Domôcé słowò zwãczné
Antologia tekstów kaszubskich
Opracowanie Jerzy Treder
Wejherowo 2004
Spis treści
Zasady transponowania tekstu pisanego na mówiony
Wskazówki biliograficzne:
Antologie, Tomiki i książeczki
autorskie, Utwory wyłącznie dla dzieci
Wëjimczi z pòématu Ò
panu Czôrlińsczim…, Mùzëka jagatczi, Sen pana Czôrlińsczégò, Co zwònë mówiłë za
ùmarłim, Midzëmòrzé Hél i trzë kãpë, Pani Czôrlińskô płacze ò chłopa…
Kaszëbë [Wëjimk], Zymk, Na òksëwsczi kãpie, Beczka pełnô i pùstô, Rëbôk i gbùr, Wëjimczi z pòwiescë Żëcé i przigòdë Remùsa, [Pòstacëjô Remùsa], [Zégar], [Wizerënk naji òjczëznë], [Òliwa], [Mirochòwsczi las]
Prosba, Jadamòwi rôj, Nasz lud, [Ò rëbôkù Czôrlińsczim], Wëjimczi z
Wòrzałowé żëcé, [Pòkùsë], [Wôrzała
wikarim w Bòrzëszkach], [Wôrzała w Czerskù], Krëbanë (z Moja droga kaszubska)
Legeńda ò spiącym wòjskù
(wëjimk: Dobrogòst i Miłosława), Król kaszëbsczi
[Mëmczën ògródk] (Wëjimk: Kaszëbsczi
pòrénk majowi), [Jesénné kwiatë] (wëjimk: W jeseni)
Stark, Zëmòwi
wiater, Bùczi, Jeséń, Rzeczëta, Pòjmë wprzódk, Kaszëbskô mòwa, Rëbôk
Najô ksãga, Majkòwsczémù
w roczëznã smiercë, Czemù, Wilëjô, Jidze zymk, Mróz, W pòrénk
Lasë, Jezora, Naj gôdka, Kòscółk, Léón Roppel, Môłi
jôżdż, Mòrsczi diôbeł, Łebianie w
niebie, Sarczësti sztorm
Dąb a lëpa, Pôłczëno drodżé, Pùck sztôłtno zdrzi,
Mòwa mòjô, [Diôbelsczi kam] (wëjimk z Bùrsztinowé
serce), [Arkón na bôłce] (wëjimk z Bùrsztinowé
serce) , [Biôłi i czôrny òrzeł] (wëjimk ze zbiérkù Ùrënamle),
Klémens Derc, Na kaszëbsczi ôrt
Wiater, Spiéwta, Czwiôrtk i strzoda, Swiãti wòjkù, Zélnô, Tatkù
naj, Latowi dzéń, Pùczk, Keszëbskô mòja, Pòezja, Czemù tak chùtkò…, Dąb, Spëtôj sã, Krótczi zymk, Kalãdôrz, Starëszk i pòkrzëwë (Dzéwczã
i krôsniãta), Dwanôsce bracynów (Cëdowny wzérnik),
Zajce i trusë, Zarzekłi zédżer [wëjimk],
Wëjimczi z Nënka Roda i ji dzôtczi: Gbur, warna i sroka,
Dwa deszcze
Mrówczi, Słunyszkò w jizbie, Wieża kòle mòji
drodżi, Mòrskô latarnia, Czemù,
Prôwdë, Mòwie, [Mój
Panie…], Zómkóm zapadłim
Gôdka millenialnô, Jak Aùgùst Breszta testameńt zrobił
Wieczórk, Przëszlë do mie…, Stazja (wëjimk
ze zbiérkù Zwónnik), Mónika (wëjimk), Wëjimczi z Twarzë
Smãtka: [Kòwôl Ãdris], [Òprzëpôlnica],
[Smãtk a jiny lëdze], [Ògniszcze],
[Jesz ò Smãtkù], [Kòżdi nosy swòje
pùstczi]
Ò diôbelsczim kamieniu
(wëjimk), (Wëjimczi: Pòkąd bãdą bôtë): [Sobòtka
przed lati] [Jasnobruny bùrsztin], [Graniczny dąb]
Stanisłôw Pestka (pseud. Jan Zbrzyca)
Piesniodzej z Wejrowa,
Rzmë piôsznicë, Bùsznym, Parchati kùrp
Mòja zemia… na krowim
ògònie, Mòrze szëmi
Chto jô jem, Pò deszczu, Pùjda, Swójszczëzna, [Bòsy filozófa]
(wëjimk z Łiskawicë)
Mdze deszcz, Słowa mòje, Mój stôri zégar, Młodé òczë i żegnanié, Egzamin
[Pòmòrzôcë i Pòlôszë w
pòjmanim] (wëjimk z Pòjmeńczików)
OD REDAKCJI
Antologia niniejsza to zmieniona internetowa
wersja publikacji z 1994 r. pod tym samym tytułem, ale z podtytułem Antologia
tekstów kaszubskich dla recytatorów, kierowanej bowiem kiedyś przede
wszystkim do zainteresowanych recytacją prozy i poezji kaszubskiej, m.in. w
ramach Konkursu Rodnô mòwa (Chmielno, od 1972 r.). Tytuł Domôcé słowò
zwãczné to cytat z wiersza J. Rompskiego, który odnieść można do
różnorodności autentycznej kaszubszczyzny mówionej, rozbrzmiewającej w kaszëbsczich
chëczach. Z tej odmiany wywodzi się jej odmiana literacka, rozwijająca się
już ponad 150 lat, licząc od wydrukowania w 1843 r. pierwszego tekstu
kaszubskiego F. Ceynowy.
Zmiany w tej wersji wprowadzone polegają na:
1. ułożeniu w antologii wybranych utworów wierszem i prozą według autorów;
zrezygnowano natomiast z ich układu według wieku odbiorców; 2. aktualizacji
„Zasad transponowania tekstu pisanego na mówiony” (J. Treder), łącznie z
aktualizacją pisowni wszystkich tekstów, mianowicie według ustaleń
ortograficznych z 1996 r.; 3. dodaniu na końcu „Objaśnienia wybranych wyrazów”
(ok. 700 wyrazów); 4. opuszczeniu obecnych w wydaniu pierwotnym: a) zasad
dobrej recytacji z przykładami recytacji utworów kaszubskich (Justyna
Treder-Pomierska); b) informacji o zróżnicowaniu kaszubszczyzny mówionej, o
kaszubskim piśmiennictwie i twórczości literackiej oraz o etapach i charakterze
odmiany kaszubszczyzny literackiej (J. Treder, Język, piśmiennictwo i
kultura duchowa Kaszubów – Jãzëk, pismienizna i dëchòwô kùltura Kaszëbów
jako 3 rozdział książki Historia, geografia i piśmiennictwo Kaszubów,
pod redakcją J Mordawskiego, Gdańsk 1999, Wydawnictwo M. Rożak przy współpracy z Instytutem Kaszubskim); c)
historii chmieleńskich konkursów rodny mòwë (B. Cirocki).
Uwaga: Domôcë słowò zwãczné nie
powtarza tekstów obecnych w wypisach Remùsowi króm i wyborze Zaklęta
stegna, a także w zbiorze felietonów A. Labudy Gùczów Mack gôdô; o
nich zob. Wskazówki bibliograficzne, które zostały tutaj zaktualizowane, choć z
dodanych nowych publikacji nie wprowadzono do antologii żadnego nowego tekstu.
Pominięto tu także teksty widowisk teatralnych i utworów dramatycznych.
Redakcja niniejszej wersji antologii wyraża
nadzieję, że pozwoli ona zorientować się ogólnie w dokonaniach kaszubskich
pisarzy, przyczyni się do popularyzacji tych tekstów i da wyobrażenie o
współczesnym stanie kaszubszczyzny literackiej.
Wejherowo, 2 stycznia 2004 r.
Zasady transponowania tekstu pisanego na
mówiony
Pragnącemu czytać (deklamować) kaszubski tekst
literacki grozi przede wszystkim wymowa tzw. literowa, a więc zgodna z zapisem,
ortografią, która mniej lub bardziej nawiązuje do pisowni polskiej. Nie byłoby
takich obaw, gdyby pisownia oddawała dokładnie wymowę. Każda jednak ortografia
jest mniej czy więcej umownym sposobem oddawania określonych właściwości
fonetycznych (akustycznych). Dotyczy to m.in. pisowni ogólnopolskiej (np. piszemy
i wymawiamy r+z w marznąć, gdy to samo
połączenie w wyrazie tarzać wymawiany jako ż: tażać
itp.), bardziej wszakże kaszubskiej, m.in. ze względu na liczbę znaków
potrzebnych do zapisania większego zasobu głosek, zwłaszcza zaś z powodu
znacznego zróżnicowania obszaru Kaszub w zakresie wymowy (Na Kaszëbach kòżdô
parafiô mô jinszą gôdkã – Sychta). Nawiązująca ogólnie do ortografii
polskiej pisownia kaszubska może być – przy niedbałej wymowie – przyczyną tzw.
polonizowania, czego należy zdecydowanie unikać!
Zaleca się czytelnikowi (recytatorowi)
mówiącemu choćby trochę po kaszubsku reprodukowanie tekstu pisanego zgodnie z
wymową danej wsi i okolicy, z której pochodzi. Tę prostą radę można spełnić
nawet wtedy, gdy się nie zna reguł transponowania postaci graficznej na mówioną
(akustyczną). Z kolei jednak nie-Kaszuba musi nieco poznać kaszubszczyznę, ale
przede wszystkim powinien dobrze – praktycznie – poznać i stosować owe reguły
podkładania pod umowne znaki graficzne odpowiednich dźwięków (głosek).
Samogłoski
oddawane literami i e a ó odpowiadają na ogół tak samo
zapisywanym samogłoskom języka polskiego.
Uwagi:
a) kaszubszczyzna nie zna samogłoski y;
znak ten w pisowni kaszubskiej sygnalizuje jedynie twardość poprzedzających
spółgłosek, zwykle s z c dz n;
b) w porównaniu z polskimi niekiedy kaszubskie
i a e na początku wyrazu poprzedza j lub h,
np. jic, jigła, Jadam, Jewa, (h)alac;
głoska j – i ten znak – pojawia się też w środku wyrazu między
dwoma samogłoskami, np. stoji, stojisz, stojimë,
stojita;
c) znak ó symbolizuje nieco
inaczej niż w polszczy«nie wymawianą głoskę, mianowicie pośrednio między o
i u, często jednak bliższą u, zwłaszcza na
południu Kaszub, gdzie jednak i tak odróżnia się ją od właściwego u
brakiem tzw. dyftongizacji (zob. p. 2.), np. bóg jako buk, nie: błuk (tak wymawiany
wyraz znaczy: ‘drzewo buk’).
2. Samogłoski oddawane literami o u mają niemal tę
samą wartość brzmieniową jak odpowiednie polskie, lecz
różnią się od nich tym, że:
a) na początku wyrazu;
b) po spółgłoskach wargowych p b f w m;
c) po spółgłoskach tylnojęzykowych k,
g, ch – ulegają tzw. dyftongizacji z ewentualnym
jednoczesnym przesunięciem artykulacji ku przodowi jamy ustnej, a więc np.: łowca/ łewca, płole/ płele, błok/
błek, kłoza/
kłeza, chłori/
chłeri, łuczba/
łyczba, błuk/
błyk, kłupc/
kłypc itd.
Uwaga: W innej – i nowszej – pisowni wymowę
taką sygnalizuje kreskowanie ò, ù.
3. Osobliwe kaszubskie samogłoski
zapisywane literami ô, é, ë mają dość zróżnicowaną
(geograficznie) wymowę:
ô: a) jako o:
polc, mo (Wejherowskie, Zabory, Jastarnia); od o
różni się brakiem dyftongizacji (zob. p. 2.),
b) jako ô: pôlc, mô
(Puckie, wsch. Kartuskiego),
c) jako e: pelc, me
(centrum, część pn.-zach. i pd.-zach.);
é: a) jako é,
tj. pośrednie między e i y: chléb, téż,
b) jako y, i (na
pd. od Pucka po Kartuzy): chlyb, tyż;
ë: a) jako e:
les, ledu, bełe (Wejherowskie, pd.-zach.),
b) jako ea, ae, tj. pośrednie między e
i a: leas, leadu, beałea ‘były’ (pn. i śr. Kartuskiego),
c) jako y lub u: lys/
lus, ryby/ rubu (pd.-wsch.); na tym obszarze wymawia się u (nie: ë),
np. Kaszuba, czuc.
4. Samogłoski nosowe są w
kaszubszczyźnie wymawiane inaczej niż w polszczyźnie ogólnej i geograficznie
dość różnorodnie, a jedna z n ich zapisywana jest oryginalnym znakiem, a
symbolizują je mianowicie litery:
ã (pol. ę)
– to nosowe a, a zatem zapisy typu gãs, jãza,
wiãcy, widzã tã kãpã, wymawiane: ga(n)s, ja(n)za, wia(n)cy, widza(n) ta(n) ka(m)pa(n);
jedynie w Puckiem często obocznie słyszy się: ge(n)s,
widze(n) te(n) ke(m)pe(n).
ą (pol. ą)
– to nosowe o, raczej kaszubskiego ó (por.
p. 1.), a zatem zapisy typu gąsor, wąs, piąti,
jidą z tą krową trzeba wymawiać mniej więcej jak: gó(n)sor,
wó(n)s, pió(n)ti, jidó(n) z tó(n) krowó(n);
5. Spółgłoski nie przedstawiają aż tak
skomplikowanego obrazu, mniej ich bowiem, a poza tym większość osobliwości
wymawianiowych w tym zakresie uzewnętrznia się wprost w zapisie, czyli mniej tu
rozbieżności między wymową a pisownią, jednak kilka kwestii należy tu
podkreślić:
a) twardość, np. s, z, c,
dz, n zaznaczana jest znakiem y,
np. syn, zymk, cygnąc, dzys, bëlny;
b) miękkie wargowe zapisywane są i
wymawiane przeważnie jak w polszczyźnie, np. białka, pies,
wiara, ofiara, miara. Uwaga: w innej pisowni miękkość oddaje
się literą j;
c) pod znakiem ł kryje się
głoska wymawiana podobnie jak w polszczyźnie potocznej, czyli tzw. u
niesylabiczne, np. ałto, połka (pisane: auto, pôłka).
Niekiedy taką samą głoskę sygnalizuje litera w,
np. czerwony, dwór, swój, wóz, wôłtôrz (wymawiaj:
czerłeny, dłór, słój, łóz, łôłtôrz);
d) na północy Kaszub i w pasie zachodnim
utrzymała się stara wymowa głoski oznaczanej dwuznakiem rz, a
zatem zapisy typu trzë krzëwé krze, orzechowé drzewo należy
wymawiać: trsze
krszewé krsze, orżechłewé drżewłe itp.
W aneksie 2. do „Zasad pisowni kaszubskiej”
(oprac. E. Breza, J. Treder) reguły te omówiono szerzej, pokazując na
przykładach rymowanych utworów Derdowskiego, Trepczyka i Rompskiego, co istotne
choćby dla akcentu. Omówiono tam również takie sytuacje, w których
recytator-Kaszuba powinien się dostosować do zapisu pisarza, mimo iż z domu
recytujący nie wyniósł danej właściwości wymawianiowej, np. akcent na ostatnią
czy na pierwszą sylabę, bylaczenie, wymowa typu mniasto itp.; w
przeciwnym razie należy dobierać teksty do możliwości recytatora.
Nauczycielowi-opiekunowi i wytrawniejszemu recytatorowi często wystarczy
wnikliwsze „przyjrzenie” się tekstowi, zwłaszcza rymowanemu; rymy szczególnie
dużo „mówią” o konkretnej wymowie głosek.
Wskazówki biliograficzne
Dërchôj królewiónkò. Antologia dzysdniowi prozë kaszëbsczi. Zebrôł i òproc. E.
Pryczkowski, Gdynia 1996.
Kaszëbskô nôtëra,
S. Janke, Wejherowo 2001.
T. Lipski, Remùsowi króm. Wypisy z literatury kaszubskiej dla nauczycieli języka polskiego, Gdańsk
1990.
Modra struna. Antologia poezji kaszubskiej, oprac. T. Bolduan i in., Gdańsk 1973.
Piaśnica, wyd. I,
Gdańsk 1971; wyd. II, 1984, wyd. III, Gdańsk – Wejherowo 2001.
L. Roppel, Ma jesma òd mòrza. Poezja
i proza kaszubska o morzu, Gdańsk 1963.
L. Ropel, Wybór współczesnej poezji
kaszubskiej, Gdańsk 1967.
J. Samp, Zaklęta stegna. Bajki
kaszubskie, Gdańsk 1985.
J. Samp, Poezja rodnej mowy,
Gdańsk 1985.
Swiãti dzél dësze.
Antologia kaszubskiej poezji religijnej. Zebrał i przygot.[…]
J. Walkusz, Pelplin 1981.
S. Bartelik, Chòc mie szëmią jiné drzewa,
Gduńsk 2000.
S. Bieszk, Sonety kaszubskie.
Zebrał i do druku przygotował J. Borzyszkowski, Gdańsk 1975.
B. Bork, Lesôcczé pòwiôstczi ë jiné dokôzë,
Wejherowo 2002.
A. Browarczyk, Zymkòwé kwiatë, Gdańsk
1979.
J. Bruski, Gadki Józefa Bruskiego,
Gdańsk 1975.
A. Budzisz, Zemja kaszëbskô. Utwory
wybrane, Gdańsk 1982.
J. Ceynowa, Bùrsztinowé serce,
Puck 1981.
J. Ceynowa, Skarb i moc. Bajki
puckie, Gdańsk 1975.
J. Ceynowa, Ùrënamle. Pòwiôstczi
z kòmùdnëch lat, Gdańsk 1982.
J. Ceynowa, Z Tatczëznë, Gdańsk
1981.
I. Czajinô, Mòjim mùlkã je kam,
Kartuzy 1994.
H. Derdowski, Ò panu Czôrlińsczim co
do Pùcka pò sécë jachôł, Gdynia 1960 lub: [oprac. J.Samp], Gdańsk 1990.
A. Dominik, Gawędy kaszubskie, Warszawa
1986.
A. Dominik, Pòkąd bãdą bôtë,
Krokowa – Puck 1992.
A. Dominik, Tóna z pùstk, Puck 1983.
J. Drzeżdżon, Dzwónnik, Gdańsk
1979; nowe wyd. pt. Zwónnik, Gdynia 1998..
J. Drzeżdżon, Na niwach, Gdynia
1991.
J. Drzeżdżon, Przëszlë do mie, Gduńsk
1995.
J. Drzeżdżon, Sklaniané pôcorë,
Gdańsk 1974.
J. Drzeżdżon, Twarz Smãtka, Gdańsk
1993.
S. Fikus, Pòjmeńczicë, Gdańsk
1981.
H. Hewelt, Nie òdińdã bez pòżegnaniô,
Gdynia 1996.
L. Heyke, Kaszëbsczé spiéwë.
Oprac. L. Roppel, Gdańsk 1972; nowe wyd. S. Jankego, Gdańsk 1999.
A. Hirsz, Felietónë pòsobnika Gùczowégò
Macka, Kartuzy–Gdynia 1998.
S. Janke, Ju nie jem mòtélnikã,
Gdańsk 1983.
S. Janke, Kòl kùńca wiekù, Gdynia
1990.
S. Janke, Łiskawica, Gdańsk
1988-1989.
S. Janke, Piesniodzejanié. Wiérztë i
spiéwë, Gdańsk 2003.
S. Janke, Psë, Gdynia 1991.
Jich troje… Wiersze
wybrane: D. Ulenberg, J. Szutenberg, W. Kiedrowska, Stężyca
1993.
J. Karnowski, Jô bëm leno chcôł,
Gdańsk 1986.
J. Karnowski, Moja droga kaszubska.
Z rękopisu oprac… J. Borzyszkowski, Gdańsk 1981.
J. Karnowski, Sowizdrzôł ù Krëbanów,
Gdańsk 1983.
J. Karnowski, Wiersze pierwotne,
Gdańsk 1978.
W. Kiedrowska, Dzéwczątkò i róża,
Słupsk 2003
A. Labuda, Gùczów Mack gôdô. Wstęp
i posłowie T. Lipski, Gdańsk 1992.
A. Labuda, Kaszëbsczim jesmë lëdã,
Gdynia 1996.
J. Labudda, Kôrba cëchòtë, Gdańsk
1986.
J. Labudda, Słowa òbséwają zemiã,
Gduńsk 1995.
J. Łysk, Malëjã kòlibiónką, Rëmiô 1996.
J. Łysk, Mój ògródk. Wiérztë,
Puck – Gdańsk 1988.
J. Łysk, Sôł miłosc, Wejherowo
1994.
J. Łysk, Stegna. (Wybór wierszy);
[br. roku i miejsca wyd.]
A. Majkowski, Wiersze i frantówczi,
Gdynia 1957.
A. Majkowski, Żëcé i przigòdë Remùsa.
Zwiercadło kaszëbsczé, Dzél I-III, Gdańsk 1974-1976.
K. Muza, Mamòta, Gdańsk 1981.
A. Nagel, Astrë. Wiersze, Gdańsk 1975.
A. Nagel, Cassubia fidelis, Gdańsk
– Wejherowo 1971.
A. Nagel, Cëdowny wzérnik, Gdańsk 1979.
A. Nagel, Dzéwczã i krôsniãta, Gdańsk
1988.
A. Nagel, Nënka Roda i ji dzôtczi,
Gdańsk 1977.
A. Nagel, Nie spiéwôj pùsti nocë. Wierztë
wëbróné, Gdańsk 1997.
A. Nagel, Procëm nocë, Gdańsk
1970.
Z. Narski, Moje pacierze, Gdańsk
1974.
S. Okoń, Za lasã mòrze.
Wybór… J. Drzeżdżon, Warszawa 1975.
A. Pepliński, Niech szëmi las,
Gdańsk 1973.
S. Pestka, Pòłudnica, Gdańsk 1976.
S. Pestka, Wizrë ë duchë, Gdańsk
1986.
S. Pestka (J. Zbrzyca), Wieczórny widnik,
Gdańsk 2002.
A. Pieper, Morze moim domem,
Gdańsk 1982.
A. Pieper, Opowieści helskie,
Warszawa 1985.
J. Piepka, Kamiszczi, Gdańsk 1983.
J. Piepka, Spiewa i lza, Gdańsk 2002.
J. Piepka, Stojedna chwilka. Poezje,
satyry…, Gdynia 1961.
L. Roppel, Z piesnią do Cebie jidzema,
Mateńkò, Gdańsk 1988.
J. Rompski, Pòmión zwònów, Gdańsk
– Sztutowo 1970.
J. Rompski, Wiérztë, Gdańsk 1980.
M. Selin, Kaszubski kwiat. Wiersze,
Gdańsk 1982.
M. Selin, Niech wiater niese piesń,
Gdynia 1996.
F. Sędzicki, Jestem Kaszubą.
Wybór utworów, Warszawa 1956.
R. Skwiercz, Nié kòżdą dzurã je letkò
zasztopac, Gdańsk 2003.
J. Stachurski, Te pòkazëją na mnie,
Gdańsk 1980.
B. Szymańska, Zdebło na swiat cësniãté,
Gdynia – Wejherowo 1996.
J. Trepczyk, Mòja stegna, Gdańsk
1970.
J. Trepczyk, Òdecknienié, Gdańsk
1977.
J. Walkusz, Jantarowi pôcerz,
Gdynia 1991.
J. Walkusz, Kańta nôdzeje, Gdańsk
1981.
R. Żmuda-Trzebiatowski, Òdłómczi,
Gdynia 1997.
S. Janke, Krôjczi pôjczi, Gdynia 1997.
S. Janke, Żużónka jak mrzónka. Kołysanka
z marzeń, Gdańsk 1984.
Mësla dzecka. Antologiô kaszëbsczich
wiérztów dlô dzôtków i młodzëznë. Zebrelë i
przërechtowelë E. i E. Pryczkowscy, Banino 2001.
A. Nagel, Szadi Władi, Gdańsk 1983.
J. Piepka, Mòja kòtka – mój kòt, Gdańsk
1983.
J. Trepczyk, Ùkłôdk dlô dzôtk, Gdańsk
1975.
HIERONIM DERDOWSCZI (Hieronim Derdowski)
Wëjimczi z pòématu Ò
panu Czôrlińsczim…
CZÔRLIŃSCZI JEDZE DO PÙCKA PÒ SÉCË…
Druchë, chiże le
nadstawta blëżi wasze ùszë,
Bò jô wama pełną ksążkã zarô nałgac mùszã.
Nie wiém, jak ne łgôrsczé mëslë ze łba sã wëwiją,
Ale wama ò Czôrlińsczim zełżã historiją:
Co òn wëżił, czej do Pùcka jachôł rôz pò sécë –
Jedno smiôc sã wama bãdze, drëdżé płakac lece.
Widzã gò, jak w dłudżim płôszczu ju zaprzągô kònie,
Jak schilony ze sedzeniô daje gãbë żonie.
– Òstań z Bòdżem, mòja białkò, nie czas dłëżi zwlekac,
Lód na błotach, sécy ni ma, czas sã w swiat wënëkac!
Tak pòwiôdô pón Czôrlińsczi, trzaskô tej z batoga
I ju pãdzy, gdze do Pùcka z Chmielna jidze droga.
Òna wrota zamikając, chùstką łzë òcérô
I jesz długò za nim teskno zza płota wëzérô.
Pòtim jidze do kòscoła, klãkô na kòlana
I sã mòdli przed wôłtôrzã za swòjégò pana:
Bë szczeslëwie ze sécama z Pùcka dodóm wrócył,
Nie zarwôł sã gdze na błoce abò nie wëwrócył.
Tej zwòłała wszësczé babë, co w kòscele bëłë,
Dała kòżdi pò srébrnikù, bë pôcérz mówiłë
Za rëbôka Czôrlińsczégò, co jachôł pò sécë,
Bë gò jaczé tam nieszczescé nie spòtkało w swiece.
MÙZËKA JAGATCZI
Czej to drużba
prawił mòwã, tej z kòmórczi w bòkù
Wëtknął główkã jaczis anioł w òsemnôstim rokù
I le mrugôł wstec na drużbã, jak czej trus, òczkama,
Ale skòrno drużba wëszedł, zdżinął za dwiérzama.
Tej Czôrlińsczi sã zapitôł òrganistë drucha,
Co za jedna tam w kòmórce krëje sã dzewùcha.
Òrganista sã ùsmniéchnął, òtwòrził kòmórkã
I pòkôzôł szlachcëcowi swòjã pannã córkã.
Białka nôgle sã na lëcach ògniã zapôlëła
I sëczenkã, chtërną szëła, z rãkù ùpùscëła.
Szlachcëc zwinnie tej przëskòcził, pòdôł ji sëczenkã,
Czim natëchmiast so pòjednôł ùrodną panienkã.
Schilô główkã i gòscowi skłôdô swą pòdzãkã,
A, czej òjc ji kôże, nawet pòdôwô mù rãkã.
Òrganista tej bez midżi znak dôł swòji córce,
Be zagrała Czôrlińsczémù co na klawikòrce.
Białka sã to czerwieniła, to jak kréda bladła,
Ale wreszce do dłudżégò pùdła grac zasadła.
Klapã w górã tej pòdniesła, rozłożëła nótë
I zaczãła bic pôlcama w biôłé pùdła gnôtë.
Z gòscã bliskò klawikòrtu sadlë so rodzyce,
Abë słëchac, jak wëpadnie òno w gnôtë bicé.
Białka tłëcze prawą rãką na òteczné gnôtë,
Cenkò, jak to mùzëkùją pò stodołach kòtë.
Razã ale wali lewą, jakò bë pò basach,
Grubò, jakò czej skrzëpią cãżczé wrota na zôwiasach.
Rôz zdôwało sã, że tësąc żabów skrzeczi w błoce,
Pòtim znôwù, jakbë twardé żôgòwelë kloce.
Wreszce raptã przeskòczëła w melodiją smùtną,
Jak czej w pùstą noc na nótã spiéwają pòkùtną.
Pòkôzała biôłé ząbczi i pòdniesła główkã,
Tej zaczãła do mùzëczi spiewac jim frantówkã:
Na ny kãpie, na zelony, na Żôrnowsczi Wòdze,
Sedzôł czedës smòk òkrutny w mùrowanym grodze […]
SEN PANA CZÔRLIŃSCZÉGÒ
Chòc Jagatka ju do
kùńca piesnią wëspiéwała,
Jednak wiedno paluszkama dali przebiérała.
Szkòda jeno, że nie czuła sama ju, co grała,
Bò Czôrlińsczi zaczął chrapac, że jaż jizba drgała.
Wej frantówka pana gòsca czësto dëcht ùspiła,
Takô bëła w melodiji czarëjącô sëła.
Drzémôł so na klawikòrce głowã mając w rãkù
I chrapanié swòje miészôł do mùzëczi brzãkù.
Gwizdôł bez nos, jak czej wartôrz na piszczôłce w nocë,
To wëdôwôł znôwù tónë jak groch na rzeszoce.
Czasã jãknął, jakbë w bòkù jegò kłoła kòlka,
Tej zawôrknął jak przë snucu próżnô warczi szpólka.
Czej tak drzémôł so Czôrlińsczi, tej sã jemù sniło,
Że w kapùzë jegò całé piekło sã rojiło.
Tësąc kãsëch czartów w òny wëprôwiało skòczi,
A jak wiorë chùdzy bëlë kãsy ni biédôcë.
Tej zlitowôł sã nad nima wëjął z czeszeni
Dużą szczukã i jã pòdôł czartóm na zjedzenié.
Czarcë chcëwie z jegò rãczi dôr ten òdebrelë
I gò zarô na kawałczi kłama rozszarpelë.
Ale nôgle tej wëpôdô z rëbë ny wnãtrznosców
Czôrnô dësza, co ni cała ni mô, ani kòsców.
Czarcë zarô sã rzucają z wszësczich strón zawzãce
I chwëtają jã za nodżi i za òbie rãce.
Tej wtłoczëlë nie pitając dëszã do kapùzë,
Pòczim ò nią grac zaczãlë w òłowianné gùzë.
Wnet ją wëgrôł kąseczk z fifã Smãtek, krewny Mòrë
Wzął ją w zãbë razã z mùcą i fiu! fiu! za górë.
Rëbôk mësląc, że na jawie tracy swòjã mùcã,
Krzëknął jak czej ùtrôpiony: – Zdżeta le, kaducë!
Czej Jagatka to ùczuła, zarô grac przestała,
A ji matka z wërzasniãcô ledwie nie òmglała.
Zaczinają pòswiãconą wòdą gòsca żegnac,
Abë czartów i kaduków òd niegò òdegnac.
Tej złé dëchë Czôrlińsczégò zarô pòniechałë
I ju wòlni jegò piersë sobie òddichałë,
Wiãc kòbiétë terô bëłë kąsk ùspòkòjoné,
A tej szepnął òrganista do swi luby żonë:
– Le gò nie dej tu przebùdzëc, bò òn zmãczon z drodżi! –
Widac, że mù na sëmieniu cãżi kłopòt srodżi.
Niechże Pón Bóg lëtoscëwi mégò drucha strzeże!
A tej pòszedł pón bakalôrz zwònic na pôcerze.
CO ZWÒNË MÓWIŁË ZA ÙMARŁIM
Szlachcëc zanim jesz
w Główczëcach pòszedł do pastora,
Szukôł piérwi swòjich Żëdków, co jich zgùbił wczora.
Wëpëtiwôł sã kògùskò trafił le na drodze,
Ale darmò! – Tak przepadlë jak czej kam we wòdze.
Le dzekùtnik, co z Lãbòrga przëjachôł w ti chwilë,
Rzekł mù, że tak z mãdel Żëdów widzôł stąd trzë mile.
Czôrlińsczémù sã nie chcało ju za nima gònic,
Wiãc so pòszedł do pastora i kôzôł zazwònic –
Za nã duszã, co przed swiãtim Piotrã stanãła bez mùcë.
Czej sã z wieżi brzãkòt zwònów dalek rozbiegiwôł,
Tej pón ùsôdł na kamieniu i sã przësłuchiwôł.
Òdezwałë sã trzech zwònów brzãczi pòkłóconé,
Jãk żałosny sląc w pòwietrze w tã i òwą stronã.
Brzãk sygnarka nôtwardzészi béł w miészónym chórze,
Wòłôł, jakbë zwònił skargã: – Grzésznika Bóg kôrze!
Za nim môłi zwón wëdôwôł miłi głos, ùroczi,
Przëgłëszając skarżëcela zwònił: – Bóg wë-bôczi! –
Dużi zwón dwa pierszé wiedno gòdzy jak le mòże,
Litoscëwie za zmarłégò prosy: – Zbaw gò, Bòże! –
Tak szło wiedno, pierszi wòłô: Grzésznika Bóg kôrze!
Drëdżi zwòni: Bóg wë-bôczi! – Trzecy: Zbaw gò, Bòże! –
Wreszce pierszé dwa ùcëchłë, le nen trzecy dużi
Głosył swòje: – Zbaw gò, Bòże! – Jesz chwileczkã dłużi.
Czej òstatné wëdôł zwãczi żałosnie a czësto,
Tej nastała chwila głëchô… tesknô… ùroczëstô…
Czôrlińsczémù, co przë wieżi sedzôł w zamëszleniu,
Srodze letkò sã zrobiło terô na sëmieniu.
Wiedzôł, że czej zwón proszący przemógł òba drëdżé,
I że prosto ju do nieba jegò dësza pùdze,
Bò tak mówią dłudżim wiekã pòsëwiali ludze;
Wiedzôł, że mô dobrze terô tam na tamtim swiece,
Wiãc spòkójny i wesołi òpùscył Głowczëcë[…]
MIDZËMÒRZÉ HÉL I TRZË KÃPË
Òn bez strachù ale
jachôł na kaszëbsczi arce
I òbzérôł sã dokòła jak żôłniérz na warce. –
Bôt ju płënął na pòłowie drodżi srodze nôgle,
Bò mù wiater òd zôchòdu mòcno dmùchôł w żôgle. –
Tam gdzes dalek pãdzy òkrãt, jeden tu, tam drudżi,
A tu z lądu cygnie w wòdã zëmny jãzëk dłudżi.
Ten z pòczątkù je ceniuszczi, pòtim sã rozszérzô,
A na jegò kùńcu widac cos jak czejbë wieżą.
Czôrlińsczi sã pitô Mùżë, co téż to bëc mòże?
Ten mù rzecze, że to nasze hélsczé midzëmòrzé.
Òno mô, jak wëmierzëlë, sédem mil długòscë,
Ale czasã jeno szescset kroków szerokòscë.
Òno biôłé tam na kùńcu to je czub latarnie,
A tu procëm bôtu dzoba òbie są Jastarnie:
Nasza Pùckô, w chtërny pòlskô je swiątëniô pańskô,
A co leżi zarô òbòk, to Jastarniô Gdańskô.
Piérwi na tim miescu – ale to ju czasë starë –
Jaczés stari jãdzë Jastrze skłôdelë òfiarë;
A że to w czas wielkanocny robilë pògónie,
Stąd Jstrama më zowiemë Pańsczé Zmôrtwëchwstónié.
Dali ksobie leżi Kùsfeld, za nim wej Cejnowa,
W szterech wsach nëch nie ùczëjesz miemiecczégò słowa.
Króm mieszkańców miastka, co je nazëwają Hélą,
Wszëscë wiarã z Pòlôkama jak i serce dzelą.
Nasze wiosczi są òd sebie dalek òddaloné,
Le wązutczé za chëczama mómë tam zôgónë;
Bò wnet wszëtek ląd zajãti je królewsczim lasã,
To te drzewa, co sã w mòrze dłudżim cygną pasã.
Ale më ò wiôldżé gruńta wcôle tu nie dbómë,
Bò so w mòrzu pòżëwieniô sécama szukómë.
Më, Hélanie, nie znajemë wòza ani kòni,
Bò nôs darmò wòzy wiater pò falisti toni.
Nasze chëczë grodzą nama srodze drodżé scanë,
Bò z rozbitëch je òkrãtów mómë zbùdowané.
Las wspaniałi nama twòrzą przed òknama masztë
I pòdnoszą z dumą w górã głowë swé spiczasté.
Hél nasz to je nôszczeslëwszi z całi zemi kątek,
Bò chto mô tu pôrã bôtów, wiôldżi mô majątek.
Szlachcëc pilnie na kòżdusczi Mùżë słowò zwôżôł,
Nigdë tëlé òn ò Hélu so nie wëòbrôżôł[…]
PANI CZÔRLIŃSKÔ PŁACZE Ò CHŁOPA…
Czej pón szkólny
przestôł czëtac, zrobiło sã cëchò…
Rzekł tej: – Ja, to jemù jednak pòszło srodze lëchò! –
A Czôrlińskô jesz chwileczkã płaczącô sedzała,
Pòtim kartã òdebrała i ze stółka wstała.
Wierã razu nie mówiła: – Panie Bòże zapłac! –
Le zaczãła jak w gòrączce cos do sebie paplac.
Chùtkò pòszła do swi chëczë, wszësczim pòwiedzała,
Co sã w szkòle ò swim chłopie z kartë dowiedzała.
Tej sã słudżi i rëbôcë mòcno zasmùcëlë,
Łzë so z òczi wëcérelë, głowë pòzwiesëlë.
Môłi Jónek razã z nanką klãklë przed òbrazã
I zaczãlë mówic pôcérz, z nima drëdzy razã:
Proszą Bòga, abë w prize pón nie ùmarł z głodu,
Bë pòwrócył z pełną fùrą, nié doch bez niewòdu.
Ale pôcérz ten wierãże trochã béł za głosny,
Bò Marëszce môłi stôł sã w kòlibce nieznosny:
Wej żabinka cenczim głosã narôz zaskrzeczała –
Tej Czôrlińskô chiże letkò jã zakòlibała.
To sã dzeckù pòdobało, przestało sã gniewac,
A tej matka mù zaczãła tak nad główką spiewac:
Ziuziu, ziuziu, córulenkù,
Zabilë cë òjca w
rénkù,
Zabilë gò ze drëdżima
Topòrama żelôznyma.
A w Redëni krwawô wòda,
Szkòda òjca, żëcô szkòda!
Zdrzém sã, zdrzém
sã, mòje dzeckò, w tim bùjónym łożu
Snij so, mòja maluneczkò, ò aniele stróżu.
Matka płacze, të
spij sobie,
Òj, nie tobie płacz, nie tobie!
Tobie anioł cacka strugô,
W gaju żôłti ptôszek frugô.
A w Redëni krwawô wòda,
Szkòda òjca, żëcô szkòda!
Mòże anioł cë ò
tatce co òbznajmi we snie,
Czë wspòminô dzys ò matce, czë pòwrócy wczesnie.
Matka płacze bez
ùstankù,
Të spij sobie na pòsłankù.
Tobie pluszcze ribka w stawie,
Gąska gãgô na mùrawie.
A w Redëni krwawô wòda,
Szkòda òjca, żëcô szkòda!
Tatka jãczi nóm w
niewòli dalek za górama,
Wierã serce jegò bòli teskniąc tu za nama.
Mòże wiãcy nie przëjedze do dzecka i żonë,
Żëc bãdzemë mòże w biédze òbie òpùszczoné.
Cebie matka
wëpiastëje,
A stróż anioł cã pilnëje;
Wëprowôdzô cã na łączkã,
Wiónek daje dzeckù w rączkã.
A w Redëni krwawô wòda,
Szkòda òjca, żëcô szkòda!
Płakac bãdzem
nieustannie całé dnie i nocë,
Bò cë wiãcy nie òstónie wdowie i seroce.
Wiónek bierzesz
dodóm sobie,
Kładzesz gò na tatczi grobie.
Klãcząc mòdlisz sã za òjca,
Co gò zabił Krzëżôk-zbòjca.
A w Redëni krwawô wòda,
Szkòda òjca, żëcô szkòda!
ALEKSÃDER MAJKÒWSCZI (Aleksander Majkowski)
KASZËBË [Wëjimk]
Tu są naju chùdé
piôsczi
I zaspałé chójczi,
A na nich so szaré gapë
Pòwiôdają bôjczi.
Òj, te gapë, szaré
gapë,
Co tak cëchò sedzą,
Òne mało pòwiôdają,
A tak wiele wiedzą.
Òne wiedzą, chdze
pòd górą
Ò wòjnã za wiarã
Wòjska żdżą, jich strzegą swiãti
Józef i Barbara.
Òne wiedzą, chdze
pòd górą
Zwón gbùr pługã trący,
Ju pług dali jic nie bãdze,
A kóń stanie drżący.
I zwón lądã wòłac
bãdze
Pò pòmòrsczim kraju,
I ricerzi stanie wòjskò
Kùli kwiatów w maju…
ZYMK
Kaczczi na jezorze,
Kwiôtczi na ùgòrze,
A słunyszkò swiécy,
Skòwrónk w niebò lecy
I tak bëlnie spiéwô,
Że le sã òdzéwô.
Na słomianym dachù
Bòcón na òdwachù
Stoji jedną nogą,
A na pòle drogą
Pasturk bëdło wiedze,
Slôdë òrôcz jedze.
Kùkówczi kùkają,
A pòd lasã grają
Pasturcë na rogù
A tatink na progù
W słuńcu sã ògrzéwô,
Wiãze séc i spiéwô.
Jaskùłk czôrné roje
Môłé gniôzdka swòje
Nad òknama lepią,
A pò płotach trzepią
Szaré wróble wszãdze:
Snôżé latkò bãdze.
NA ÒKSËWSCZI KÃPIE
Tam na dole szëmią
dunë,
Z pianą rąbią krôj,
A tu w górze płaczą zwònë
Na grobów cëchi rôj.
Tu kòscółk midzë
grobë
Jak wdowa wtulił sã,
A płôszczã gò-c żałobë
Òkriwô z mòrzô mgła.
Czej zwònów głos
ùstanie,
Tej stąd, dze tonie Hél,
Z cemnicë wiater kanie
I dunë stroji w biél.
Tej żôłobné chòrałë
Òrganë mòrsczé grzmią,
A z niebiesczi pòwałë
Ze żôlu gwiôzdë drżą.
BECZKA PEŁNÔ I PÙSTÔ
(z Kriłowa)
Dwie beczczi na
wãder szłë: pierszô z nich
Òd wina wôżnô,
A drëgô próżnô.
Tak pierszô z nich
bez trzôskù na piechòtkã
Sã wlecze,
A drëgô mòcno
skôcze.
Òd ni z kamiannych
dróg i pãkaniô i grzem
I kùrz słupã.
Przechòdni sã na
stron ze strachù chiże zmiece
Ji trzôsk ùczuwszë
òd dali.
Kò òna beczka, a nic
w ni
Ni mô ti wôrtoscë
jak pierszô,
Cëchô w swiece.
……………………………………………………..
Chto ò dokôzach
swòjich wszëtczim górno pieje,
Ten gwësno nic wôrt
nie je.
Chto pò prôwdze co
zrobi – chwałą żadzy
Wiôldżi sã człowiek
na słowa nie sadzy
I przemiszlô òn
dzeła mòcny srąb
Bez trąb.
RËBÔK I GBÙR
Na Swôrzewską Matkã
Bòską
We Swôrzewie zwònë
grają
A rëbôcë dzys w
kòscele
Spią, sã mòdlą i
spiéwają.
A z wôłtôrza Swiãtô
Matka
Zdrzi przez swiéce i
przez kwiôtczi
Litoscëwie na te
swòje
Dobré i niedobré
dzôtczi.
Z Hélu, z Kãpë òni
proszą,
Bë jim przeżegnała
mòrze,
Bë jim w jadra
napãdzëła
I łosose, i wãgòrze.
A czej probòszcz z
kôzalnicë
Jął rëbôkóm trząsc
sëmienié,
Tej sã wszëscë w
piersë bilë,
I béł lameńt, i
beczenié.
Ale jeden, wej, nie
płakôł,
Cëchi, sëchi jak
piéń drzewa,
Chòc na niegò
wszëscë zdrzelë:
Béł to gbùr ze
Żelëstrzewa.
Z gòrzã jemù rëbôk
rzecze,
(Łza mù górą nosa
płënie):
Wszëscë tu jak bòbrë
beczą,
A të cëchò, wilczi
sënie?
Kò i na cëż mie
beczenié?
Nie robiże browariji
–
Òdrzekł gbùr. – C’to
nié mój òdpùst!
Tëc jô z jinszi
parafiji.
Wëjimczi z pòwiescë Żëcé i
przigòdë Remùsa:
[PÒSTACËJÔ REMÙSA]
…Bò na żécé rzetelnym Bògã niewiele bëło mù
nót. A czim przëòbléc swòje przërodzoné cało, to jemù nie sprôwiało wiãcy
kłopòtu, co zajkòwi, chtëren gò ùwôżac mùszôł za straszka z kapùstë, abò lësowi:
stwòróm niemòwim, chtërnym Pón Bóg litoscëwi za darmôka dôwô òbleczenié na zëmã
i lato.
Naszi Kaszëbi są hònorni i dbadzą ò widzałosc.
Czej chtëren z nich w pòdzartim na òczë lëdzóm jidze wãpsu, tej ju z rzetelny
biédë. Kò jednak wiedzelë, że Remùs nie je taczi biédny, jakùż ni mielë so
ùbrzątwic, że jemù Pón Bóg nie ùżëcził pewnégò rozëmù, czej sã przëzdrzelë jegò
òchãdowiznie.
Bò chłopã òn ùrósł dużim jak stolëm, ale
ùschłi béł jak pesterniôk. Na głowie mù sedzała mùca stôrodôwnô, czôrnym
barankã òbrąbionô. Sëkno pòd barankã bëło zeloné, ale na wiéchrzu krôsë jegò bës
sã nie doznôł. Bò słuńce przez tëlé lôt pôlëło na nim kòlorë tãgòwé, a deszcz i
sniég je pòmieszałë na jedno.
Spòd mùcë pchałë sã parmienie czôrnëch włosów
na ùszë, kark i skarnie. Lica miôł brodaté i włosaté. Ale tëch włosów nie
stojało gãscy niż żëtka na pòlach za Juszkama. Dlôtegò tëlé gùbów widzec bëło
na jegò skarniach jak na ùsëszonym jabłkù. Ale gùbë te nie znaczëłë ùmôrtwieniô
ani kłopòtu. Chto zazdrzôł w jegò czôrné, môłé òczë, ten w nich ùzdrzôł tëlé
wiesołoscë, że jaż mù sã dzywno stało. Bò na òkò bë sã bëło zdôwało, że Remùs w
chwilë ti płakac bãdze.
Wdarzëc sobie gò mògã dobrze z tima
pògùbòwónyma licama. Wdarzã so, że tëch gùbów wësëpało sã jesz rôz tëlé niż zwëczajnie,
czej Remùs sã òd smiéchù trząsł. Tej mù tak patrzëło, jakbë sã òctu napił abò
baro drãdżich léków. Widzôł jem gò rôz w taczim smiéchù, ale ze smiéchù
przëszło midzë nama do baro dzywny rozmòwë.
Za młodégò knôpa bòjôł jem sã Remùsa, bò czej
jem co przeskùrził, tej jizdebnô straszëła:
– Pòżdôj le, przińdze Remùs i weznie cã w
miech!
Wiém, że i jinszé dzecë nim strôszëlë. A ma môłi
bëłasma ti ùdbë, że òn so chòba za nas sprawi nowi wãps, czej nas dobrze przedô
żëdowi. Bò téż ten jegò wãps, chòc dłudżi béł do pół jiczer i z mòdrégò fòliszu
zrobiony, tëloma łatama sã trząsł, że jegò pón mógł sã mieniac z jaczim taczim
straszkã w pòlu i jesz dodac przid. Nie zapinôł òn gò nigdë, bò gùzów nie bëło.
Widowôł jem Remùsa zëmą w pãkónym mrozu, jak swiécył na wiater gòłą piersą.
Nogawice chòba tim sã pësznic mògłë, że dwùch
Remùsów wlazłobë w jednã. Ale dur ni miałë mni niże wãps.
Jediné skòrznie mògłë stożëc sã. Bò bëłë
rzetelnie całé. Ale czejbë sã bëłë chcałë ùdawac procemkò nogawic i wãpsa,
ruchna te òdezwac sã mògłë:
– Dzéń i noc robima służbã: czë pón naju
legnie w gãstim chwarznie, czë w brzëdzastim lese, czë téż pò cecewi wléze pòd
jaką ùstrzechã. Kòżdi gózdz, kòżdi drzón naju sã jimô i pòcôrnie, pòkąd wa szkùrpë
so spita bëlno przë „Róże z Tandebùrga”, „Alim Babie”, „Walkù” i „Panu Czôrlińsczim”
na karze.
Bò Remùs zwëczajnie chòdzył na przërodzonych
nogach bòso. Le jak do miasta karowôł, òbùwôł bótë. Ale nié ze wzglãdu na
lëdzy. Miôł zwëczôj, że w miesce abò téż i we wsë kòscelny wstąpiôł do kòscoła
pòdzãkòwac Bògù i zdac sã na Jegò wòlą. A tam przed tim nôwiãkszim Panã nie chcôł
sã pòkazac bòso, bò wiedzôł, co sã słëchô.
Za òstatnym bùdinkã Remùs zebùwôł bótë i cëskôł
na karã do „Róże z Tandebùrga”, „Ali Babë” i „Walka”, chwëcył w gôrsce drążczi
swòji karë i pchôł dali bòso. Tej jegò òschłé nodżi w szeroczich jak młinarsczé
miechë nogawicach wierzgałë drogą taktã jak bijôczi w dwùch zwònach, chtërné
nadprzërodzonym cëdã zlazłë ze zwònnicë, abë chòdzëc pò zemsczich stegnach.
Czej sobie dzys przëbôczóm dzecynny strach
przed Remùsã, to wiém, że to béł strach taczi, jak gò dzecë mają przed Gwizdã i
Gwiôzdką. Straszno jim, ale ceszą sã w ten czas na te snôżé rzeczë, jaczé Gwizd
i Gwiôzdka przënôszają: katarzinczi z Torunia, òrzechë, piszczôłczi bestro
malowóné, pistoliczi, co głosno strzélają. To wszëstkò zwiastowôł Remùs, czej
jegò fòliszowi wãps na jarmarkù kanął.
[ZÉGAR]
Jak przëszła niedzela, tak naszi szlë do Lipna
do kòscoła. Le Marcyjanna òstała doma. A pùstki gbùra Zabłocczégò miałë dokòła
las głãbòczi[…] Marcyjannie gwësno straszno bëło sedzec sami, bò przëszła do
stani i rzekła:
– Pòj do chałupë, knôpie, jô cë co dóm!
I dała mie w czeladny gléń chleba, pòsmarowała
masłã. Tej wzãła kòrunkã i ùsadła przë piéckù na ławie. Ale jô jôdł, a czej jem
ju pôlce òbliznął, tej jem mùszôł wzerac na dużi zégar, co wisôł na scanie. Miôł
òn biegas dłudżi na pół cygła, a wôżczi jak stąpòrë òpòczné wisałë na grëbëch
sznurach. A pòkąd biegas szedł rôz stądka i nazôd, wiedno w nim nico sã
zadzarło, jakbë co cwiardégò pòłknął. A jô sã pitôł:
– Marcyjanno! Cëż ten zégar tak pòłikô?
– Òn pòłikô czas! – òdrzekła Marcyjanna i
zmòwiała dali swòjã kòrunkã.
Tak jô jesz z wiãkszą ùwôgą mù sã przëzérôł. A
tak mie sã zdało, jakbë zégar na mie patrzôł skarnią jak człowiek. Miôł òn na
ni dużé liczbë czôrné a na brodze krôsewé kwiôtczi. A jô so tak ùwôżôł:
– Czejbë òn tak mógł gadac mòwą lëdzką. Cëż bë
òn mie naòpòwiedzôł!
A Marcyjanna rzekła:
– To nie je zégar jak jinszé zégarë. Òn wié,
co sã stónie w przëchòdnym czasu – òn widzy Smierc!
– Jakùż òn mòże Smierc widzec?
– Òn stanie, bò òn jã widzy na przededwiérzu,
abò zacznie bic niedobrą gòdzënã.
Tej Marcyjanna, rzekłszë to, kąsk zbladła, ale
pò chwilë dodała te słowa:
– Ale ti niedobri gòdzënë, chtërny jô sã
bòjã, ti òn jesz nie wëbił.
Jô na to sedzôł cëchò, bòm so jesz niczegò nie
bôcził. Ale stôri zégar scygnął na sã czilka parmieni słuńca, co przez òkno swiécëłë
na pòdłogã, i zdrzôł na dzéwkã jak mądri stôri człowiek, co sã ùsmiéchô, bò wié
wszëstkò. Ale òna tegò nie widzala, bò patrzëła na pòdłogã sztiwno jak gapa w
gnôt – jak to mówią. Tej ji łzë przëszłë do òczu i jãła do mie gadac, jakbëm béł
dorosłi człowiek, a nié môłi Remùs:
– Bôczë, knôpkù, to je tak: Mòcnô je ta chata
nasza, w srąb wëbùdowónô z camrów, jaczich ju dzysôdnia nie natrafisz w czôrnym
bòrze. I pòtcëwi w ni mieszkają lëdze. A słuńce zdrzi przez òkna we wszëstczé
nórtë tak, że chòc mieszkómë w lese, widno ù nas i cepło. Lëdzczé òkò w kòżdi
mòże zazdrzec nórt, bò dobrô w nim rządzy gòspòdëni. Ale wierzë mie, knôpkù,
kòżdô chata mô jeden taczi nórt, chdze słuńcu zastôwiają òkno i sąsada nie
zaprowadzą. Samò le òkò Bòsczi tam wezdrzi.
– A cëż w tim nórce jesta? – pitôł jem sã.
– Straszk! – òdrzekła Marcyjanna. – A bôczë,
że i naju chata mô taczi cemny nôrt i taczégò Straszka.
Jô rôd béł wiedzec nico wiãcy ò tim Straszkù.
Ale Marcyjanna przeżegnała sã i rzekła:
– W jimiã Òjca i Sëna… Cëż jô cë za bôjczi
òpòwiôdajã, môłimù knôpù! – Pòj, dóm cë jesz kawał chleba, a jak zjész, tej
zmówima litanią do Matczi Bòsczi za tegò, co pò swiece wanożi. Bò tak sã nôleżi
w tã swiãtą niedzelã, a nié òpòwiadac bôjczi. – Ale jô wiedzôł, że ta bôjka
bëła prôwdą. Lem nick nie rzekł.
A przë pôcerzu wiednom mùszôł wzerac na zégar,
bò mie sã zdało, że òn téż wiedzôł ò tim Straszkù. Ale pò ten czas ani dzéwka,
ani òni mie nick nie rzeklë ò nim, jażem sã sóm doznôł w dzéń biôłi.
[WIZERËNK NAJI ÒJCZËZNË]
Tej pòdniósł ze stołu zwiniãté w długą rurã
płótno, a czej je rozwinął, ùzdrzôł jem je pòrësowóné kropkama dużima i môłima
plachcama różny krôsë i dłudżima żmijowatima drogama. Òn wzął, zawiesył płótno
na scanie i sã zapitôł:
– A wiész të, co to jesta?
Ale jô so przëbôcził, żem ù ksãdza na nôùce
widzôł taczé risunczi, czej òn mie gwòli mòji skażony gôdczi ùcził òsóbno w
swòji jizbie. Tedem òdrzekł:
– To je gwësno wizerënk jaczégò kraju.
– To je wizerënk naszi òjczëznë! – rzekł pón
Józef.
Pòtim kôzôł mie blëżi przëstąpic i jął
wëkładac:
– Te dwie krąconé czôrné drodżi, co jidą z
pôłniô kù nocë to dwie wiôldżé rzéczi: na wschòdze słuńca Wisła, na zôchòdze
Òdra. Tam, chdze Wisła bieżi w mòrzé, môsz Gduńsk, tam, chdze Òdra, môsz
Szczecëno. Zdrzë, jak linijô mòrzô pòdbiégô tãpim klinã do ùscô Òdrë i bôczë,
że przeszedłszë rzékã tã na lewi brzég, wiedno jesz stojisz na dôwny zemi
kaszëbsczi. Bò òna sã cygnie pò górach bôłtëcczich jaż bezmała tãdë, chdze
stoji Berlin, stolëca Niemców, i miasto Roztoka, niedalek mòrzô. Òd pôłniô
sznur Wartë i Notecë, jaż do kòlana Wisłë przë Fòrdonie, a òd nocë mòrzé: to
stôrodôwné granice naszi zemi kaszëbsczi. Na pôłnié zemia sã z nią łączi
pòlskô, z chtërną wòlą ksążąt najich i narodu jedną twòrzëłasma Rzeczpòspòlitą.
Jô ze zdzëwienim patrzôł i słëchôł, bòm sobie
nigdë nie ùwôżôł, żebë kraj Kaszëbów béł jaż taczi dużi. A òn mówił dali:
– Taczi dużi béł nasz kraj i wiele w nim żëło
lëdu i panów i ksążãta włôsny nima rządzëlë. A bëlë Kaszëbi bògati na lądze i
òkrãtama włôsnyma jezdzëlë pò mòrzu i wòjsk żelôznych wiedlë rejimeńtë i mielë
wòlą. Bùdowelë wse i miasta. Cëzëch przëjimelë gòscynnie a nieprzëjôceli ùmielë
pòbic i wënëkac z kraju. – Tak ma wëzdrzała dôwni, szescset lôt nazôd. A dzys
co mómë?
I przëkrił dwùma rãkama plachc na wizerënkù i
rzekł:
– Tëlé nóm òstało z dôwny chwałë.
Mie, chtërnémù nicht jeszcze taczi wiédzë nie
dôł, żôl sã zrobiło, że naju plemiã jaż tëlé stracëło i jem sã pitôł:
– Jakùż to bëło mòżno?
– Naszedł nieprzëjôcel òd zôchòdu słuńca i
ùriwôł jim kraj za krajã, wiedno jidącë na zôchód słuńca. Tak przeszedł Òdrã i
mòrził so nôparce kù Wisle i doparł swégò.
– A czemùż sã naszi nie òbronilë?
A pón Józef długò przemiszlôł i kù reszce
pòwiedzôł tak:
– Pitôsz sã, czemù naszi sã nie òbronilë. –
Wiãcy niże jedna przëczëna sã zeszłë, bë wëwòłac taczi straszny skùtk. Ale
strzód tich przëczin jedny nie bëło i to ti, żebë jim zbiwało na dzyrskòscë,
dëchù, broni, mòcë. Bëlë bitni i òdwôżni na lądze i mòrzu a mielë spòsób
bògati. A jednak stracëlë…
[ÒLIWA]
Ùważôj: Czej wińdzesz z tegò pùstkòwiô na
swiat, nie zabôczisz zańc do Òliwë, gniôzda dôwnëch nôbòżnëch cystersów,
chtërny tu stąd wiarã swiãtą rozséwelë strzód naszich przodków. Klôsztór jich
zniszcził ten sóm nieprzëjôcel, co nasze kraje zabrôł. Ale wiôldżi i pëszny
kòscół pò nich jeszcze stoji. Pùdzesz tam jaż przed wôłtôrz wiôldżi i klãkniesz
przed dużim czôrnym szklącym kamieniã, bò pòd nim głãbòkò w sklepach kòscoła
stoją trëmë z kòscama ksążąt kaszëbsczich. Spòmni tam ò nich jak dzeckò nad
grobama starszich swòjich i bôczë, że midzë nima bëlë taczi, chtërnëch
dzyrskòscë i krëwi i prôcë jesz dzysôdnia, pò szesc stach lôt, winnismë, że
naju nieprzëjôcel nie wëtãpił do nédżi. Nôwiãkszi z nich to Swiãtopôłk. Na
smiertelnym jesz łożu kłopòt ò przëchòdné czasë swòjégò lëdu gò nie òpùscył.
Kôzôł òn tedë sënów swòjich zawòłac i pòdôł jim pãk zrzeszonëch mòcno prãtów,
bë gò złómelë. Ale żóden ze sënów ni mógł tegò dokazac. Tak ksążã Swiãtopôłk
wzął i rozrzesził pãk i pòdôł sënóm prãtë kòżdi z òsóbna. A òni je terô letczim
spòsobã pòłómelë. – Wezta sobie przikłôd z tich prãtów – rzekł ksążã
Swiãtopôłk. – Zrzeszonëch waju nicht nie złómie, ale w pòjedinkã waju zniszczą!
– Nieszczescé nasze, że wiedno złô rãka rozrzeszała pãto, co nas trzimało w
gromadze. W tim szukôj, chłopôkù, przëczënë, żesmë sã nie òbronilë.
Bëło mie, jakbë pón Józef òdemknął przede mną
dwiérze, co z casny jizbë prowadzëłë na szeroczi kraj. Terô jô miôł na pitaniô,
co mie pòd trzema chòjnama nachòdzëłë głowã, òdpòwiédz gòtową. Ale pón Józef
pòkôzôł rãką na wizerënk naszégò kraju i rzekł:
– Bôczë! Tam dali kù Òdrze nasza mòwa ju
wëmarła. Tam bracô naszi pòddelë sã pòrządkòwi i prawóm nieprzëjôcela. A ti, co
jesz żëją i mòwã a òbëczôj òjców tu nad Wisłą i mòrzã zachòwelë, ti ju wszëscë
ùroslë w niewòli i nie wiedzą, jak bëło dôwni i co jim słëchało. Sąsma jak
serotë na pańsczim chlebie, co nie wiedzą, że jim słëchô panowanié a nié serocy
chléb.
Mòcny kaszel jął trząsc panã Józwã i krew
pòkôzała sã na jegò wargach. Nie rzekł nic, le rãką dôł znac, żebëm szedł.
[MIROCHÒWSCZI LAS]
Dużi kawałk zemi kaszëbsczi pòkriwają lasë,
ale żóden nie je taczi wiôldżi i pełen tajemnicë jak Las Mirochòwsczi. Òd
Mòjsza i Gbùrsczi Kamienicë na zôchòdze słuńca do Sëtny Górë i Czarcych Błot,
òd Miechùcëna i Dzéwczi Górë na pôłniu do wiôldżégò kamienia przë Nowi Hùce i
do Kłãczna: na taką szerzą i dłużą òn sã rozsôdł z wòjskã swòjich stolëmnëch
bùków, dãbów, chòjn i ptôszich drzéw. Dniama całima pò nim błądzëc mòżesz, nie
naszedłszë żëwi dëszë. Leno wiôldżi jezora òtmikają duktë dlô wiatrów i słuńca
i leżnosc dają wësoczim ùzémkóm i kòrunóm drzéwiãt do przezéraniô sã w
zwiercadlë swòjich wód. Nańdzesz w dołach zataconëch błotka i łączi, chdze sã
pase jeléń i sarna. Zabłądzëc mòżesz na zybi straszny, kądka pòrene i pò
zôchòdze słuńca górą letkò wãdrëje Duch Lasu i cã prowadzy na pewną smierc, złi,
że lëdzczé òkò zazérô do jegò państwa. Tedë żóden twój krzik cã nie retëje, bò
twòjégò zéwù nie pòslą drzewa dali do lëdzczich ùszu. Le westchniesz do Matczi
Bòsczi w te słowa: – Jidã dali, dali w las, weznã Nôswiãtszi Pannë Mariji
Matczi pas! – Tej zakrzikną sowë w strëpiałëch durach dãbów, òmónë sã rozbiegną
i Aniół Stróż pòkôże cë zeloné kãpë, pò chtërnëch skôczącë wëbłądzysz na
cwiardé grądë. Jidącë staniesz kòle fùńdamańtów przidczi górë. Czej wińdzesz na
ji wiéchrz, widzysz, że òna òkrãgłô i wkół ùsëpóny na spichù òbronné wałë ze
zemi. W jedny stronie widzysz napół zasëpóną lëstama stëdnią, a pòd jednym z
krzów grabòwëch, co tam rosną, leżi pies czôrny. Leżi nieżëwi. Pësk schòwôł w
trôwã a mùchë pò nim chòdzą. Ale nocą w gòdzënã duchów òn òżëje, biegô wkół
wałów i szczekô jak jinszi pies na gbùrsczi òbòrze. Chto tądkã nocą z Bącza,
Szop abò Bòru jic mùszi, ten przërëchli krokù czëjącë szczekanié psa na
zómkòwiskù i sã przeżegnô, bò mù straszno. A lesny, chtëren z nabitą rącznicą
pilëje na sôrena, pòdniese sã i jidze dali nie wëstrzeliwszë w psa, bò wié, że
na niegò kùla żódnô nie ùlónô. W głãbòczich dolënach priskają tam ze zemi
zdroje i wąsczima rowama płëną kù pôłny nocë: to są zdroje Łebë, chtërna na
zôchód słuńca płënie i w niemiecczi Pòmòrsce przez Łebsczi Jezoro wëpłiwô w
mòrze. Tam w nëch dolënach ùzdrzisz mòdżiłë stolëmów, chtërné głãbòkò leżą pòd
górama kamieni. Strzód wësoczich drzéw na wiżach nańdzesz dużé kamienie
sztôłtów lëdzczich, pòstawionëch w kòle jak do tuńca. Lëdze ò nich pòwiôdają,
że to zaklãti wieselnicë. Tam sã rodzą pòwiôstczi i bôjczi, chtërne stôri lëdze
wieczorama przë kòminkù pòwiôdają, tam dzëczi zwiérz i ptastwò lasowé mają swój
rôj, swòje państwò i wòlą.
W głãbi tegò lasu czile wsy sedzy nad zdrojama
Łebë: Bór, Bącz, Szopë. Ale na skraju ùsadła dużô wies Swiónowò, chtërnô w
swòjim kòscele chòwie cëdama chwalny òbrôz Matczi Bòsczi Swiónowsczi. Niedalek
leżi Mirochòwò, chtërno za czasów krzëżacczich wëjãło berło z rąk Chmielna jakò
stolëca zemi.
Przez ten las kómpanijô pùscëła sã na
Strzépcz.
JAN KARNOWSCZI (Jan Karnowski)
PROSBA
Pôrã lëstków, pôrã
kwiôtków
Z naszich łąków, z
naszich sôdków
Jô żem związôł w
grónkò prosté…
Mòże zelskò, mòże
òstë
Wkradłë sã tu
pòkrijómkù,
Przëjim razã je w
tim wiónkù!
Të je znôsz, jô
wiém, te kwiôtczi;
To są wszëtkò twòje
dzôtczi,
Co tu rosłë w naszim
słunkù.
A jak zelska sã tu
stałë,
Nie wiém… Wierã
Mùzë spałë.
JADAMÒWI RÔJ
(pòwiôstka)
Czedë Pón Bóg zemiã
stwòrził
I ju kwiatë rosłë na
ni,
Tedë rãce swòje
złożił,
Patrzôł z nieba
cëchò na nie.
Patrzôł na to, co òn
zrobił
I sã w sercu swòjim
cesził,
Kòżdi aniół tedë
spiesził,
Wszechmòcnégò głosno
słôwił.
Leno jeden stojôł
cëchò,
Zakrił lice swòje
bladé.
Pón Bóg ùzdrzôł jegò
diadë
I sã spitôł: „Czë cë
lëchò?”
Na to aniół
miłosérny,
Bò to jegò jimiã;
„Zdrzë le, Bòże, na
tã zemiã,
Czemù bëłes taczi
miérny?”
Wszëtkòs dobrze
wëpòsażił,
Ale tam, gdze Kaszub
stronë,
samé piôchë, samé
gónë…
Wëbôcz, żem sã na to
skarżił!”
Pón Bóg widzôł, że
tak bëło.
Żôl mù Kaszub
srodze:
„Obôcz na ti
skrzinczi spòdze,
Czë sã jesz co
òstawiło…
Wszëtkò, co tam leżi
na dnie,
Wszëtczé złota,
dijamańtë
I ten żôłti bùrsztin
rżniãti,
Niech to na tã zemiã
spadnie!”
Rzekł i strojił
piôchë płowé
W mòdrëch gónów pasë
dłudżé,
Jezór perłë, srébrné
strëdżi
I to mòrze
bùrsztinowé!
Bògù dëcht sã
wëdôwała
Terô nôładniészim
krajã
Bez to Jadamòwim
Rajã
Zemia ta sã
nazëwała.
NASZ LUD
Lud ten nasz złoti,
ale jak dzecë,
Kùrzą mô pamiãc,
wdzãcznosc mô sécë;
Nie pitôj jegò,
wczora co bëło,
Ani téż ò tim, dôwni
co żëło
W ti jegò stôri
kaszëbsczi zemi,
Na to ju wezdrok
jegò je cemny.
Całô ta przeszłosc
srogô i krwawô,
Dlô niegò bôjczi
niewinną sprawą.
Chcëwò jak dzeckò
gôdczi ti słëchô,
Dzys jegò duch sã
nie wzmòże tëlé
Na taczi żëwi,
narodny sële,
Żebë to wczora dlô
niegò żëło
Prôwdzëwi wątek dlô
jutra krëło –
Żebë w ten dzywny
spójnik òn wierził,
Wiarã tã dzecóm
szczépił i szerził.
Dlô niegò przeszłosc
smãtôrzã stôrim,
Pôrzuchi z chwastã
pòrosłô szarim.
Òjcowé prochë smãtôrz
ten trzimô
Lud ò nim diadë
bôczeniô ni mô.
[Ò RËBÔKÙ CZÔRLIŃSCZIM]
Wszëtkò mô swój kùńc. Skùńczëłë sã dobré i
wesołé czasë w Czerskù i Wôrzała mùszôł jic w daleczé stronë jaż na drëgą
stronã Wisłë, do Gòlëbia. Bëło mù kąsk markòtno, ale: „Dają cë chléb i wôrzą,
mùszisz robic, co cë kôżą” – tak niese stôré przësłowie. Ale w Gòlëbiu ni miôł
dłudżégò zbëcô i przëszedł nazôd na Kaszëbë, do samégò Chmielna. Tu mù barzo
plôżëło, bò tam mieszkała w òkòlicë jesz szlachta kaszëbskô, co lubiła sã
gòscëc i w kartë grac. Pózni przëszedł w te stronë Jarosz Derda i tak samò
sobie je chwôlił. Dëc sóm pón Czôrlińsczi z Chmielna béł rodã. Wôrzała nierôz
pòwiôdôł, że òn béł sprôwcą ti gôdczi ò Czôrlińsczim. A bëło to tak:
W parachiji chmielińsczi żił bòdôj szlachcëc,
rëbôk Czôrlińsczi. Béł to wiôldżi sknera i kùtwa i na kòscółk mało abò nôredzy
nick nie dôwôł. A w òdpùst ani jedny ribczi nie przësłôł na ksãżi stół, a to sã
chòba słëchô. Za to mù Wôrzała taczégò szpôsa zrobił: W drëdżi òdpùst namówił
dżadów, co to pò òdpùstach wanożą, żebë Czôrlińsczémù, jak bãdze prawie z
kòscoła wëchòdzył, zaspiéwelë frantówkã na ùżarcé ò rëbôkù Czôrlińsczim, co do
Pùcka pò sécë jachôł. Tak téż zrobilë i spiéwelë taczé gòdzynczi:
Módlma sã za pana
Czôrlińsczégò,
Co do Pùcka pò sécë
jachôł,
Bë szczestlëwie nóm
pòwrócył,
A gdze w drodze nie
wëwrócył.
Przëcziń sã za nim
swiãtô Łucyjô,
Bë gò nie pòrwôł
Smãtek bestijô,
Bë gò bówcë w lese
nie napedlë,
Nie zabilë abò nie
òkredlë.
Bë so sécë wnet
wëszukôł,
A gò Żëdek nie
òszukôł.
Ùceszą sã wszëtcy
anielë,
Czej bãdzemë rëbë
mielë,
Bãdzemë jedlë
mòrinczi,
I spiéwelë so
gòdzynczi.
Bëła to nôùka dobrô i òd tegò czasu nigdë rëbë
na ksãżim stole nie felowałë.
[PÒKÙSË]
W Łãgù ùmarł tedë prawie ks. Gùtman i Wôrzała
òstôł probòszczã łãsczim i czilkanôsce lôt tu probòszczowôł. Ale to ju nie béł
dôwny Wôrzała[…] za to béł ksądz dobri i nôcowiãcy mówca w całi òkòlëcë.
Młodëch knôpów nagóniôł do nôùczi i nie żałowôł dëtków, bò wiedzôł dobrze, że
nôùka to gruńt. A tima czasy bëło tich, co kaszã jedlë i mielë swiécã w makówce
w kaszëbsczim nôrodze jesz mało. Terôzkù je ju jinaczi. Ju je za wiele
zjédzbrótów i ùslizónych slôdków.
Kù reszce wëbùdowôł Wôrzała w Łãgù piãkny
mùrowóny kòscół, taczi, że wôrto sã na niegò przëzdrzec. Kaszëbskô mòwa, to
dzeckò pòniewiéróné dôwni, bëło jemù nômilszé. Bò w ni żëła jegò dësza i jegò
młodosc. Òna bëła téż zdrzadłã swiéżim jegò szpôsów i faksów. Temù téż zawitôł
do niegò profesor Ramùłt z Krakòwa, czedë jak pielgrzim chòdzył pò swiãti zemi
kaszëbsczi i spisywôł kòżdé słowò ti sztôłtny i zabëti mòwë. Jemù téż zełgôł
Wôrzała czilka bôjk i szołobùłk, a pòrã z nich wëdrëkòwôł Ramùłt w swòjim
kaszëbsczim słownikù. A ta nôsztôłtniészô je takô:
„W Karwińsczich Błotach żił przed lati stôri
gòspòdôrz dalek òd lëdzy, a miôł sã dobrze. Jegò biôłka ùmarła mù wczas,
òstawiła mù jednégò knôpa. Z tim knôpã żił òn w samòtnoscë dwadzesce lat i nie
béł nigdë ani we wsë, ani w miesce, ani w kòscele.
Jak syn wërósł i mù sã wąs pùscył pòd nosã, wzął
jegò òjc ze sobą do Pùcka, żebë mù pòkôzôł miasto, lëdzy, a tej w kòscele gò
dôł przëjąc do swiãti wiarë. W miesce knôp trzimôł sã wiedno tatka za szótã òd
sëkni, a tej zdrzôł pò bùdinkach. A tedë òjc zaprowadzył jegò do browaru, a tam
kôzôł jima mielë przëniesc piwa. Temù sënowi to piwò baro smakòwało, tedë jak
wëpił jednã miarkã, płakôł:
– Tatkù, jô chcã wiãcy!
A òjc le sã cesził i kôzôł, żebë jima jesz rôz
przënieslë tegò piwa. Jak wëpilë, a òjc wszëtkò zapłacył, tak sã zôs wzãlë z
tegò browaru, a tej przëszlë do kòscoła. Òjc przë tim sëna pòùcził, żebë sã w
kòscele nie òbzérôł, no zdrzôł na wôłtôrz. W kòscele bëło doch midzë jinszima
lëdzama téż wiele biôłków, młodëch i stôrëch. Knôp, jak żiw, żódnëch biôłk na
Błotach nie widzôł, a ò swòji mëmce ju dôwno zabéł, szurnął tej tatka w bòk i
sã pitô:
– Tatkù, co to je?
A òjc rzecze:
– Cëchò, synkù, to są pòkùsë.
Za chwilã ale syn mówi:
– Tatkù!
– Në, cëż cë zôs felô?
– Tatkù, te pòkùsë, òne są baro szëkòwné.
Jak òni wëszlë z kòscoła, zaczął knôp płakac.
Tak òjc jegò sã pitô:
– Synkù, cëż tobie? Chcesz të pùcczégò piwa?
– Jô nie chcã wajégò pùcczégò – rzecze syn –
ale kùpce mie jednã taką pòkùsã, bò mie je za nima baro teskno.
Òjc sã zamëslił, a tedë rzecze:
– Cët le cët! To sã wszëtkò naléze.
A pòtemù chùtkò wëwiózł sëna z Pùcka i zôs
dłudżi czas sedzôł z knôpã w tëch Błotach”.
[WÔRZAŁA WIKARIM W BÒRZËSZKACH]
Pòtemù sã ùcził Wôrzała za ksãdza w Pelplinie,
a jak skùńcził, pòsłôł gò biskùp za wikarégò w Gôchë do Bòrzëszków. Òd nôùczi i
jałowi kaszë i wierã òd pôcórkù téż béł niebòrôk dëcht na nic. Taczi béł
zmizerowóny jak jakô lebioda. Ale że w nim sedzała dobrô miazdra, wnet sã
wëgrizł ze żabi skórë i wëzdrzôł znôwù za człowiekã. A że mù tam nielëchò
plôżëło, temù ùtił wnet i dostôł spòrégò jelocha. Takô to je ju ksãżô móda. Bez
tegò sztôłtu dëchòwnô òsoba mało znaczi na Kaszëbach. Bò co mòże znaczëc takô
blewiązka abò takô jesora[…]
Nôbarżi mù plôżałë kòlãdë. Na kòlãdach mùszôł
„ksydz” – bò tak nazëwają Gôchë ksãdza – jesc i jesc. A do wëpicô dało tam
tëlé, żebë sygło na całi tidzéń. A òdmówic! – Bòże bróń! – To bë bëła òbraza
Bòskô i kaszëbsczégò nôrodu. – Nierôz béłbë Wôrzała chòc sóm dôł na mszã, żebë
w tim kòlãdowaniu béł mógł zrobic paùzã i chòc trzë dni pòscëc, ale to żódną
miarą nie szło.
Rôz sã zawzął i so pòwiedzôł: – Tegò dnia ani
rësz, niżódnégò jôdła, niżódnégò wëpitkù do gãbë nie wezniesz, chòcbë czije z
nieba padałë. – Ledwie zajachôł do pierszégò gbùra, ju znôwù widzy stół
zastawiony jak na weselé, a na westrzódkù stoji półmis ze zajkã. Zajk béł całi
ùpieczony, ale na łbie miôł jesz skórã, ùszë stojałë, a slépie jak dwie cebùle
wëłazëłë na wiérzch.
Wôrzała òdprôwiô swój pôcérz, ale ledwie
blôsnął na tegò zajka, tej mù sã pôcerze pòmachtałë i mùszôł zacząc z kùńca, bò
ten zajk dërchã na niegò wzérôł a ùszama rëchôł. Ledwie skùńcził, tej gò
òbstąpiła całô rodzëna jak karno wróbli i jegòmòstka rôczą do stołu. Òn sã
òtrząsô jak mòże, je chòri i bë pôdł trupã na miescu, jakbë co do gãbë wzął.
Tej gbùrka nie dała sã na lëchò i prosy, żebë chòc tegò zajączka spróbòwôł, bò
òn je doch taczi „frisz”. Że òn béł frisz, to ksądz dobrze wiedzôł, bò jesz
miôł skórã na łbie. Tej wëbawił òrganista jegòmòsca z biédë, chwëcył zajka za
ùszë i wpakòwôł gò w miech, gdze ju wiele dobrëch rzeczi bëło na dnie.
Rôz jachôł z kòlãdą na daleczé pùstkòwié. Bëła
kùrzatwa i mróz. Ksądz zmôrzł jak knëpel i jaż kòlana mù dërgòtałë. Ledwie
wlôzł do jizbë, pchô sã chiże do piécka, żebë sã ùgrzôc i sôdł na łôwkã kòle
piécka i ùsôdł dëcht miãtkò. Dobrô to béła ława i miãtczé sedzenié, czedë to
bëło – z przeproszenim – kòrëto z castã.
Jinną razą przëjachôł z kòlãdą do jedny wsë.
Jidze do pierszi chałupë, a tu je próżno, jidze do drëdżi – tegò samégò. Do
diôchła jaczégò – mësli Wôrzała – pò co jô tu przëjachôł! Czë jakô chëra jich
tu wëdëszëła? – bò spac nie spią, chëczë są próżné. Kù reszce widzy jednégò
starka. Cziwnął na niegò i sã pitô:
– Gdze są waju lëdze, bò chëczë są dëcht
próżné?
– Ja – mówi stark – jegòmòstkù, to prôwda, tu
ni ma żëwégò ducha, jak téż mòże bëc jinaczi, czedë òni wszëtcë pòjechelë do
Chònic na termin. Jedny są òskarżonyma, a drëdżi są swiôdkama.
– A czemù to Wôs ta òstawilë?
– Ja, jegòmòstkù, a chto bë krowë wëdojił –
rzecze stark. – Tej jô doch mùszôłem òstac doma.
W Bòrzëszkach żił Wôrzała pò prôwdze jak Jadam
w raju[…]
[WÔRZAŁA W CZERSKÙ]
Z Bòrzëszków dostôł sã Wôrzała do Czerska. Tu
béł probòszczã jegòmòsc Lipsczi. Béł òn tegò samégò ôrtu, co Wôrzała. Temù téż
pasowelë so òbaji jak dobróné kùczersczé kònie. Òbaji bëlë zdatny do tańca i do
różańca. Lepszich kùmplów do zôbôwczi bës nie nalôzł w całim Czerskù. Temù téż
niejedna wesołô pòwiôstka òstała pò nich jaż do dzysészégò dnia[…] Nôlepszą
sztuczką bëła jich wòjna z babama. A bëło to pò prôwdze tak:
Czersczé babë miałë dzywną żądzónkã na ksãżą
łąkã. Nicht bë sã ò to wcôle ni miôł, żebë rwałë trôwã z brzegù, jak to pòtcëwi
człowiek robi, le òne bëłë taczé nôparté, że chòdzëłë w dużą łąkã i rwałë
nôlepszą trôwã i nosëłë całé berdë do dóm. A wiãcy jesz pòtrãptałë. Łąka tak
wëzdrzała, jakbë dostała wszë. Lëdze sã smielë, że ksãżô łąka lënieje. Ni miôł
sã jegòmòsc gòrzëc? To bë sã i robôk spłakôł, jakbë taką szkòdã widzôł, a cëż
dopiérë człowiek.
Jak tegò ju bëło pòtąd, tej rzekł Wôrzała: –
Jegòmòsc, tu ni ma jinszi radë, leno szczapic kòrbacza i babë przegnac bez
sëchi las. – Tej òbaji sedlë w ògrodze w laùbã i pilowelë na te babë. Timczasã
z dłudżi chwilë grelë w psa. To je takô gra, że jã kòżdi swiãti grac mòże.
Narôz widzą, że na łące je całé karno babów
jak cze gapów. Tej chiże jegòmòsce wëbôrknãlë z ògroda z kòrbaczama w garscë.
Jak ale bëlë na ławach, co szlë bez rzékã Czernicã, tej ławë sã załómałë, bò
chitrzéle czerszczanie je mielë pòdżôgòwóné i òbaji jegòmòsce sromòtnie wpedlë
w rzékã i grajdelë sã we wòdze jak dwa sumë. Bëło to smiéchòwiskò i żôrota w
kùpie.
Ta sprôwka gòrzëła Wôrzałã jesz barżi. Mëslôł
i mëslôł, jaż cos wëmëslił. Przeòbùlë sã w kòbiécczé łachë – òd gòspòdëni – i
tak szlë przestrojony za babë z płachtama na plecach trôwã rwac. Nie dérowało
długò, a nalazło sã kòle nich wiãcy, niedługùszkò a bëło jich całé karno. Jak
babë bëłë w nôlepszi robòce, tej jegòmòsce dorwelë kòrbacza i zaczãlë babë
łojic. Nasëpelë jim pòrządny miarë! Terô czerszczanie sã téż smielë nielëchò,
chòcô to béł szpôs kąsk grëbi. Ale dôwni bëłë jinszé czasë jak dzysô i lëdze
znelë sã na żartach[…]
KRËBANË
„Wené, Krëbanë jadą”. Tak przezëwelë waju zôzdrosné
Gôchë, czedë wa pëszny jechalista w spasłé kònie na daleczi jarmark do Bëtowa,
abë wëstrojony z bruszczónkama na gôsczé weselé. Bò to nierôz biwało, że Krëban
z Gôszką sã spôrowelë abò na òdléw. Tak Wnuk z Grizëbanka 4 mile dotąd i nazôd
na szkapie wiérzchòwôł w rejbë gdzes tam za Bòrzëszczi, a chòcô Gôchë mù różné
brzëdczé przësprawë robilë, diadë swégò dokôzôł i nôwiãcy brutkã z całëch Gôchów
do wôłtôrza w Brusach przëprowadzył. A Szczepańsczi nôcowiãcy gbùr z całëch
Gôchów, kawaler jak swiéca i strzélec z bëstrim òkã jak jastrząb i chwatczi jak
sôréń, że sunąc mógł bez żniwny wóz z drôbkama, ten znôwù òżenił sã z Krëbanką
i miôł weselé w Brusach. Na taczich wesołach bëła mùzëka, tuńce, spiéwa,
stroje, stateczné drużbë i ùrodné przëdónczi, że proszã widzec. Brusczé pannë
dlô ùrodë i słodczi mòwë taką miałë słôwã i taczé bëłë skùpné, że le co nômni
żódną stôrą panną nie òstała.
W òdpùst na Szkaplérzną w Brusach jaż sã
rojiło òd Gôchów z bòrzëszkòwsczi, kònarsczi, lipùsczi parachii i niejeden
wierã przëjachôł barżi na zmówinë jak na òdpùst. I pò prôwdze tu sobie mògłes
wëbrac białkã. Tëlé jich bëło jak mòdrôków w żëce. Eżi chcôłes sã dowiedzec ò
to i òwò, to le sã mógłżes spitac Mòltczi, co miôł swòjã karczmã kòle kùzni na
dole. Pò tim nôzwëskù znało gò kòżdé dzeckò w Brusach, ale w metrice stoji:
Franek Brusczi. Mógłżes sã téż radzëc Józwa Wirkùsa, co zawdë trzimôł z
jegòmòscama i wielmòżnyma, a kaszëbsczé knieje òd Bëtowa jaż do Gduńska znôł
tak dobrze jak włôsną czeszéń.
Tak wa Krëbanë – póczi jeszcze dôwné mielista
przezwëskò – dôwno we waju sedzała prôwda i zuchternosc. Przë òrce, przë flisu,
przë kòse to leno taczi sapòt szedł – a pòtem wieczór brëkòwała leno harmónika
zanócëc òwczôrka, to ju szło czochrónégò na pòdwòrzu. Chto bë dzys z waju mógł
przetuńcowac trzë dnie i trzë noce, chto bë z waju na jednym pòsedzeniu we
czwórkã mógł zjesc jednã krowã, jak to ò czëczkòwiónach gôdka niese. Abë chto
bë sã wôżił z waju statecznëch gbùrów jachac w niedzelã pò òbiedze na karaseli
tam kòle błota, jak to dôwni biwało. Chto je taczim wëtrëkùsã i wizusã jak
Katalina, nié ten z cepłëch strón, leno ten nasz z Brus. Dôwno òn ju ùmarł, ale
jimiã jegò żëje jesz. Za nim pòszedł mądri jegò brat z przëdómkã Cycero, bò za
młodu kaszã jôdł trzë lata na szkòłach a òd ti kaszë tak mù sã rozwidniło w
bani, że òstôł kaszëbsczim królã, chòcô pò prôwdze béł leno ù Krëbanów
„anvorszterã”.
Mielista wa mielë dôwni rozpôchë wiele, ale
zuchternoscë niepòtemù[…] Bismarka, landrata i żandara żesta sã nie
bòjelë[…]
A jak ks. Graduszewsczi – bëła to bòdôj dësza
òd ksãdza – skrił sã pò mszi krëjamkò ù Piotra w môłi jizbie, to pół Brus
trzimało kòle karczmë wachã i żandaróm przëstãpù nie delë, chòcô na nich
szkapama najéżdżelë. Jaż òsem nôcowiãcy gbùrów pilowelë kòle jegòmòsca z
flintama i bëłobë przëszło pò prôwdze do krwawi bitwë, żebë nie Dyć-Hòpt. Dyć
pò 3 dużich kòrnusach taczégò nabrôł trusztu, że szpôdą żandarową szkapã tak
pòd brzëchã pòłechtôł, że jak òbôrkniało zaczãła dżąc szasëją i sã prãdzy nie
zatrzimała jaż w Mãcykale.
Dzys ju ani jednégò ni ma, co ten dużi brusczi
kòscół bùdowelë. Dzys ju mô kòżdi z nich swòją ògnariją na smãtôrzu. Żódné
pismò ò waju nie pisze, leno gôdka ò tim jesz żëje.
(z: Moja droga kaszubska)
LÉÓN HEYKE (Leon
Heyke)
LEGEŃDA Ò SPIĄCYM WÒJSKÙ
W Pùcczich Górach
spiącé wòjskò –
Głosy stôrodôwnô
wiesc –
Żdże na swòje
wëbawienié,
Bë Pòmòrzu pòmòc
niesc.
Subisłôw w łiszczący
zbroji
Trzimô berło, jegò
skróń
Kòruną je òzdobionô,
Jegò wzrok zapôdô w
tóń.
Spiącë są jegò
ricerze,
Òdżin dzyrsczich
òczu zgasł,
Òni żdżą na zbôwczé
słowò,
Że ju nadszedł dlô
nich czas.
Głowã jich òkriwô
sziszôk,
A ù remión skrzidła
snią
Dłudżi miecz przë
bòkù łiszcze,
Złoté jich òstrodżi
lsnią.
Stojigniew je w
spiącym gronie,
Ale ùcëchł spiéwù
czôr,
Lutnia drzémie w
jegò rãce,
Jednak w òkù płonie
żôr.
W jegò sercu rosce
chwała,
Cëchò jegò warga
drgô,
Na wëniosłim jegò
czole
Skra nôrodny spiéwë
grô.
Milczi òn i wszëtcë
milczą,
Kropli słëchac wòlny
spad
Jaż zaswitô wiôlgô
zorza
I ògarnie całi
swiat.
Zadërżą tej Pùcczé
Górë
I zawôrknie głëchi
grzmòt,
Skrzëpiąc jãknie
złotô bróma
I òdemknie tajnie
grot.
I nasz Grif nad
mòrsczim brzegã
Swój zdobëtny
krziknie biég
Òd Parsãtë jaż do
Wisłë
I pò Wartë mãtny
brzég.
Spiącé wòjskò sã
przebùdzô
Z wiekòwégò swégò
snu,
W pôłnym sã wëléwô
szëkù
Z pòszëmã wòlnégò
tchù.
Subisłôw na czele
jedze,
Zôpôł w jegò sercu
wrze,
Òn òdwiecznëch
wrogów bùchã
W òstateczny walce
trze.
Kòruna na głowie
łiszcze,
W jegò rãce miecza
gróm,
Strzód òkrzëkù
ògarinô
Swégò ksãstwa
wieczny dóm.
(Wëjimk: Dobrogòst i Miłosława)
KRÓL KASZËBSCZI
W zemi białogardzczi je góra, w chtërny
przebiwô król kaszëbsczi. Ògromny òtwór prowadzy do ji wnãtrzô. Pewnégò dnia
spùscëło sã w tã òtchłóń dwùch dzyrsczich chłopów. Co òni tam widzelë, to òni
wiérnie òpòwiedzelë:
Przecudny je tam ògród, w chtërnym pôłno
wòniającëch róż i kwiatów. Na westrzódkù stoji wiôldżé drzéwiã, ùdżinającé sã
òd biôłégò kwiatu wëdającégò miłą wòniã, jakbë òd rajsczégò drzewa.
Za ògrodã rozpòscérô sã zelonô łąka, òtoczonô
wkół krzama, w chtërnëch pôłno je ptôchów spiéwającëch. Za tą łąką wznôszô sã
mòżny zómk, chtërnégò wieża i dak szczerim złotã sã łiszczą.
Jak ma to wszëtkò pòdzywiała, wtim stanãło
midzë nama chłopiã jak aniół snôżé, wzãło nas za rãce i prowadzy do zómkù. Òkna
bëłë òtemkłé i ma czëła cudną grã na harfach za serce chwôtającą. Dzéń béł
pògódny, słuńce skrzëło. Wtim żôłté chmùrë zakriwają mòdré niebò, srogô zriwô
sã bùrzô i padô szczerozłoti grôd. Ma chcała zbierac te skarbë, ale chłopiã
rzekło:
– Dôjta pòkù, to je królewsczé!
Pòbiegłé niebò sã wëpògôdzô. Jesz ma nie
doszła do zómkù, a ju słuńce pëszno swiécy. Na jasnëch blónach gòrô sédmë cudnëch
tãcz na znak, że bùrza przeminãła.
Tak ma wchòdzyma do zómkù. W szeroczim dwòrcu
stojôł złoti trón, a na nim sedzôł stôri król kaszëbsczi. Długô jegò broda jak
sniég je biôłô, na głowie łiskô kòruna brilantowô. Król rzekł:
– Jô witajã waju serdecznie!
Tej òn sã głãbòk zamëslił i w kùńcu rzekł do
naju:
– Biôjta nazôd i zwiastujta wszëtczim lëdzóm
mòji zemie, że stôri jich król sle jima pòzdrowienié. Jô ò nich pamiãtajã.
Przed wrogama przemòżnyma jô skrił sã do wnãtrzô zemie, ale nadchôdô czas, że
jô wrócã. Wòjskò mòje tej chwilë sã dożdac ni mòże… Biôjta i bãdzëta dobri
mëslë! A na znak mich słów królewsczich wezta ten to złoti piestrzéń.
Tak ma òbadwaji padła na kòlana przed tim
dobrim stôrim królã i płakała długò. W kùńcu no chłopiã nas wëprowadzëło i tak
ma przeszła nazôd.To òni pòwiôdelë i lud sã baro cesził.
FRÃCËSZK SÃDZYCCZI
(Franciszek Sędzicki)
KASZËBA WIÉRNY
Kaszëba to mô
cwiardi łeb,
nic nie dô wmówic
sobie,
ò swòjã mòwã dbô i
chléb,
nie dufô nowi
próbie.
Nie lecy na nowòscë
znak,
wprzód wôrtosc znac
chce trwałą,
co je zaletą, co je
brak,
co chlubą i co
chwałą.
Le czedë sã
przekònôł już,
trzimô sã całą mòcą,
nie złómie gò
niżódnô z bùrz,
ni szëczi, co sã
psocą.
I dzysô w Pòlsce
widząc téż
tëch nowëch prądów
starë,
czej pòznô, że w
nich nie je łeż,
nabierze do nich
wiarë.
Czej doznô, że gò
cenią, òt,
jak rodôka, jak
brata,
bãdze stôł wiérnie
chòcbë w grzmòt
i chòc w trzãsenié
swiata.
NASZ SKÔRB
Hùczi…szumë…wichrë
wëją!…
– jakbë harmat
grzmòt…
kłąb sã czôrnëch
chmùr zawijô,
gromù tnie je grot.
Tëc to mòrza je
mùzëka!
–
Spiéwô…rëczi…grô –
bez pùzona i bez
smëka!…
W takt swój wałë
gnô.
Ha! Te wałë jak
szôlińce
w przekùńsztowny
szëk,
w biôłé przestrojoné
wiéńce,
walą w lądu brzég.
To sã pną jakbë w
òbłoczi
sënąc chcałë, ùńc,
To sã prãżą jakbë
smòczi. –
To je mòrza tuńc!
Co za cudné tãcze,
łisczi –
sréber, złota rój –
to daleczi, to już
blisczi?
To je mòrza strój!
Hen, dalekò, jakbë
lotny
na fal chrzepce płat
–
to gromadny, to
samòtny
mórz tu trakt na swiat!
Z niebã zwiarti…
Òkò mami:
nie przezdrzi gò
wzrok!
Bãdze pò nas, jak
przed nami,
jegò rëchów tok.
To przëmilô sã, to
trwòżi,
wabi dzywã farb.
Òkno na swiat nóm
òtwòrzi –
Mòrze to nasz skôrb!
ALIZY BÙDZËSZ
(Alojzy Budzisz)
[MËMCZËN ÒGRÓDK]
Przë chëczach na kùńcu do drodżi leżi ògród
ògrodzony dokòła płotã z rëk chłądama a wietwiama wëplotłim, wąsczé ale czësté
gandżi są wëgrabioné a lëlijama òbsadzoné; krézë a zôgónczi do kwiatów
kalkòwónyma kamieniama òbkrańcowóné. W nim roscą te stôroswiecczé chróstë a
krze: róże dëbeltowé, bòżé drzéwka, kòle chëczi lëba z biôłéhò a mòdréhò besa,
leszczëna, kòle gangów pôrã krzów krësber, swiãtojónk, malënów, w nórce czôrny
bes a drzón. Róże a chróstë mają ju swòje pierszé zeloné lëstczi wësënioné; òd kwiatów
przezrocznëch stoją: szelp, tëlpón, rabarba, lëlije, nôrcësë, sztifmùterczi,
szalwija, òrikle wkół westrzédnéhò kréza, gòzdzyczi, naczetczi; swiéżo zasóné
kwiatë czełkùją a ju tutczi wëtikają; pózni òbôczisz rezédã, astrë,
słonieczniczi… Na zôgónkach mëmka sadzëła bób a semienné wrëczi, zasa:
marchew, salôtã, cëbùlã, piotrëszkã a pesternôk, przë rańce stoji łëczk.
We westrzód tehò wiôldżéhò krézu stoji
mëmczëna bùcha: na czerzwiono farwòwónym słupie cemnozelonô kùla, w chtërny
całé chëcze a ògród sã szpéglëją. Tatk brzãczi: – „Cëż të téż wiedno w tim
ògrodze madôsz a klemstrëjesz. Të mie blós gnój niszczisz” – ale krëjamkò òn je
bùszny na swòjã Aneczã, że òna to tak rozmieje a wszëtkò w pòrządkù trzimô. A
szwernót ti kùrze, chtërna bë sã zdzyrzëła przed jehò òczama w ògród wlecec!
Czasã òn ùsmiéchając sã przë nim stoji a mimò wòli płot głôszcze a smùkô.
(Wëjimk: Kaszëbsczi pòrénk majowi)
[JESÉNNÉ KWIATË]
Kwiatë jesénné mają swój klédzëk wieselny
òblokłé, stoją jak do kòscoła wëstrojoné dzecë, a dadzą sã òdzëwòwac w swòjim
pstrim sztôłce. Na płoce ògroda wiszą żôłté panienczi a wika różnëch farw,
pôłen przëjemnéhò zôpôchù, czôrné krãdżi słonieczników w żôłtim wińcu cziwają a
chwieją so na swòjich wësoczich sztiwnëch strzónkach, przë rańce zagbùka sniją
swòje snicé królowé jesénné, tam przãdą bladé malwë swòjã nitkã żëwòtną. Słuńca
blôsk całéhò rokù, przeszłô piãknosc zymkòwô a latnô z nich widnieją a
jasnieją. Sniéżëstô biôłosc pierszich pòzëmòwëch pòsłańców, pùrpùra pierszich
róż, czerwiéń mòdrawô besa; pôłné, nôsëconé farwë lata jaż do fëjoletnéhò cemna
swiécą w tëch dëbeltowëch gwiôzdach astrów chińsczich a z tëch nabùczałëch kùl
dżeòrdżin.
Pstré astrë zwëczôjné chcą to biôłé, mòdré,
pstré, czerzwioné łëszczenié zymkù wëczarzëc, òstatną pstrosc pòkazac a
nôpëszniészé farwë z ti zmãczony zemi wëhalac. Dżeòrdżinë kwitną przepësznie,
òd nôblãkniészéhò żôłta do cemnéhò jak grzib brunéhò, òd jiskrzącéhò szôrlôchù
do głãbòczéhò ògnistéhò czerwiénia, òd sniégòwé biôłoscë do nié mnié piãknéhò
pstra strokòwatéhò kwiata na kòlibiącym strzónkù. Kwiatë jesénné kwitną tak
lëcznie, że je pòznac a pòdac ni mòże, a trëdno je ten nôpiãkniészi wëszëkac a
wëcéchòwac.
(Wëjimk: W jeseni)
JAN TREPCZIK
(Jan Trepczyk)
STARK
Kòle piécka so na
ławie
Sôdiwô mój stark.
Òb wieczórk òn
wiedno z nowa
Zaczinô swój wark:
Ò zaklãti
królewiónce,
Ò trzech ùkôzkach
I ò stolëmach
pòwiôdô
Jaż miã zjimô
strach.
Sedzã krótkò tej kòl
starka ë jem taczi dbë:
„Të zaklãtą
królewiónkã ë zómk wëbawië”!
ZËMÒWI WIATER
Wiatrze, wiatrze,
skądka wiejesz, że jes tak zëmny?
Znobisz pòla, sniegù
sejesz wkół corôz wicy?
– Przënëkôł jem
dalek z nordë, gdze no wstec je mróz.
– Znądka bãdã wama
zyb ë zëmã niósł.
Wiatrze, wiatrze,
rzeczë le mie, co z te môsz za zwësk,
Że të niesesz
biédnym lëdzóm ùcemiãgã, cësk?
– Jô latawc jem,
wiôldżi psota, a sã smiejã z te,
Że jô mògã lëdzóm
wnëkac zëbù do jizbë.
Wiatrze, wiatrze,
tej le dmùszë, wiejë so dali!
Bëlny nie lãkô sã
ce, chòc të bë wiôł mòcni.
– Gdze jô chcã,
zwrócywóm chëcze, zatopiã òkrãt
I jak stebła łómiã
grëbi ùzémczi drzéwiãt.
BÙCZI
Roscą, je jich wkół
jak dzecy,
W cëchi, rodny wsë,
Za ùzémkama ùzémczi
Jakbë wòjarze.
A wszëtczé mòcarné,
wdałé,
Jistné stolëmë!
Zdrzą we snôżoce
spaniało
Z górów na dołë.
Kòrunama do se
zybią,
Wònią wkół se skrzą.
Jakùż zgódno Bòga
chwôlą,
Czej tak szemarzą.
Bëlné! Wa so przede
wiatrã
Nie ùdżibôta,
Leno dzyrskò procëm
chajóm
Skarnie trzimôta!
Jelë Bóg mie dodô
mòcë,
Òddóm chòc krëwi,
Żebë Kaszëbi na
swiece
Bëlë téż bëlny!
JESÉŃ
Wkół na pòlach ë na
niwach
Dżinie żniwa slédny
plón.
Gbùr ju je pò
swòjich żniwach,
Skùńcził latny,
grãdi gón.
Na swiece ju wiater
gwiżdże,
Czëc le jegò je
pòmión.
Dżinie słuńce, swiat
sã grużdżi,
Górą cygnie czôrny
blón.
Z brzadu jesz
tam-sam cos wisy
Na drzéwiãtach kòle
wsë.
Wszeden gòwôr wkół
sã scyszô
I knôpiczé rozegrë.
Spiéwné ptôszczi
òdlecałé,
Schòwôł zwiérz do
swòjich jóm,
Le të môłi, biédny
knôpkù,
Zaòstôł jes dëcht le
sóm.
Zdrzisz na gòłé
pòla, lasë,
Jakbë smùtk jes w
sercu miôł…
Nie jiwruj sã, snôżé
czasë
Zymk cë przëniese
wnet znôw.
RZECZËTA
Rzeczëta mie wiatrë,
co wiejeta w swiat,
Co pò drodze
côrnieta kòżdëchny kwiat,
Co zazdrzita skałą w
kaszëbsczi bùdink
I mùjkôta cëchò
rodny nasz kòmink,
Co nëkôta pò mòrzu
wałë na sztrąd
I blónë napité
grzëmòtã na ląd…
Rzeczëta mie –
rzeczta! – jak miéwô sã brat
I sostra zabëtô òd
wiele stalat,
Jak duńc do jich
serca, jak wmiknąc w jich mùsk
I pòdskacëc dejã –
kaszëbiznë łisk?!
Rzeczëta mie wiłozë,
rzeczta mie rzmë,
Co chòwieta trëmë i
starków łizë,
Gdze cerpiska
dzejów, krëwi naji szlach
W se zarzekłi trud
nasz i niewôrtny strach?!
Co szëmita lëstama
swòjich drzéwiãt
I zbòżim na plónach,
i skrzidłã ptôszãt?!
Rzeczëta mie –
rzeczta! – czej nadéńdze czas,
Że w domôcëch régach
ju kòżdi mdze z nas?
Czej duńdzemë
swiądë, że jedniô z naj je,
W kaszëbiznie
szczescé, ùbëtk dlô nas mdze?
Rzeczëta mie
sztormë, czej przińdze grzëmòt,
Co remiã niszczotné
ju ùsadzy wnet?
Co piorënã czidnie w
òbzëbłi naj duch,
Splesniałosc roznëkô
jak niedôżny pich,
I ùdzyrżi serca, co
przëstoją so,
I zwrócy w përzënë,
co chëbą nóm szło?
Rzeczëta mie –
rzeczta! – Czë długò tak żdac?
Czë wiedno tak damic
ë nieluso spac?
Ò wiatrë, ò sztormë,
ò wiłozë, rzmë,
Czë wa nama
skrzosyta domôcé skrë?
PÒJMË WPRZÓDK
Nieurzasłi duch
Cenôwë
Kòscérzi sã westrzód
nas.
Czidô w strënë naszi
słôwë,
Òbznôjmiwô nowi
czas.
Krzosô bëlnotã
spaniałą,
Rozniecywô dzejów
wid,
Pònëkiwô w biôtkã
wdałą
Za domôcëznã, za
lud.
Òn pòdskôcô w
sercach płomë,
Rozwidniwô môłnią smrok
I rodné òdmikô
brómë,
W przińdnosc
czerëjącë krok.
Jegò dëchã sã
òbmëwac,
Ùskarnienim
wiôldżich zgrôw,
Wespół jidzemë
zmòcniwac
Nasz widzały, rodny
drôw.
Pòkrzosóny jegò
duchã,
Spiarti jegò
bëlnotą,
Przëòblokłi w
swójską bùchã,
Pòjmë wprzódk z
kaszëbizną!
KASZËBSKÔ MÒWA
Tczëwôrtnô jes, jak
dzejów duch,
Co w tobie sã
przezérô,
Bò slodë wdôr i
rodny chùch
Wespół z tobą
ùmiérô.
Tczëwôrtnô jes, jak
naji gón,
Do widu ë do słuńca.
Të szerok mdzesz
brzëmia, jak zwón,
Na wiedno ë bez
kùńca.
Skażoną miôł ce,
wej, cëzyńc,
I znikwic chcôł do
nédżi,
Le më cë dómë w
pałac przińc
I w pierszé sadnąc
rédżi.
Ò, mòwò starków! Nad
twój zwãk
Nick lepszégò nicht
ni mô!
Jô lubiã cã, móm ò
ce lãk,
Ce stracëc strach
mie zjimô.
Jô ùkòchôł ce jak no
brat
Widzałosc zaczarzoną,
Òd małoscë do
stôrëch lat
Jes dlô mie
namienioną.
W ce dëch, zarzekłô
dësza je
I serce naji lëdu.
Ze zgardë më ce
dwigniemë,
Rozwicô dożdôsz
cëdu.
Ò, mòwò starów! Më
ce w strój
Òbleczemë bùszny,
Że mdzesz sklënia
jak gwiôzdów trój,
Jak słuńca wid
pëszny!
RËBÔK
Jô béł, gdze sztorm,
gdze glada je,
Gdze òkò strądu nie
sygnie,
Le wiedno dodóm
szedł mój tur,
Gdze chëcz, gdze
szczescé, mir…
Jô rëbôk jem òd
strądu naj,
Kaszëba, òtrok waj.
Jô w dôlą w czôłnie
niesc sã dôł,
Gdze zybôł mie ë kòlibôł,
Le mësla slôdë
zaòsta,
Gdze chëcz rodnô mie
żda.
Bò jô rodny naj zemi
syn
Wcyg teskniã do ji
dun.
Mie na wałë tu
chłoscy stąd
Gdzes hejnë tam, w
szarawą dôl,
Le serce cygnie
wiedno znąd
Na starków mòjich
môl…
Bò chòc tam dalek
snôżi môj,
Jô swój le kòchóm
krôj.
Czë mdze grzëmòt,
czë glada mdze,
Czë sztorm mie
chëbno zawieje,
Jô stojec mdã wcyg
kòle ce,
Rodné naj
zemiszcze…
Bò tu mój miecz, tu
je mój wid,
Tu mój kaszëbsczi
lud.
JAN ROMPSCZI
(Jan Rompski)
NAJÔ KSÃGA
Są taczé chwile, że
jem sóm, czësto sóm!
Mëslô sã szãtoli –
Nie wié, w jaką
dôlą!
Dësza sã jiwrzi,
To głëchò czami,
Jakbë jô na zberkù
żdôł!
I nick. A mie sã
zdôwô,
Że w dzeje turzã –
jeden sóm, czësto sóm!
Nié, jô teskniã…
W szamòce rwie sã
drén mégò serca…
Jô prażã ògniszcza
płomã
Ce, mòja zemiô –
kaszëbsczi lëdu!
I na równym móm
waji:
Na biôłëch
Juszkòwëch piôskach
Strëgą pisónëch
słów,
W Króla Jezora
szkùdle,
Czë w Kalwarije
swiãtëch drogach –
W rzéce zaklãtëch
słów…
Tam mój kôłpi spiéw!
Zemia i lud gòrniã
pôlą
Nowëch dzejów w
Remùsa ksãdza…
MAJKÒWSCZÉMÙ W ROCZËZNÃ SMIERCË
Cëchò so leżisz w
Kartuzach,
W smãtôrza zëmnëch
ùgòrach…
W górze, gdze
sztopërczi Krziż,
Dzejów ksãgã drëgą
snisz…
Niżi Twòji bracô
spią –
Wierã Twòji bôjką są…?
Dali – żëwô pażãc
Procëm kòsédróm
smiercë…
Na trëmie Grif leżi,
Dukt do Cebie
mierzi…
Dzarna dzeje
przëmikô
Ë grużel słowa
zatikô…
Ò, wiém! Rôd Të bë
chcôł żëwi żdac –
Midze nas w biôłi
skarni wstac,
Jakno wiarë stôłp –
Smùtny, Remùsowi
kôłp…
Méstrze nasz, jezora
królu!
W ùbëtkù zdrojach, w
swòjim môlu,
Widzysz, jak żôrotny
Remùs
Òrmùzda skrã
rozniósł…
Pôli ògnie… żëcô
mòc
W zezëbłi, krziżewi
czas.
Czej gwiôzdë Twòji
płom zgasł.
W bòlestnym
cerzpieniu dnia –
Të Òrmùzda skra…
Z ògardów co zleca
na pòla,
Zapôla w kòłoważach
dzéń –
Jałówcowi piéń…
Piesnią dzys prësczi
szczapa,
Òstatnô krziżewô naj
noc –
Na łące Grifiã
bieżi,
Słuńcewi dukt
mierzi…
Méstrze nasz, jezora
królu!
W ùbëtkù zdrojach, w
swòjim môlu
Widzysz, jak żôrotny
Remùs
Òrmùzda skrã
rozniósł…
CZEMÙ
Czemù sã zbôjôsz
Kaszëbą bëc?
Czemù ju niechôsz w
kaszëbstwie żëc?
Mëslisz, że stôrëch
bùwronów céń
Ni mòże zdzejac
pòjidżi dzéń?
Pòjiga, pòjiga, jak
spiéwny to słowò,
Gdze bëlnota, bùcha
sã ni mùszi tacëc.
W ùzdã jes wsadzył
łep swój szadi,
Gdze w kôłtunie
pieglą sã czurné niastë.
Òd swòji zemi
ùcékôsz, pònarwò,
Strëpiałi bënë,
strëpiałi z bùtna,
Czwòrdôsz relikwiôrz
tatkòwi nieba…
Sóm jak tôczel ë
ùpchańc,
Dulczisz skórczi
chleba.
Wkół mie bëlny,
Wkół mie dzecë,
Chto jesz wòlny,
Do mie lecë!
Jidze zëma,
Zgrużdżi serce –
Naji téma
W pòniewiérce.
Wkół mie bëlny,
Wkół mie dzecë!
Jesz më wòlny
Na tim swiece!…
WILËJÔ
Wnetk pierszô
gwiôzda mô zaskrzëc na niebie.
Tak mówią wszëtcë,
co Wilëjô mdą swiãcëc,
Co w szopce Bòżi z
bëdełkã mdą klãczec
I drëdżich chłoscëc
do ceszbë jak sebie…
A z pierszą gwiôzdą
mô kòlãda zwãczec
I ceszbë złożëc do
ce mają stopkóm,
A danka mienic sã
pazłotkã lëpkã
I nawetk bãdzesz sã
z aniołkã wdzãczëc…
Ò, Wilëjô swiãtô,
kòl Jezëska kùmka
I milión, milión tam
kòlanów zdżiãtëch!
Ò, Wilëjô serca i
królów i mãdrzców,
I lëdów, jaczich
widzã w miłoce spiãtëch
Na jaczich chùchô
wstec Jezëska gąbka…
Ò Wilëjô òd pòjãcô
naj ùpchańców…
JIDZE ZYMK
Jidze zymk, ten
snôżi zymk!
Słuńce grzeje,
parmi, skrzi.
Kąsk jesz zëbù, to
wëjimk –
Mie w nowé òn żëcé
zdrzi.
Ach, zdrzë wkół! Jak
dichô dzarń.
Rzéka szuńcëje le
krą,
Szëmi, rwie,
zmieniwô skarń.
Chtëż to mòc ji w
zëmie wzął?
Remiã rozczapiérzô
zymk.
Odpòjimô dãpną mòc.
Człowiek, roscëna,
ùzémk.
Chłopią mòc
krëjamną: żëc!
Jidze pòkrzés zymkù
rzmą.
Żëcym seje zemi
klin.
Bòsczi chòrałë
grzëmią –
Szczeslëwi je zemi
syn…
MRÓZ
Cëchò spôdô sniég na
zemiã –
Òpòcuszką, cëchò
légł.
Jô wëcygóm mòje
remiã,
Zdrzã na pòlów
czôrny zbiég.
A tam parzi, parzi
pióra
Wiôldżi wszechmòcny
naj Bóg.
Mie spòd nodżi rosce
góra –
Przede mną zôs biôłi
próg.
Chcã dac krok, jak
wiedno dôwóm,
Le mie duna przéką
je.
Ach, mój Bòże! Gdzeż
jô zgrôwóm?
Dokąd dësza mòja
chce?
Cos mie scãło, cos
mie wzãło,
Mòże pòlów widnô
biél?
Nié, to mrozu mòc
tak sklãło –
Smãtka wzął mie w
gnôtach gniél.
I jô cëchò légł jem
sobie –
Cëchò jak
niebòszczëk w grób…
Swiat zôs wdôrzôł
mie sã w grobie –
Mie béł dzywny biôłi
próg…
W PÒRÉNK
Westrzódkù pòlów
zelonô łąka,
Bòkã zôs wòda błotka
skrzi.
Łąkama w dole jakbë
zewsządka
Białawô, gãstô dôka
mżi…
Përznã dali jak z
bajkòwëch słowów
Z gradełka sta sã
biôłô rzma!
Tëlé stądk dzëwëch
sztopërczi głowów,
Jaż mie zarzekłô
mëslô bra.
Henë, zôs dalek tëlé
je słuńca
Jak òczerôk wkół w
ruchnach trój!
Widzã zôs zemiã w
kwiatach i zelim,
Jakbë pazłotkò –
krôj, ach!, mój!
SZTEFAN BIESZK
(Stefan Bieszk)
LASË
Zez trzôskù swiata i
z pichù szasëjë
Jô pòd céniã waj
szedł i szëmné łãczi,
Wëżawné bùczi wa i
dãbë jãdrzné,
Zeloné, rëmné
domiszcze wa mòje!
Òbjimô rem’niã
òjcowistim kniejô, –
Ò! jacziż mir, cëszô
dobrotno smùczi
Sosterną rãką mie
klepiącë spiczi,
Ë cygnie na céniasté
klinë swòje.
Ò, kùli razë légł
jem tam zmetlałi –
Nad mną welbiądżi
lëstné sã cziwałë,
A blónk znojma wësok
niebã lecy,
W jinszim, a
daleczim, ò, jak szczestnym swiece!
I tesznota mie z
szëmã lasa szôli
W no mòdré szczescé,
w né zôwieczné dôle!
JEZORA
Jak pëszną régã
perłów mô na szëji
Na żôrotnô, wej, na
ùbògô wiosna!
Tak sała Bòżô rãka
niezôzdrosnô
Nen blôsk jezór – w
piôsczi tatczëznë mòji.
Niewinné òka jich le
w niebò blôsną. –
Blóniczi biôłé
zstąpią swiãtim wrëjã
Znądk w òbjãcé
jejich – i òdkôzëją:
Tuwò nieba klôr –
tam Kaszëbskô zôsnô!
Ò! wòdë domôcé,
jezora strzébrzné,
Królewsczi strój
naji zemi niechlëbny,
Szëmiącë głãbòk
midzë chòjną cemną.
Z miłotą serca zdrzã
na tonie waju. –
W wanożnym żëcu
mòjim wstec je ze mną
Na tãga skarni
jednégò mòj’ kraju.
NAJ GÔDKA
Nie brëżdżą stôré
bùczi! – Scãté lasë!
Nikwi lesnëch strëg
gùtorzenié strzébrzné!
Miastowiznie
skòbrónczi trél – nietrzébny!
Z tatkòwégò dzéla
spieją w miesczé gasë.
Le nieùczałi grósk
jesz bëlno gôdô,
Jak kaszëbsczi lud
gôdôł nié w te czasë.
Ter’s dżinie słowò,
dąb za dãbã pôdô,
Òsta na môlu le
kòscérz brzëdzastô.
Kaszëbskô gôdkò! Të
cwiérdzo jedërnô,
Naj ôrtu wëstrój,
lëdu znanka szczernô.
Jesz twòja krôsa, w
wiodrach czôs nie zmëtô
I teszny klãg jesz
dëszã naj zachwôtô!
Naj: – Wiérné
gôrzcë, co kòl cebie stôjô,
Jaż zôs szëmné
wërostą bùczi twòje.
KÒSCÓŁK
I zôs twój złotny
szpëc, mie łiszcze z dôlë,
Zeza drzéwiãt
redostny parmiéń bédô,
Westrzód wsë, wësokò
na kòscelnym przidu,
Czej kanã tu na
stôroswiãtim môlë,
Dze jakno rodzëzna
wszëtcë sã zéńdą,
Co Bóg jim, jak Òjc,
bòsczi chlébk òbdzélô, –
Dze leglë Starcë
régą w bòżim pòlu,
Ë z żëwima w
zôdësznëch płaczą widach.
Wiesczi kòscółk –
dodóm kaszëbsczi dësze!
Tu òna czwierzkô ë
piórka rozrëszô,
Ë pławi sã w wëżni,
skądk je przińdzonô,
Òtmikô machtno òczë
z dniewégò bëcô, –
Je bòskô znanka,
chòc winą òkùrzonô,
Sztót zasklni czej
nen parmiéń w złotim szpëcu.
LÉÓN ROPPEL
(Leon Roppel)
MÔŁI JÔŻDŻ
Na wzór żartu niemiecczégò
W. Domansczégò
Rôz we gduńsczi
Mòtławie
Na piôszczëti dna
ławie
Leżôł skùlony
niewiôldżi jôżdż,
Płetwią carł sobie
głowã,
Łikôł léczi wcąg
nowé,
A ògrôżka nim
trzãsła jak złosc.
Stôri jôżdż wnet
przëpłënął,
Żebë òdwiedzëc sëna,
Żebë pòmòc w
chòrobie mù niesc,
Za nim przëbiegła
matka,
Za nią jażdżąt
gromadka –
Bëło razã
szescdzesąt i szesc.
Doktór szepnął jim
cëcho:
„Z jegò żëcym je
lëcho!
Stwierdzóm baro
czãżczé zatrëcé,
Cos lëchégò zjesc
mùszôł,
Że sã terô nie ruszô
–
To gò mòże wnet
kòsztac żëcé!”
Na to òdrzekł
półgłosã
Môłi jôżdż z krzëwim
nosã,
Towarzësz chòrégò w
zabawie:
„Tam przë
Chlébnicczi Bramie
Jesma grała so sami,
Jaż przëbieżôł kôn
na Mòtławie.
Tam dżadzëszcze
sedzało,
Dzywny „gnôt” w
gãbie miało,
Na nim żëwi òdżin
żôłił…
Tej „gnôt” zgasł i w
wòdã wpôdł,
Môłi jôżdż gò chùtkò
zjôdł,
Tej za brzëch sã
chwëcył i… skòlił”.
„To cygaro – rzekł
stôri –
Z tegò syn mój je
chòri!
Stąd dlô rib tã tu
nôùkã snëjã:
Człowiek marné je
zwierzã,
Bò do jescô so
bierze,
Czim sã jiné
stwòrzenia trëją!”
MÒRSCZI DIÔBEŁ
Maszop séc wëcygnął
z głãbi,
Zdrzi, a tam w ni
cos sã kłãbi:
Òkropnégò, rogatégò,
Przë tim cãgã
warczącégò: Wrrr…
Òjej! Òjej! Òjej!
Kąsk zdzëwiony:
côrnął pôlcã –
A ten pòtwór: bùch
gò kòlcã,
Pësk òdemknął, kãsëc
chcôł
I głos taczi ze
sebie dôł: Wrrr…
Jô-jô! Jô-jô! Jô-jô!
Tej rzekł jeden: „Jô
gò znóm,
To je mòrsczi diôbeł
sóm!
Mòja nënka tak mie
rzekła:
Chto wcąg warczi,
ten je z piekła! Brrr…
Òjej! Òjej! Òjej!
Tak sprawã mùszima
stawic,
Bë sã diôbła dało
spławic!"
„Smiercą czãżką –
rzeklë chłopi –
Zdżinąc mùszi! Trza
gò topic!” Brrr…
Jô-jô! Jô-jô! Jô-jô!
Na głãbinã
pòbieżëlë,
Wiôldżi bôt tej
zatrzimelë,
Zdrzą, a pòtwór w
skrzëni dnie
Slépiã łiszcze,
szczérzi kłë: Wrrr…
Òjej! Òjej! Òjej!
Jak sąd kôzôł, tak
zrobilë,
Diôbła w mòrzu ùtopilë…
Mòrsczi kùrón nura
dôł
I tak z mòrza
zafërczôł: Frrr…
Jô-jô! Jô-jô! Jô-jô!
ŁEBIANIE W NIEBIE
Tak sã zdarzëło, jak
nie bëło trzeba,
Że sétmë łebianów
przëszło do nieba.
Piotr swiãti prawie
w tim czasu miôł wòlné,
Bò bë do raju nie
wpùscył swawòlnëch
Łebë mieszkańców –
jak to czedës bëlë –
Co sã kòżdémù i
wszëtczim psocëlë,
Co wcąg psé figle
płôtelë i sztëczi,
Złą sławã mielë
pòprzez pijatëczi,
Co nierôd w mòrze w
czas brizë biegelë,
A mili bitë na
sztrądze zbiérelë…
W spòkójnym niebie
zarôz głosno bëło,
Czej sétmë łebión
robòtë sã jãło:
Mléczëstô Droga –
wòdnistô sã stała,
Różanô rzoza wnet
zezeleniała,
Môłnia czerwionym
ògniã wcąg swiécëła,
Tãcza zôs wòdë z
nieba w dół cygnãła,
Chmùrczi sã czãscë
swòji wełnë zrzekłë
I miesączkòwi gòłi
pãp òblekłë,
Miesączk miôł
sczidłé òba swòje rodżi,
Parónóm wsąkłë
swiszczącé batodżi,
Grzmòtowim wòzóm, co
to w czasu bùrzë
Wòdã szafùją i
trzôskùją w górze,
Zdżinãłë diszle,
kòła i kłonice –
Z nich to sã miało
robic maselnice –
Bò sã nalazłë kòle
Mléczny Drodżi,
Bë… wikt łebianów
pòprawic ùbòdżi…
Pioter czas jaczis
na to sã przëzérôł,
Smiôł sã z tëch
fifów… W kùńcu górz w nim zbiérôł,
Bò klucz òd zómka
béł mù przepadłi
I mùszôł brómkã
zamëkac na skòbłã;
Miôł pòdezdrzenié na
kògòs z łebianów,
Le cëż, nie złapił
za rãce tëch panów,
Temù téż, chòc nie
wiém, jak baro bë chcôł,
Do jich ùsëniãcô
dowòdu ni miôł…
Zbrzëdlë mù jednak
ti wszëtcë łebianie,
Strachôł sã, że jich
z nieba nie dostanie.
W tim pùk, pùk.
Chtos klepie do niebiesczich bróm
I czëc je głos
wesołi: „Jô z Łebë, le sóm!”
Piotr zatrzasł
brómkã, jaż zadërga scana:
„Czëc nie chcã wicy
ò żódnëch łebianach!
Tej cebie wpùszczã,
bës w raju wstec mógł żëc,
Czej mie pòmòżesz
nëch dżadów sã wëzbëc!”
Nen sã ùcesził, że
niebò pòsądze,
Przed fùrtką
krziknął: „Okrętë na sztrądze!”
Bez łeb, bez szëjã
łebianie spieszëlë –
Le sã nazôd w niebò
nie dostelë.
SARCZËSTI SZTORM
Sarczësti sztorm z
mòrzô zarëczôł wierzeji,
Niósł szëmòt ze sobą
drzéwiãt pòłómionëch,
Z nim skrzeczi mewów
lecą rozżalonëch,
Co w głos pò dunach
płaczą ë wëwiejach.
Mòrzkùlcowie z głãbi
łepë wëcygają,
Z òtemkłima pëskama,
namikłim włosã,
Zaklãcô szepcą
jaczims dzëczim głosã,
Biôłognôcanyma
grabcama wëwijają.
To òkrãt złapią ë
pòd górã dwigną,
To w słoną òtchłóń
bôt za sobą wloką,
Bë gò zgrochòtac,
zgniesc ë na sztrąd szmërgnąc,
Bë dëszã wëcësnąc z
jaczégò człowieka.
Czej jim sã to ùdô,
szôleją bez kùńca
Ë na dnie mòrza
brewerie sprôwiają,
Wiłë ë wòdnice
sprôszają do tuńca
Ë w mòrsczi pianie
sã z sobą kùlają.
A zdô sã, że wichrë
i wałë sã sprzëgłë,
Że grzmòtë do taktu
walą ë parónë,
Że widë łiskawic ë
blôsczi sã zbiegłë,
Bë żëcé na mòrzim ë
lądze zbic w trónë.
JÓZEF CENÔWA (Józef
Ceynowa)
DĄB A LËPA
Dąb paje prãżił w
arkónie,
Wòłôł: „Mie sã nic
nie stónie,
bò jem mòżny, bò jem
król!
Co mie jinëch strach
ë ból?”
Czej czuł skardżi
pòd kòróną,
zadzerżëstim
krzëknął tónã:
„Chto na dole na miã
chlëchô?
Radzã jemù, bë béł
cëchò!
Przece, knyrpsë,
waji broniã…
Le mùszita zôs co
dac;
dzys brëkùjã wikszi
plac.”
Na to lëpa takô
cëchô
rzekła jemù bez
pòspiechù:
„Prôwda, panie,
mòcny jes;
môłëch grãdzysz jak
sóm pies,
tak jak kòżdi
wiôldżi pón,
co słabszim
tatczëznã wzął”.
PÔŁCZËNO DRODŻÉ
Pôłczëno drodżé, ù
ce chëczë tatka stoją;
ceszą sã, jak zwónkã
gwiôzdkòwim, gôdką twòją;
të w złoti skrëtce
mòje lata trzimôsz młodé,
słunyszkòwim blôskã
òbswiéconé jak przódë;
to w dwórznicach
twòjich béł mój szczeslëwi dodóm;
niech pamiãc mòjô w
pòwiôstkach szôcënk mù skłôdô.
Jô ce nôlepi widzã,
cze so zamknã òczë
i cze so mëslama w
mòją tatczëznã wkroczã,
té widzã twòjã
dobrze òbrobioną rolã
ë wszëtczé ùrodné,
jak tãcza farwné pòla;
widzã, jak pszénica
szérzawné gònë złocy,
jak sasôd sąsadowi
pòspiészô z pòmòcą.
W nordze skrzą sã
pòd mòrze wëcygnioné smùdżi,
zelenëchné łączi w
tôflôkach równëch, dłudżich,
dze stoją so wierzbë
jak żôłniérze na starżi,
a rzéka jak kùchôrka
jima pôłnie warzi;
tã wanożą krowë,
òwce ë gãsów karna,
w ùrënamlach
różewieją pasturków skarnie.
W zôchòdowim słuńcu
z lasu wëzérô Zdrada,
wies, co knôpóm co
rokù dôwô fùrë brzadu
a tacy sã w pòd
blónë wëcygnioné lasë,
dze ùroklëwé grãdë
Mestwinowëch czasów.
Jô so w nich
bòrówczi zbiérôł ë pòtrôwnice,
chòcôż tej szãdarą
straszëlë darżlëbicë,
a wiednóm w
gãstowiskach cos nowégò nalôzł
temù sã cesził i
wikszim robił sã zarôz.
Z wiżawnégò
krzeptowiska zdradowsczi drodżi
jem dostrzégôł
Wiôldżégò Mòrza wałë srodżi;
to norda na
półòstrów gna mscëwą nawałã,
tak dënëgama dunë
prała jaż te drżałë.
Jesz jiné sztormë ë
chaje z nëch lat pamiãtóm,
wszëtczé karszniłë
prôcã dlô Tatczëznë swiãti…
(Wëjimk z pòémë Doma
słunyszkò nôlepi swiécy)
PÙCK SZTÔŁTNO ZDRZI
Pùckù drodżi, wcyg
môsz wid królewsczi,
bò w ce bieżi
sławnëch lëdzy krew.
Twój môl ùkòchôł król
Jan Sobiesczi,
ce w wòjnach
rozsławił Wejher Miesczi,
czej swim mieczã
Szwédów zmùszôł w drôw.
Të béł wiedno
òkrãtów kòtwicą,
w krzëkwach je
chronił twój cëchi pòrt.
Szwédzë krwią mëlë
jegò strażnice,
bò jich prelë
stolëmny rëbôcë,
co w nëch biôtkach
wiôldżi mielë part.
Ną dôwnëch czasów
ùskrzidloną sławã
zaklnął w twëch
mùrach surowi czas,
chòc na kòniu nëkôł
czasë drawé,
w sztormach pòłikôł
krajowé nawë,
to ù ce w swim
szwernóce sã trząsł.
Do ce lecy z mòrza
srébrnô miéwa,
skrzidełkama bieli
chëczi mùr,
w ji piórkach wiater
piesnie spiéwô,
chtërné przenôszają
w pòla drzewa,
bë je nócył prze
òraniu gbùr.
W môłi kùter spłôwiô
drodżé łasztë,
z cëchą wałą bieżi w
mòrską dôl,
wała gò smùcze
miłoscą czëstą,
a òn na ùcztã miéwã
cziwô masztã,
le tklëwi miéwie
Pùck òpùszczac żôl.
Jes swiôdkã wieselô
Bôłtë z matką,
kòl ce jich pierscéń
jesz złotã lsni,
wcyg wkół jich
wiérnosc rozséwô rzôdką,
chtërną téż môsz pò
swëch przodkach w spôdkù,
bò jich przësëga w
dënëgach dzni.
Dzys jak mùlk sã
smiejesz skarnią młodą,
wid wënëkôł dôkã z
wszëtczich kôt,
w górã roscesz,
pëszną môsz ùrodã,
merk rôtësza ò
pòrénkù gôdô,
do zbóżny prôcë
wzywô fabrik młot.
MÒWA MÒJÔ
Mòwò mòjô, swiãtô
mòwò przodków,
skòwrónkã jes
pòdniebnym;
tak mie ceszisz, rozwiesélôsz,
że jaż parmieniejã
szczescym i redëjã wszëtczich…
Të mie jes jak
słuńce,
co wid seje dalek,
szerok,
mie tak grzeje, mie
tak karszni,
że szeftënczi pchóm
do przódkù,
na kraju pòżëtk.
Të mie jes òrzłã
strzébrnopiórim,
co nad blónë lecy,
corôz dalszé zatôczając krãdżi,
a w sztormach sã
miónkùje,
bë strzéc gniôzda,
wiedno wiérno ë
zuchterno.
Mie téż szłómã jes i
barnią mòżną
w biôtkach z kòżdim
niebëlnictwã,
bòs zrodzonô w
sztormach tësącleca,
w biôtkach przodków
naszich i téż jich bracynów,
chtërnëch scemiãżëlë
cëzy.
Chcelë téż i ce
ùgrãdzëc,
wcësnąc w grób, jak
Słowińców ksãdżi swiãté,
le të sã skarszniła,
wiôlgòrodnô,
rozpôlëła taczé
widë, że ùczałi w pòdzëw wpedlë,
pòkazëjąc twòje
skarbë swiatu…
I bùszni jem,
że mòjô jes,
że ce mògã wielëc
[DIÔBELSCZI KAM]
– Te stronë krëją dzeje waji przodków. Tu są
môle wiôldżich biôtków. Tu dobëła dobroc, a złosc mùszała wiornąc – rzekł.
Knôpi pòłikelë jegò słowa, a òn jich prowadzył
w głąb lasu, dze ne kòcełczi i wądołë na nich zdrzałë czôrnyma i krzaczastima
òczama.
– Widzyta te kamienie? To stolëmë je
szmërgałë, czej bilë sã z cëzyma ò nasze stronë. Wej, tu je kam pùrtka,
chtërnym òn chcôł zmiażdżëc Mechòwò. Pùrtk trzimôł gò na môłim pôlcu i nëkôł
przez te wądołë, całi zjiwrowóny, bò szczëwelë gò szczërzama i kùr piôł na całi
las – cygnął swòje òpòwiôdanié chłopk, a òni wdichelë w se kòżdé jegò słowò. –
Czej kùr zapiôł trzecy rôz, Pùrtk pùscył ten kam i zwiornął – rzekł w kùńcu
krôsniôk i pòkôzôł jima kùlkã, w chtërny ten biésôk trzimôł swój pùrtacczi kam.
– Tu je i drëdżi kam, le miészi. Ten je
swiãti.
Knôpi pòdnioslë òczë i òn jima terôzka zaczął
pòwiadac ò Bòżi Stopce. Dzëwilë sã pôrë sladóm bòsëch nóżk białogłowsczich,
midzë chtërnyma jedna bëła tak dobrze òdcësnionô, że pòkôzywała wszëtczé pôlce.
– Na tim to kamieniu pòznelë sã trzeji braca,
czej sã bilë w bitwie swiecyńsczi. Jich niebòszczka nënka stąpiła tu i jich
rozdzelëła, bë zarôzka wzyc do se. Bëlë ju na swiece niepòtrzébny, bò Krzëżôcë
dostelë za swòje, a krôj wrócył do Pòlsczi. Bëło to na jeséń 1462 rokù. Wszãdze
dokòła wëłë psë i krôkałë wronë, bò pòbitëch i zabitëch bëło wiele, tak naszich
jak i cëzëch. Wej, tam leżą kôtë wsë, co sã zwie Czechë.
– Pòjta, knôpi, to téż baro wôżny môl w
naszich stronach.
Wëszlë z lasu i zbliżëlë sã do Czech. Òn jima
zaczął terô szeptac ò tim, jak to na tëch pòlach sã pò latach spòtkelë trzeji
jiny braca, co bëlë wiôldżima ksążãtama, a zwelë sã Lech, Czech i Rus, jak sã
tu ceszëlë, scyskelë i całowelë, a tej pò wiôldżi ùczce sã pòżegnelë, bë jic w
dalszé stronë. Na môlu òstôł le Lecha synk, chtërnémù béł w kmòtrë Czech i ten
to na czesc swégò pôdë zbùdowôł wic Czechë.
– Tu niedalek, za Krokòwã, w Biélawscziich
Błotach, rëmcowôł smòk, co baro niszcził krôj. Nen syn Leszka wzął chłopów i gò
stąd wënëkôł. Mòżeta so òbezdrzec trzãsawiska i redowiska Czôrny Rzéczi, w
chtërnëch sã tacył, jaż próny kamieniama zwiornął do mòrza. Dali z wama nie
pùdã, bò òd Piôsznicë jidze skamlenié. Pewno i wa czëjeta płacze i jãczi. To
naszi nôlepszi lëdze jesz płaczą i wzywają pòmòcë w jich nierówny biôtce z
cëzyma, co jich tam mòrdëją. Mést chcą wama przëbôczëc to, co sã tu przed lati
dzało, bë nijak më nie bëlë słabi, bë sã wszëtcë Słowianie trzimelë razã jak
tej, czej tu w Czechach sã spòtkelë ny mòżny braca.
[ARKÓN NA BÔŁCE]
Miéwa wnet wrócëła i krziknãła:
– Nordowi arkón! Zdrëfòwôł pòd półostrów!
Gôsk rozgòrzony! Òstónã z wama i wtacã sã w bôt.
Arkón gwizdôł na wiosłach, szarpôł ruchna,
zdzérôł zudwestrë. Rzucôł sã na wałë i je targôł, wëdzérôł z nich szëplowé
szustë i szmërgôł w bôt. Knôp mùszôł szëpelką wëlewac jich brëje, chùtkò ë
szëkòwno, bòbë bôt sã przecążił i szedł na gruńt. Jemù sã zdôwało, że pôrã set
wilków wëje, że pôrã tësący dzëków knurô, że kùzë rëczą, swinie kwiczą, warnë
krôczą, bò taczi jôch i ramór do ùszów sã wcyskôł. Rëbôk sedzôł na ławie,
szerok rozkroczony i trzimôł w żelôznëch gróscach wiosła, téż rozstawioné
szerok na wałach, bë trzëmac wôgã. Bëwałi w taczich nawałach òpasowôł na
przechëłë, dzyrsczi, zamkłi w se, gódny pòtómk jegò starszich i starëszków.
Knôp widzôł jegò spòkój, wic szëftowôł przë ny brëji ë téż przë rémòwaniu, ale
jednak ùcékała mù dërnosc, mòkł sã i blôdł, òczë mù czerwieniałë z
przemachceniô i z słonawògòrzczich brëzgów czipielë. Miéwa co sztót gò frëszowała
zapewnieniama, że wszëtkò sã ùprawi: wòdã wëleje, kùrs na dodóm nalézą, że wnet
ten szalbiérz ùstónie. Dobrze, że gnelë z wiatrã, bò jinaczi ten bë jich
przewrócył abò jima płëca rozdął.
Mòc lëdzkô wiele mòże, ale mô téż swòje kùńce.
Knôp zaczął tracëc wid, ale swòje wcyg robił, jak jakô maszina, le mëslama
biegôł pò wałach do niegò nen sen ò Gôskù. Zdôwało sã mù, że terô ten mòżny
bóżk nëkô pò wałach na spienionym ògrze, co bije kótama dënëdżi, że rozpriskùją
sã na wszëtczé stronë, seją pianã i dim, bë wszëtkò sczipiec i zżerac. Trzimô
łeb wëpòszadzony grzëwë. Na Gôska zdrzec nie chcôł, a jednak merkôł, że ten
strzélô na niegò ògnistima slépiama i rikô:
– Knyrpsu kòdrowati, rzëcë w wòdã twój
bùrsztin, bò òn do mie nôleżi. Dlô tëch, co spòkój wód narëszają, serca ni móm.
Miéwa widzała tã nimòc knôpa, ùszczipnãła mù
stopã i rzekła:
– Dzyrżkù, to òmón, a mòc cë wrócy. Merkajã,
że szalbiérz ju ùstôwô.
Dzyrżk sã strząsł, przëszedł do se i zabrôł sã
do wëléwaniô wòdë. Na jegò mëslë wcyg jesz nacyskôł nen łasztowi nôkôz: – Rzëcë
bùrsztin – le òn so ùtwierdzôł w swim pòstanowieniu, szeptając:
– Nié, mòjégò bùrsztinowégò serca i Gôskòwi
nie dóm, bò w nim miłota, wiernosc i mòc.
(Wëjimk z: Bùrsztinowé serce)
[BIÔŁI I CZÔRNY ÒRZEŁ]
Drëdżégò dnia béł ju w Pùckù. Béł to nen
wiekòpómny dzéń 10 gromicznika. Razã z jinyma stojôł na placu dwòrzëszcza
kòlejowégò, bë żdac na cug wiozący z kraju òd Warszawë ë Torunia dostójników
państwòwëch. Stojôł tu òd rena, òpiarti ò lëpã, na chtërny, jak jaczé ptôszi,
so sedzelë knôpi, bë widzec lepi wszëtczé cëdownoscë, co terô sã pòjôwiałë.
Stach żdôł na nie długò. Szlagòwé wiodro sã zmienia, pòjawiłë sã blónë, za
sztócëk dôka zachlastnice rzucëła i – héwò – Stach dostrzégł w nich czôrnégò
ptôcha, co jakbë wiornął do zôchòdowi stronë. Dostrzégł téż drëdżiégò ptôcha,
co strzébrã łiskôł. Ten gnôł za tim pierszim.
– To òrzeł biôłi gòni òrzła czôrnégò. A sekô
gò, sekô tak, jaż z czôrnégò pióra lecą – gôdôł Stach do se.
Òbrôzk ten przeniósł mù mëslë na to, co
przeżił w czasë wòjnë, cze sã tacył przed szãdarama ë lëchima lëdzama. Pchôł
téż je wprzódk na to, co mia bëc. Zagłãbił sã Stach tak w swòje bënno, że le
spùszczenié sã prosto na niegò nëch knôpów z górë gò òtrzézwiło. Strzepelë gò,
bò jakùsz chùtkò sã zesënãlë. Stach sã pòderwôł, ale spòstrzégł, że je terô
jaczis môłi, lëdze dokòła jakbë ùroslë. Pòdnôszelë sã, wiwatowelë, wëcygając
wësok rãce ë wòłając:
– Niech żëje! Niech żëje!
To cug, co przëwiózł wësoczé òsobistoscë z
kraju, wòjskòwëch ë cëwilów, tak wszëtczich pòderwôł. Terô lëdze dostelë jakbë
skrzidła, pòlecelë w stronã szasëjów, tam różné òrkestrë zagrałë, tam wòjskò
cygnãło: kawalerëjô, atalerëjô, piechòta, żôłniérze mòdri a zuchterny. Stach
téż w tã stronã sã cësnął, serce mù biło, jakbë walëło młotkã. Cësnął sã,
cësnął, wreszce sã docësnął do gasë, z chtërny òddzałë jachac ë maszerowac
zaczãłë pòd mòrze. Gasa mù sã wëda rwącą rzéką, tak to wòjskò w ni wëzdrza: to
pòdnôsza sã w górã, to òpôda w dół, tu ë tam zakrãcając na stronë. Stach kòl ti
ùchòdzący do mòrza rzéczi stopkòwôł, a òczë wlépiôł w żôłniérzi.
– W taczim wòjskù bëm chcôł służëc – gôdôł do
se.
Òn wcale nie wiedzôł, jak sã dostôł na
przëmòrsczé łączi, jak gò lëdzczé wałë wcësnãłë na sóm brzég, ale sã cesził, że
tam sã dostôł, bò chcôł widzec szmërganié piestrzénia, bëc przë symbòlowim
zbratanim sã kraju z mòrzã, a widzôł, że jiny mù zazdroszczą tegò môla, bò pò
prôwdze nalôzł sã prawie tam, dze jenerôł wjachôł na sëwim ògrze bënë w wałë ë
rzucył złoti piestrzéń. Tej harmatë zagrzëmiałë, zwònë zazwòniłë, piechòcarsczé
karabinë zapãcałë, a lëdztwò zôs zawiwatowało grómkò. Stach téż zawòłôł:
– Niech nóm żëje!
Ale òkã rzucył w môl, dze żdżinął nen
symbòlowi znak zbrataniô kraju z mòrzã. Znak ten zalësnił jak słuńce ë mòcą
swòją wałë włôsné stwôrzôł[…] Ruch mòrsczi gò nową dërnotą napòjił, wic sã
òckł, wezdrzôł na Pùck, pòd môłi pòrt, ë so rzekł:
– Nie mdã parobkã, nie mdã téż młënôrzã,
cygną mie te krãdżi piestrzéniowé dalek, dalek na mòrze. Bãdã wic òkrãtnikã.
(Wëjimk ze zbiérkù Ùrënamle)
KLÉMENS DERC (Klemens Derc)
NA KASZËBSCZI ÔRT
Na kaszëbsczi
swójsczi ôrt
Wiedno nóm je
spiewac wôrt,
Czë je smroczno abò
dniéwò
Niech wiedno naj
spiéw rozbrzmiéwô.
Chto kaszëbsczégò mô
dëcha
Starków swòjich
gôdczi słëchô,
Ten do swójszczëznë
sã pôli,
Piesnią swòją zemiã
chwôli.
Chwôli lasë na
piôszczësti rolë,
Chwôli, co gò ceszi,
bòli,
Chwôli wòdë jezórk,
Bôłtu,
Swégò òjczëstégò
sztôłtu.
Spiéwô ò łąkach
zelonëch,
Ò ògardach
rozkwitnionëch,
Brzózkach ë chòjnach
na pòlu,
Ò górach, tajemnëch
môlach.
W piesni pamiãtô ò
chatce,
Co jã dostôł pò swi
matce.
Na kaszëbsczi
swójsczi ôrt
Wiedno nóm je
spiewac wôrt.
ALIZY NÔDŻEL (Alojzy
Nagel)
WIATER
Dmùchnął
Chùchnął
Zëmny wiater
Szligã chlasnął
I tej trzasnął
Baszczi na drzéwicu
Co tchù
Nëkôł
I bëkôł
Słomiany dak
Dôł znak,
Że żeje
I wëje
Jak dzëczi zwiérz
Ùrzasł sã szczirz
I żdaje cëchò na
wiodro lepszé
Kùra nie czeprzi.
Zëmno wszãdze padô
sniég
Wiater nëkô wszëtkò
precz.
SPIÉWTA
Chdze wałë rodzą sã
wcyg
I pózdno zjôwiô sã
zymk
Chdze mòdrô glada
jezór
I ptôszków latowi
chór
Chdze dżinie ju
tatków zwëk
Tam mòja je chëcz.
Chdze chajã i
krzëkwë wcyg czëc
Tam mòja je chëcz.
Spiéwta ptôszczi pò
kaszëbskù
Spiéwta dzôtczi pò
kaszëbskù
Szëmta lôsczi pò
kaszëbskù
Szëmta piôszczi pò
kaszëbskù
Czej wajã piesniã mdzemë
czëc
Nie zdżinie najich
starków zwëk.
CZWIÔRTK I STRZODA
Wadzëła sã strzoda z
czwiôrtkã,
Chto z nich lepszé
mdze miec wiodro.
„Żëjã w zgòdze z
swiãtim Piotrã
– Rzekła strzoda. –
Bãdze słuńce.
Pszczołë do mie przińdą z miodã”.
Na to rozgòrzony
czwiôrtk:
„Twój miód nie mdze
grosza wôrt.
Biôj precz, strzoda
z zmiartim miodã,
Do mie pszczołë
przińdą z złotã”.
A czej bëła strzoda,
Przëszłë do ni
pszczołë z miodã,
Przëszedł pszczołów
całi rój.
Rzekłë: – „Strzoda,
miód je twój”.
Czwiôrtk zôs żdaje
gòdzyn czile,
Smieją z niegò sã ju
pile.
Je dwanôstô w cemny
nocë,
Pszczołë zabëłë ò
złoce.
Ùzdrzôł czwiôrtk, że
z chwôlbë nick,
Ùdbôł chùtkò do dom
jic,
A czej przëszedł
czwiôrtk tej do dom,
W bëlny zgòdze żił
ze strzodą.
SWIÃTI WÒJKÙ
Swiãti Wòjkù z
Czechów rodã
Të co wiarë
przëniósł wid
Ni mógł Të kòl naju
òstac
Mùszôł Të do Prësów
jic
Më Kaszëbi nôród
cëchi
Mógłbës kòl nas
mirnie żëc.
Ni miôł Të bës kòl
nas lëchò
Mùszôł Të do Prësów
jic.
Swiãti Wòjkù co jes
w niebie
Z nieba wiedno na
nas zdrzisz
Nie zabôczë naszim
lëdzóm
Pòmòc w trudnym żëcu
dzys.
ZÉLNÔ
Jidą dzéwczãta ë
biôłczi
W rãkach jich zbòżé
i kwiôtczi
Ksądz pòswicy
wszëtczé grónczi
Brzôd ten dałë pòla,
łączi.
Mòże przińdny rok
Dô jesz lepszi brzôd
Tak mój Bòże zrób
Żebë nie béł głód.
Jezu, Të nôlepszi
gbùr,
Dôj, bë spichrze
bëłë fùl
Żebë głodny nie béł
nicht
Żebë kòżdi miôł swój
wikt.
TATKÙ NAJ
Tatkù naj, co w
niebie jes
Barni mie ë mòjã
wies
Barni kòl naj kòżdą
chëcz
Barni stôri, dobri
zwëk.
Niech na swiece nie
mdze zle
Chdze są lëdze,
równo chdze
Dobroc niech na
swiece mdze
Tam, chdze Të jes,
wszãdze je.
Tatkù, baro proszã
jô
Nëkôj precz ze
swiata zło
Wszãdze, chdze je
mój Tatk
Kòżdi człowiek tam
je brat.
Zazdrzë, Tatkù, w
kòżdi nórt
Niech ùcékô zewsząd
czôrt
Chtëren szkòdzëc nie
mdze mógł
Czej ju wszãdze
bãdze Bóg.
LATOWI DZÉŃ
Brzãczą bączi
Pôchną łączi
Słuńce so ùsmiéwô
Ptôszk so skòczno
spiéwô
Pùjk sã kąsk
wëgrzéwô
Stark so dobrze
miéwô.
Hen na grzëpie
Na dwùch lëpach
Biôtkùją pszczółë ò
miód
Na stegnie skôcze
tósz
Spiéwają dzéwczãta
Grają drzéwiãta
latową piesniczkã
Kwiatë slą
pôchniączkã
Czëc je mùzykã
i gzyka
i skòwrónka.
Pôchnie łąka
Brzãczi bąk
Czëc je spiéwa lasów
i łąk
Czëc je spiéwa mòrza
i jezór
Czëc je całi latowi
chór
Czej sã zjawią
czôrné blónë
Tej sã skùńczą
skòczné tónë.
PÙCZK
Kùlôł sã z górë
bestri pùczk,
Za nim nëkôł welech
Jurk,
A za Jurkã szadi
Bùrk,
Zôs za Bùrkã bùri
pùjk.
Gnelë na miónczi,
Chto z nich
nôchùtczi
Dogòni bestri pùczk.
Slôdë za nima w
pòdskòkach
Gnôł hiszk.
Òn pierszi dogònił
nen bestri pùczk.
Czasã òstatny
biegôcz dobãdze.
Nie je tak wiedno,
Nie je tak wszãdze.
KASZËBSKÔ MÒJA
Wiodro nadmòrsczé
òszôlałé,
Miesąc zatacył sã za
blónë.
Cemnô noc baro
jaczich mało,
Z mòrzã pògòrza dzys
sã szorë.
Kaszëbë, mòje stronë
snôżé,
Westrzód chaje,
westrzód gladë,
Czej stegnë stroją
biôłé smiotë,
Czej w ògardach
krzesnie szadé.
Niech mòrze gòrzi sã
ze szorã,
Niech glada dami z
mirną chòjną,
Niech płacze łzama
kamiéń cwiardi
Za lëché kawle
najich starków.
Zemiô kaszëbskô,
zemiô môłô!
Kaszëbskô mòja,
zemiô snôżô!
PÒEZJA
Pòezja to nie je
zymk i kwiôtczi
Pòezja to chaja
barń i biôtczi.
Pòéta nie dami
Pòéta nie spi
Òn na starżi stoji
wcyg.
Nie ùrzasnie sã nocë
Chòc jemù naprocëm
Jidą całé armëje.
Nie wié co to strach
W dôce i skrach
W dolëznach, na
rzmach
Na mòrzu i lądze
Nie zabãdze nijak
Że pòezja to biôtczi
i barń.
CZEMÙ TAK CHÙTKÒ…
Czemù tak sã
pòspiéwôsz,
Czemù tak chùtkò
nëkô twój biegas
Òd czedë taczi
të jes robòcy
Czemù tak chùtkò
rechùjesz czas
Jinaczi to bëło
przódë
Czej të stojôł na
kòmódze
Të béł wiele
zgnilszi
Czas të rechòwôł
pòmalinkù
I òn mijôł pò
përzince
Gòdzynka
za gòdzynką
Zégrze, mdzë z nowa
zgniłi
Tak jak przódë të
béł.
DĄB
Na grzëpie stoji dąb
Stalatny mòcny stark
Chòc wietwie szargô
szor
Dąb żëc mdze tësąc
lat.
So wdarzi stôré
dzeje
Te bëlné, lëché ne
Czej dobrze, tej sã
smieje
Czej lëchò sëlô łzë.
Westrzód wiôldżich
gòrzów krzëkwë
Żił kaszëbsczi
prosti lud
Czasã z dala chdzesz
zamërgôł
Nama lëchi słabi
wid.
Minã krzëkwë, minã
szôrë
Dzyrskò stoji stôri
dąb
Minie chòrosc, miną
bóle
I òstónie wiérny
lud.
SPËTÔJ SÃ
Ptôchów i miesąca sã
spëtôj,
jaczé mdze wiodro;
Słuńca, jakô je
gòdzëna;
Wrzosu sã spëtôj,
jakô mdze zëma;
Pòtrôwnicë – czë
wczasny mdze zymk;
Serca sã spëtôj,
jaczi twój mùlk,
jaczi twój drëch.
Kùkówczi sã spëtôj,
kùli jesz lat
minie
czej òpùscysz ten
swiat
Falszëwëch lëdzy
ò nick sã nie pëtôj,
czë to mdze młodi
czë téż starëszk.
KRÓTCZI ZYMK
Krótczi béł w mòjim
Żëcym zymk
Krótczi jak dzéń
Krótczi jak pòrénk.
Heltczi jô jôdł
Gòrzczi to béł brzôd
Gòrzczi jak piôłnë
Słony jak sól
Ach to béł ból
Nôprzód starszich
grób
A tu rób
Chòrosc doskwiéra
Biéda zazéra
Czasã përzna
Widu mërga
Czasã słuńce
Parmienie szmërga
Minã lata
Nie bëło lata
Nasta jesénnô chaja
I terôz jô żdajã
Na biôłą zëmã.
KALÃDÔRZ
W stëcznikù mróz
i sniég
Stikają sã dwa
lata
W spikù pół
swiata
W gromicznikù
czasã mróz,
że z zëmna wëje
tósz
A czej na Gromiczną
gãs mô bùten wòdã,
tej w strumiannikù
na Strumianną
òwca mdze mia trôwã
A w łżëkwiace
trôwã mdze mia krowa
A czej môj
tej mdze rôj
Dlô wszëtczich
mdze słuńce
mdą tuńce
i mùzyka
Dlô wszëtczich
mdze rôj
bò to môj
W czerwińcu
róże zakwitną
czerwiono
jak mak
Bestri mdze
swiat
W lëpińcu
na grzëpie
zakwitną
lëpë
Nektôr mdą mia
pszczołë
Żëto mdą wòzëc w
stodołë
Czej zélnik,
tej Zélnô
swiãcą zelé
Skùńcz ze żniwama
Rób òżniwinë.
Czej séwnik,
tej Séwnô
i żëto tej seją
A czej rujan
tej z drzéwiãtów
spôdô brzôd
Pierszi żôłti
lëst
na zemiã
spôdł
W lëstopadnikù
spôdiwają lëstë
wdarzą sã ùmarłi,
krewny i drësze.
W gòdnikù są
Gòdë
A do Gód
na dzéń czasã
sédmë pògód
A pò Gòdach
Dzéń dłëgszi ò kùrzi
krok
sprzëti je Nowi
Rok.
STARËSZK I PÒKRZËWË
Béł baro pëszny ògard. Tam rosłë òd
strumiannika jaż do rujana rozmajité kwiatë. Bëłë tam róże, lëlije, lëlijczi,
gladióle, tëlpónë, margarétczi, astrë, mòdri lëpin, knąpczi i jesz wiele
jinszich kwiatów.
Midzë tima kwiatama rosło karno pòkrzëwów. Tacëłë
sã òne midzë wiôldżima kwiatama i żëłë wcyg w strachù, żebë jich chto nie wzął
na jôdã dlô pilów abò nie wërwôł i nie szmërgnął na smietnik. Wcyg òne
płakùlkałë i jiscałë sã na swój kawel.
W nym ògardze na łôwce sôdiwôł jeden starëszk,
chtëren chòrzôł na ląbianié. Jednégò dnia, czej òn wëgrzéwôł w ògardze swòje
zbòlałé nodżi, tej òdezwôł sã głos:
– Më ce wëlékarzimë!
Starëszk sã òbezdrzôł wkół, ale niżódnëch lëdzy
òn w ògardze nie ùzdrzôł.
– To më, pòkrzëwë, ce wëlékarzimë – òdezwôł
sã znôw ten jistny głos.
Starëszk wszedł midzë pòkrzëwë, a òne kùszkałë
jegò chòré nodżi. Tak sã lékarził starëszk przez czile miesãcy, a tej béł zdrów
jak rëba i przez całé żëcé w swòjim ògardze dozérôł pòkrzëwë, jakbë to bëłë nôpëszniészé
kwiatë. A pòkrzëwë bëłë terô wiesołé i sã ùsmiéwałë. Nicht ju wicy nie czuł w
tim ògardze jich nôrzécczi.
(Dzéwczã i krôsniãta)
DWANÔSCE BRACYNÓW
Na mùzyce sylwestrowi zeszło sã dwanôsce
bracynów. Bëlë to: stëcznik, gromicznik, strumiannik, łżëkwiôt, môj, czerwińc,
lëpińc, zélnik, séwnik, rujan, lëstopadnik i gòdnik. Òni sã sztridowelë ò to,
chto z nich je nôwôżniészi. Pierszi òdezwôł sã stëcznik i rzekł:
– Dożdżëta le përznã i ùzdrzita, jak mie
lëdze mdą witac.
Tej òdezwôł sã gromicznik i rzekł:
– Czejbë nié jô, tej lëdze bë wcale nie
wiedzelë, co to je zëma. Dzôtczi bë ni mia, czej na sónkach ani na szrëcach
jezdzëc.
Na to strumiannik:
– A czej jô przińdã, tej drzéwiãta, kwiatë i
ptôszczi bùdzą sã ze spikù.
Na to łżëkwiôt:
– A czej jô jem, tej je jesz pëszni na
swiece.
– A czej jô jem, tej jesz je lepi –
sztridowôł sã môj.
– Nôlepi je, czej jô jem – rzekł czerwińc.
– Wa wszëtcë nie jesta nick wôrt – wëszczérzôł
sã lëpińc. – Czej jô jem, tej je nôcepli i nôpëszni na swiece.
Na to zélnik:
– Czejbë nié jô, tejbë lëdze ni mielë chleba.
Tej òdezwelë sã trzeji bracynowie razã; béł to
séwnik, rujan i lëstopadnik:
– Czejbë nié më, tej bë lëdze ni mielë bùlew,
wrëków ani brzadu.
A gòdnik na to:
– Czej jô jem, tej je gwiôzdka, na chtërnã sã
ceszą i dzecë, i wiôldżi lëdze.
Wëbiła dwanôstô w nocë i zaczął sã nowi rok.
Stôri Rok òddzãkòwôł sã z Nowim Rokã. Nowi Rok czuł sztridkã dwanôsce miesąców
i rzekł jima:
– Wa wszëtcë jesta równo wôżny. Czejbë jednégò
z waji nie bëło, tej jô bë mùszôł jic òd lëdzy precz.
Òd negò czasu no dwanôsce bracynów żëje w
zgòdze i wicy sã ò nick nie sztridëją.
(Cëdowny wzérnik)
ZAJCE I TRUSË
Béł czas, że trusów wcale nie bëło na swiece.
Wszëtczé òne bëłë zajcama. Tej zajce nie bëłë taczé strachòblëwé jak dzysô, bò
jesz ni mia niżódnëch nieprzëjôcelów, a do jôdë téż mia wszëtczégò dosc.
Ale nadszedł czas, czej òne sã rozdzela na dwa
partë. Dzél z nich dali gònił pò pòlach dalek òd lëdzy i jinszich zwierzãtów,
drëdżi dzél nëch stwòrów krącył sã wiedno sprzëti lëdzczich chëczi. Terô lëdze
ùzdrzelë, że zajce mają tak wiele do jedzeniégò, a jich mùże i szopczi tej-sej
mùszą głodã przëmierac. Pasturcë wnëkelë swòje bëdło na zajiczé pòle. Zajce mia
corôz to mni i mni do jedzeniégò. Nie bëło wicy midzë nima zgòdë tak jak przódë.
Panoszëłë sã klapë, szkalindżi, a nawetka biôtczi.
Wòjniskò midzë jednyma zajcama a drëdżima tërwa
ju dosc długò. Nicht nie wié, jak długò te sztridczi midzë zajcama bë dérowa,
czejbë nié tósze. Òne sã òblokłë w zajicziné ruchna, a czej ju bëłë midzë zajcama,
tej przënëkelë wikszosc z nich do lëdzczich chëczi. Lëdze je zamklë w klôtczi i
nen dzél zajców stôł sã trusama.
Zajce, chtërné òsta na pòlu, sta sã baro
płochlëwé i przed kòżdim zmikają, bò ju wicy nikòmù nie wierzą i haszkają
wiedno z òtemkłima òczama.
ZARZEKŁI ZÉDŻER [Wëjimk]
Bëło to we wilëjã Gòdów. Wieczerza ju bëło
zjadłô, gwiôzdczi ju ùszłë. Na pòdłodze stoja wëstrojonô danka, chtërny czëpk
sygôł jaż do pòsowë. Pòd danką zabôwia sã z bestrim pùczkã malinkô Szulka.
Tak jak kôzôł stôri kaszëbsczi zwëk, negò dnia
całô chòwa dosta lepszą jôdã, drzéwiãta bëłë mòcno òbrzeszoné słomą, żebë nie
zmiarzłë, zôs tósz z pùjkã wëgrzéwelë sã kòl cepłégò piécka. Stark, starka,
tatk i nënka szlë na pasturkã. Doma òsta le Szulka. Òna haszka mirnie w łóżkù.
Òdeckła, czej stôri zédżer òdezwôł sã lëdzczim gòwôrã i pitôł sã sóm se:
– Jak długò jô jesz mdã żdôł?
– Na co? – spita sã dzéwczã i czej sã przëzdrza,
tej zamiast zégra ùzdrza knôpiczka w swòjim wiekù. – Chto të jes? – spita sã
Szulka.
– Jô jem knôpã w twòjim wiekù.
– Kùli të môsz lat? – Sto – rzekł knôp.
– To nie je mòżebno! – zdzëwia sã dzéwczã i
przëzdrza sã na scanë i sã ùrzasła: – Chdze òstôł zédżer?
– Jô béł zégrã – rzekł knôpiczk.
Rozgòrza sã terô Szulka i rzekła:
– Łżesz!
– Nié, jô gôdóm prôwdã – rzekł knôp. – Sto
lat temù nipòcô cota zamienia mie w zédżer i rzekła, że rëchli nie mdã miôł z
nowa lëdzczi pòstacëji, jaż chtos z dzecy w wilëjã Gòdów mój gòwôr ùczëje.
– Terô jô wszëtkò rozmiejã – rzekła ùceszonô
Szulka[…]
GBÙR, WARNA I SROKA
Jeden gbùr mieszkôł sprzëti lasu. Jemù wiedno
dżinã kùrzãta. Dostrzégł, że kradniszã je warna i sroka. Dulcził na to, żebë je
żëwé chwôcëc. Nastawił sëdła, w chtërné sã warna i sroka zapëzgla. Chłop
zamknął je w klôtkã i rzekł jima, że òn je skôzôł na smierc.
– Pùsc mie na wòlã! – prosa sroka. – Jô nick
wicy cë nie zemknã. A za to wiedno czile dni wprzódk, czej mdze miôł padac
deszcz, tej jô przińdã do chëczi i rzekã cë ò tim.
– Mie téż wëpùsc! – prosa warna. – Nie mdã
wicy bra niżódnëch kùrzãtów i czej mdze miôł sniég padac, tej jô cë czile dni
wprzódk przińdã rzec ò tim.
Gbùr béł mitczégò serca i wëpùscył na wòlã i
warnã, i srokã. Wiedno, czej miôł deszcz padac, sroka przëszła rzec gbùrowi ò
tim. Czej miôł sniég padac, tej warna téż przëszła rzec ò tim, ale kùrzãta – i
warna, i sroka – czej mia leżnosc, tej wiedno zemkłë.
Gbùr stojôł na pòdwòrzim i gôdôł sóm do se: –
Jô béł natrzasłi, że jô te nipòcë ptôchë z klôtczi wëpùscył.
A warna ze sroką so wëszczérza: – Kra, kra,
kra!
DWA DESZCZE
Nënka Roda mia dwùch òtroków, chtërny sã zwelë
deszczama. Jich robòtą bëło to, żebë wiedno pòlewac zemiã, żebë wszëtkò bëlno
rosło. Ny lóntrusë sã zrobilë zgniłi i nie chcelë wcale swòji nënczi słëchac.
Na zemi zrobia sã wiôlgô suszô. Stëdnie i stawë bëłë wëschłé i w rzékach téż
bëło mało wòdë. Kwiôtczi, żëtka, bùlwë, wrëczi, krze i drzéwiãta bëłë zmetlałé,
a ptôszczi leca w lëfce òdnąd donąd i wrzeszcza: – Pic! Pic! Pic!
Czej nënka Roda to ùzdrza, tej rzekła do
młodszégò òtroka:
– Biôj, pòléj zemiã, bò tam wszëtkò z pragnieniô
ùmiérô.
– Jô nie pùdã – rzekł niepòsłëszny deszcz.
Nënka Roda wzã kòrbacz i nipòcëjôszowi bëlno
wlëmia. Tej deszcz wënëkôł czile blónów z jich kabùsków, a slôdë na jedny z
nich sôdł i lecôł na ni nad zemią jak na lecadle. W rãkã wzął batóg i jął bic
blónë. Zrobił sã wialdżi trzôsk i z blónów la sã bòkadosc wòdë. Tam-sam deszcz
pòmstwë narobił, ale pò jegò òdéńdzenim wszëtkò na nowò zaczã rosc.
Czej nen òtrok przëszedł nazôd do dom, tej
jegò nënka nazwa gò Grzëmòtowim Deszczã. Ò negò czasu, czej w lece na zemi je
za sëchò, zjôwiô sã Grzëmòtowi Deszcz.
Ale nie bawia wcale długò i z nowa bëła na
zemi suszô. Terô nënka Roda rzekła starszémù òtrokòwi, żebë szedł zemiã pòlôc.
Deszcz skrzëwił mùniã, damił sztërk i tej chcąc nie chcąc sôdł na blónã i pòmalinkù
przelecywôł na zemią. Z jegò òczi wcyg w dół leca płaczczi. Płakôł i płakôł i
wcale nie mëslôł òprzestac płakac. Mùże, hiszczi, gùłë, tipczi i pile wòła: –
Ju dosc! Ju dosc! – Leno dlô grzëbów w lese deszczowëch płaczków bëło wcyg za
mało.
Nënka Roda widza, co sã swiãcy, zawòła do dom
swòjégò starszégò òtroka i nazwa gò Szlagą.
(Wëjimczi z: Nënka Roda i ji dzôtczi)
JAN PIPKA (Jan
Piepka)
MRÓWCZI
Za widną górą,
za jasną grzëpą,
mrówczi jak zôrna
sã stegną sëpią.
Ta niese zdebło,
na lëstkù òd
brzózczi,
trzecô kąsk makù
wëpadłi z makówczi.
Jidą przez rózdżi
jiglënków drogą,
tej-sej so stãkną
i trzãsą głową.
Tak jima wszëtkò
w malińczich
kroczkach
do grëpczi schôdô
jak zbòżé w
snopkach.
I nawet nie wiém,
jak sã to stało,
że mrówczi zniosłë
jaż grzëpkã całą!
SŁUNYSZKÒ W JIZBIE
Słunyszkò mòje
biegùlkò
przez całą jizbã z
pòrénkù,
na scanie krótëchno
przëstónie
i zlôżô stąd pò
përzinkù;
na òbrôz so wléze
pòmału,
do òczi Panience tam
zazdrzi,
bë jesz rôz sã
zemknąc na scanã
z Paniencziny
rozsmióny twarzi;
pózni na piéckù so
sadnie,
czej prawie zëma je
bùten,
chòc kąsk je dalek
do piécka
i w zëmnëch kwiatach
są rutë;
słunyszkò mòje jesz
dali
sã w drogã przez
jizbã wëbiérô –
dopłënąc mùszi do
nórtka
i pò drodze zazdrzec
do zégrów;
a czej ju w kùńcu
dobiegnie
tam, dze sã bùten
wëskòczi,
jesz rôz na chwilã
przëstónie,
żebë mie,
tobie,
nóm wszëtczim
zazdrzec
téż
głãbòk
do òczi;
mòże tam dozdrzi
dzesz na dnie
smùtkù cenëchné dwie
strënë,
chãtno bë chcało sã
copnąc,
le jak tu bëc bùten
i bënë?
WIEŻA KÒLE MÒJI DRODŻI
Mòże chcôł jem sã
spëtac
wczas baro
czemù ta wieża
strzélanim wchôdô
do nieba
le ju tej
czej we mie jesz
mieszkôł
baro strachlëwi
ë môłi człowiek
wkół mie czuł jem
że pëtac
tã wieżã ògromną
nie trzeba
Nie
trzeba
Pózni
to wiém ju na pewno
prôwdzëwie serdeczno
pitôł jem
lëdzy
chto wieżi
kòle mòji drodżi
dôł tëlé mòcë
téż strachù
że sygô
jaż w wiecznosc
Pitôł jem dali
kòle mòji drodżi
ò wszëtczé kroczi
co szłë
ze mną
w tã stronã
dze mieszkôł
tak baro dôwno
Prôwdzëwi Człowiek
Nicht mie
pòwiedzec ni mógł
jak ten
cãżczi kalãdôrz
mógł jem tą drogą
wedle wieżi doniesc
Pòdobno
jednak pòdobno
wieżi kòle mòji
drodżi
nicht nigdë
na mòje szczescé
téż le pòdobno
nie zwali
Temù wstec jidã
tą trudną drogą
rôz tam
rôz tu
wkół wieżi
krocy
ë dali
MÒRSKÔ LATARNIA
Wësok, na strądze
stoji latarnia –
To ląd, to mòrze
widã swim côrnie,
Niejeden òkrãt z nią
drogã nalôzł,
Niejeden trafił do
pòrtë w sztormie.
Wiele ju razy rëbôk
zbłądzony,
Czej wkół pò wòdze
cemnosc sã kładła,
Oczama szukôł
mòrsczi latarnie,
Jak swòjã matkã
witôł jã z dôlë.
Chòc wiatrë rëczą,
chòc gwiôzdë skrzą sã,
Abò chòc dôka sã
òkrąg plącze,
W wieczórnym mrokù
czë w czôrny nocë
Latarnia chlaszcze
wësok na lądze.
Czejbë chtos z waji
òkrãtã płënął,
Rozewską drogą bë
jachôł za dnia,
Niech wezdrzi w
stronã, na las bùkòwi:
Tam w górze stoji –
mòrskô latarnia…
CZEMÙ
Matce
Ni mògã sã pëtac
czemù tak je czej Të
ju żes przeszła
wszëtczé stegnë
swòjégò swiata
chòc wiém że
co czwôrti dzéń
w pòżëczonëch
spikach
Twòje drodżi
Przëszło Cë spłakac
Jakże móm
jô
zamëszlony
nie wiedzec
nawetka w nocë
że mógł jem Tobie
chòc
co szterdzestą
dróżkã
mòjim ògrzenim
skrocëc
Co chcôłbëm jesz miec
zamiast Cebie
w pitajnëch słowach
jeżlë tak wiele
mòjich
pamiãtnëch kamieni
mie terôz przińdze
bùdowac z nowa
Skòrno
w żódnym pòrénkù
Cë jednak ùlżëc
ju nie bãdã mógł
abò chòc piesnią
wëspiewac
dzys
jedno słowò
chcôłbëm
Cë dosłac:
Przebacz
PRÔWDË
Jesz le ten rôz
chcã wlezc na górkã
kòle
naji chëczi
jesz rôz na łące
niech krowa
nasza zarëczi
i pies
lińcuch sobie
sóm zemknie z szëji
gãs zagãgnoce
a kòt
mie z talerza
pòdwieczórk wëje
Ten jeden
rôz le jediny
gòłąbk ùcecze
jastrzëbi smiercy
i grzmòt swiat
strzãse
rôz w tamtim strachù
nick wicy
Niech ze mną
bãdą
z przedwietrznëch
pòlów
spłoszoné pszczołë
kùrón na wachce
na złosc
tim wiatróm
w wierzejach stodołë
Jesz le ten
rôz
sã przëzdrzec
chcôłbëm
tamteczny prôwdze
ë przeszłim lëdzóm
i szedłbëm nazôd
w dzéń mój
dzysészi
i w prôwdã
mòją
nié cëzą
MÒWIE
Pòwiédz mie
drzewò
to wszëtkò
co wiater przënôszô
ce w dzéń
i w zmrokù na pewno
dze je ta droga
przez twòje górë
i dołë
drëżącô
skòrno żëcé
tobie i mie
zadóné je
leno jedno
Mów do mie
rzékò szerokò le
tëlé
że przëmknąc mògã
òczë na mòjim brzegù
i starczi
żebëm mógł rozmiôc
twòje bòlesné
zôkòla
òbtłëkłé ùpartim
trwanim w biegù
Gadôj do mie
niebò
z nórdową gwiôzdą
zazdrzóną w mòje
zmãczoné kroczi
ò wszëtczim gadôj
jô stanã
chòcbë na zberkù
stegnë żebëm tã
twòją
dôl niezmierzoną
pòjął
i cëchòsc gwiôzdów
doczuł
Jeżlë
të drzewò
i rzékò z niebã
nad wama
mòją mòwã téż
rozmiôc bãdzeta
chcała
redosc kòle mie
zamieszkô
i wiecznosc spòkójnô
bezmała
TACZÉ PTÔCHË
Nad mòjim pòlã
nad
twòją chëczą
bestrawé ptôchë
we wietrze
skrzeczą i nick nie
robią
so z tegò
że
ògónk mają
nawetka
za dłudżëchny
Na szczescé
głowa
i tak wiedno lecy
przed tim
ògónkã
kąsynëszk rëchli
Nad naszim płotã
na
naszi
kąsk spiący
krëszce
ùsadła sroka
na krzëwi gajdze
i zlecec stąd
wcale
nie chce
Nad twòjim pòlã
i mòją chëczą
ò pòrénôszkù
taczé ptôchë
spiéwają
jakbë to bëło
ju rozpòczãté
nad głową
twòją
i mòją
gwës swiãto trzôskù
Sroka kòle płota
je tim
bestrawim ptôchã
chtëren
w lece
ë w zëmie
chòcbë le w spikù
przez zëmné pòla
do zymkù jidze
z nama
bestrawò
pòd pôchą
* * *
czej jes
a jednak
istniejesz chòcbë
w kòchanim wiôldżim
nad mòje
tchnienié
nie wiém
co ze mną pòczniesz
czej całą
Twòją wiôlgòsc
w drżenié żëta
w wiater
w kòżdëchny krok
lëdzczi
pò Twòji zemi
i w tesknicã
sczajoną wszãdze
mie przińdze
zamienic
Panie
nie mów
nigdë
że grzeszã
w kòchanim
czej rãką
dotknã òczu
zmãczonëch łzama
skòrno jes szedł
przez tëlé słuńc
i stegnë swiata
krok w kroczk
za nama.
ZÓMKÓM ZAPADŁIM
Pamiãcy dzecy z Piôsznicë
Piesń przëszło
spiewac
zómkòm zapadłim
i chwilóm
zgrużdżonym
wrzosową dzarnią;
jesz kąsk krakaniô
wronë na chòjnie
biegô przez noce
jak òczë dwòje…
Wzéruszkôj, chłopkù,
na wiater!
Na las nie wzérôj!
Chto Tobie gałąz
wstrzimôł?
Chto noc ùrwôł
cemną…
Jes zmòdlił pôcórków
le pôrãnôsce,
i tósz le szczekôł
ten czas do ptôchów,
le kùkùczka zôrno
sała przez òkno…
Wzéruszkôj, chłopkù,
na niebò!
Bò las wcąg spi!
Spãkóną kórą
spłakóné chòjnë
mówiłë pôcórz
za Cebie.
I mëmka szła górą
pò niebie,
a òczë ptôchów
zdrzałë na ògnie,
na nocnym kònikù
smierc z Tobą jacha,
w pôcórkach gwiôzdów
schòwôł kat złosc.
I tak sã stało,
jaż jasnosc przëszła
przed słowã:
– Bòli!…
Las z Tobą spi,
le stronã drodżi
pamiãc przëchôdô
i rôz do rokù
krok mòjich dzecy
przëstôwô… (To, co
je dzys,
miało bëc Waji!)
Wzéruszkôj, chłopkù,
na dzecë!
Zbiérają grzëbë
w jesénny czas
w tim Twòjim lese,
gdze dzéń Twój
w noc cemną zgasł.
Piesń przëszło
spiewac
zómkòm zapadłim,
farbòwac pòwiôstczi
prôwdą przeklãtą.
Zómkòm zapadłim
dóm mòją pamiãc;
i piesń spiéwóną
dlô wszëtczich
swiãtą.
JÓZEF BRUSCZI (Józef
Bruski)
GÔDKA MILLENIALNÔ
Lat temù tësąc më wszëtcë bëlë pògónë. No, më
prawie nié, ale naszi przodkòwie. Jak ksądz, to znaczi terôz ksążã, nakôzôł dac
sã òchrzcëc, to naszi sã òchrzcëlë. Ksądz sprowadzył misjónarzi, wësłôł jich na
wszëtczé stronë, a jeden misjónôrz przëszedł na Òksëwié do rëbôka zwónégò
Jarek, żebë téż gò nawrócëc na wiarã chrzescyjańską.
Misjónôrz wzął wãbórk wòdë, nalôł Jarkòwi na
łeb i pòwiedzôł:
– Jô cebie chrzcã w imiã Òjca i Sëna i Ducha
Swiãtégò. A òd dzysô të sã nie nazëwôsz Jarek, le Jón! Nôùka téż bëła krótkô:
– Pamiãtôj, żebë w piątczi nie żréc miãsa, bò
to czãżczi grzéch i za to bãdzesz sã smażił całą wiecznosc w smòle!
Jón mù to wszëtkò przërzekł. Misjónôrz szedł
dali wzdłuż wëbrzeża, a pò załatwieniu swòjich spraw wrôcô tą samą drogą.
Wëpadło mù téż znôwù nocowac na Òksëwiu i to
jesz prawie w piątk. Czedë wszedł do naszégò Jóna, zastôł gò prawie przë
wieczerzë. Jón miôł pełną miskã kaczków, chtërné smaczno jôdł. A ten sós jemù
tłësto pò brodze spłiwôł…
– Jónie, co të doch robisz? Të żresz w piątk
miãso?! To przece je grzéch smiertelny!
A na to Jón:
– To doch nie je miãso.
– Jak to? Kaczczi to nie je miãso?! – òdrzekł
misjónôrz.
– Jô, to b ë ł ë kaczczi, ale terô ju nié.
Bò jô zrobił tak, jak misjónôrz. Jô wzął wãbórk wòdë, przeżegnôł i żem òchrzcył
je: „W imiã Òjca i Sëna i Ducha. Òd dzysô të sã nie nazëwôsz kaczka, a leno
gladisa, to je – jak terôz mówią – flundra”…
JAK AÙGÙST BRESZTA TESTAMEŃT ZROBIŁ
Przëszedł czas, że Aùgùst Breszta chcôł sã ju
pòżegnac z tim swiatã. Tak jak kòżdi pòrządny Kaszëba, chcôł jednak nôprzód
ùregùlowac wszësczé swòje sprawë. Kôzôł téż zawòłac szôłtësa „Òzorczą Szpétã” i
dwùch swiôdków. Ti ni mielë wiele kłopòtu, bò Aùgùst majątkù nieruchòmégò nie
pòsôdôł, ale za to jeno miôł szlôbanek, łóżkò, stół, szterë krzesła i dwa
grôpë. Ta jedna grôpa miała deczelek drewniany, a ta drëgô blaszany. No i na
kùńc bëła jeszcze jedna kòza. Przë tim bëła białka, kòbiéta troje dzecy[…]
Żëcé swòje Aùgùst przepãdzył bògòbòjnie.
Pracowôł wiérnie, dobri béł przë wërzucaniu gnoju, wëbiéraniu bùlew, przë
grabieniu jiglewiô[…] Ale głosu to w rodzënie ni miôł żódnégò. Całé rządë
sprawòwała i wszëtczim zarządzała jegò kòbiéta, Joanka[…]
Ale terô, na łożu smiercë, Aùgùst miôł głos i
diktowôł:
– Léón, pisz no tam ten wstãp do tegò
testameńtu. Tã grôpkã z tim blaszanym deczelkã dajã Werónce[…]
Na to wtrącëła sã jegò kòbiéta i gôdô:
– Aùgùst! Aùgùst! A
mòże to dac Marince?!
Na to Aùgùst twardo:
– Nié, Werónce! Zarządzoné! Zapisóné! Jidzema
dali![…] Ten szlôbanek dajã Marince. Znôwù sã wtrącô Joanka i mówi:
– Aùgùstkù! Aùgùstkù! A mòże bë Werónce?
Aùgùst znôwù energiczno zarządzô:
– Nié, Marince!
Awantura wëbùchła przë kòzë, bò Aùgùst
zarządzył dac kòzã Werónce, a znôwù Joanka chca miec òstatné słowò, żebë jã dac
Józkòwi, bò òn jã tak fajno fùtrowôł[…]
Na to ju nerwë pòniosłë Aùgùsta[…] Chòc béł
czãżkò chòri, zerwôł sã òbùrzony i zawòłôł:
– Do szatóna, Joanka! Chto tu ùmiérô, jô czë
të?!
JAN DRZÉŻDŻÓN (Jan Drzeżdżon)
WIECZÓRK
Zablądzony wieczórk
W tim cëchim
malënowim lese
Zagrôl na òrganach
zlotëch
I smiôl so smiôl do
swòjich lëdzy
Rozmiszlô so
wieczórk nad wòdą
Razã z dzëwima
gãsama
I w remionach
swòjich gòrącëch
Trzimô malinką zlotą
ribkã
Z dôwien dôwna lëdze
so rozpòwiôdelë
Że wieczórk
przëniese jima szczescé
W kòlibkach so dzece
smielë
Te co malo malo
widzelë
Ò pòrénôszk mają ju
ò ce zabëté
Wieczórkù z dôką
zaklãtą
Twòje biôlé remiona
i czerwioné skarnie
Są zabëté dôwno
Jezora so zôs
szpéglëją bez ce
Bez twòjégò
letëchnégò wiaterkù
Òni ce ju nie
brëkùją
Të ju pewno do nich
nie przińdzesz
Të niósł wësok nad
jezorã królewnã w rãkach
Òna so tak do ce
smia
Aż ji wińc zelony
spôdl nóm do nóg
A sëknia ùmòczëla so
w jezorze
Na stole le òstôl
zbón zëmny glëniany
Nënka z tatkã pilë
prawie kawã
Jak të so jachôl
karétą
Zaprzéglë w
rozmajité ptôsze
Më so pòtemù
rozpòwiôdelë
Jak të tu bél w nen
czas
Nasz zmëszlony
wieczórkù.
PRZËSZLË DO MIE…
Przëszlë do mie rôz
dwa biôlé kôlpë.
Cëż wa pòwiéta,
drësze dwa?
Dóm wama swiéce na
drogã,
Niech so pôlą dlugò
na ti drodze biôli.
Przëszlë do mie rôz
mòdrôczi z żëta.
Dzeż wa bëla tak
dlugò, wa drësze dwa?
Dóm wama na drogã
mòje nowé bótë
Na tã dlugą biôlą
drogã piôszczëstą.
Przëszlë do mie rôz
dwa jezora z gladą.
Dzeż wa spa tak
dlugò, przëjacele mòji?
Dóm wama mòje òczë
na samò glãbòczé dno,
Żebë wa mia co òde
mie na pamiątkã.
Przëszlë do mie rôz
dwie gwiôzdë z nieba,
Żebë jô z nima szedl
w tã drogã wësoką.
Wzãlë mie pòd
pazëchã, a te më szlë,
A wkól lëdze
zwònilë, zwònilë zwònama.
STAZJA
I tak ma dwaji so rozpòwiôdómë, jaż Fòska
zaczã so tak òbchlastowac.
– A cëż ji je? – gôdô Labùda.
– Òna doch sledzy nie żarla, cëż bë ji mòglo
bëc? – jô so mëszlã.
– Wiész të co, Mackù? Të môsz prawie taczégò
kònia dlô mie. Në, chcemaże mieniac!
Jô wiedzôl, że ti Labùdze bëlë òszukóny i te
ò²ni zarô jidą na mienianié kòni.
– Në, kò jô bë so mùszôl Stazji spëtac –
gôdajã. – Jô doch tak ni mògã – mie nic tobie nic – kònia mieniac.
A te nen Labùda zacznie przëgadëwac:
– Në, nie widzyce wë, Mackù, jaczé szpérë ten
mój kóń mô? Òn cë całą chëcz przëcygnie do lasa.
– A na cëż mie chëcz cëgnąc do lasa? – gôdajã
do Labùdë. – Jô le brëkùjã to përznã drzéwka, a na zymkù do plëga.
– Jô cë rzekã, Mackù, të ni mòżesz zrobic lepszégò
jiszeftë! Ten kóń cë mdze sto lat òrôl! A jak malo fùdrë òn brëkùje! Të wcale
nie zmerkôsz, kùli òn zeżre. Le czipkã seczczi rozmiészôsz z wòdą, a òn jaż
dostónie pò tim taczé blãk òczë. Të so mdzesz mógl w nich szpéglowac.
– Co wë gôdôce, Labùda, dzesz jô bë so tam
szpéglowôl w jegò slépiach? Ale wë tak gôdôce, a kònie doch tak dlugò nie żëją.
Prawie nen Bòbricczich, ten mòże bëc ju zacht przë latach.
– Widzysz të, Mackù, to so trôfiają rozmajité
kònie. Z kòniama jak z lëdzama, të mùszisz jich rozmiôc. Jô ce nie chcã
òszëkac. Ma dwaji tak so wiedno mògla zgòdzëc.
Jô jidã mégò kònia òbzerac, maklajã nodżi, pò
prôwdze są mòcné ë tak na òkò nic mù nie felô.
– A do cze të chcesz gò mieniac?
– Jo, wejle! – gôdô Labùda.
– Jô tak rôd so kòl wieczora abò w niedzelã
wëjadã karétą, a tej – wiész – përznã drôwkã. Mój kóń je do tegò za cãżczi.
– Widzysz të, Léónkù, te të bë mie mùszôl co
przëdac.
– Jô, to jô mògã – òn gôdô. – Në, skòpa!
Ma z nënką bëla ju do naszi Fòsczi tak
przënałożony. Nënka wiedno gôda, że ma mdzema pewno tak dlugò żëla jak ta nasza
Fòska. Chtëż to wié? – jô gôdôl. – Mòże òna mdze jesz nasze zarczi cygnã na
smãtôrz. A terô jô miôl Fòskã mieniac? Labùda niekara drëdżi, dzesz ten nuszôl
prawie mie w lese spòtkac. A jô so téż nie chcôl dac na lëchò. Cëż to je za
chlop, co bialkã we wszëtczim slëchô? Në, gòrszi jak mùca jażdżi!
– Në, kò pewno, że jô jem chlop. Stazja so na
wszëtkò zgòdzy, co jô ji rzekã.
– Widzysz të, Mackù, to jô so zarô pò ce
spòdzéwôl. Chtërny gôdają, że të jes përznã torbòwati, ale të doch wiész, co
lëdze mògą splestac.
– Të so, Léónkù, përznã hamùj! Të mie tu nie
mdzesz torbòwatima do òczu szturôl! A jak të nie wierzisz, tej môsz, jô zarô
Fòskã òdprzëgajã. Ale mie nie zabãdzesz skòpa przëprowadzëc!
– Witro zarô z rena jô jem ze skòpã.
Jô jadã nazôd, a mie so tak baro dzywno na nym
wòzu sedza. Ten kóń dôwôl tak zacht szrëtë, że jô miôl wiedno strach, żebë òn
so nie zwrócyl. Jak ma bëla krótkò dodomù, te mie so tak mitkò w kòlanach zaczã
robic. Chòcbë jô miôl terô tegò skòpa – so mëszlã. Jakbë to so nënce nie widza,
to jô bë zacząl gadac, że ten skòp je wicy wôrt jak ten cali kóń. A tak? Nënka
prawie szla z wòdą, ale nas minã, ani rôz nie wezdrza. Jô so ji nie dzëwùjã, bò
jô nie bél wslôdë widzec, a kóń bél cëzy.
Nôlepi jô zrobiã, jak chùtiszkò wëprzëgã, a te
pò pôlniu, jak to so ju wszëtkò wëdô, jô ùceknã do Wrońsczich ë chòcbë jô tam
miôl calą noc sedzec, ale krótkò dodomù so nie dóm. Jak to ju mdze pò
wszëtczim, te jô przińdã – mie nic tobie nic – a mòże to so wszëtkò jakùsz
ùprawi.
Co mie téż przëszlo z Labùdą kònia mieniac?
Jak to so Stazja dowié, chòc òna je dobrô bialka, òna mie nie dô do slowa
przińc.
Jô ju czëjã, co òna rzecze:
– Z taczim manijôkã? Dze të môsz, Mackù,
rozëm? A mòże të gò wcale ni môsz? – Nié, tegò bë Stazja nie rzekla. Nigdë na
swiece!
(Wëjimk ze zbiérkù Zwónnik)
MÓNIKA
Jak òni żdżą, żebë jô ùmarl. Nie chcã jich tu
widzec! Za czim to przëlazlo? Enë, w òczë to zdrzi, jakbë to mie baro kòcha, a
nôbarżi Jan. Tak nibë z dôleka, a co sztót so pòdsmieje. Jô ce, brace, znajã,
të jes òd tëch falszëwëch. Të nigdë nikòmù prosto w òczë jesz nie zdrzôl! Pewno
mëslisz, że cë zapiszã to calé gòspòdarstwò. Nawet mòwë ni ma, bò jes za
torbòwati. Jaczi të do mie bél? Jô jesz òd ce dobrégò slowa nie czul. A ta
twòja bialka le pôlnié warzi. Do kògòż òna to warzi? Jô ju nie mdã dzys nic
jôdl, pewno przed pôlniã skònajã[…]
Nôlepi, żebë jô zarô przeczëtôl testameńt, bò
mòże bëc za pòzdze. Pò gnôtach tak jakbë chôdôl mróz. Òni mie przënioslë
harbatë. To pewno Klara[…] Dzesz je nen testameńt? Mùszã gò wëcëgnąc spòd
zôglówka. Ôwë, jak òni ùszë wëszpëcowelë, a nôbarżi Klara! Òna ùdaje, że mie
nodżi zakriwô, a nômili bë mie ten papiór wëdzarla. Òna so mësli, że tam nie je
nic dobrégò.
Jô, Aùgùst Kònéwka, ùrodzony ë òchrzcony, jesz
przë zdrowim rozëmie, móm wòlã taką, że Klara dostónie jizbã i depùtôt co
miesąc, jednã kaninkã, jednã òwcã, pùńt masla, dzesyńc brótów chleba, jednã
gãs, jednã kaczkã, jak mdze dobri rok, te centnar żëta ë top mléka[…]
Co, Klarkò, cë so to nie widzy? Za malo masla?
Trzeba gò cenkò smarowac, te to sygnie. Të bë jesz chca jaczégò skòpa? Cëż òna
tak wrzeszczi? Cëż ji sã sta? Në, jô ji mògã ten pùńt masla dopisac. Òna rëczi?
Në, cëż tu so nie dzeje? Niech so dzeje, co chce, jô mdã czëtôl dali!
A te rôz na rok do kléda ë szpël nowé bótë,
rôz na pól rokù do szertucha. A jak przińdze do ùmrzeniô, to zaplacëc pògrzéb.
Co? Spódnika òna nie mdze mia? Jô mëslôl, że
të mia spódnik. Te zarô gadôj. A te Klarze dac na spódnik, jak ten stôri mdze pòdzarti.
Të nie mdzesz nikòmù pòkazowa pòdzarti
spódnik!?
Më tu zaznaczimë: jak Klara rzecze, że mô
pòdzarti spódnik, te mô ji bëc dónô wiara. Nocmùcã të môsz, ta cë sëgnie, jesz
nogawice, a rôz w miesąc Klara mô bëc wiozlô kòniama do kòscola, a jak zachòrzeje,
te przëwiezc doktora z miasta. A jakbë Klara so jesz rôz chca żenic, to ji
wszëtkò przepadnie.
Jan dostónie szterë mãdle jôj, kruszã, kòzã i
kòzëbòka, sztëk pòla ten òd cziskùle, żebë so tam mógl zasadzëc na zymkù
bùlewków, a te szterë centnarë żëta òd razu. Tim Jan mdze splacony. Cë so mòże,
Janie, nie widzy? Te gadôj! Zarô cë sztréknã ten gruńt òd cziskùle i
kòzëbòka[…]
Marika dostónie bùdink, pińc próscy, szesc
kaczk ë kùrë. Òna mdze to wszëtkò dozéra. Tóna dostónie kònie i rolą tam pòd
chòjinką. Co të gôdôsz, Klara? Ce nie mdze miôl chto wëplacëc, jak to wszëtkò
mdze pòdzeloné? Wszëtcë do grëpë mdą ce splôcelë. Le nie rëczë! Të mie, Tóna,
nie bãdzesz tëch kòni tak gònil. Òne mają bëc wiedno czësté, a nié za wiele na
fórã klasc. Pòla ju mają bëc w jeséń òbsóné. Czul të, Janie? Dôjta mie terô
sznapsa. Mùszã so na òstatkù wësmarowac[…]
Terô jô ju ni móm gòspòdarstwa, terô ju nie
darwajã żëc, zresztą sóm sobie ni móm nic zapisóné, a to Klarzëné, to bë do mie
nie syglo. Òni mają mòje gòspòdarstwò i terô òni mùszą mie blós stąd jakùż wëdostac.
Wszëtkò so
dô, le pòmalinkù!
(Wëjimk z pòwiôstczi Mónika)
Wëjimczi z Twarzë Smãtka:
[KÒWÔL ÃDRIS]
Na Pùstkach mieszkôł kòwôl Ãdris. To bél baro
berumt kòwôl, prawie że òn so rôd wësmarowôl. Nié dëcht tak, jak nen lósbùksa
Téfil? To pò prôwdze ni mòże rzec. Mòże temù, że ta jegò Agnes da na wszëtkò
òbacht, a jakbë to ju szlo dëcht za dalek, në, té òna zrobila z tim kùńc[…]
I to òn, wiôldżi kòwôl, berumt, taczégò tu ni
ma w òkrąg, kò wszëtcë do niegò szlë, czë z brónama, czë z plëgama abò z
karétama. Ale nômili òn kùl kònie. To òn pò prôwdze rozmiôl jak nicht. Czedësz
jeden kóń tak że gò pòdobno wëcął, że to gò szmitnã dalek za kùzniã[…]
Ale òn ni miôl strach kòni. Ten, co gò
szmitnąl, to bél jaczisz wòjskòwi, a Ãdris rôd so tak pògwizdowôl kòl kùcégò, a
to tegò kònia mùszelo dëcht zdenerwòwac[…] Téfil so gò nierôz pitôl, co òn so
né tak pògwizdowôl, ale Ãdris miôl zabëté. To so taczé dëcht nie pamiãtô! Kò
mòże to bëla jakô piesniô wòjskòwô?
Taczé zwierzã tak bez wszëtczégò so dëcht nie
zdenerwòwa. To so tak mësli, ale taczé zwierzã to pò prôwdze wié rozmajité, a
té to dobrze lëdzy znaje. Chòc le taczi pies, në, jidze jaczi tobacznik drogą,
a té òn zacznie wëc. Czemùż prawie kòl tobacznika, a nié kòl kògò jinégò? Në,
wzyc psa, ale kóń mòże bëc besztimt mądrzészi. Òn dobrze pamiãtô, chto mù
wcygnąl batugã, a chto miôl dëcht krótką léckã.
To dô taczich lëdzy, do chtërnëch so zwierzëna
garnie. Jakòsz tak wié, że kòl nich nic so nikòmù ni mòże stac. Në, a dô téż
taczich lëdzy, òd chtërnëch nawet ne mëdżi ùcékają, że to le tak za nima szëmi.
Téfil nie bél taczi. Kò pewno lósbùksa, nic ni miôl, spôl dzesz kòl kògòsz w
szopce, ale tak zwierzãta gò ni mielë strach.
Jak Ãdris kùl kònia, té Téfil mógl stojec czësto
krótkò, to nikòmù nic nie bridowa. Nawet żebë taczi kóń mù wëcąl, to òd samégò
szwùngù kòpëta Téfil bë so przewrócyl. Chtërny na niegò gôdale „totka”. Òczë
wpadlé, zmiarté, ale flot żil, le tegò trzeba. Ãdris zôs bél zasadli i dëcht
sztram w krziżach chlop. To bëlo widzec, że jakbë do czegò przëszlo, në, té òn
bë mógl so negò kònia zadwignąc na pùczel a wëniesc z kùzni. Ta wiôlgô mòc
Ãdrisa mùszela Téfila jakòsz przëcëgac. Òn sedzôl nierôz wiele gòdzyn na progù
kùzni a so przëzérôl rãkóm Ãdrisa, wiôldżim, mòcnym. A co ten zlapil, té tak,
żebë mógl z tegò flaczi wëcësnąc. Téfila to jaż tak zdrëga, òn bë so chòc nie
chcôl dostac temù kòwôlowi w paje. Në, té to bë bëlo dëcht bùten szëkù! Ale cëż
tam Téfil, takô mùca jażdżi? Nôwëżi bë mógl gòwna z gniôzdów wëmiatac.
Ale to le bëlë dwaji kómplowie. Téfil wiedzôl,
że jakbë mù co, nie dôj Bòże, na psotã robil, në, té stojôl za nim ten mòcny
kòwôl. I téż tak bëlo. Nicht so nie dzyrżôl mù nick w przék rzec, a jakbë czasã
co, té òn òd raza so pòdniósl a gôdôl:
– Té pòj, bratkù! Pùdzemë do Ãdrisa, òn to cë
wëtlomaczi. – Jak le blós Téfil to rzekl, té bëlo czësto sztël jakbë mùczk.
Nicht nic nie gôdôl. Jaż na òstatkù Tóna, co w kące sedzôl a so temù
przëslëchòwôl, rzekl:
– Jo, Ãdris to je berumt kòwôl, to ni mòże nic
rzec. – Kò òn tegò ni mùszôl wcale gadac, to wszëtcë wiedzelë, ale Tóna tak so
nômili przëpòwiedzôl to, co wszëtcë ju dôwno wiedzelë. Temù téż Téfil mógl so
spòkójno sedzec na trapach kòl krómù ze swòjim piwskã a so za niczim nie
czerowac. Taczi to mô dobrze na swiece![…]
[ÒPRZËPÔLNICA]
Kò są na Pùstkach jiné dëchë, ale te mają
strach przed Smãtkã. Je taczi malinczi dëszk Òprzëpôlnica. Sedzy przeważnie w
żëce ò przëpôlniu a wëzérô tima swòjima blãk òczama na drogã. Òne so, te ji
òczë, swiécą, dëcht jak gwiôzdë abò jak mòdrôczi. Ale jak òna le merkô, że
Smãtk dzesz zdlużëje przez pòle, té ju ji ni ma, òd raza wnëkô w steblo żëta i
nicht ji ni mòże widzec. Prawie Smãtk, ten wszëtkò wié, widzy, że jedno steblo
tegò żëta baro drëżi, a gôdô tim swòjim dzywnym, jak szadô noc, glosã: – Tam të
jes, Òprzëpôlnico. Ale jô ni móm czasu, tak jô bë sztót òstôl w tim żëce. – Jak
òn le sztëk ùszedl, në, té steblo przesta drëżec, a Òprzëpôlnica, cało
wëzebloklô, wëzdrza na drogã. Smãtk so za nią rôz nie òbezdrzôl.
Kò doch bëlo wiele jinëch dëchów, czë to
Bòrowô Cotka, co pase nã zwierzënã w lese, czë Pùrtk, co mieszkô w gnoju, czë
Roczitnik, chtërnégò je wszãdze fùl. Bëlë téż te dësze lëdzy, co tu czedësz
żëlë a mieszkelë. I wszëtcë òne Smãtka dobrze znelë, dësze le za nim zdrzelë, a
dëchë, co tu mielë rozmajité òbòwiązczi, mòglë so szpérë pòlamiac, tak so
chùtkò biegelë skrëc.
I tak trzeba rzec, że na Pùstkach rządzyl
Smãtk, czë to weznie tak, czë jinaczi, to wiedno na to samò, a to jistné
wskazowa. A mlodi mielë swégò do nowégò, nié blós stôri, chtërnëch Smãtk miôl
ju pòd mòcą. Stôri, kò cëż, ti mielë ju i tak swòje wëżëté, z nima Smãtk ni
miôl wiôldżi robòtë, jima i tak bëlo wszëtkò równo. Òni so martwilë blós ò to,
jak mdą zachòwóny i czë mdze dichtich pògrzéb. A mlodi jesz wcale ò tim nie
mëslelë, le chcelë żëc, a przez tegò przeklãtégò Smãtka jich żëcé bëlo jak
òczarzoné. Ni mielë mòcë, żebë jich gôdka abò to, co robilë, bëlo czësto bez
Smãtkòwégò smùtkù. A téż spiéwa. Chto slëchôl taką pùstkòwą spiéwã, ten ji nie
zabél przez calé żëcé.
Mòże rzec, że nôsmùtniészô na swiece je
pùstkòwô spiéwa[…]
[SMÃTK A JINY LËDZE]
Smãtk wësusô dëszã z czlowieka. Nié òd raza, ò
tim wiedzą ti nôstarszi na Pùstkach; mlodi so jesz mëszlą: – A cëż më, nóm to
nic nie zrobi. – Ale wele, òn tam sedzy a żebë mógl, té bë so na to ùsmiôl. Ale
òn so nigdë nie smieje. Ale pòtrafi żdac. Jak przińdze czas, té òn tã swòjã
szarą pajã wëcygnie a pòlożi na piers czë temù, czë temù, në, a té nen czlowiek
dostónie czësto jiné mëslë, a so mùszi z tim wszëtczim jakòsz pògòdzëc. To ni
ma radë. To so mësli, że òn je blós w chòjince. To je jegò pòstacjô, to je
prôwda, ale jegò paje a òczë są wszãdze. Òn wszëtkò widzy, a té le do se w tã
szarugã wëcësnie, wëklepie, wësusô tak, żebë bëlo le pùsto a cemno.
Òn taczi je – pùsti, szari. Nicht nie widzôl z
krótka jegò òczi, ale òne mùszą bëc jak te wilczé dzurë, bez dna. Chto pòdôl
rãkã Smãtkòwi, ten je zgùbiony. A to so zdôrzô tak, że lëdze wcale ò tim nie
wiedzą; w jaczisz wieczór tak, jakbë chto krótkò sedzôl. To nie je żódnô
pòstacjô, mòże kląb czegòsz szarégò, a mòże céniô. To so tak czlowiek mësli: To
je céniô a fardich. Jo wele, té so robi tak cãżkò na dëszi. To Smãtk pòdôwô
rãkã, to òn tam sedzôl a żdôl, jaż ten jistny tu sadnie, a mdze so jiscyl na ten
swiat. Òn tu je dabej, a chto jemù rãkã pòdô, z tim je rut.
Tak ny ludkòwie noszą Smãtka w sercu, temù to
jima tak jidze. Chwôlą te swòje Pùstczi, a prowadzą taką straszną wòjnã w
chòjince razã z jaczimasz Czôrnyma a Czerwionyma, a sami nie wiedzą, co z tegò
richtich dô.
Tak przeważnie lëdze so ò Smãtkù nie
pòwiôdają. Òni nierôz le rzeką, jak to ju dali nie jidze: – To je na Smãtka. A
òn so sedzy a zdrzi tima swòjima szarima bez dna òczama. Òczë òn mô, ale dëcht
taczé jak ta zemia.
Chòdzą tu rozmajité dëchë czë Pùrtk, co
mieszkô w gnoju, czë Aniól Stróż, co mieszkô we westrzód kwiatów. Ale Smãtk je
z nich nôstarszi i òn tu wiedno bél. Ta dôka, co tu wisa nad Pùstkama, òna
dëcht fejn wëzdrzi, ale w ni so nierôz sedzy Smãtk i òn tu ju je òd „ano iks”.
Czedësz, czedësz, jak tu jesz nie bëlo żódnégò pùstkòwiańca, té òn tam bél. Òn
je téż rôd sóm ze sobą, jemù wcale nie je smùtno, bò òn je sóm tim smùtkã. Jak
so tak chto sóm zacznie chòdzëc wkól Glincë, té mòże prosto rzec, że òn je
òsamãtóny Smãtkã. Òn gò ju mô w swòjich pajach a na niegò pòdzérô z ny wòdë a z
sycënë, a z dôczi. To je baro cãżkò z taczim Smãtkã, a są taczi, co gôdają, że
na niegò ni ma żódny radë, to so mùszi temù pòddac. Jo, jo, pòddac, kùliż so ju
mô pòddóné temù nôstarszémù dëchòwi, a òn z nich calą dëszã mô wësusóné, a
dërch bë chcôl jesz. Tak jak bez dna są jegò òczë, tak bez żódny miarë òn bë
tëch biédnëch lëdzy tu dëszil. A są ti, co so sztótama ceszą, jak tak ò nim
òzabãdą. Niech so chòc sztót ceszą ludkòwie, cëż òni téż mają na tim swiece,
jedno wiôldżé mùlskò.
[ÒGNISZCZE]
Jô móm czëté òd jinëch dëchów, że bënë w Biélawie
jeże jaczész Ògniszcze, a to nigdë nie gasnie. Jô so tam krótkò nie dôl, chto
wié, jak to z tim je. Mòże to mdze to nôwikszé mùlskò do mie, chtëż to mòże
wiedzec? Ti lëdze mùszą miec skąd tã mòc, że w caloscë żëją. To jima dosc drãgò
jidze, mòże rzec, ale jednak żëją a chcą żëc. Mòże to jima dôwô tã calą mòc?
Jak tak, té jô bë mùszôl to wiôldżé Ògniszcze wëgasëc. Tim czasã to je
przëdãpioné a temù lëdze nie widzą, jaką òni bë tam mòc mòglë miec. Dãpią to
rozmajité strôszczi, a téż jô, bò wiele razy na dzéń a w nocë jô doch na
Biélawã lecã. Jô czëjã tam taczé ceplo, a té jô temù wiedno dóm ti swòji
òsamãtóny dôczi. Ale jak to mdze pewno, to z tim jô so mdã mùszôl wzyc za ùszë
i chto wié, chto tu na tëch Pùstkach òstónie. Jô nie pòpùszczã, ale to
Ògniszcze mòże rozwiôc mòjã szarą dôkã, a té jô ju nie mdã sobą. Bò chto je ju
rôz rozerwóny, ten nazôd nie przińdze do se, jô to dobrze wiém. Ale wiém téż,
że nad Biélawą so rozegrô ta nôwikszô biôtka midzë mną a tim Ògniszczã. A ny
lëdze mdą so té pewno spiéwelë jaką piesnią. Chto wié dëcht jaką? Jô mëszlã tã,
chto domòże. Jak jô domògã, té to mdze piesniô dëcht takô, jakbë szëmia sycëna,
w ni mdze mój dëch, taczi, co so rozwiéwô, rozmikô, ùcékô a na kùńcu dżinie. A
nen dëch ju nic ni mô do pòwiedzeniô, je jak hómpelman na wietrze, tam pòtrzëse
glową, tam remionama a żdże, żebë le blós òstac sztël, a nigdze nie jic, za
niczim so nie czerowac. Taczi dëch bez twarzë, bez òczi, bez dechù ë bez
niczegò, jakbë gò tak w caloscë nie bëlo. Ale jô jem, chòc móm taczégò dëcha,
chtërnégò wcale ni ma. Ni mòże rzec, że mój dëch je jaką wiôlgą dzurą, bò dzura
to jednak cos je. Abò że je jaką cemnoscą, bò cemnosc to téż co je. A tegò
wcale ni ma. Ale jô jem, chòc dëcha móm taczégò, co gò wcale ni ma.
A té, jak jô domògã, në, té biwôj zdrów,
wszëtkò to, co tu je, i lëdze na Pùstkach, i wszãdze dze jindze na swiece mdą
chòdzëlë pò tim swiece tak, jakbë jich wcale nie bëlo. Wszëtkò, co òni zrobią,
mdze robòtą Smãtka, a to, co òni bë chcelë zrobic, to Smãtk jima wprzódk
pòkôże. Mdą nibë żëlë, ale na chwalã Smãtka. A té jô so mdã miôl dobrze, swiat
mdze mój i nie mdã mùszôl òpasowac na szwùng tak, jak jô to terô robiã, ale so
sadnã dze pòd dąb. A co mdã chcôl, le cziwnã, a wszëtkò do mie przińdze, czë
môlé dzeckò, czë stôri czlowiek. Jô le cziwnã pôlcã, a òni ju mdą wiedzelë. To
mdze dobri swiat do mie, a wszëtkò ùtonie w tim mòjim dëchù, chtërnégò wcale ni
ma. A ò tim nicht nie wié.
Zebë ti ludkòwie ò tim wiedzelë, té bë czësto
jinaczi robilë.
[JESZ Ò SMÃTKÙ]
…Tak prosto rzec, ti lëdze so tu ùrodzëlë na
Pùstkach, żebë miec do czinieniô ze Smãtkã, a òn mô tak wiôlgą mòc, że jich ju
nigdze nie wëpùscy. Chòc so nierôz zdarzi, że jaczi pùstkòwi w swiece duńdze do
jaczégò znaczeniô, ale tegò Smãtka òn w swòji dëszi dërch mô.
Nierôz tak biwô, że ten jistny przińdze tu
przed smiercą, a té jegò Smãtk so sadnie na pùstkòwi drodze a òdpòcznie. A je
taczi mòment, że ten czlowiek gò widzy, a so mësli: Jakbë terô òn bél mlodi,
në, té bë so z tą bestią wzął za klatë, bò òna tak kòl niegò pòtulno sedzy, ale
òn je ju stôri i nick ni mòże pòmòc. Té nen jistny jidze w chòjinkã a tam żdże,
jaż co z dzurë wëléze a zawëje. Ale to wcale nie wëléze z dzurë, a z jegò dëszë,
a nie wëje, le rëczi, ale tak glosno, że calô chòjinka robi so mòkrô. Tak to
przińdze taczémù, co nierôz w swiece baro znóny a pòwôżóny, a przińdze na
Pùstczi, té mùszi so ze Smãtkã zdrzec w òczë. Tam w swiece nicht ò tim razu nie
wié, a nawetka so nie domiszlô, a Smãtk sedzy skrëti. Jak ten pùstkòwi je
taczim ùczalim, té Smãtk za nim chòdzy jak céniô a przëgadëje: – Të doch nic ni
mòżesz. Zdrzë na tëch drëdżich, to są czësto jiny kôrlowie, a të jes z Pùstk,
dzeż të bë chcôl hen? Kò òni cã zjedzą. Òtemkni le blós gãbã, a cã tak
wësmieją, że mdzesz miôl z pòlowë dosc; të wiész, jak to je marno, jak so chto
wësmieje, nie wiész, dze òczë pòdzôc, a so ju nigdë na swiece nie dôsz na żódné
nôùczi. Czë të môsz pò prôwdze taką glowã? Kò to doch mùszi bëc czësto chto
jiny, a nié z Pùstk; kò të doch ni môsz nic wicy widzóné, le tã biédną
chòjinkã. A je tam co? Le jôsc w nocë wëléze, a mòże dze ò ksãżëcu jaczé
krôsniã. A òni wszëtkò widzą, że të jes z Pùstk; té cëż të chcôl? Met przińdzë
z tima lëdzama, dze midzë nima są richtich panowie. Zdrzë na jich wezdrzenié,
jak òni le blós na cã tak blésną, té të sadniesz a so nigdë nie pòdniesesz.
Taczi pón to je czësto chto jiny, na niegò robią jini, a té òn mô te dëtczi. A
të so nawet ti ksążczi bëlno nie kùpisz, bò ni môsz za co. Prawie żebë të
chòdzyl w las na jagòdë a so sprzedôl, té të bë miôl na ksążczi, a té téż jesz
nié wszëtczé.
Tak Smãtk temù z Pùstk szepce do ùcha, a wele
jemù so robi tak cãżkò na sercu, nié wcale òd ti nôùczi, bò to mù jidze baro
dobrze, ale òd tegò, że òn zdrzi na ten swiat przez òczë Smãtka, a przez to
mòże nie wierzëc, że w ti swòji nôùce mdze taczi sóm, a mòże lepszi òd tëch
panów, czësto bògatëch. To tak je, że jemù nicht ni mòże pòmòc, ale chòcbë le
nie pòmógl, té żebë tegò przegrzechë Smãtka tu nie bëlo. Òn je gòrszi jak to
wszëtkò, bò trzeba to niesc w se jak wiôldżi cãżôr i w kòżdi czas so gò czëje.
Òn je wszãdze.
Biwô tak, że taczi ùczali z Pùstk ju mô jakąsz
wiôlgą mësl. Té le chùtiszkò jã òglosëc, a lëdze mdą widzelë, jaczi to wiôldżi
czlowiek so ùrodzyl na Pùstkach. Ale dzeż? Nasz pùstkòwi pòtrafi robic calé
żëcé, jak ten robôk, i mô tã mësl, òna je, òn so z ni ceszi tak, jaż so serce
smieje. Ale terô jic midzë lëdzy a jã òglosëc, ò to òn ju tak nie dbô, bò tu
Smãtk sedzy a mù do ùcha szepce: – Dzeż të, glëpéra! Të le so schòwi fejn w
szpini a dożdżë. Dzeż të chcôl hen! Ti lëdze so nie dadzą wgadac, że të to
wëmëslil. Të le sedzë! Òd tegò są czësto jiny. Dożdżë le përznã, a të té
ùzdrzisz. – A nasz pùstkòwi sztótama ni mógl so ze Smãtkã dac radë. A téż jo,
gò slëchôl a swòjã wiôlgą mësl schòwôl w szpiniã. Nie wara dlugò, a tu lëdze
zaczãlë grzëmiôc, że jaczisz wiôldżi mądrzéla wëmëslil czësto co nowégò a że za
to dostónie baro wiele pieniãdzy a téż òdznaczenié. Pùstkòwi zdrzi, a to je
dëcht to samò, co òn mô schòwóné w szpini. Tak calé żëcé szlo w Labùdowã, bò do
tegò doprowadzyl Smãtk z Pùstk, chtërnégò òn niósł w swòjim sercu na dnie jak
jaką wiôlgą mòrã.
[KÒŻDI NOSY SWÒJE PÙSTCZI]
Kòżdi na tim swiece nosy w sercu swòje
Pùstczi. Jeden na ten ôrt a drëdżi na jiny, ale to nikògò nie minie. Czë to je
stôri czë mlodi, bògati abò biédny, kòżdi wlecze ze sobą nen miechùlc z
Pùstkama. A cëż zrobic? To so mùszi jakòsz tłuc. Cëż tu chto co pòmòże? Prawie
ny mlodi so mëszlą nierôz: – A cëż më? Kò to doch jidze ten cali swiat
przestawic. – Ale nie warô dlugò, té òni są òbdóni, a dëcht nic nie gôdają, są
sztël jak mùczk, a zdrzą wkól a so mëszlą: – Je to pò prôwdze wszëtkò to samò?
Kò to doch nama terô czësto jinaczi wskazëje.
Tak to je, że z czasã to czlowiekòwi czësto
jinaczi wskazëje, a cëż so mô niebòrôk pòmòc? To, co so naszãtoli, a natlëcze,
a naùwijô, to je jegò, ale jak so tak na to richtich przëzdrzi, té to nie je pò
prôwdze nót. Lepi, żebë so dze sztrëchnął pòd miedzą, a tëlé z tegò miôl. Kò
wszëtkò przeżëje swój czas, czë kam, czë taczi glupi zajc abò chòc smólsz. Ten
le mùszi blós òpasowac, żebë chto na niegò nie wlôzl, a je blós smólszã, niczim
wicy. Pewno, że taczi czlowiek mô szkòlë a wszëtkò, co trzeba, ale i tak mùszi
ùmrzéc, dëcht jak ten smólsz.
A te żebë ti lëdze bëlë tak jeden drëdżémù
dobri, té to bë nic nie rzekl. Në, są w swòji rãżi, a so achtną, a pòmògą i
jakòsz przez ten swiat jeden drëdżégò przeprowadzy. Ale tak, kò to nie je wiele
razy do rozmieniô. Żëcé je krótczé, a té żebë so tak szarpac, nierôz czësto ò
bële co. A pò sądach so wloką, a wszëtkò stracą, żebë temù drëdżémù blós tã
szpëlã skazëc. Jak jô ni mògã miec, té ten drëdżi téż niech ni mô. Taczi to są
ti lëdze, chto wié, co to pò prôwdze w nich sedzy, taczi gózdz, że mój të
Panie. A té, jak so to tak wszëtkò widzy, to so pò prôwdze nie chce ani żëc,
ani chòc zdrzec na ten swiat, a lepi, bë to òstawil a bë nie chcôl tegò
czlowieka wicy widzec[…]
Ale pòdczas te Pùstczi sedzą bënë baro mòcno i
taczi czlowiek je merkô rozmajice. Në, jidze so fejn reno spiéwającë wedlą
jaczégò kòscola a so mësli: – Jaczi to je pëszny swiat i co lëdze pòtrafią
swòjima rãkama zrobic. – A jak tak zdrzi na te czerwioné ceglë a na fùdżi a so
mësli ò tëch rãkach, chtërné je ùklôdelë, té gò tak nico bùfsnie, a òd raza
mùszi òstac stojącë, a cos w se merkô. Jo, to Pùstczi w nim klepią, a òne tam
są, a gò kòlcëją, żebë ò nich mëslec. To je tak, jakbë chto zaklepnął na
dwiérze, a òd raza nie je wiedzec, chtëż to mòże bëc. Ale z czasã to so domësli,
cos trzimô serce w swòji rãce a scyskô. Te Pùstczi to są taczé jak wiôldżi
wigón a na nim zybówka, so mòże na niã sadnąc a zybac. A w tim zybanim je to,
co tam klepa a glosëlo, że tam je, a żebë ten jistny nigdë ò tim nie zabél.
Òn sztót slëchô, a té to minie. A zôs je dali
pòrénk, nen kòscólk i jegò droga, tam, dze òn prawie dzerzgnie.
Në, chto wié, co to richtich je, że taczé
Pùstczi nie są do zabécô, a té, że kòżdi je mô[…]
AÙGÙST DOMINIK
(Augustyn Dominik)
Ò DIÔBELSCZIM KAMIENIU
(Wëjimk)
Za pògańsczich czasów, na wiôldżich błotach
midzë Wierzchùcënã ë Jastrzëbią Górą, krącëło sã wiele pùrtków, diôchłów,
przegrzechów ë jinszich złëch dëchów. Tu jima nicht nie przeszkôdzôł, tu
ùrządzelë so spòtkania z czarownicama, tu dzëwima widkama manilë zbłądzonëch,
bë jich ùtopic w głãbòczich kùlach, a te sã znãcac nad jich dëszama […]
Nadszedł jednak czas, że skùńcził sã jich spòkój, bò w Żarnówcu zôkònnicë z
Òliwë zaczãlë bùdowac klôsztór ë wiôldżi kòscół.
Z pòczątkù sã trochã z tegò wëszczérzelë, bò mëslëlë,
że pòtrafią lëdzy òmanic, że nie mdą pòmôgelë zôkònnikóm bùdowac kòscoła, ale
za jich diôbelską nômòwą mdą temù jesz przeszkôdzelë. Bùdowanié szło pòmale,
ale z czasã béł pòstawiony klôsztór, w chtërnym zamieszkelë pierszi zôkònnicë.
Ti zaczãlë lëdzy nôùczac wiarë ë chrzcëc.
Pùrtkóm bëło corôz cãżi, ale so jesz trzimelë.
Cze jednak zôkònnicë skùńczëlë bùdowac kòscół, a głos pòwiészonëch na wësoczi
wieżë zwònów rozlégôł sã pôrã razë na dzéń na wszëtczé stronë, te dostelë
pòrządnégò strachù ë zaczãlë sã hùrmã wënosëc do jinszich, spòkójniészich
strón.
To tak rozgòrzëło jich nôstarszégò, chtëren
miôł nad nima władzã ë mùszôł za wszëtkò[…] òdpòwiadac przed samim Lëcëprã,
że pòstanowił zniszczëc kòscół ë klôsztór.
Ùdôł sã w nocë nad mòrze, dze na strądze
niedalek Rozewiô leżałë ògromné kamienie. Wëbrôł ten nôwikszi, stãknął, dwignął
gò ë wzął na pùczel. Òbłapił gò przë tim swòjima łapama ò dłudżich
zakrzëwionëch pazurach, że jaż wlazłë głãbòk bënë[…]
Lecôł z nim terô na Żarnówc, żebë gò rzëcëc na
kòscoł ë w gruz gò pòtłuc. Kamiéń béł jednak za cãżczi nawet na jegò czartowską
mòc ë mùszôł dwa razë òdpòczëwac. Noc timczasã mia sã pòmale do kùńca. Jak béł
ju niedalek Òdargòwa ë w blôskù ksãżëca bëło widzec swiécący szpëc wieżë
żarnowsczégò kòscoła, że pùrtk zaczął sã ju ceszëc swòją zemstą, te w Òdargòwie
zaczãłë piôc kùrë.
W tim mòmeńce skùńczëła sã jegò czartowskô mòc
ë mùszôł rzëcëc swój cãżôr. Ògromny kam wbił sã swòjim cãżarã głãbòk w zemiã,
le môłi dzél òstôł na wiéchrzu. Sóm ze złoscë, że nie ùdało mù sã dokònac swòji
zemstë, skrił sã w nôgãstszich krzôkach Żarnowsczich Błot ë ze złoscë grizł
zãbama krzôczi ólszk, jaż krew z jegò pëska cekła pò nich. Òd tegò czasu kam
leżi na tim môlu[…]
[SOBÒTKA PRZED LATI]
Wieczór, jak le so zaczãło scemniac, całé
hùrmë młodzëznë spieszëłë w stronã sobótkòwégò grądu. Szło téż wiele starszich
lëdzy, a midzë nima nôstarszi chłop we wsë, Kùba Łisk, chtëren miôł ju prawie
sto lat, sëwi jak gòłąbk, ale jesz zdrów ë razny. Nie felało téż ë dzecy,
chtërne biegałë ë krącëłë so midzë starszima, rozesmióné ë wrzeszczącé na całi
głos, jak no dzecë. Zapôlonô beczka czerwionym płomieniã òswiécëła plac ë
zgromadzonëch lëdzy.
Wnet spòd gãstégò krzôka òdezwa so harmónika
skòczną nótą. Młodi kawalrowie pòdchwôcëlë nótã ë zaczãlë spiewac, wnet téż
pòmògłë jima dzéwczãta. Jinszi zakrziknãlë do tuńca ë zarôz téż zarojiło so òd
pôr tuńcëjącëch dokòła ògnia. Wiele dzéwczãt miało według stôrégò zwëczôju
włosë przëstrojoné bëlëcą, żebë jima dobrze włosë rosłë ë przez całi rok nie bòlałë
jima głowë.
Roztopioné néżczi smòłë zaczãłë kapac z
beczczi ògnistima kroplama na drzewò ùłożoné dokòła sobótnika, chtërno zapôloné
jesz jasni òswiétlëło całi grąd. Stało sã tak jasno, że jaż gwiôzdë przëbladłë,
a nów ksãżëca, co swiécył nad westã, schòwôł so za białawi blón. Dokòła ògnia
zrobiło so terôz tak gòrąco, że zmãczoni tanecznicë sadlë so z dôleka òd ògnia
i òdpòcziwelë.
Ledwò jednak ùsadlë, òdezwa so mùzëka, a na
placu zjawiła so gromada przebiérańców. Na przódkù jachôł na biôłim kòniu król
z kòróną na głowie, za nim na czôrnym kòniu kat z larwą na twarzi i z wiôldżim
mieczã w rãce. Òprócz nich sãdza, szôłtës ë słëga.
Zaczãło so scynanié kanie. Szôłtës z wiôldżégò
arkùsza papiora czëtôł różné wiôldżé winë kanie z całégò rokù. Lëdze so smielë
ë w rãce klepelë, ale niejeden czuł, że midzë czëtónyma winama bëłë ë jegò,
dobrze pòdezdrzóné ë spamiãtóné. Sãdza pò namëszlenim ë naradzenim so z królã,
skôzôł kaniã na smierc przez zetnienié głowë. Czej król wirok zatwierdzył, kat
pòdeszedł do słupka, do chtërnégò bëła przërzeszonô z glënë ùlepionô kania, ë
scął ji głowã, a te miecz rzucył na zemiã. Słëga pòdeszedł, pòdniósł miecz,
przëgarscą trôwë òcarł gò nibë z krwie ë zawinął w czerwioną szôtorã, pòczim
zarôz zdżinãlë w krzach.
Òdezwa so zôs mùzëka do tuńca. Pierszi
wëskòklë pòdrosłi pasturze, kòżdi do wëzdrzonégò dzéwczëca, chtërny pòdôł mùcã
czë czôpk. Jak dzéwczëcu knôp so widzôł, te pòdóną jim mùcã czë czôpk
wëstrojiła szléfkama ë tuńcowa z nim całi wieczór. Biédny béł ten, na chtërnégò
dzéwczãta so ùwzãłë. Ten ze swòją czôpką chòdzył òd jedny do drëdżi, jaż so
jakôsz nad nim nie zlitowa.
W przerwie midzë tuńcama, jak zmãczoni
tanecznicë òdpòcziwelë, stori Łisk, chtëren sóm wiele przeżił ë widzôł, a jesz
wicy pamiãtôł z òpòwiôdaniégò, òpòwiôdôł, jak to czedësz biwało. Przed latama
latecznyma bëło na swiece wiele czarowników, a jesz wicy czarownic, chtërné w
sobótkòwą noc lecałë na Łësą Górã, na spòtkanié ë zabawã z pùrtkama, ale jesz
przed tim, wieczór, robiłë wiele szkòdë lëdzóm. Òsoblëwie wiele z nich lubiło
òdbierac krowóm mlékò abò niszczëc zbòża na pòlach. W ten dzéń pasturze i
pasturczi plotlë wińce z mòdrôków ë strojilë nima krowóm rodżi, a gãsóm szëje.
Te winôszczi nôlepi strzegą dobëtk przed czarownicama. Żebë ùstrzéc pòla przed
czarownicama ë òswietlëc jima drogã na Łësą Górã, lëdze prawie w kòżdi wsy
pôlëlë sobòtczi. Terôz ten zwëczôj pòmale dżinie[…]
(Wëjimk z: Pòkąd bãdą bôtë)
[JASNOBRUNY BÙRSZTIN]
Knôpi bëlë cekawi, kùli i jaczégò bùrsztinu miôł
Kôczor zebróné ë schòwóné w swòjim bidelkù, chtëren trzimôł pòd swòjim stółkã.
Totéż ledwò dzéwczãta zniosłë ze stołu talerze, prosëlë gò, żebë pòkôzôł swòje
skarbë.
Bëło tegò dosc tëlé. Bëłë wikszé ë miészé
kawelczi ë trochã prochù. Gùst, nôbarżi cekawi, dozdrzôł midzë wikszima
kawelkama jeden wiôldżi jak chłopskô rãka, ale baro płasczi. Jak gò wzął w
rãkã, to jaż zakrziknął. Béł to bùrsztin jasnobruny, prawie złotawi, ò baro czësti
farwie, a przezroczësti prawie jak skło. We westrzódkù czôrnił so sztôłt jakbë
wiôldżi mëdżi abò môłégò szerzanta z szesc nogama, na chtërnëch bëło widzec
jasniészé żiłczi.
Terôz wszëscë, jeden pò drëdżim, to òbzérelë ë
so dzëwòwelë. Nawet dzéwczãta zawòłelë z kùchnie, żebë so to òbezdrzałë.
– Ja, to jaż nie je do wiarë, żebë taczé co
mògło bëc – òdezwôł so Andris.
Stôri Kąkòl òdrzekł, że ju pôrã razy nalôzł
kawelczi bùrsztinu z czimsz wtopionym, ale to le bëłë dzéle jaczichs òwadów,
czasã noga, skrzidełkò abò jakôsz zgrużdżonô ë pògniotłô mùszka. Nawet we
Gduńskù ù złotnika, ù chtërnégò je wiele kawelków bùrsztinu z wtopionyma
òwadama, jaczich ju dzysô na swiece ni ma, taczégò czegòsz, jak ten, to ni ma.
[GRANICZNY DĄB]
Jednégò dnia, krótkò z pòrénkù, szedł stôri
Kąkòl òpòslôdë za wòzã, chtërnym Gùst wiózł skrzinczi z rëbama złowionyma w nocë.
Szedł dosc cãżczima szlachama dróżką przez dunë zarosłé chòjnowim lasã, w chtërnym,
ju tak blëżi chëczi, trôfiałë so tam-sam dąbczi ë bùczi, a téż môlama krzôczi
leszczënë. Na sami grancy, midzë rządowima dunama a jegò włôsnoscą, rósł stôri,
baro gałãzësti dąb, a pòd nim, w céni jegò wietwów, zelony mech, w chtërnym
stojałë rzôdkò krzôczczi bòrówków.
Zamëszlony wezdrzôł na nen dąb ë tak sóm do se
rzekł:
– Chto wié, chto to tu ce zasadzył ë czedë.
Gwësno ju pôrã pòkòleni ùmarło òd tegò czasu, a të stojisz. Czejbës tak mógł gadac,
to bës gwësno wiele cekawëch rzeczi mógł pòwiedzec.
Spùszczôł pòmale wzrok z wietwów na jegò grëbi
piéń, na grëbą, pòpãcóną kórã, na wëstającé z zemie kòrzenia ë… jaż òstôł
stojąc. Prawie swòjim òczóm nie wierził: w zelonym mechù stojało pôrã zachtnëch
prôwdzëwëch grzëbów. Pòdeszedł òstróżno do nich, wërwôł je ë pòłożił na grëpkã,
a te zaczął so òbzerac dokòła, czë dze w mechù nie mdze jich wicy. Ë téż jo!
Nalôzł jesz pôrã miészich, chtërnëch głowë nie bëłë jesz wërosłé wëżi
mechù[…] Terôz miôł kłopòt, jak je wzyc dodóm, ni miôł przë se nic, w co bë
je mógł włożëc. Òstawił je wic na grëpce ë szedł do chëczi.
– Rózkò – rzekł, jak wlôzł w kùchniã – wez le
ten wikszi kòszik, co stoji w kòmòrze, a biôj do naszégò granicznégò dãba, tam
të kòl nie cosz nalézesz ë przëniesë to dodóm[…]
(Wëjimczi: Pòkąd bãdą bôtë)
STANISŁÔW PESTKA
(Stanisław Pestka), pseud. Jan Zbrzyca
PIESNIODZEJ Z WEJROWA
Mërgô pëszny kwiat
rujana
Wëczipiónym strzébrã
wszëtczich zymków,
Z krążëcą mòtilów
berëje Wdzydzana,
Wëtrafi tu z dôczi
nawetka pò cemkù.
Z kwiacatégò wôrpù
gòbelënów,
Z zaòstałëch
megarónów dzysô w zgardze
Ë dwùch ùschòwónëch
w bezdómnoscë trëmów:
Annë Croy ë
Bògùsława w słëpsczim gardze,
Karno grifów
òdewstało ze starbnoscë,
Przënãconé blizą
słowów òdsmiercónëch,
Òdchùchónëch jaż do
dna snôżnoscë,
Pòlétã Remùsa,
czëłotą Marcëną.
Skrë ë gromë na ti
lërze,
Bò ji strënë
ùcwiardzoné w arkóńsczim ògniszczu,
Blëżi są wòjarsczich
piknôlców nôtërë
Niglë jawernym
òktawóm na grobiszczu.
Do przepadni bëło czësto
bliskò –
Na długòsc paczënë z
łódczi Czernikòwi!
Równak swòjim czôłnã
Méster Jan zakréslił
Na Bôłce najé dodóm
zdënkòwé.
Kòlcënk zmiéru wcyg
wskôzywôł,
Namiénioną,
słowòrodną zemiã.
Gdze le jinszi
zdrzelë snôdkòsc dzywną,
Òn głãbiznã widzôł ë
Winétë sklénié.
Zôs zbëlnióné ë
zmłodzóné słowa pòtłukôcze
Donëkóné za granice
dosłownoscë
Skrzą sã bë chto na
nie prisnął z tãczë.
Kaszëbskô tej sta sã
snicym w jawernoce.
Spik nen mô
dzéwczãcé mòdré òczë
Z kòżdëchnégò zwãkù
wëmrużiwô sã mùzëka
Snice złëch losów
nazôd jachòce
Ze żurawiowëch ë
skórcowëch szlachów bùkòlëka.
Ptôchë chtërne
zawiérzają swą namianã
Dalecznoscë,
ùskrzidlóné są wdarzenim gniôzda.
Chòcbë wszëtczé widë
zmilkłë nad karnama,
W rozpãklënie
bùchawicë zaòstónie Zrzeszë gwiôzda.
Dlô przińdotë òstnie
brzadowanié metafórów.
A teraznym òmùjkanim
wiatwą stepów,
Czejbë chtos
pòdkùlnął w żniwny gòrąc
Zbónk z nôpitkã dlô
przëpragłëch lëpów!
RZMË PIÔSZNICË
Lelek jedno skrzidło
môczô w wòdze,
Drëdżé na ùbiedrzé
kładze,
Cëchò lôtô czej
szãtopiérz.
Jegò szlachã cygną
jinszé ptôchë,
Błotno kòza w loce
seje trôwã.
Ùrzmiskama
Przechôdają przez
ògniszcze,
Chtërné tu sã żôli w
dzéń i òb noc.
Całé rédżi
jiscëbników.
Taczé karna tu w tim
môlu,
Że do trëmë jich nie
kładą
Prost do zemi.
Gdze jesz wczora
bëłë szplachce wrzosów
Rosnie bésząg za
bészągã,
Czëc je dzëką
spiéwã: „Urgermanisch”.
Òd drzéwiãtów ë
jaglewiów
Piôsznicczégò bòru
Zajazgùje pòmión
smiercë.
Licził strzałë
pòwërzasłi swiôdek
Na Bénôwkù prze
seczeniu,
Mëslôł: to nié sôren
terôz pôdô,
Leno człowiek.
Tej òprzëstôł
liczëc,
Bò ë chtëż zrechùje
klekòt?
Jidzesz dzysô w
gradło „brunëch”,
Téż rechùjesz jak
wiãc piérwi tamten strzałë:
Jeden, drëdżi,
trzecy…
Krziż grobòwi na
żôlëszczu,
Całé rédżi krziżów!
Pôrã mòdżił ë tësące
w spikù.
BÙSZNYM
Bëlë bùszny.
Bùcha to plaskatô
bëła:
naje biôtczi ë
dokôzë
są łabãdzym jiwrã,
terô wiedno bãdze
jôchim.
Ë ze spiéwą „Najé
stronë”
zamikelë na rzecążek
swé tczëwôrtné
trëmë.
Przez rëskinã
zazérelë:
gdzeż te karna niedolepnëch
charłãżników bez
pasturzów,
bez nëch stróżów
spôdkòwiznë,
pòskrzą sã z
wòruszkã,
w chtërnym
jistamańtné
czernikòwé
łudzygrosze?
Jejich kaszëbstwò to
òchëbstwò.
Ùnuzlóny w
perebùsach
bùkwitniôczi, młodi
szpôczi,
zrazu z wikszą górą
niżlë wiadłã,
cządnikòwim czôłnã
„Kaszëb”,
werbli w gduńsczé ë
kaszëbsczé swiatë.
PARCHATI KÙRP
Parchati kùrp
Stôri znoszałi kùrp
Do czësta znoszałi
Żlë mòże bëc krzëk
ruchnów
To òn nôbarżi je
cëchò
Bò za wiele w nim je
parë
Zemi ë człowieka
Doskùrził że materia
wszelejakô
W rozchamraniu
Zaczurpie sã w
bezsmiertnosc
MARIAN SELIN
MÒJA ZEMIA…NA KROWIM ÒGÒNIE
Na mòji zemi,
Co jem sã na ni
rodzyl,
Mòja tam stoji
Z òjca òjców chëcza.
Tam ani nie seją,
Ani téż nie òrzą,
Ni bëdla nie pasą,
Ni sana nie zwòżą.
Òtulô nas mòrzé
I wkòlo nas skrzi
sã,
I òno nas żëwi,
W lôskù promieniach
Przerzedzonëch sosen
I përznã tam ląk
Zelonëch,
Nie wëpaszonëch,
A dali sztrąd biôli
I piôsczi grającé,
I wiatru slony wiéw,
I krzëk biôlawëch
miéw.
MÒRZE SZËMI
Jak wiedno szëmi to
Wiôldżé Mòrze,
Jakbë gôdalo, jakbë
wòlalo,
Tak jakbë w swòji
mòrsczi glãbi
Wiôldżé serce
pòsôdalo.
Mòrze prôcëje, mòrze
sã zloscy,
Czasã zôs glaszcze
swój brzég z miloscë,
Nierôz spòkójné je,
glôdczé calé,
Biôlé barónczi
przegònią z dalë.
Czasã sã wzbùrzi i
pieni srodze,
To zôs zawarczi w
zmącony wòdze,
To mòrze spiéwô, to
sã nadimô,
Òdemklą paszczã
szerok rozjimô.
W sluńcu promieniach
je òzloconé,
Mòrze sã skrzëwi,
chòc je zmąconé,
W kòlorach nieba, w
cemny zeleni,
To mòrze szëmi,
srébrzą sã mieni.
Mòcné je mòrze i
jegò fale,
Mòrzu nie òprze sã
żóden wcale,
Mòrze òddaje, mòrze
zabierze
I wiedno szëmi –
wieczné je mòrze!
ANTÓN PIPER (Antoni
Pieper)
BÒJÃ SÃ CHAJI
Bòjã sã chaji, co sã
zriwô w nocë,
jak pies zloslëwi
zriwô sã z lińcucha,
co cãgã wëje,
straszlëwie czichòce,
co na wies mòją calą
mòcą dmùchô.
Bòjã sã cziwdë w
szatańsczim ùsmiéchù,
szëdzący ze mie, w
chëcze mie ùdérzô
ë grëząc pòwietrzé,
zãbë na mie szczérzi,
pò glowach chòjin
òdbijô sã echã…
Czaji sã, ju, ju
spôdô na dom, cali gò przewrôcô,
rwie gò na sztëczi,
rwie zapamiãtale,
mie sã ju zdaje, że
na dak sã stôczô
nôprzód, a tej zôs
na swòje szale…
Bòjã sã, czej mie
nad glową mamroce
himnë szëderstwa,
mòcë bez lãkù,
bë pózni skrëce jak
zlodzej pòdchòdzëc
i żebë rëknąc w
òpãtónëch zwãkù…
Jô czëjã, że mòje
chëcze przelãknioné,
szarpóné dëchã
arkónu dërëżą,
jakbë jegò òbjicym
miôl ë bëc zmiażdżony
ë gòlé scanë stojec
mialë nade mną.
DÔKA
Wëszla z mòrza
zaspónô
ë na walach so
przësadla,
szklónym wzérô pò
nich wzrokã,
jakbë sluńcu wid
ùkradla.
Wëlecala letkò w
niebò,
jegò òczë
zakriwając,
cygnąc gãstą
pajiczënã,
szarą sëkniã z
kropel tkając.
Mlékã jakbë twôrz
mie zlala,
zatkala czësté
zrzenice,
tak jakò czësto
slepi
wszedl jem w to
biôlé pòszëcé.
Wërôstelë jakbë
przed mną
dzywné rozmazóné
zjawë,
skradającé sã
pòkracznie,
żebë nodżi mie
pòdstawic.
Do mie cénie sã
zniżalë,
wiôldżé jak zómczi
spanialé,
co mie przëkrëc sã
starelë
ë rozmùżdżëc sobą
chcelë.
STANISŁÔW JANKE (Stanisław
Janke)
CHTO JÔ JEM
Chto jô jem
stwòrzenié jaczémù
je dóné dzesãc
pôlców
przë rãkach dzesãc
przë nogach
pôrka òczi a ùszi
symetrëjô
i kòżdé zdebło
òbmëslóné
jaż do tajemnicë bez
spódkù
żëcé darowóné
w nômiészim
òddichanim
z farwama z tãdżi i
nocë
nôcemniészi na
drodze mòji
kòżdé stąpniãcé mòże
bëc
nie do przewidzeniô.
PÒ DESZCZU
Wëszło słunuszkò pò
deszczu
swòje zmòkłé ruchno
czëszczi
z żôłtëch parmieniów
brodë
òtrząsywô kapczi
wòdë
blewiązczi tãdżi
rozwiészô
– niechże òne sã
wësëszą
PÙJDA
Naszô pùjda
czëstô kùńda
nijak mëszë
nie ùchwëcy
ji sã mëkcy
że to nocą
miesąc nëkô
wedle nieba
jak kłąbk wełnë
a gwiôzdeczczi
co spôdają
że to mëszë
ùcékają
SWÓJSZCZËZNA
Jedzë dalek w swiat
a tej wrócë sã nazôd
w nen môl gdze je
twòja domôcëzna
bãdzë chòc rôz pòétą
i òszmakôj grużlã
zemi
namikłą krwią
i mòklëzną swòjińców
pòmału jakbës jôdł
òstatną wieczerzã
tej rzekni słowa
z ewanielii starków
ni ma nic gòrszégò
jak zaprzéc sã
swójszczëznë
i nie żdże gòdzënë
czej kùron trzë razë
zapieje
[BÒSY FILOZÓFA]
Jak jem òtémkł dwiérczi, całô jizba stała sã
tak czerwionô, jakbë sã pôlëła. I tej jesmë ùzdrzelë w dwiérzach wësoczégò
chłopa, co miôł òblokłé długą jupã, skòrznie i dzurawi kapelusz. Wszëtkò na nim
bëło mòkré i przez to wëzdrzôł jak jaczi strôszk. A stojôł tak, jakbë ni mógł
sã namëslec, czë mô wlezc czë òstac bùten. A Bòga nie pòchwôlił.
– Jô bë chcôł përznã sã ùgrzôc i ne szlińdrë
wësëszëc – rzekł w kùńcu cëchò chraplëwim głosã i wezdrzôł na naji niespòkójno.
– To wezce so sadnice kòl piécka – rzekł
strij. – Nôlepi przë dwiérkach. Tej chùtkò wëschniece.
Cëzy szedł na nen môl pòmału, a czej ju
pòłożił kòl piécka swòjã taszã, kapelusz i jupã, z jaką sã dosc tëlé
namòrdowôł, żebë jã zebléc, tej sôdł na stółkù, jaczi strij mù pòdsënął swòją
krëczewką, i bez słowa jął grzôc so zgrablałé rãce.
– Jidzece wë z daleka? – spitôł sã pò chwilë
letkò strij.
Strëch nawetka na niegò nie wezdrzôł, le cëchò
òdpòwiedzôł:
– Jô. Z baro daleka.
Bëło widzec, że strijowi sã takô òdpòwiédz nie
widzała, bò òn wierã chcôł wiedzec dokładno, skądka cëzy jidze. Pòdzérôł tej na
strëcha nabùrmùszony i le wcyg stukôł krëczewką ò pòdłogã. Równak mie sã to w
kùńcu naprzikrzëło.
– Strija! – jem sã tej òdezwôł, żebë to
stukanié przerwac. – Mòże jô jednak zapôlã nen wid. Jô móm czekawą ksążkã do
czëtaniô.
– Le biôj mie! – wadzëła starka. – Tobie w
głowã zańdze, czej të bãdzesz tëlé czëtôł. Tak jak temù Brodatémù Môrcënowi.
Jak jem bëła jesz dzéwczãcã, to jô gò widza w karczmie ù Pòbłocczégò. Jo, za
stôrą Pòlskã, tu w Piekle bëła karczma. Nen Brodati Môrcën wiedno sedzôł tam w
nórce i tak dzëwò na wszëtczich pòdzérôł. Tatk béł tej prawie ze mną i rzekł:
„Nie bòji sã, òn cë nick złégò nie zrobi, to je mądri chłop, le baro dzywaczny.
Biada, czejbë chtos sã z niegò naszczérzôł. Zarô tej chcôł sã biôtkòwac”.
Czej starka skùńczëła gadac, w jizbie znôw
stało sã cëchò i jakòs kòmùdno. W piéckù strzélôł òdżin, a skrë, jaczé tej sej
wëlôtiwałë za dwiérczi, gasłë ju w pòwietrzim, jak spôdającé gwiôzdë. Strëchòwi
abò chcało sã spac, abò sã nad czims baro zastanowiôł, bò przez całi czas
szorowôł swòjã skarniã i czosôł krzëwima pôlcama dłudżé i sëwé włosë.
– Jô téż znôł taczégò jednégò – òdezwôł sã
niespòdzajno. – Òn ju za knôpa chòdzył swòjima drogama i baro rozmiszlôł nad
tajemnicama tegò swiata – gôdôł corôz głosni. – Starszi nëkelë gò do robòtë w
pòlu abò na òbòrze, a òn, chòc nierôz dostôł mòcno wsmarowóné, wiedno le
skriwôł sã w jaczi cëchi môl. Równak nôwicy przesôdiwôł w ùsôdzce i tam
wëmiszlôł nen swój dobri i szczeslëwi swiat, tam marził ò bògatëch i
wërozëmiałëch starszich i ò dodómie, w jaczim bë miôł wiele ksążków do
czëtaniô. Tam òn téż rojił so, że je sënã pana z majątkù, na jaczégò wiedno
zdrzôł z zôzdroscą… Równak jawernota bëła jinô. Knôpi mù wiedno dokùczelë i
przezywelë Bòsym Filozófã…
Cëzy niespòdzajno, tak jak zaczął, òprzestôł
gadac, jakbë przëszło mù do głowë, że niepòtrzébnie ò tim rozpòwiôdô. A deszcz
znôw jął walëc ò rutë. W czerwiony jizbie niespòkójno rëchałë sã naje dłudżé
cénie.
– A dze terô je nen dzywny knôp? – jô sã
niesmiało spitôł.
– Terô? – strëch wezdrzôł na mie, jakbë
prawie le òdeckł ze spikù. – Terô òn ju ni mô dodómù – rzekł pò sztërkù. – Mëma
z tatkã mù pòmarlë, jegò bracëna, co òbjął tatkòwé gbùrstwò, ju òd lat ni mô ò
nim czëté… – Cëzy zamknął òczë, jakbë ni mógł zdrzéc na òdżin.
Pò tëch słowach ju nicht sã nie òdezwôł[…]
Pòtemù[…] jem chcôł sã strëcha spëtac, skądka òn wiedzôł, ò czim nen knôp
mëslôł w ùsôdzce, równak òn sã ju chùtkò òblékł i tak, jak przëszedł, bez
słowa, szedł bùten.
(Wëjimk z Łiskawicë)
JAN WALKÙSZ
(Jan Walkusz)
MDZE DESZCZ
Niebò òpadło
do zemi prawie
na wierzbach stôrëch
niczim na ławie
legnãło sobie
a chmùra czôrnô
jak diôchôł z piekła
złapała słuńce
i z nim ùcekła.
A wiérzbë błotné…
Czë mie sã zdaje?
– jakąs melodiã
graje
strzód lëstów
milióna
i gałąz grona;
spiéwa lecy
w swiat daleczi.
Ale… w czëpach
drzéw
òprzestôł ten spiéw
i cos stãknãło,
cos zatrzeszczało,
tej mie sã zdało,
że niebò za czãżczé,
bò drzewa sã pòddałë
i dłudżé, zemglałé
rãce
do zemi wëcągałë…
– i cëchò sã stało.
Ale tej wiater jak
biés
szarpnął niebã,
zemia zadrżała
i chmùra przëlecała
czôrnô jak pëk:
òbalëstô, pãkatô,
brzózka sãkatô
zatuńcowała
z wiatrã szôlonym
i warkòczã zelonym
sygnãła zemi.
Wiater przelecôł;
pôrã lëstków
za nim slôdë
i cëchò sã stało
tak,
jakbë smierc
przeszła wspak,
le niebò czãżczé
jesz niżi spadło.
A kùling pòd lasã
jiscącym głosã,
czejbë strëna
skrzëpic,
czej lëchô, tak òn w
dalekòsc
głëchą
pchôł słowa té:
– mdze deszcz,
– mdze deszcz.
Jesz chwilkã to
dérowało,
a tej niebò jak
dzeckò
czebic naczãło;
nôpiérw pòmału,
letkò
wiôldżé łzë cekłë,
pò licach gãstëch
chmùr spłiwałë
i na szarą
spragłą
zemiã
kapałë.
SŁOWA MÒJE
Słowa mòje
okrëszińczi chleba
wërwóny zôrnóm
i spiéwë
nabrzmiałëch kłosów
Słowa mòje
złotëch pòlów plón
w czekanié
na cwiardi nóż
kòsnika
Słowa!
zôrna nôdzeje
cëskóny w rodną
zemiã
naszich strón
w dbie
na jãdrzny kłos
MÓJ STÔRI ZÉGAR
Mój stôri zégar
co wisy
na scanie
chòdzy sobie
jak chce
czasã sobie stanie
mie to nie òbchòdzy
– wszëscë mówią:
òdpòczink jemù sã
nôleżi
drëdżim to je w
drodze
że na môlu
gdze bëła kùkùłka
warbel z jaskółką
jiwrëją sã srodze
– jich to sprawa
mie to sygnie
że móm zégar
co czasu kąsk
naliczi
dlô mégò ùżëtkù
a jak zôs
zabôczi tikac
wié że nie pòwiém
słowa
– nierôz téż sã
copnie
bë zacząc tikac òd
nowa.
Tak pewno òstónie
i zégar sã nie
zmieni
i jô sã nie
przejinaczã
– më blós dwaj
jesma na jedno
jednak kòrzisc z
zégara
bò przez niegò
móm czas wiedno.
MŁODÉ ÒCZË I ŻEGNANIÉ
Òjcu
Të môsz rãce jak
zemia
òbeszłô przez słuńce
wëspiéwónô szterzema
wiatrama
i litanią rżanëch
kłosów
Të môsz òczë jak
nocnô môłniô
z kùńca na kùńc
nieba
wëpragłim brózdóm za
dnia
pòdôwô złotą nitkã
nôdzejë
na deszcz
jak pierszi płacz
Òd swiãtégò Izydora
do Michôła
przez wëzëbłé grużle
zemi
òdmłodniałé smiercą
zëmë
lilowi diwan
macerzónczi
i wiechc krziżowégò
zelé
na òstrzegã
zawieszoné na
pòdcągù
Znak krziża
kòżdégò rokù
kładzesz do pùsti zôpòlë
przed pierszim snopã
zbòlałim do biôłoscë
i mie na drogã
czej sã napatrzã w
Twòje òczë
Òne są wcąg młodé
EGZAMIN
Szmëtkóm dosc dobrze sã wiodlo. Mielë
dwadzesca piãc mòrgów zemi, dwa kònie i troje dzôtk. Nôstarszô Léna òżeniła sã
do Kartuz i robiła w magistrace. Bòles, co so wzął za białkã Mielewczikòwą Rózã
z Tëchlëna, béł kòwôlã na Bùkòwi Górze. Le z tim nômłodszim Janã mielë nôwiãcy
wërszaftu. Do robòtë to béł kòchóny knôp. Robił za dwùch i pewnie za tëlé téż
zjôdł. Biéda to bëła z tą ùczbą. W szkòle szkólny miôł na nim wszëtczé czije
pòłómóné. Do łba dëcht nick mù nie szło, a wej, co sã ju naùcził, to i tak wnet
zabéł. Tatk sã tim wiele co nie przejmòwôł, a pòwtôrzôł wcąg: „Na gbùrstwie
ùczba i tak sã nie przëdô. Tu trzeba miec plece jak stodoła i rãkã jak
mscëszewsczi kòwôl, a nôùka je dlô tëch, co chcą w miesce miec letczi chléb”.
Biéda dopiérôzkù nasta, czej Jónk miôł bëc
przëjãti do Pierszi Kòmùnii. Równak tu òn sã mùszôł përznã naùczëc z katézmùsa,
bò jegòmòsc béł dosc srodżi. A Jónk, co sã naùcził, to zôs zabéł. I tak to szło
wcąg. Tej tatk wejle skùńcził ze swòją mądroscą ò nôùce, bò bëłobë mù wstid, że
jegò knôp nie mdze przëjãti do kòmùnii. Nasz Jónk płakôł, a sã ùcził, ale w
głowie dëcht nick nie chcało òstac. Czësté czarë! Nareszce ksądz jegòmòsc,
srodze zjiscony tim całim ambarasã, rzekł:
– Jónkù, mdzesz przëjãti, żlë nôpiérwi zdôsz
ù mie egzamin z tëch leno nôwôżniészich wiadomòscy.
Jónk przëlecôł ùceszony dodóm i mówi:
– Tatkù, jegòmòsc rzekł, że mie przëjimnie,
ale nôpiérwi mùszã zdac egzamin.
– Të le sã tak, lapsu, nie cesz, bò wiész
dobrze, że z tą twòją makówką nie je nôlepi.
– Czedë mô bëc ten egzamin? – spitôł sã stôri
Szmëtka.
– W sobòtã pò òbiedze.
– To fejn pasëje. To doch sã cos dô zrobic –
rzekł tatk i zażił fest kòpicã tobaczi.
W sobòtã òd samégò rena Jónkòwi jaż nodżi
pëtlowałë. Tatk le kôzôł mëmce ùszlachtowac tã nôlepszą gãs i jã dobrze
ùrëchtowac, bò równak Jónk mùszi bëc przëjãti. Czej ju wszëtkò bëło fertich,
tatk wzął gãs za pazëchã i Jónka i szedł do jegòmòsca na egzamin.
– Tatkù! – rzecze Jónk. – Wiéce wë, ale jô
móm strach.
– Jô wiém, że të môsz rozëm trôwą zarosłi, le
sã nic nie bój. Më to jakòs załatwimë.
Jak ju doszlë do plebanii, tatk òstôł za
dwiérzama, a Jónk klepnął na dwiérze i wlôzł bënë.
– Aha! Żes przëszedł, Janie. Tej më òbôczima,
czegò të sã naùcził.
Jónkòwi sã jaż cepło stało, a zãbë mù tak
dëgòtałë jak seczkòwô maszina. Jegòmòsc sôdł sobie w zesel i rzekł:
– To le sã, Jónkù, nôpiérwi tak fejn przeżegnôj.
Jónk sapnął i zaczął: – Www jimiã Sëna…iii
Ducha Swiãtégò, amen.
– A gdzesz të Òjca òstawił? – rzekł markòtno
jegòmòsc.
– Stoji z gãsą za dwiérzama!
ZYGMÙNT NARSCZI
(Zygmunt Narski)
RODNÔ MÒWA
Rodnô mòwò,
co jasną płëniesz
strëgą
i snôżosc lëlii wòdnëch
zbiérôsz,
co prëszczisz swôrną
rzéką
pò dëszë twòji
brzegach
w kwitniawie
prostëch słów –
czë z skarni pól
piôszczëtëch
i ze zrobiałëch rąk
pòt zebrac gòrzczi
chcesz,
bë gò przemienic w
òczarzoną piesń?
Rodnô mòwò,
skądka taką mòcką
płëniesz,
czë z jezór prëskã
zadumónëch,
czë ze skamżeniô
żëcô knieji,
czë ból cã zrodzył
srodżi,
chtëren twój lud
ùparti
w brawãdë wcąg
ùbiérô –
bës tak naprocëm
losu złégò
trąbitą głosu trwała
swégò
dlô nôs na zawdë.
Mòwò mòja,
czë pòwstała jes
z mòrsczi gładë, ze
słony wòdë,
z graniô wiatru –
pò falach
rozzybónëch
drëżenim zlãknionégò
serca,
abò z szemarzeniô i
gòrzu dënëdżi,
z chaje, dëmnicë i
sztormù,
lubò ze zwãkù
mòdrégò roztokù?
Bò rodnô mòwa mòja,
nibë mòrze żëwé,
grzëmi, brzãczi,
mrëczi, jiczi,
chùchã wietrznym
szëmi
i chwarszczi miłotą
ùczuc rozlubionëch.
Bò mòwa rodnô mòja,
jak mòrze to głãbòczé,
czipi gòrzã, czej
chce ktos
òsygnąc to jãzorã,
co prôcą tëlkò
pòsąsc mô…
Plwie pògardą,
bratkù,
czej cëzyńc pragnie
znikwic jã,
Bò mòwa nënczi mòji,
jak mòrze to
szeroczé
pałãżi sã do skòkù
i jeżi złoscą, bòjã
jurzi,
czej ji pieszczotë
wësmiéwają.
Sã bëkczi, jeżlë
głëpk
nad mądrosc sã
wënosy,
skrzëwieje wnet
redoscą znów
i mòdrzi sã jasnotą
słów,
czej lëdzczi dëszë
dozdrzi skrë.
MSCËWÒJU!
[Wëjimk]
Gdë wrôcôł jes òd
Kãpna dodóm,
pò drodze przez
chajawicã
i pòprzez krzëkwã,
pòprzez mróz
jesz cë zwòniłë
Przemësława zwònë
piesniczkã cëchą
i jemną mùzykã
szemarã lubnëch
słów,
co bùrsztinowé
scelëłë cë rzozë
w twëch mëslach
dalnëch snów.
Pamiãtôsz, jak to
tedë bëło:
jesta sta razã remiã
przë remieniu –
Przemësłôw, ksążã
Pòlsczi,
i të, pòmòrsczi
ksążã.
Zdrok wasz sã
sklënił ùczëca jednotą,
a wasze miecze
prôwdą skrziżowóné
mówiłë do ce szemarã
milecznym:
„Mscëwòju, naju
ksążã,
ju czas òdczëtac twe
zdôwanié wieczné
i zdac pòdarënk
kaszëbsczégò lëdu
do spólny sprawë
przecyw
procëmnoscóm,
co nôs w przeszłoscë
troską òblec mògą”.
A w twòji piersy
redosc zew nikwiła,
a w twòjich òczach
łëzë migòtałë.
Ni mógł jes dobëc
głosu
i pòdniesc remiona.
Jeno wcąg słëszôł
jes zwònów zwònienié,
leno wcąg czuł jes
cëszã ùroczëstą,
leno wcąg widzôł jes
Biôłégò Òrzła,
jak z czôrnym Grifã
sprzigôł swòje mòce,
jeno wcąg słëszôł
jes mieczowé granié
twòjich wòjarsczich
drużin
jaż z grańców
domacczich.
A w twòji piersy
redosc dech nikwiła,
w daleczné szlachë
mëslë twòje cygła,
ùczëce òdmikało
skriwóné stuleca
i tak jes milczôł,
tak jes cëchò
stojôł,
a chwile ùroczoné
lëdzóm zwiastowałë,
że to je pòczątk
naszi spólny dardżi
pò wieczi wszëtczé.
KRZIŻ
Na ùrzmie stôrawi
krziż
jak zómk na szklany
górze.
Szëmiała òbòk zeléń
chwarzna
jak rzéka wdałi
wòdë,
na przódkù stałë
cemné krze
jak strôża na
òdwachù.
Dołã sã szklëłë pòla
jasné
i tôfle błëszczałë
jezórné,
i krasné łãdżi
rozkwitnioné
zerkałë chmùróm
biôłim w òczë.
A òn, nen krziż, jak
mòcôrz stôł
na ùrzmie zómkòwiska
i jak mòcarny dobri
chwat
swe rãce
rozkòscérził,
bò chcôł ògarnąc
wiôldżi swiat.
Kùli jô razë pòd
pargã Twòjim stôrim
chwôtôł za leczérz
nôtôjniészich bróm,
chtërné mie miałë
leżnosc dôwac,
bë dokôzk lëdzóm
wskôzac swój.
Ò, krziżu mój
mòcarny,
przed Tobą zdżinóm
łãdżi chrzept,
dôj mie, wej dôj
krziżową mòc,
bëm mógł w mim
szarim żëcym
òdnalezc zagùbiony
cél.
JERZI ŁISK (Jerzy Łysk)
MÓJ ÒGRÓDK
Mój môłi ògródk
To je sztëczk raju,
W chtërnym nalézesz
wszelejaczi brzôd.
Mój môłi ògródk,
Snôżi sztëczk raju,
Kòżdi bë nalezc
chcôł tu rôd.
Móm w nim krëszczi
Jabka
Sliwczi
Wisznie
Krzesznie
Są téż tipczi
Je pón ãgrest
Są malënë
Przez słunuszkò
rozpôloné
Pëszné roscą w nim
radisczi
Rãczką zasóné
Teresczi
Groch schòwóny stoji
w nórce
Żebë gò nie zjadłë
skórce
Miodny pôch rozsyłô
kwiat
– Jaczi snôżi je
ten swiat.
Mój môłi ògródk –
Môłi sztëczk raju.
W nim człowiek mòże
zabëc wnet,
Że wiele zła je
W swiece ë w kraju,
Czej ùzdrzi snôżi w
ògródkù brzôd.
HEJ! MÒJÉ DOMÔCË
Zybówka żëcô dërch
mie zybie
Sztócëk do górë,
sztócëk w dół,
Jem jak wóz, co gò
czas kòlibie,
Ale so nie dóm
złómic kół.
Bò móm kaszëbsczé
serce
– Kaszëbsczi w nim
je dëch,
Wiesoło spiéwóm
sobie,
Chòc w piersach
dłôwiã chlëch:
Hej, hej! Mòjé
domôcë
Nié wszëtkò
straconé,
Póczi piesń
kaszëbskô zwãczi,
Żëc na tim swiece je
wôrt.
Hej, hej! Mòjé
domôcë
Jesz nié wszëtkò
straconé,
Póczi mòwã naszą
czëc je,
Kaszëbów warô ôrt!
Zybówka żëcô mëslë
zybie
Sztócëk do górë,
sztócëk w dół,
Wieze je wóz, co so
kòlibie,
Slôdë òstôwiô szpùrë
kół.
Dlô tëch, co mają
serce,
W chtërnym
kaszëbsczi dëch,
Spiéwają so wiesoło,
Chòc w piersach
dłôwią chlëch.
JERZI STACHÙRSCZI (Jerzy Stachurski)
CZEJ
Czej mòwa mòże bëc
bògã
mòje ptôchë wierszów
ùczą sã jegò wiarë
Czej kòżdô mòwa je
do rozmieniégò
mòje ptôchë wierszów
wcąg rozmôchtëją
jaczis sznurówczi
bótów niéprôwdë
Czej mòwa mòże bëc
zdrzadłã
mòje ptôchë wierszów
szukają w nim swòji skarni
Czej mòwa mô swój
dobri i lëchi cząd
mòje ptôchë wierszów
dobri czas nazywają nôdzeją
a lëchi
swiôdkã próbë
wiernoscë
pòkòleniégò
jaczé je òdeszłé
JAROMIRA LABÙDA
(Jaromira Labudda)
CZĄDË ROKÙ
A rôz na rok,
Czej przińdze czas,
Zeblokô sã
Lëscati las.
Ò ruchna tej
Je wiôldżi sztrid,
Bò kòżdi chce
Lëscati kléd.
Dobëtnikã
Je znôw
Òmańc
Co tuńcëje
Lëscati walc.
Rëgnãlë,
Tuńcëją,
Lëstë dzys
Szôleją.
Trzë kroczi,
Szesc kroków,
Pôrã wkół
Òbrotów.
W dôlëznã
Chôdają,
Znôwù tu
Wrôcają.
Rôz, dwa, trzë,
Lëdzëska
Wzérôjta
Terôzka.
W lëfce sã
Szturają,
Miónkùją,
Zwrôcają.
Chcałëbë
Przësadnąc,
Kąsk sobie
Òdpòcząc.
Ni mògą
Òprzestac.
Wcąg mùszą
Tuńcowac.
Krącą sã
Kùlają,
Rézëją,
Spôdają.
Dzëwią sã
Lëscëska,
Wzérają
Lëdzëska.
Mëri duch
Òmanów
Òstawił
Tuńcôrzów.
Lëstë zdrzą
Kùńca
Pësznégò
Tuńca.
Do se chcą
Przińc,
Òmanów
Kùńc.
A rôz na rok,
Czej przińdze czas,
Òblokô sã
Sniégòwi las.
Ò ruchna tej
Je wiôldżi sztrid,
Bò kòżdi chce
Sniégòwi kléd.
Dobëtnikã
Je znôw Òmańc,
Co tuńcëje
Sniégòwi walc…
IDA CZAJINÔ (Ida
Czaja)
Jak kam bùrsztinu je
mòcny
co mdze czej
skrëszeją
lińcuchë twòjich
kùszków
mùszka ùlecy w górã
nie zascygniesz ji
biédny
zakòchóny głazu
nie wëtrącysz
skrzidełków
ani pragnieniô
wòlnoscë
pòlecy w òdżin bë
pôlił
w wòdã bë chłosta
zabôczi
ò niewòlë
bùrsztinowi
gdze bëła kòchónô
bezpiecznô
szczestlëwô
Piãkné dzéwczã
samòtné zbłąkóné
weznie wszëtczé
kamiané perłë
bùrsztin nie rzecze
że to łzë
z westrzódka pãkłégò
serca
MARIJA MAGDALÉNA
Widzã ce
jak jidzesz stegną
nôdzeji
i zwątpieniô
òd mùlka
do mùlka z zapitanim
ò miłosc
widzã twòjich mùlków
co jidą za tobą
z kamieniama w
rãkach
czemu
òd wczora do dzysô
minãłë stalatë
i zmieniwałë sã
słowa
w cwiardé kamienie
a miłota ze skrów
je w dzéń
òdrzucenim
widzã ce
jak stojisz przed
Bògã
drëżącą cëchòtą
nalézeniô
widzã za tobą
kamienie
zamienioné
w miłosc czë
òd pòrénkù do pôłnia
znôw minãłë stalatë
i na piôskù zapisóné
słowa
ùlecałë z wiatrã
w pamiãc
Widzã ce
jak jidzesz stegną
nôdzeji
(Zymk 1991)
SZTEFAN FIKÙS (Stefan
Fikus)
[PÒMÒRZÔCË I PÒLÔSZË W PÒJMANIM]
W niedzelã 26 maja, kiedë dopôłnié wszëtkim sã
mòcne ju dłużëłe, pòjmeńczicë zaczãlë naradzac sã midzë sobą, cobë tu zrobic z
tak piãknym dzónkã. Jak sã jesz robi, czims je zajãti, to ten czas jakòs lecy,
ale kiedë tu tak piãkne na tim swiece, wszëtkò kwitnie i pôchnie, całi prawie
swiat sã smieje do człowieka, to jakże tu sedzec zamkłi w szterzech scanach
spichrzu, òddzelony òd swiata, blós ze swòjima czãżkima mëslama. Wzérelë przez
te wąskié òkienka na to niebò klarowné, na te drzewa i kwiôtki jabłónk i
krëszk, na rozkwitłé kasztanë, ktërné opletlë całi smãtôrz, kòscół i drogã do
wsë. Nawetki to zelëskò, ktërné sã tu cągnãło pò ògrodze, miałe swòjé zôpôchë i
dlô nich bëło lepszim niżlë kwiôtki z piãknégò ògroda, chòc przed tim nie
wezdrzelëbë na to, a kòpnãlë òd se. Wtikelë swòjé głowë w te môłé òkienka, pò
dwie narôzki, i kikriewelë w ten zôkôzóny swiat.
Jini znówki chòdzëlë pò jizbie, przez całą i
długòsc, czãżkò mëslelë i meditiewelë nad swòjim pòłeżenim. Ale wszëscë ni
mòglë tak chòdzëc tim wąskim na półtora métra gankã.
[…] Wielewski czëtôł i sã ùcził z
niemieckich ksążk dzywnëch spraw elektriki i ji tajemnic, jakbë zerwôł ju ze
swòjim zawòdã. Kiedë gò zapitelë, czemù sã tegò ùczi, to rzekł:
– To mie sã mòże przëdac w żëcym.
– Dzywny z niegò człewiek – sklarowôł to
Tabòr. – Dze jô bë sã jesz ùcził tegò parszëwégò jãzëka?
– Jak chcą z nama gadac, to niech gôdają do
nas pò pòlskù – dodôł Gajdzyk. – Më mómë téż swòjã bùsznosc i nie mùszimë jich
rozmiôc.
– Jô bë sã z tim nie zgôdzôł – rzecze
Dominikòwski. – Tu mùszã pòprzéc Wielewskiégò. Czë nie lepi je wiedzec, co òni
ò nas gôdają, co òni mëslą, czegò chcą? Ni mùszisz kòniecznie z nima gadac, ale
kòniecznie bë bëłe jich rozmiôc, wiedzec, co òni chcą, a bez zrozmieniégò jich
jãzëka nie dowiész sã, czë bãdą ò ce zle gôdelë, czë dobrze.
– Dobrze nigdë! – zasmiôł sã Gajdzyk. – Tegò
niech nikt sã pò nich nie spòdzéwô. Totéż nie chcã znac jich jãzëka ani z nima
gadac.
– A jakbë to tak bëłe, kiedë òd nas nikt bë
nie rozmiôł pò niemieckù? – zapitôł sã Dominikòwski. – Jakbë to tak wëszłe?
– Òni bë sobie mùszelë jakòs radzëc – gôdô
Gajdzyk bez przekònaniégò. – Czë më sã tu prosëlë do nich?
– Dobrze, dobrze – zgôdzô sã z nim
Dominikòwski. – Më tu blós gôdómë ò tim, czë to je lepi, czë gòrzi znac jich
jãzëk, ò to blós chòdzy.
– Wiedne lepi to bë bëłe z nima wszãdze sã
pòrozmiôc, rozgadac, wiedzec, co ò nas mëszlą i gôdają – przëznôł Grigrowski. –
A tak më wzérómë na nich jak celãta i nick nie rozmiejemë.
– Jak nas tu chcą, to niech nas rozmieją, a
nié më jich – stojôł przë swòjim Gajdzyk. – Wedle mie mògą przë kòżdim pòstawic
dolmeczera, tej bãdze jich mnié na fronce.
– Ale më tu jesmë w pòjmanim i nie wiada, jak
długò to bãdze dérałe – wmiészôł sã znówki Wielewski. – Przë kòżdim dolmeczera
nie pòstawią, kôżą robic to i to, a bãdzemë to robilë. Na złosc mòżemë blós
sobie zrobic, nié më jima. Dobrze wiéta, jakié nama tu prawa òdczëtelë. To nie
są Niemcë kajzera, le Hitlera, ktëren sã z nikim nie rechùje.
– Wa, Pòmòrzôcë, môta wiedne swòje jiné
wërechòwanié – rzecze ùszcziplëwie Gajdzyk. – Wedle mie, to mògłobë bëc czësto
jinaczi: ùdôwac, że jich nie rozmiejemë, niech sã mãczą nad nama, jak Krazy i
Kôller, bò ju zaczinają z nama gadac.
– Pewne, że mómë swòje wërechòwanié – òdcął
sã zarô Dominikòwski. – I bãdzemë mielë. Më ùwôżómë tak, że lepi pòznô sã
wriega, jak gò bãdzesz rozmiôł w jegò mòwie, w jegò wezdrzenim i mëslenim[…]
Tich, co pòznelë jãzëk niemiecki i zaczãlë nim gadac, to naszi ùwôżelë za
Niemców i szpiegów […] A że Krazy i Kôller zaczinają nibë gadac pò pòlskù –
sóm widzysz, że to jima na dobrze wëchôdô, bò ni mòżesz przë nich wszëtkiégò
gadac. Są nibë cëwilnyma wachmanama i mają nôkôz ùczëc sã pòlskiégò. Mądrze
robią – w jich pòjãcym – w niczim nie tracą. Më znówki ùwôżómë to za hańbã dlô
Pòlski, dlô na, Pòlôchów. Co za głëpòta!
(Wëjimk z Pòjmeńczików)
EÙGENIUSZ GOŁĄBK
(Eugeniusz Gołąbek)
PRZEGÓDKA [Wëjimk]
[…]Jednégò dnia jachelë jesmë so z drëchã X
z Wigòdë do Kartuz. Przed rézą bëło wzãté pôrã krótczich na drogã, tej réza
nama mijała dosc miło. Më so tak sedzelë i rozpòwiôdelë ò lëteraturze. Drëch X
sã pòchwôlił, że terô pisze pòwiôstczi wedle planu, tzn. że nie pisze dorazu
wszëtczégò, co mù sã pòd pióro naparłãczi, ale nôprzód ùkłôdô plan pòwiôstczi,
a pòtemù nen plan zjiscywô. Chcôł jem sã dowiedzec cos wicy ò nym planie. Tej X
rzekł:
– Żebë cë tegò nie wkładac szëplą do głowë,
nôlepi cë to òbjasniã na przikłôdze. Hewò, wez so pòmëslë – rzekł – môsz na
przikłôd miotelôk… abò mòże lepi krziż z dwùch czijów. Nen krziż so, dôjmë na
to, wbijesz w zemiã w ògrodze abò na pòlu.
– Në, në rozmiejã, në i dali co? – dopëtowôł
jem sã.
– Tej nen krziż to bãdze dlô ce nen plan
pòwiôstczi, jo?
– Jo. Në a co tej?
– Tej nen dłëgszi, wësoczi czij òbwiniesz
słomą abò papiórã, abò czim jinym, jo? Në i to bãdze twòja narracëjô – rzekł
drëch X.
– Jak, narracëjô?
– Në, narracëjô to je cos taczégò jak òpis,
rozmiejesz? Pòchwôt abstrakcyjny.
– Aha, në… – zamrëczôł jem pòd nosã.
– Ale słëchôj dali – rzekł X. – Tej na
remiona te krziża zawiesysz jaczi stôri wãps abò jaką jupã, në i to bãdą twòje
dialodżi.
– Në, në, rozmiejã – rzekł jem. – Dialodżi to
je to samò co gôdczi.
– Në widzysz, më sã czësto dobrze rozmiejemë
– rzekł drëch X. – Kò cebie le felëje përznã szkòłë, ale głowã to të môsz. Hò,
hò!
– Hò, hò?
– Słëchôj dali – cygnął swòje X. – Na czëp
tegò krziża wsadzysz jaczi stôri dzurawi wãbórk abò top, në i môsz swòjã pòwiôstkã
fardich.
Tej jem rzekł: – Wiész te co X, wedle tegò
twòjégò planu to bë pòwiôstczi rozmiôł pisac kòżdi głupi. Jô bãdã mùszôł téż
spróbòwac.
Òd czasu naji rézë minã ju përznã czasu. Jô
próbùjã pisac pòwiôstczi wedle planu i nijak mie to nie wëchôdô. Wiedno z tegò
przë kùńcu mie wińdze felietón abò jinô pòkraka. Zaczinajã ju pòmale tak so mëslëc,
że gwës plan mòszi bëc jaczis strëpiałi abò co? Dzys w noce jem òdeckł i czej
jem so tak leżôł, a spik nie nadchôdôł, w nym w mòjim łepie zrobiło sã widno
(chòc to bëło westrzód nocë). Zerwôł jem sã z łóżka, jaż mòja białka òdeckła i
sã spita:
– Cëż je?
– Alana! Terô jô jem doma. Kò tej w nym
aùtobùsu jô jem zabôczil spëtac drëcha X, co miôł nen dzurawi wãbórk znaczëc.
DANUTA CHARLAND
ÙTIDROWÓNY
Ùtidrowóny dłudżim
dniã
jaż płakac cë sã chce
cãżkò sã wszëtkò tobie darzi
a nôgòrszé je to
że chtos cëzy
swòje fele
w twòji grôpie warzi.
Ale pò prôwdze ni ma
letkò
pòwiôdô twòja mëmka
mie
bùtnowé dwiérze
òdemkłë sã szerok
wlez w chëcze prodżi
a zdrzë
jidze na lepszé
czasë
zapisóné so doch
mómë
bògati rok.
(Boston 1989)
OBJAŚNIENIE WYBRANYCH WYRAZÓW