K. Nitsch: Friedrich Lorentz

Kazimierz Nitsch

Friedrich Lorentz [dwa artykuły]

28 XII 1870 – 29 III 1937

[„Język Polski” XXII, 1937, 97-101]*

29 marca zmarł Friedrich Lorentz, z którego nazwiskiem na zawsze pozostanie związane wyczerpujące naukowe opracowanie wszystkich gwar kaszubskich. Dziwne bywają nie tylko losy ludzkie, ale i losu nauki: Lorentz, urodzony w r. 1870 w Meklemburgu, życie badaniom kaszubszczyzny poświęcił i jej najlepszym znawcą został niemal przypadkiem. Po studiach uniwersyteckich w Heidelbergu i Lipsku (1890-4, a więc mniej więcej równocześnie z Rozwadowskim) uzyskał doktorat z indoeuropeistyki, ale nic nie wskazywało, by miał zostać… kaszubologiem. Wprawdzie Słownik Stefana Ramułta przypominał w r. 1893 ten zaniedbany, a językowo tak ciekawy kąt, ale od bliższego badania go wstrzymywała tak Polaków, jak zwłaszcza Niemców… polityka. A i tam, gdzie o tym pomyślano, w kołach naprawdę naukowych, nie myślano o badaczu Niemcu: dialekt kaszubski znany był jako głosowo trudny, gramatycznie skomplikowany – łatwiej go zbada Słowianin. Tak, zdaje się, myślał wielki lipski slawista Leskien, gdy do tego zachęcił Łużyczanina Gotthelfa Bronischa. Ten spędził pewien czas na Mierzei Helskiej i w r. 1896 wydał bardzo gruntowny opis jej kaszubskich gwar, tzw. bylackich (B|ėlöcë = Bylacy ‘mówiący byla zam. była). Ale nie mając w Niemczech widoków naukowej kariery, Bronisch rzucił lingwistykę i poświęcił się innej pracy ideowej: został pastorem1.

W tej chwili niepomyślne losy życiowe rzuciły dra Lorentza w tzw., z punktu widzenia niemieckiego, Hinterpommern, do powiatu słupskiego, w okolice najdalej wówczas na zachód wysuniętej resztki Kaszubów, nazywającej się Słowińcami. Jako uczeń Leskiena miał on oczywyście niezłe przygotowanie slawistyczne, nic więc dziwnego, że go ich mowa zajęła. Oto co pisze we wstępie do swej Slovinzische Grammatik (1903): „Kiedym przed 6 laty po raz pierwszy poznał Słowińców, zdumiałem się do najwyższego stopnia, że ich mowa, z całej zachodniej Słowiańszczyzny bez wątpienia najstarożytniejsza, mogła była prawie zupełnie wymrzeć nie doczekawszy się szczegółowego opracowania”2; bo już wtedy mówili nią wyłącznie ludzie starsi. Postanowił więc tę mowę opisać. Rozumiał, że nie będzie to praca łatwa ani mała, ale podjął ją i po paru latach dał książkę o 400 blisko stronicach, za czym w dwa lata poszły Slovinzische Texte, 150 stron autentycznych gwarowych opowiadań, wreszcie w latach 1908-12 wielki dwutomowy Slovinzisches Wörterbuch. Taki wszechstronny opis wymierającego dialektu byłby świadectwem wielkiego uzdolneinia i pracowitości, nawet gdyby był dokonany w pomyślnych warunkach; a Lorentz wykonał go w bardzo ciężkich: zamieszkał na stale na Kaszubach, w Wejherowie, Kartuzach, wreszcie w Sopocie, jako prywatny uczony bez stanowiska i stałych dochodów, bez poparcia u swego społeczeństwa. Bo rzecz niesłychanie znamienna: tak znakomicie zorganizowana niemiecka nauka grosza nie dała na wydawanie dzieł o języku szczepu żyjącego w jej państwie; wszystkie wymienione wyszły nakładem petersburskiej Akademii Nauk, późniejsze nakładem instytucji polskich.

Skończywszy z Słowińcami Lorentz podjął szczegółowy opis całej kaszubszczyzny, przed nim badanej kilkakrotnie, ale nigdy na całym obszarze i nigdy wyczerpująco. Rezultatem były przede wszystkim Teksty pomorskie (kaszubskie) (Polska Akademia Umiejętności 1913-24), stron XCVI + 836 z pierwszą mapą dialektycznego zróżnicowania. Ten olbrzymi zbiór, zawierający opowiadania ze wszystkich miejscowości, gdzie się po kaszubsku mówi, podzielony jest na 21 grup dialektycznych z 75 odmiankami. Opracował też Lorentz systematyczną gramatykę całości, ujętą w dwa dzieła: jednym jest tzw. Geschichte der pomeranischen (kaschubischen) Sprache (Berlin un Leipzig 1925, w zbiorze Grundriss der slavischen Philologie und Kulturgeschichte) s. 236, drugim Gramatyka pomorska (Instytut Zachodniosłowiański przy Uniwersytecie Poznańskim, od r. 1927), dotąd 1016 stron w 7 zeszytach3. Wyrazów „historia języka” nie należy tu pojmować w zwykłym znaczeniu, filologicznie, bo dawne kaszubskie, a właściwie kaszubizujące książki mamy zaledwie dwie; jest to teoretyczna gramatyka historyczna, oparta na ściśle lingwistycznej porównawczo słowiańskiej analizie dziesiejszego materiału. Polskie ujęcie, o charakterze przede wszystkim opisowym, jest też o wiele bardziej wyczerpujące. Dzieła te: gramatyka i teksty, stanowić będą na zawsze podstawę do jakichkolwiek prac o kaszubszczyźnie. Tylko słownika kaszubskiego Lorentz nie dał, po części zrażony rezultatem Słownika słowińskiego, w który włożył mnóstwo pracy, a który pewnym podległ krytykom, jako zbyt pedantyczny, a po części nawet sztuczny. Dał za to Polskie i kaszubskie nazwy miejscowości na Pomorzu kaszubskim (Instytut Zachodniosłowiański 1923), bardzo pożyteczny wykaz 2320 autentycznie zapisanych nazw miejscowych; w 10 lat później powtórzył go w Abhandlungen der Preussischen Akademie der Wissenschaften, dodawszy wprawdzie pochodne od nich przymiotniki i nazwy mieszkańców, ale opuściwszy literackie polskie odpowiedniki (!).

Prócz swych głównych badań, współczesnych, prowadził Lorentz także historyczne: nad słowiańskimi nazwami w średniowiecznych dokumentach pomorskich, nad ludnością Kaszub za czasów Krzyżackich, nad dawnymi półkaszubskimi pisarzami: Krofeyem z XVI i Pontanem z XVII w. Nie był też obcy ludoznawstwu, co znalazło wyraz w założeniu w r. 1908 wraz z etnografem I. Gulgowskim pisma „Mitteilungen des Vereins für kaschubische Volkskunde” (do r. 1913 6 zeszytów), a o czym jeszcze później.

Lorentz jest typowym wytworem szkoły „młodogramatycznej”, z pierwszorzędnym jej zaletami co do ścisłości i metodyczności w obserwowaniu, klasyfikowaniu i historycznoporównawczym objaśnianiu faktów, zwłaszcza fonetycznych i morfologicznych; składnią zajmuję się z konieczności, w nauce o wyrazach nie wychodzi poza formalistyczną rejestrację, daleki tak od geografii wyrazów, jak od hasła „Wörter und Sachen”.

Ale i jego traktowanie fonetyki wykazuje pewne jednostronności. Z niezrównaną dokładnością orientuje się on w bezwzglednej wartości głosek, ale przecenia głoski brane oddzielnie, przez co traci czasem z oczu ich podstawę: fonemy. Toteż w jego przedstawieniu dialekt słowiński wygląda na coś niesłychanie odrębnego, gdy w rzeczywistości nie we wszystkich, ale w wielu wypadkach mamy tu do czynienia z podstawą w zasadzie polską, a tylko o trochę odmiennym wykonaniu. Toteż nawet lingwiści, ale nie znający zupełnie polskich dialektów, z samej formy zapisania słowińszczyzny przez Lorentza wyciągają czasem za daleko idące wnioski co do tej odrębności; nie należy zaś zapominać, że dialekt słowiński jest ze wszystkich kaszubskich normalnej polszczyzny najdalszy. Z drugiej strony zupełnie niesłuszne były pojawiające się czasem niefachowe zarzuty, jakoby Lorentz świadomie odrębności słowińskie przesadzał, może nawet wymyślał4: wymarłe narzecze słowińskie znamy nie tylko przez Lorentza, ale i przez prof. M. Rudnickiego, który w obszernych do niego Przyczynkach… (MPKJ VI, 1913) dał sporo uzupełnień, zwłaszcza nie mniej ciekawe niż Lorentz teksty, ale równocześnie stwierdził autentyczność jego zasadniczego ujęcia.

W każdym razie słuszne jest zdanie Baudoina de Courtenay, wypowiedziane w r. 1904 o niektórych wniooskach Lorentza, że „przedmiot traktowany ze zbyt wielką badawczą miłością wyrasta pod mikroskopem drobiazgowych poszukiwań ponad właściwą miarę i w porównaniu z innymi ulega przecenieniu”. Wnioski te – to też rezultat jego rozprawy Das gegenseitige Verhältnis der sogenannten lechischen Sprachen (Archiv f. slav. Philol. XXIV), w której twierdził, że nie istnieje grupa lechicka (polsko-kaszubsko-połabska) i że mowę Słowińców przeciwstawić trzeba jako osobny system kaszubszczyźnie. Wbrew temu utrzymało się w nauce zdanie Baudouina, że w tej istniejącej grupie lechickiej dialekty pomorsko-polskie (kaszubskie) przeciwstawiają się wprawdzie jako całość dialektom kontynentalnopolskim, ale nie tylko bliższe są im niż połabskie, ba, mają niektóre cechy polskie rozwinięte tak konsekwentnie, iż można je nazwać: plus polonais que le polonais même. Ściślej naukowej beztronności Lorentza dowodzi fakt, że później zdanie zmienił, nie tylko dzieląc pomorszczyznę inaczej: na północną (ze słowińskim jako poddziałem) i południową, ale też przyznając, że jej związki językowe z obszarem kontynentalnopolskim były bardzo dawne i wcale nie zewnętrzne.

Czterdzieści lat przeżył Lorentz na Kaszubach, po połowie za czasów niemieckich i za polskich. Swej olbrzymej, tak ilością jak i metodą podziw wzbudzającej pracy zbieraczej dokonał przed powstaniem Polski. W ciężkich warunkach materialnych, wędrował po kraju pieszo, znany oczywyście wszędzie. Tak go w czerwcu 1912 po raz pierwszy spotkałem w Kuzwelcie (dzisiejszej Kuźnicy), siedzącego w pokoiku gospody nad swymi notatkami. Po krótkiej rozmowie zarzucił na plecy swój turystyczny worek, zawiesił u pasa zabiezpieczone przed deszczem bieżące notatki i poszliśmy ku Wielkiej Wsi, stwierdzając po drodze dziwne, drobne zresztą niedokładności zapisów Bronischa. Nie pomijał żadnej sposobności powtórnego sprawdzenia czy uzupełnienia materiałów, które miał zawsze w porządku; z napotkanym np. w drodze pasącym chłopcem siadał na brzegu rowu i upewniwszy się o jego pochodzeniu wprost mu zadawał przygotowane niemieckie pytania z wezwaniem: sag mir das auf polnisch, pewny, że zapytany przełoży to na swoje narzecze. A w lipcu 1920 przyszedł do mnie w Kościerzynie, gdziem uczył na uzupełniającym uniwersyteckim kursie nauczycielskim, i rozwinął przede mną swoją mapę Kaszub ze szczegółowym podziałem na dialekty i poddialekty, swego rodzaju podsumowanie przeszło 20-letniej pracy.

Z całych Kaszub najpierw poznawszy wymierających Słowińców, potem Kaszubów północnych, często już dwujęzycznych, Lorentz sądził z początku, że i oni się wkrótce zniemczą. Po dłuższym jednak pobycie już przed wojną doszedł do wniosku, że nawet na północy tkwi w nich dziwna siła rodzimej tradycji i że do zniemczenia daleko. Toteż powojennej zmiany sytuacji nie odczuł jako tragedii, raczej podrwiwał z miejscowych Niemców, że słowa po polsku na własną nieraz szkodę nie rozumieją, że on, przybysz, nieraz im w tym pomaga. Niemcem oczywyście pozostał, szczególnej sympatii do Polski wcale nie miał, ale czyż mógł bez ironii widzieć, że dopiero teraz znajdują się niemieccy nakładcy na jego książki w rodzaju praktycznej Kaschubische Grammatik (Danzig 1919) lub Geschichte der Kaschuben (Berlin 1926)? Na pewno mniej dziwne było, że go do współpracy zaprosił nasz Instytut Bałtycki, w zbiorowej książce pt. Kaszubi, kultura ludowa i język, Toruń 1934) powierzając mu Zarys etnografii kaszubskiej (139 stron), który Lorentz zakończył stwierdzeniem, że pomimo pewnych różnic kultura kaszubska – poza zewnętrznym przyswojeniem sobie zdobyczy kultury niemieckiej – jest identyczna z polską. Natomiast rozdział o Narzeczach Słowian nadbałtyckich (s. 251-97) objął w tej książce prof. T. Lehr-Spławiński, słusznie, bo niezwykła wartość życiowego dzieła Lorentza koncentruje się w zakresie samych tylko Kaszub, raczej obejmując ich przeszłość czy etnografię niż syntetycznie ujmując obraz dawnej słowiańskiej mowy całego południowego wybrzeża Bałtyku.

Jakiekolwiek przyczyny złożyły się na to, że życie Fryderyka Lorentza związało się z badaniem mowy Kaszubów, winniśmy mu prawdziwą wdzięczność. Dał bowiem tak szczegółowy i tak sumienny opis tego indywidualnego działu polszczyzny, jakiego nie posiada bezwzględnie żadna słowiańska grupa dialektyczna i bez którego nie do pomyślenia jest jakakolwiek dalsza praca na tym terenie. Wystawił pomnik i kaszubszczyźnie, i sobie.

*

[„Jezyk Polski” XXIII, 1938, 30-1] **

Zajmujące Uwagi i wspomnienia o dr Fryderyku Lorentzu pomieścił w toruńskiej „Tece Pomorskiej”, II (1937) 118-22, Jan Karnowski. Na ogół są one zgodne z moim nekrologiem-oceną (JP XXII 97-101), ale do genezy jego studiów ciekawą przynoszą modyfikację. Że badania słowińszczyzny prowadził z zasiłkiem księcia meklemburskiego, to się wiedziało. Ale, według informacji śp. dra J. Łęgowskiego, znanego badacza dialektów nadbałtyckich Lechitów, „Lorentz studiował slawistykę na specjalnie życzenie swego księcia meklemburskiego, który go na ten cel opatrzył w odpowiednie stypendium. Na dworze meklemburskim panował wówczas romantyczny prąd słowianofilski. Obie rodziny książęce przypomniały sobie swe słowiańskie pochodzenie od kniaziów obotryckich i otoczyły pietyzmem pamiątki po dawnych przodkach i mieszkańcach kraju Obotrytów. Dla badań języka tych przodków, wówczas już wygasłego, był właśnie Lorentz upatrzony. Naprzód miał napisać swą pracę habilitacyjną, aby uzyskać katedrę uniwersytecką, a jako obiekt wskazano mu zbadanie resztek pomorszczyzny u tzw. Słowińców, mieszkających między Łebskim a Gardeńskim [lepiej Gardzińskim] jeziorem w pow. słupskim… W r. 1897 udał się Lorentz do zapadłej krainy Słowińców i na pobliskich dobrach hrabiego von Zitzewitz spędził kilka lat, badając język i obyczaj Słowińców. Lecz praca jego upragnionego wawrzynu mu nie przyniosła. Los zawistny, krótko mówiąc, stanął mu w drodze i kariera uniwersytecka się zamknęła. Pozostała mu jedynie ciernista droga prywatnego uczonego, tym boleśniejsza, że był ubogi, pozbawiony środków materialnych. Ale Lorentz się nie uląkł ani nie załamał, lecz przyjął na siebie to, co mu los przeznaczył, przywarł całą duszą do obiektu swych badań, do tej kaszubszczyzny, która stała się celem i istotą jego życia”. – Nauce, wiedzy o dialektach kaszubskich ta tragedia życiowa Lorentza wyszła na dobre. Można bardzo a bardzo wątpić, czyby pstra łaska pańska romantycznych fantastów latami popierała nieefektowne drobiazgowe badania dialektyczne, czyby katedra pozwoliła na włożenie w nie całego życia. A wartość tych prac nie w najmniejszym stopniu polega na jednolitości ich wykonania.

Zupełnie inne jest jedno z bardzo nielicznych wspomnień niemieckich, bezimiennie pomieszczone w 3. zeszycie nowego berlińskiego kwartalnika o historycznym tytule „Jomsburg” (informującego o „Völker und Staaten im Osten und Norden Europas”), s. 397-8. Króciutkie ono, a przecie bałamutne. Twierdzi się tu mianowicie, że „Lorentz dokonał lingwistycznie ważnego odkrycia słowińskich [tj. pn.-zach.kaszubskich] intonacji, które się zgadzają z intonacjami słoweńskimi [pd.-słowiańskiej] Krainy, a wykazują głęboko sięgającą różnicę od polskiego akcentu na przedostatnej zgłosce”, jako też, że jego „jest przede wszystkim zasługą, iż samodzielny narodowy [„völkisch”] charakter Kaszubów można uważać za naukowo udowodniony”. Otóż: dwojaką pn.-kaszubską intonację „odkrył” przed Lorentzem Mikkola, ale tak on jak Lorentz byli zbyt dobrymi fachowcami, by wykazać wymienione wyżej nie istniejące zgody i różnice; pewną zaś językową samodzielność Kaszubów (etnograficza ich kultura jest według Lorentza identyczna z polską) można porównać z takąż mazowiecką (nie „mazursko”-pruską), a w obrębie Niemiec z odrębnością bawarsko-austriacką czy szwabsko-szwajcarską. – Podobnie co do spraw zewnętrznych. Formalnie prawdziwe jest uboczne przyznanie, że L. „ogłosił niektóre prace po polsku”, ale czy to pouczy, że dwie z nich są bardzo obszerne, a jedna to jego najważniejsze dzieło: Gramatyka pomorska? „Jego badania nad kaszubskimi nazwami miejscowymi spotkało to wyróżnienie, że je wydała Pruska Akademia Nauk”; o ileż bardziej cieszyłby się ten rdzenny Niemiec, gdyby taki zaszczyt spotkał nie dopiero po wojnie ten właśnie zbiór (tak, wcale nie Untersuchung), poprzednio już w głównym zarysie wydany przez instytucję polską, ale któreś z jego dzieł podstawowych, o których publikację musiał prosić akademie słowiańskie: rosyjską, a nawet polską!

Naprawdę, jakąż korzyść przynoszą czytelnikom poważnego, zdawałoby się, czasopisma informacje, tak wybitnie zacierające i zniekształcające istotny stan rzeczy? Dopiero w naukowym kwartalniku „Zeitschrift für slavische Philogie”, XIV 241-5, dał prof. M. Vasmer poważną ocenę znaczenia Lorentza z bibliografią jego 129 prac i artykułów.


* Atykuł został zaprezentowany na podstawie książki Ze wspomnień językoznawcy, Kraków, 1960, Polskie Wydawnictwo Naukowe, s. 236-244. [przyp. Projekt Rastko-Kaszuby]

1 Wiadomości o Bronischu od Rozwadowskiego, który się o nim sympatycznie wyrażał. Takież wspomnienie zostało po nim w Jastarni.

2 Dawne zapisy były bądź bardzo niedokładne: rosyjskiego Niemca Hilferdinga z r. 1862, Parczewskiego z r. 1896, bądź dobre, ale zupełnie ułamkowe: Finlandczyka Mikkoli z r. 1897.

3 Do r. 1939 wyszedł jeszcze zesz. 8; przedruk całości podjęło Ossolineum w r. 1958 (dotąd 2 tomy).

4 Ale taki skandaliczny, niczym nie uzasadniony zarzut wymyślania nie istniejących cech skierował przed laty 40 przeciw Ramułtowi w „patriotycznym” podnieceniu jeden z czołowych polskich uczonych (zob. Wisła XII, 1899, 794-5).

** Artykuł został zaprezentowany na podstawie książki Ze wspomnień językoznawcy, Kraków, 1960, Polskie Wydawnictwo Naukowe, s. 244-247. [przyp. Projekt Rastko-Kaszuby]

Овај унос је објављен под Аутори / Autorzy / Autorowie / Autoren / Authors. Забележите сталну везу.