUCHMISTRZ

A już też ty sę mnie drwisz, jako widzę, chłopie?!
Dam za nie po dziesiąciu, dąm po pułzłotego.

KASZUBA

Nie dam, moje pąniątko, chyba od złotego.

KUCHMISTRZ

O, toć wszystko zapłace, jeżli chcesz, ogułęm.
Tylko się nie chcej drożyć, a powiec mi słowęm.

KASZUBA

Zarwaniżeście Bogu! Jeżli kupić chcecie,
Za szpakow i za sarnu sześć talarow dacie,
A schaby i zające, także i jątrznice
Już to jedno przy drugim waszmość zapłacicie.

KUCHMISTRZ

A, toć dam pięć talarow ogołęm za wszystko.

KASZUBA

Zać to komu inszęmu, moje pąniąteczko!

Będzie mu płacieł.

Dziękuję wąm, moj panie, żeście zapłacieli.
Bodajeście na potym i więcej kupieli!
Wtym was Bogu polecam. Pujdę tam ku mieście,
Kupię cokolwiek śniadać do domu niewieście.

KUCHMISTRZ

Idź z Bogiem, Sobieraju! A ty sarniątko
Wziąwszy, do dom czym prędzy, moje pacholątko.
Nieźlem si przecie kupieł za te pięć talarow,
A dostałęm zwierzyny całe kielka worow.
Okaż jeno te szpaki. Prawie do pieczęnia?
Nie żal do nich szafranu, ba, i do smażenia.
Odwiążże tego sarnu (CHŁOPIEC:) Zaś go wypuścięmy.
Jeśliby nąm uciec chciał, to go zabijęmy.

Wypuści psa z miecha miasto sarnu.

Ptwuj, zły duchu, i z sarnęm! Trzymaj, kto cnotliwy!
Czasie pański, jakie się w Gdańsku dzieją dziwy!
I jam, bałamąt głupi, żęm się dał oszukać,
Kto słychał sarnu w miechu u chłopa kupować.
Odwiąż jeno drugi miech, aboć co lepszego
Obaczymy tu przecię co foręmniejszego.

Kotow dwa wypuści.

Patrzcież złodzieja chłopa, adze chłopaturo!
Nagrodzęć to za czasęm, psia ty kompaturo!
A szpaki, panie chłopcze, kedy się podziały?

CHŁOPIEC

Dopieroć tu w kalecie waszmci żobały!
Gdyśmy koty gonieli, one tu gmerały
I pewnie dla wrzeszczęnia uciekać musiały.

KUCHMISTRZ

To mi pewnie pięniądze wybrali szpakowie?

Popatrzy w kalecie.

Nie częmuć radzi byli zobiąc, niecnotowie!
Dajcież pokoj, szpaczkowie, z waszym Sobierajem.
Zastawięć jeszcze sidła na waju pod gajęm!
Ułowię cię, lecz wierz mi, popuścisz groszami,
Przypłacisz tego dobrze swoimi piorami.
Podźmy teraz czym prędzy, sidła zastawięmy,
Potym tu zaś po chwili znowu nadyńdzięmy.

Овај унос је објављен под Уметност / Sztuka / Kùńszt / Kunst / Art. Забележите сталну везу.